3 sie 2017

Od Aurayi do Ezequiela

               Obudziły mnie pierwsze promienie słońca, którym udało się jakimś cudem przecisnąć pomiędzy zasłonami i paść idealnie na moje oczy. Zmęczona, niewyspana i zirytowana tym faktem przewróciłam się na drugi bok przykrywając się szczelniej kołdrą. I właśnie wtedy wszystkie informacje z dnia minionego we mnie uderzyły. Po pierwsze, przypomniałam sobie kasyno. Po drugie, sumę, którą udało mi się przegrać. Po trzecie to, że znajdowałam się w willi Eda.
Szybko usiadłam na łóżku, wywołując tym tylko i wyłącznie to, iż jeszcze bardziej zaczęło mi się kręcić w głowie. Zaczęłam przeklinać się za to, że wypiłam tyle alkoholu. Przez ten fakt, również informacje z otoczenia ocierały do mnie z opóźnieniem. A przynajmniej tak chciałam wytłumaczyć to, iż dopiero teraz zauważyłam, że znajduję się w sypialni. Nie wypiłam aż tyle, aby przysłowiowo urwał mi się film. Choć wspomnienia drogi z kasyna wydają mi się być trochę rozmazane. Myślę jednak, że to może być normalne. A przynajmniej mam taką nadzieję. Nie mam zbyt wielkiego, a w zasadzie żadnego, doświadczenia, jeżeli chodzi o picie alkoholu.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, to makaron. Chyba to był makaron. A później już tylko była ciemność. Czyli jakimś cudem, pewnie za sprawką mężczyzny, znalazłam się w sypialni.
Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Pokój wydawał się ogromny, takie widywało się tylko i wyłącznie w filmach. Nie sądziłam, że takie wille mogą istnieć naprawdę.
Pochłaniałam każdy szczegół pokoju, pragnąć zapamiętać jak najwięcej, aż mój wzrok zatrzymał się na stoliku nocnym, na którym leżała moja sukienka. Ale zaraz moment… jeżeli ona leżała na stoliku to… Spojrzałam w dół.
Nie zrobił tego!
Przysięgam, że tym razem na jakimś durnym policzku się nie skończy.
Zamorduję go! 
Jak on w ogóle śmiał!
Zagarnęłam jak najwięcej prześcieradła, aby się nim zakryć najszczelniej, jak tylko się dało. Nieważne, że byłam tu sama. Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do jednych z dwojga drzwi znajdujących się po mojej prawej stronie.
Okazało się, że za nimi skrywa się łazienka. Prysznic to coś, czego teraz naprawdę potrzebowałam.
Tylko tak… nie miałam tu żadnych ciuchów, oprócz tej piekielnej sukni, której za nic w świecie nie założę drugi raz.
Ale w samej bieliźnie również nie mogę wyjść.
Zaraz… Ed mówił coś o garderobie, znajdującej się w każdym z pokoi. To znaczy, że to właśnie ona musi znajdować się za drugimi drzwiami. Zaczęłam prosić wszystkie możliwe bożki czy siły nadprzyrodzone, jakie kiedykolwiek istniały na tym świecie, aby było tam cokolwiek, co mogłabym na siebie narzucić. Naprawdę nie będę wybrzydzać. Wszystko będzie lepsze, niż to coś, co leży na stoliku nocnym.
Szybkim krokiem weszłam do niej i stanęłam jak wryta, gdy zorientowałam się, że jest ona wielkości połowy sypialni. Ludzie, kto potrafi w czymś takim mieszkać? Przecież ja to bym się już we własnym pokoju zgubiła.
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się niechcianych myśli i powrócić do głównego celu, jakim było poszukiwanie ubrań. Raczej nikła była szansa na to, że coś tu znajdę. W końcu z tego, co wywnioskowałam z naszej wczorajszej rozmowy, sypialni w tym domu było kilka. Wątpię, że w każdej garderobie w tym domu były stosy ubrań. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, abym akurat tutaj coś znalazła?
Powoli zaczęłam przetrząsać półki, niczym jakiś poszukiwać zaginionego skarbu, aby znaleźć czegokolwiek, co mogło zakryć moje nagie ramiona i nogi.
I nie uwierzycie. Udało mi się znaleźć coś, co nawet mogłam wcisnąć na siebie. Choć oczyma wyobraźni już widziałam, jak głupio będę w tym wyglądać. Westchnęłam z rezygnacją, wiedząc, że nie mogę liczyć na coś więcej i czmychnęłam do łazienki.
               Gorący prysznic to było coś, czego naprawdę potrzebowałam. Pozwolił mi trochę otrzeźwić umysł i zmyć wspomnienia z minionego wieczora razem z resztkami makijażu. Gdy weszłam do łazienki i spojrzałam na krótką chwilkę na swoje odbicie w lustrze, przeraziłam się. I to nie tyle z powodu tego, że w rozmazanym makijażu wyglądałam jak upiór rodu z jakiegoś kiepskiego horroru. Moje przerażenie wzięło się stąd, że podkład na moich ramionach, rękach i nogach częściowo się zmył, odsłaniając tym samym blizny. Na ile prawdopodobne jest to, że Ed je zauważył? Mógł je zobaczyć? A jeśli tak, to co sobie pomyślał? Będzie o nie pytał?
Dlatego też, poczułam się znacznie lepiej, kiedy założyłam na siebie pożyczone ubrania i na nowo moje blizny zostały ukryte przed światem.
               Co teraz powinnam zrobić? Siedzenie w pokoju nie miało najmniejszego sensu. No i mój żołądek zaczął się dopominać swoich praw. Tylko, gdzie mogła być kuchnia? No i czy mogłam tam sama od tak sobie wejść? Próbowałam przypomnieć sobie wczorajsze instrukcje mężczyzny. Schody spiralne prowadziły na piętro z sypialniami, czyli pewnie na to, gdzie aktualnie się znajdowałam. Chyba będę musiała w takim razie odkryć drogę do kuchni małymi kroczkami. A więc najpierw schody.
Najciszej, jak tylko potrafiłam opuściłam swój pokój. Na ułamek sekundy spojrzałam na drzwi znajdujące się naprzeciwko mnie.
Mój rozpoznasz po ciemniejszych drzwiach.
Opis się zgadzał. Czyli to musiał być jego pokój. Ciekawe, czy w nim był…
Ciekawe, dlaczego ja w ogóle o tym myślę…
               Ku mojej uciesze i lekkiemu zdumieniu, w miarę szybko udało mi się zaleźć wcześniej wspomniane, kręte schody. Ostrożnie po nich schodząc, rozglądałam się dookoła, nadal nie mogąc się nadziwić temu, że Ed mieszkał w takiej posiadłości.
Na dole rozpoczął się mój kolejny problem. Gdzie znajdowała się kuchnia?
Kuchnia jest od razu za minibarem.
W takim razie pozostaje przypomnieć sobie, w którą stronę szło się do minibaru. No przecież byłam tam wczoraj! To nie może być takie trudne!
- Auraya? Już wstałaś? – usłyszałam za sobą lekko zachrypnięty od snu głos Eda.
Od razu się speszyłam, przypominając sobie odkrycie dzisiejszego poranka.
- Najwidoczniej – odparłam chłodno.
Lepiej, aby w pobliżu nie było żadnych ostrych narzędzi.
- Coś czuję, że jesteś zła.
- Ja? Skądże znowu. Przecież to normalne, że nieznajomi mężczyźnie rozbierają nieprzytomne kobiety, prawda?
- Wolałaś spać w tej sukni?
- Tak! To była zdecydowanie lepsza opcja! A poza tym, mogłeś mnie obudzić!
Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chodź. Zapewne jesteś głodna.
Otworzyłam szeroko oczy z niedowierzania. On myślał, że nic takiego się nie stało! Nie mogłam się powstrzymać. Ruszyłam za nim z nadzieją, że w kuchni znajdę jakiś ostry nóż. No dobrze… i dlatego, że mój brzuch coraz głośniej burczał. Zdrajca.
- Na co masz ochotę? Jajecznica? Omlet? A może tosty?
- Wczoraj nie pytałeś mnie o zdanie, więc sam podejmuj decyzję. Ja najwidoczniej prawa głosu nie mam. – odparowałam, siadając na krześle znajdującym się najdalej.
Ed westchnął tylko, kręcąc głową, jakby w niedowierzaniu i zabrał się na przygotowywanie śniadania. Na stole dojrzałam stojącą półtoralitrową butelkę wody. I dopiero teraz poczułam, jak bardzo byłam spragniona. Piłam szklankę za szklanką orzeźwiającego napoju, aż przede mną pojawił się talerz, a na nim jajecznica. Mężczyzna zaś bez żadnego słowa usiadł naprzeciwko mnie. Musiałam zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech, aby się opanować.
- Smacznego – powiedział i zabrał się za swoją porcję.
               Podczas śniadania towarzyszył nam ciężar niezręcznej ciszy, z której chciałam jak najszybciej uciec. Dlatego też zjadłam swoją porcję możliwie szybko. Bez słowa wstałam od stołu i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Gdzie idziesz? – czuję na sobie pytający wzrok mężczyzny.
- Chyba nie muszę ci się spowiadać ze wszystkiego, co robię. – odparowałam
- Nie jest najlepszym pomysłem teraz wychodzić, jeżeli o tym myślisz.
Nie ma nawet takiej opcji, że ja tutaj zostanę. Ten dom mnie przytłaczał. A świadomość, że on tutaj będzie nie poprawiała sytuacji. A poza tym jedyne, czego teraz pragnęłam, to pobyć trochę samemu. Nikt i nic nie powstrzyma mnie w realizacji mojego planu.
- Idę tylko do ogrodu. Nic złego chyba się tutaj nie może stać. A poza tym myślę, że twoje zdanie interesuje mnie w takim samym stopniu, jak moje zdanie ciebie. – prychnęłam i nie czekając na jego odpowiedź, wyszłam na zewnątrz.
               Gdy tylko wyszłam, poczułam, jak owiewa mnie delikatny, poranny wiaterek, wprawiając w ruch moje włosy i pióra, jakby chciał zachęcić, abym wzbiła się w powietrze. Spojrzałam w górę, na bezchmurne niebo, a moje skrzydła jakby samoczynnie zaczęły się rozwijać i szykować do lotu. Niestety niechętnie musiałam się opanować. Pomimo tego, że teraz nie pragnęłam niczego innego bardziej, niż zatracić się w beztrosce lotu, wiedziałam, że to jest bardzo, ale to bardzo zły pomysł. Przede wszystkim ze względu na to, iż wiedziałam, że jesteśmy obserwowani przez ludzi Kopciuszka. Nie miałam zamiaru wystawiać im się na widok i stać się jednocześnie idealnym celem. Dlatego też postanowiłam zająć się czymś innym. Skoro to tutaj Ed chce przenieść całą akcję, to dobrze by było, abym chociaż zapoznała się z terenem.
               Z racji tego, iż ogród liczył sobie kilka hektarów, jego zwiedzanie trochę czasu mi zajęło. Przyglądałam się misternie wyciętym figurą w żywopłocie, znajdujących się przed wejściem do posiadłości. Obchodziłam teren krok po kroku, aby wybadać i zapamiętać każdą nierówność terenu. Wyglądałam miejsc, gdzie można by było się skryć. Muszę przyznać, że od tej strony posiadłość reprezentowała się nieziemsko. W tych ogrodach można było poczuć swobodę. Naprawdę wszystko było szczegółowo dopracowane. W budynku czułam się jak ptak uwięziony w klatce. Tutaj… tutaj można było poczuć wolność.
Gdzieś tak koło południa zaniechałam swoich badań i po prostu usiadłam gdzieś w cieniu, plecami do budynku, zachwycając się otaczającym mnie obrazem.

Gdy dochodziło już późne popołudnie, a słońce już zaczynało się zniżać ku horyzontowi, postanowiłam wrócić do środka. Wstałam, otrzepałam się z trawy i różnego rodzaju pyłków, odwróciłam się w stronę budynków i… zdążyłam w ostatnim momencie dojrzeć wymierzoną we mnie broń. Usłyszałam huk wystrzału, a mi udało się jakoś w miarę szybko otrząsnąć się z szoku i uskoczyć, tak, że kula minęła mnie o kilka cali.
- I tak nie unikniesz tego, co cię czeka. – usłyszałam szorstki głos. – Oddaj dług, albo zginiesz.
Spojrzałam na osobę, która śmiała do mnie strzelać i otworzyłam szeroko oczy. Przecież jego nie powinno tu być! Nie miał jak się tu dostać!
A jednak. W całej swej okazałości stał przede mną Szablastozębny.
- Nigdzie się na razie nie wybieram. – przyjęłam pozycję obronną, przeklinając się w duchu za to, że nie mam przy sobie żadnej broni. Cóż… zapowiada się mało przyjemna walka.
- Myślisz, że skoro masz skrzydła, to masz większe szanse? Wiemy, jak radzić sobie z podobnymi tobie. – parsknięcie i oddał kolejny strzał.
I tym razem udało mi się uniknąć trafienia. Jednak jak długo będę mogła tak pociągnąć? Nie mam nawet jak się do niego zbliżyć, a on może do mnie strzelać do woli. W końcu nie będę miała szczęścia i za którymś razem mnie trafi.
Myśl, myśl…
- Nie potrzebuję mocy, aby się z tobą rozprawić. – plotłam już głupoty, aby zająć go rozmową, a samemu zyskać kilka cennych sekund na wybadanie sytuacji i ewentualnie wymyśleniu planu działania.
Kolejny strzał. Znów pudło.
Muszę się jednie do niego zbliżyć. A gdyby tak zaatakować go z góry? Nie, to kiepski pomysł. Będzie miał zbyt wiele czasu, aby precyzyjnie oddać strzał.
Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Zaraz, ja kojarzę tę broń. Wiem, ile jest pocisków w magazynku. Będę miała czas, kiedy ten będzie musiał przeładować broń. To będą dosłownie sekundy, ale to czasu, który może przechylić szalę zwycięstwa na moją stronę. Pozostaje mi tylko nie dać się trafić przez najbliższe kilka strzałów.
Naprawdę byłam skupiona na Szablastozębnym i na tym, aby spróbować przewidzieć, gdzie pośle następny pocisk. Unikanie nie szło mi nawet tak źle. Przynajmniej nie dałam się zabić.
Zabić może nie… ale dać postrzelić sobie skrzydło już tak. A to wszystko przez to, że dałam rozproszyć swoją uwagę jakiemuś leśnemu stworzonku, które przebiegło obok mnie!
- Zapłacisz mi za to – wycedziłam, przez zaciśnięte zęby, starając się zignorować promieniujący ból rany.
Ten tylko się zaśmiał i oddał kolejny strzał. Ostatni przed przeładowaniem magazynku.
To była moja szansa. Wystarczyło tylko do niego podbiec na wystarczająco krótką odległość.
Nim ten zdążył zorientować się, co się dzieje, udało mi się go podciąć. Upadł na ziemię z cichym łupnięciem. Broń zaś wypuścił. Świetnie!
Moje szczęście jednak nie trwało zbyt długo, ponieważ ten złapał mnie za kostkę i szarpnął na tyle mocno, abym i ja upadła. Upadek wydusił z moich płuc całe powietrze i spotęgował ból skrzydła. Odwróciłam się w stronę przeciwnika i wolną nogą zaczęłam kopać. Wywiązała się między nami niewielka szarpanina. Tu udało mi się go kopnąć. Tam zaraz oddał cios i uderzył mnie w brzuch. Wymienialiśmy cios za ciosem. Chcieliśmy poczynić temu drugiemu jak najwięcej szkód, odebrać całą energię czy siły do walki. Jednocześnie, wymieniając ciosy, każdy z nas choć w niewielkim stopniu starał się zyskać przewagę nad przeciwnikiem i zbliżyć się do broni. Choć z niechęcią, muszę przyznać, że Szblastozębny był bardzo dobrze wyszkolony. Dlatego o pół sekundy szybciej udało mu się w końcu dotrzeć do broni. Przeklęłam się za swoją nieuwagę. Ale to nie znaczy, że nic nie mogłam zrobić. Może i on miał broń i przymierzał się do tego, aby we mnie wycelować i zakończyć mój żywot. Ja za to nie raz byłam w gorszej sytuacji. Mężczyzna był blisko, dlatego, nim zdołał się dobrze podnieść, kopnęłam go z całej siły w klatkę piersiową. Ten zachwiał się, stracił równowagę i znów upadł. Tym razem jednak nie miałam tyle szczęścia i broń nadal znajdowała się w jego ręku. Ale przynajmniej nie byłam w tak beznadziejnej sytuacji, w której to nie mogę nic zrobić.
Oboje, prawie w tym samym momencie, wstaliśmy z ziemi. Zapewne liczył na to, że będzie pierwszy i nie da mi się podnieść. Wtedy w zasadzie moja przegrana byłaby pewna. Teraz przynajmniej miałam nikłą szansę obrony.
- Masz jakieś ostatnie życzenie? – zaśmiał się, ocierając strużkę krwi cieknącą mu z prawego kącika ust, celując we mnie.
Nie było czasu na pogawędkę. Musiałam skupić całą swoją uwagę na przeciwniku. Spięłam wszystkie mięśnie, przygotowując się do uniknięcia kolejnego pocisku.
Rozległ się głuchy dźwięk wystrzału. Kolejny dzisiejszego dnia.


Ezequiel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz