2 sie 2017

Od Ariela do Dimityra

Kolejne odepchnięcie się nogą, kolejne kilka metrów przejechane na rozkołatanych kółkach drobnej deskorolki. Kamienie, gruz, czy dziury nie były jej straszne, a ośki z niezwykłą wytrzymałością przetrzymywały każdą przeszkodę. Uśmiechnąłem się. Deska była jednak cudownym środkiem transportu. Nie potrzeba benzyny, kółek nie pompujesz i wszędzie możesz ją zabrać. Cudo dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, ja wam powiadam.
 Przewożenie tego litrowego baku, powiem szczerze, nie było jakimś szczególnym wyczynem. Dziesięć litrów dałoby mi w kość, ale kilogram jest rzeczą lekką nawet dla dwunastoletniej dziewczynki, więc co tu dużo mówić. Plusk benzyny w plastikowym opakowaniu, szum wiatru, świerszcze, ciemna noc. Gdyby nie smród płynu, osoba głuchoniema, przyznać by mogła, że zapowiada się tutaj bardzo romantyczny wieczór. Tymczasem pomagam ledwo poznanemu mężczyźnie. Cóż, miejmy nadzieję, że Karma istnieje, a los niedługo odwdzięczy mi się czymś miłym. Nie pogardziłbym wygraną w totka.
 Przez chwilę przez myśl przebiegło mi zapytanie, czy na pewno jadę w dobrym kierunku, ponieważ od dłuższego czasu nie widziałem żadnego światła, które wskazywałoby na to, że samochód faceta tam stoi. W tak parną, tłustą noc nie trudno jest się pomylić, szczególnie wtedy, gdy twoje myśli rozbiegane są jak stado dzikich koni na prerii, mimo moich obaw, jak się wkrótce okazało, jechałem prawidłowo, a reflektory auta zajaśniały na horyzoncie. Widząc to od razu przyspieszyłem ruchy. Szybkie, mocne odepchnięcia, przerywane krótkimi sapnięciami. Cieszyłem się, że w drodze powrotnej postanowiłem założyć czapkę, gdyż bez niej prawdopodobnie naraziłbym się na zapalenie ucha. Teraz grozi mi tylko kaszel, ból gardła i jakieś choroby płuc. Cudownie.
 Zatrzymałem się przy facecie i z uśmiechem na ustach podałem mu bak. Bez słowa go ode mnie wziął i skierował się do wlewu. Ściągnąłem brwi. Nieuprzejmie proszę pana, nieuprzejmie. Nałożył na bak lejek, a następnie zaczął tankować tą odrobiną benzyny, jaką w stanie byłem mu przywieźć. Podniosłem deskorolkę i wpatrywałem się w niego. Cisza między nami wywiercała mi w dziurę w brzuchu, ale bez reszty się nie obejdzie. Wisi mi dwa funty, okej? Przeliczając na polską walutę to sporo. Nawet bardzo sporo, a ja, chciałbym zauważyć, pieniędzmi nie sram.
 Podparłem dłoń o biodro, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony mężczyzny. Wpatrywał się sucho w cudo motoryzacji, o ile można je tak nazwać. Dalej nic nie robił, a po chwili jedynie się wyprostował, zamknął wlew i wrzucił bak do bagażnika. Dopiero wtedy zebrałem się na głośne chrząknięcie. Nieco oburzone.
 Spojrzał na mnie nieco roztrzepany, jakby nie do końca wiedział co się dzieje. Zmarszczyłem brwi i obserwowałem tak jegomościa, czekając na jakiekolwiek słowo, gest, podziękowanie, a może i nawet zwrócenie pieniędzy. Cokolwiek.
 - Tak, tak, dzięki... - mruknął niemrawo, gdy już doszedł do siebie. Zamknął bagażnik i skierował się do drzwi. Eksjuze mła? Ponownie chrząknąłem widząc jego poczynania. Brak reakcji. Kaszlnięcie. Wyczekujący wzrok. - No co? - Na to tylko westchnąłem.
 - To może chociaż podwieziesz mnie do domu, skoro nie wiesz o co mi może chodzić? - Spytałem wyjątkowo pewny siebie, wręcz wpychając mu się do samochodu.

<dżizas nie chce mi się nie mam weny, giń, wymyślaj coś>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz