Weekend? Tak, mamy weekend. Dzień...sobota? Nie, nie, niedziela, wieczór. Znowu jesteś na wpółprzytomny, cóż za nowość. Wstałem i podszedłem do biurka. Zdjęcia i butelki, większość pustych. Mruknąłem coś pod nosem i przyjrzałem się fotografiom. Ja i te stare drzewo wiśni...dotknąłem delikatnie zdjęcie, przywołałem wspomnienia z dzieciństwa. Przejechałem opuszkami palców po wszystkich ujęciach i w końcu zatrzymałem się na jednym. Emely...Zamarłem w bez ruchu. Pianino, które mam tuż obok, grałem wtedy na nim, a ona słuchała uśmiechnięta. Co to był za utwór? Nie pamiętam. Odskoczyłem jak oparzony i szybko podszedłem do pianina. Miałem je, wciąż je miałem. Zagrałem fragment tej melodii i głęboko westchnąłem. Poczułem napływające wspomnienia, zacisnąłem zęby, wstałem, szybko wyszedłem z mieszkania. Beethoven - Moonlight Sonata...Rzuciłem pod nosem kilka przekleństw oraz się rozejrzałem. Byłem już między mieszkańcami tego miasta. Przetarłem dłonią twarz i się opanowałem. Żelazna maska obojętnego gościa została przez mnie nałożona. Wtopiłem się w uliczny tłum. Odizolowałem się swoimi przemyśleniami. Bywały chwile w których chciałem powrócić do Szwajcarii, lecz ta opcja była zbyt...bolesna. Nie mógłbym żyć tam, widząc te miejsca...postradałbym zmysły. Do tego moja chłodna matka, nie najlepsze połączenie. Ocknąłem się, spojrzałem w dół. Stałem przed przejściem dla pieszych. Przebyłem drogę przez białe pasy, kilkanaście kroków to przodu i byłem w parku. Cichy szum drzew dał mi lekką ulgę, w jakiś tajemniczy sposób sprawił, że częściowo przestały napływać ciemne myśli. Ruszyłem dalej przed siebie. Przechodziłem akurat obok fontanny, gdy zauważyłem pewną dziewczynę, przyjrzałem się jej zaciekawiony. Wydawało się, że jest akurat w "swoim" świecie. Szła ślepo przed siebie, nagle jakiś mały pies czmychnął pomiędzy jej nogami, smycz była naprężona i kobieta zaczęła tracić równowagę, chwiała się. Zacząłem biec w jej stronę, lecz nie zdążyłem...wpadła do fontanny. Szybko ją wyciągnąłem i spojrzałem lekko zaniepokojony. Rozejrzałem się też w poszukiwaniu właściciela psa, lecz nawet po czworonożnym nie było śladu.
- Frau...? Jak nosi pani na imię? - mruknąłem.
- Hmm? - spojrzała na mnie zdziwiona - Leann.
- Frau Leann...Czy wszystko w porządku? - zapytałem poważnie i ją puściłem.
- Chyba tak - przyjrzała mi się.
- Jesteś przemoczona...- mruknąłem - Jak daleko mieszkasz?
Potrzebne było suche ubranie, by nie złapało ją przeziębienie i się nie rozchorowała.
Leann? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz