3 sie 2017

Od James'a do Koyori

Nie wszystko dnia dzisiejszego poszło tak, jak to zaplanowałem. W zasadzie mogę pokusić się o stwierdzenie, że wszystko skończyło się kompletnie przeciwnie, niż sam to zaplanowałem. 
Zaczęło się od Łowczyni, która potrzebowała dosłownie pięciu minut, aby wypatrzeć mnie na ulicach San Lizele. Co było bardzo niepokojące. Ja wiem, że las znajdował się najbliżej tego akurat miasta, ale nie powinno jej tak szybko zająć ustalenia mojego miejsca pobytu. Przecież walczyliśmy kilka godzin wcześniej! Zbieranie informacji trochę czasu zajmuje. A zwłaszcza, że jedyne, co wiesz, to wygląd i rasa osobnika. 
W takim razie musiała poprosić o pomoc. Ile już zdążyła ustalić na mój temat? Dowiedziała się czegoś więcej? Wiedziała o Aurayi? Wysłała już kogoś do niej?
Milion pytań, lęków i scenariuszy narodziło się w mojej głowie. 
Wziąłem głęboki oddech, aby skupić wszystkie moje myśli na tym, co było w tej chwili najważniejsze. Musiałem wyprowadzić ją z tłocznych ulic miasta, gdzie ludzi z każdą chwilą przybywało i jakimś cudem zwabić ją do lasu. Choć to akurat nie powinno być takie trudne. Ona pragnie mojej śmierci. Co robisz, kiedy zwierzyna ci ucieka? Gonisz ją.
Dziwnie się czułem myśląc o sobie jak ofierze.
Kobieta na szczęście połknęła haczyk i od razu udała się za mną. Myślę, że nawet się nie zawahała. W końcu jakie szanse może mieć osoba z uszkodzoną jedną ręką w starciu z doskonale wyszkolonym Łowcą?
Tak, cóż. Zaczęło do mnie powoli docierać to, co zrobiłem. 
Lecz teraz nie mogłem się wycofać. Od tego starcia zbyt wiele zależało.

***

Wiedziałem, jaką bronią włada moją przeciwniczką. Dlatego wszyscy inni na moim miejscu zapewne przygotowaliby się lepiej do drugiego starcia. A przynajmniej nie braliby drugi raz tego samego, żałosnego sztyletu. I wierzcie mi, miałem jak najlepsze chęci. Jednak przy jednej jedynej zdrowej ręce raczej mój wybór był ograniczony. Wziąłem ze sobą jeszcze jakiś jeden pistolet. 
Miałem przy sobie naprawdę żałosny zapas broni, dlatego to już jest chyba najlepsza chwila, aby zacząć się modlić. 
Starcie nie należało do najłatwiejszych. W zasadzie to oberwałem więcej razy niż sam oddałem celny cios. Przez całe starcie towarzyszył mi śmiech kobiety. 
- Już nie jesteś taki bojowy, co? - zaśmiała się
- Nie potrzebuje drugiej ręki aby się z tobą rozprawić.
Oczywiście to było kompletne kłamstwo. A kobieta o tym wiedziała. Ba! Robiła wszystko, aby jeszcze bardziej uszkodzić mi i tak mocno ranne już ramię. 
A żeby było zabawniej, rana otworzyła się na nowo, natychmiast zabarwiając cały opatrunek na czerwono.
Wciągnąłem powietrze z głośnym sykiem, starając się nie zwracać uwagi na ból.
Staliśmy naprzeciwko siebie. Wadziłem błysk triumfu w oczach kobiety. Wiedziałem, że szykuje się do ostatniego ciosu. A ja, cóż, nie mogłem nic zrobić. 
I kiedy już oczyma wyobraźni widziałem moment swojej śmierci, stało się coś nieoczekiwanego. Spomiędzy drzew wyskoczył ogromny, brązowy wilk, powalił kobietę na ziemię i bez chwili wahania zatopił kły w jej szyi. 
Ta scena była tak nierealistyczna, że musiałem kilka razy zamrugać, aby mieć pewność, że to mi się nie przewidziało. 
A jednak. Była to prawda. Nic sobie nie wymyśliłem. 
Wilk spojrzał w moim kierunku i zaczął się do mnie zbliżać. Zrobiłem niepewnie krok w tył, przyglądając mu się uważnie. Ten widząc to, przystanął, otrzepał swoją sierść i przemienił się. Przede mną pojawiła się...
- Koyori? Co ty tutaj robisz? - spytałem lekko zaskoczony
- Pomagam ci. 
Ona... przyszła mi pomóc? Byłem naprawdę zdumiony tym faktem. Nikt nigdy nawet nie zaproponował mi pomocy. Od zawsze radzę sobie sam.
- Dziękuję. - udaje mi się z siebie wykrztusić. 
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, podeszła do mnie i spojrzała na moje ramię. 
- Rana się otworzyła. Teraz to już na pewno musisz iść do szpitala.
- Nic mi nie...
- Nie. Poprzednio też tak mówiłeś. I raczej nie wyglądasz, jakby nic ci nie było. Osobą, którym nic nie jest raczej nie krwawią.
Westchnąłem zrezygnowany. Miała rację. No i ból coraz bardziej się nasilał.
- Niech ci będzie. - odpowiedziałem, a dziewczyna uśmiechnęła się.

Koyori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz