Nie zamierzałam spać. Powoli, metodycznie spakowałam swoje rzeczy. Wszystko, co mogłoby się przydać, broń, trochę jedzenia, ciepły koc i apteczkę, gdyby Basil okazał się ranny. Przygotowałam tez awaryjne posłanie, wykładając na zapasowym materacu stary koc, który dotąd pokrywały plamy krwi, których nie zdołałam doprać.
Jeśli Baz miał duże kłopoty, to ja też je miałam. Jakimś cudem, mimo tylu lat, wrogowie moi czy jego dochodzili do tego, że jesteśmy rodzeństwem i coś powinno nas łączyć. I, niestety, łączyło, przynajmniej z mojej strony. Chociaż starałam się mówić sobie inaczej, wciąż troszczyłam się o brata. To prawda, żywiłam do niego urazę za sprawy z przeszłości, ale zachowałam w swoim sercu uczucie dla niego. Problem w tym, że nie jestem pewna, czy on zrobił to samo.
Nim przybyli William i Dean, zdążyłam jeszcze zrobić sobie herbatę. Dean przywiózł ze sobą Pepper.
- Zostajesz w domu, skarbie - mruknęłam do sznaucerki, tarmosząc ją za ucho.
Machnęła ogonem, podskakując. Urocza, ale nie lubiła Basila, poza tym miewała za dużo energii i plątała się tam, gdzie nie trzeba. Dałam Willowi torbę z moimi rzeczami.
- Dean, ty prowadzisz.
Nie protestował, tak jak nie skomentował mojej nagłej zmiany podejścia w kierunku Willa. Możliwe, że już to sobie wyjaśnili.
- Bardzo prawdopodobne, że Basil będzie ranny, więc miej broń w pogotowiu. Robi się wtedy niebezpieczny.
Trafiliśmy do motelu bez zbędnego trudu. Problem pojawił się, kiedy już znaleźliśmy się w środku. W zaimprowizowanej recepcji stał nieszczególnie chętny do pomocy mężczyzna.
- Szukamy mężczyzny, podobny do tej pani tutaj, tylko dużo wyższy - rozmowę zaczął Dean.
Recepcjonista rzucił mu tylko jedno spojrzenie przekrwionych oczu.
- Nic mi nie wiadomo. My tu nie zdradzamy klientów - odwarknął.
Westchnęłam, pocierając skronie. Miałam tego dosyć. W motelu śmierdziało, a ja byłam niewyspana i rozdrażniona. Poza tym, na miłość boską, mój brat mógł gdzieś tam zdychać na jakimś parszywym łóżku.
Podeszłam, jednym, szybkim ruchem zgarnęłam mężczyznę za przód brudnej koszuli, tak że znalazł się na moim poziomie.
- Gadaj, gdzie jest. Ja nie mam czasu.
Nóż pojawił się w moim ręku i został przytknięty do szyi mężczyzny, przecinając skórę.
- Radziłbym mówić. Nasza przyjaciółka robi się niecierpliwa.
Słowa Willa wreszcie zadziałały, połączone z coraz większym naciskiem ostrza.
- Dziewiąty pokój - wysyczał mężczyzna.
- Macie piętnaście minut - dodał, gdy już go puściłam.
- Tyle wystarczy - odwarknęłam.
Ruszyliśmy do dalszej części tego zapchlonego motelu. Znalazłam dziewiątkę i bez ostrzeżenia nacisnęłam klamkę. Były otwarte, ale gdy tylko postąpiłam krok do środka, zostałam wciągnięta i rzucona na łóżko, patrząc prosto w lufę rewolweru.
- Spokojnie, Basil - usłyszałam głos Deana.
Brat wyglądał koszmarnie. Był nieogolony, jego ciuchy śmierdziały mułem, a włosy kleiły się do spoconego czoła. Wciągał także ostro powietrze przez zaciśnięte zęby. Nie puścił mnie, ale opuścił broń.
- Przyszliście dokończyć dzieła? Szczeniak Apolla, łowca i moja piekielna siostrzyczka.
Prychnęłam.
- Zaraz sam się wykończysz. Przyszliśmy ci pomóc.
Uniósł brwi.
- Skąd ta nagła chęć?
- Powiedziałabym ci, ale bardzo nie podoba mi się to, jak mnie trzymasz.
Puścił, Will pomógł mi się podnieść i przytrzymał obronną dłoń na moim biodrze, gdy się do niego przysunęłam.
- Porwali mnie ciekawi ludzie. I ci ciekawi ludzie porwali mnie, bo szukali ciebie, braciszku. A znalezienie ciebie, kiedy już się wydostałam, nie było problemem.
Wzruszył ramionami, ale natychmiast skrzywił się.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Ale nadal nie sądzę, żebyś tak zupełnie bezinteresownie chciała mi pomóc. Bo kłopoty mam, faktycznie - wyglądał na wyczerpanego, chwiał się na nogach.
Westchnęłam. A więc to nie pomyłka. Świetnie, po prostu cudownie, znów w coś się wplątał.
- Powiedzmy, że będziesz miał u mnie dług. Twoje kłopoty są zagrożeniem także dla mnie, więc wolałabym mieć cię na oku.
Basil nie dał się długo przekonywać. Musiał być w naprawdę kiepskim stanie. Dean i William jakoś dotaszczyli go do auta, a stamtąd wystarczyło już tylko dostać się do mojego mieszkania.
Dopiero tam obejrzałam go dokładnie. Zero ran postrzałowych, za to jego prawy bark wyglądał okropnie. Poszarpały go kły, z pewnością należące do wilkołaka. Poza tym sporo siniaków i niepokojące zgrubienie na żebrach. Jedno z nich musiało być złamane. Opatrzyliśmy ranę i pozwoliłam mu spać, gdy tylko doprowadził się do względnego porządku.
- Na wyjaśnienia musimy poczekać do jutra - rzuciłam, wchodząc do kuchni, w której czekali Dean i Will.
- Myślę, że możecie wracać do siebie, panowie.
Dean przyjrzał mi się zaniepokojony.
- Jestes pewna, że nie zamorduje cie w czasie snu?
Przewróciłam oczami.
- Aktualnie jestem jego jedyna gwarancją bezpieczeństwa. Jest wyczerpany, niedożywiony i w bardzo złym stanie. Nie próbowałby niczego tak głupiego.
Jakoś wygoniłam ich z mojego mieszkania. Dopiero wtedy położyłam się do łóżka. Na wszelki wypadek jednak zablokowałam drzwi i zabrałam ze sobą Pepper.
Will?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz