20 lip 2017

Od Ilji

"Przykazanie „Nie zabijaj” oznacza, że grzechem staje się dopiero zabijanie bez szlachetnej, moralnie uzasadnionej przyczyny. (…)
Czy to na pewno wiadomo? Mamy prawo decydować, która przyczyna jest szlachetna i moralnie uzasadniona? Czy to nie świadczy o naszej arogancji? Niewierni uważają, że zabijanie chrześcijan jest sprawiedliwe. Skoro chrześcijanie zabijają chrześcijan, to czym różnią się od niewiernych?”

Leżałem z zamkniętymi oczami, słuchając spokojnego, głębokiego głosu lektora. "Rodzinę Borgiów" przesłuchiwałem już kolejny raz. Ziewnąłem wyciągając nogi na dywanie. Wyczułem kroki, a potem coś trąciło mnie w udo. Otworzyłem oczy, by zobaczyć swojego pana, patrzącego na mnie z oczekiwaniem. Zdjąłem słuchawki i podniosłem się, by usiąść. 
- Tak? - spytałem, uśmiechając się ciepło. 
Nareszcie wrócił do mieszkania, ostatnio nie było go zbyt często. Odkąd wrócił nie zwracał jednak na mnie żadnej uwagi. 
- Mam dla ciebie nagrodę. Byłeś dobrym chłopcem - wyciągnął dłoń, mierzwiąc mi włosy. 
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i wtuliłem w jego rękę. 
- Wyjdziemy. Mamy nowe zadanie, ale potrzebujemy kogoś do pomocy. 
Zamrugałem i odsunąłem się, patrząc na łowcę zaskoczony i nieco wystraszony. Czy chciałby mnie wymienić? Czy uważa, że się nie nadaję?
- Będziesz musiał być dla mnie grzeczny, rozumiesz? Nie możesz być niemiły.
- Oczywiście - skinąłem głową z poważną miną. 
Poklepał mnie znowu po głowie. 
- Świetnie. Idź, zrób nam coś do jedzenia. Potem wychodzimy. 
Pognałem do kuchni, rozglądając się po szafkach. Z zadowoleniem spostrzegłem, że mogę zrobić naleśniki. Collin lubi naleśniki. Nucąc pod nosem zacząłem mieszać ciasto. 
Posmarowałem je czekoladowym kremem i zwinąłem zgrabnie. 
- Collin - zawołałem, wychylając się z kuchni. 
Przyszedł, po sposobie, w jaki chodził, byłem w stanie stwierdzić, że miał dobry nastrój. 
- Kto to jest? - spytałem cicho, gdy już usiadł przy stole. 
- Antynadnaturalny. Może się przydać - wyjaśnił krótko. 
- A sprawa? - zaryzykowałem kolejne pytanie. 
Zabrał się do jedzenia, milcząc. Czekałem cierpliwie, dobrze wiedząc, że ponowienie pytania nic mi nie da. 
- Spora grupa wilkołaków. Wataha, ale bez młodych. Jest ich na tyle dużo, że nie damy sobie rady sami, bez zbędnego ryzyka - odpowiedział po dłuższej chwili. 
- Rozumiem. Będę miły, obiecuję - oparłem głowę na dłoni, patrząc na łowcę z nadzieją na pochwałę. 
Niecierpliwiłem się. Tyle już siedziałem w domu, nudząc się jak mops. Niemal podskakiwałem pod drzwiami. Collin patrzył na mnie z rozbawieniem. 
- Bądź dobrym kundlem - rzucił tylko. 
Zrozumiałem rozkaz, błyskawicznie zmieniając formę. Na mojej szyi wisiała skórzana, czarna obroża, do której Collin przypiął smycz. Wyszliśmy z mieszkania, spotykając po drodze sąsiadkę. Ta, jak zwykle, pociągnęła mnie za ucho i kiedy zwróciłem na nią uwagę, poczochrała po grzbiecie. Zamachałem ogonem, nie przysłuchując się rozmowie, jaką prowadził z nią Jamison, gdy zjeżdżaliśmy windą. 
Nie miałem pojęcia gdzie idziemy, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Rozpraszały mnie wszystkie zapachy i dźwięki. Doszło do tego, że pan musiał pociągnąć za smycz, by zwrócić moją uwagę na to, że wchodzimy do pobliskiego baru. 
Nie podobał mi się ten zapach. Alkohol, nieznani ludzie i plastik. Collin przywitał się z młodą kobietą siedzącą przy jednym ze stolików. Umieściłem się pod meblem, dysząc, bo w pomieszczeniu zrobiło się stanowczo za gorąco. 
Mimo tymczasowego braku zajęcia, nie straciłem czujności. Kątem oka obserwowałem nieznajomą, gotów skoczyć do jej gardła, gdyby odważyła się zrobić cokolwiek mojemu panu. 

Anthony?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz