Cały czas miałam wyrzuty sumienia. Czemu ja to zrobiłam? Czemu go
wypuściłam? Przecież równie dobrze mógł mieć złamaną tę rękę. Trzeba
było wsadzić go do samochodu i pojechać do szpitala. No ale… martwił się
o swoją młodszą siostrę. Gdybym była na jego miejscu, pewnie zrobiłabym
to samo. Jednak u mnie ta kość zrosłaby się szybciej tak, jak u
większości wilkołaków, a on to… feniks. Leżałam właśnie na narożniku w
salonie z ręką praktycznie na oczach. Czułam, jak Kohi spokojnie sobie
śpi na moich wyprostowanych nogach. Zapewniał mnie, że nic mu się nie
stanie. To dlaczego mam takie złe przeczucia? Nie mogę się przez nie
uspokoić, choć powinnam. Minęła już ponad godzina. Gdy wcześniej poszłam
do góry do pokoju brata, pokazał mi zdjęcie białego owczarka
szwajcarskiego. Powiedział, że chciałby takiego. Zaśmiałam się. Nie, że
nie byłoby nas stać oraz że by się nie nadawał. Mamy dużo miejsca nie
tylko w domu, ale i na zewnątrz. Zawsze można postawić budę czy coś… A
Aoi miałby towarzysza do swoich „psich” zabaw. Może coś wymyślę w
związku z tym psem. Już za bardzo mnie nim męczy. Nie no, mam dosyć tego
leżenia. Wstałam z czerwonego narożnika, niestety zrzucając przy tym
moją fretkę. Cicho pisnęła, po czym ze złością w oczach na mnie
popatrzyła.
- Wybacz – powiedziałam. Skupiłam się w sobie, by usłyszeć to, co
chłopcy na górze robią. Uśmiechnęłam się, gdy w moich uszach zabrzmiały
ich śmiechy. Nie usłyszą, jak będę wychodzić. Zrzuciłam z siebie koszulę
w kratę, zostając w samych spodenkach i podkoszulku. Skierowałam się w
stronę wyjścia na taras. Poczekałam jeszcze, aż moja fretka wyjdzie
przez wybite okno w piwnicy. Ktoś musiał zamknąć te drzwi, gdyż klamkę
miały tylko od wewnątrz. A bieda, jak ktoś nieproszony chciałby wejść do
środka. Aoi też nie może się niczego domyślić. Gdy moja towarzyszka już
ułożyła się na moich ramionach, skierowałam się w stronę pola ze zbyt
wysoką trawą. Przeszłam przez żwirową drogę i weszłam do lasu.
Kilkanaście kroków dalej, gdy stwierdziłam, że nikt nie powinien mnie
wypatrzeć z okolicy mojego domu, zmieniłam się. Otrząsnęłam swoją sierść
z kurzu, poczekałam, aż Kohi na mnie wejdzie, po czym ruszyłam lekkim
truchtem. Węszyłam w powietrzu, wyraźnie czując zapach mój, jak i
Jamesa. Dobrze, że jeszcze coś z tego jest. Szłam jego tropem. Muszę
wiedzieć, czy nic poważniejszego mu się nie stało. Że bezpiecznie dotarł
do domu. Cokolwiek! Znowu wzięłam głęboki wdech w nozdrza, gdy oprócz
czarnowłosego, wyczułam kogoś jeszcze. Nie… Zwróciłam głowę w lewo,
nastawiając uszy. Wyciszyłam się tak bardzo, jak tylko umiałam. Nie
ułatwiało mi tego stukanie dzięcioła o pień jednego z pobliskich drzew.
Znowu zaczęłam wąchać. Wyczułam zapach dymu. Nagle ruszyłam między
drzewa, kierując się tym niezbyt miłym zapachem. Dym nie wróżył nic
dobrego. Tak samo zapach kobiety ze stalą i srebrem w zanadrzu.
Przeskoczyłam nad jednym ze zwalonych pni starego drzewa.
Przyspieszyłam. Jestem już blisko. A jednak mimo wszystko to było
całkiem daleko. Poza moim bezpiecznym terenem. Już chciałam zwalniać,
gdy w mojej głowie pojawił się obraz martwego mężczyzny. Znowu
przyspieszyłam, cudem omijając dziurę, w którą omal nie wpadłam.
Wypadłam na jakiejś niezbyt dużej polanie, jednak nie zwolniłam. Biegłam
wprost na lekko pochyloną do przodu kobietę. James stał odrobinkę dalej
od niej, jednak trzymał się jedną ręką za to zranione ramię. Warknęłam,
odsłaniając kły, po czym skoczyłam na brązowowłosą młodą kobietę, tym
samym przyszpilając ją do ziemi. Z tego, co zauważyłam, miecz, który
trzymała w dłoni, upadł gdzieś na trawę, jednak mnie to nie
interesowało. Zatopiłam szczęki w jej szyi.
James?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz