3 sie 2017

Od Lunaye do Dimi­tyra

Są takie dni kiedy wszystko układa się po naszej myśli. Wtedy zaczynasz się zastanawiać co może się spieprzyć i za ile. Świat bowiem nie jest perfekcyjny, a już na pewno nie jest instytucją do spełniania marzeń. Mój dzień był naprawdę cudowny, spokojny i jednostajny, wszystko było tak jak powinno. W zasadzie dobiegał końca, było niewiele przed północą, czekał mnie jeszcze tylko spacer z psem, a potem mogłam w spokoju oddać się w objęcia Morfeusza. Ostatnio naprawdę zaczęłam szanować sen, kiedy miałam na niego coraz mniej czasu, cieszyłam się, że tego dnia się wyśpię.Do czasu, a dokładniej do momentu gdy odebrałam telefon, który zerwał się do nagłego dzwonienia przerywając błogą ciszę w mieszkaniu. Zawsze chciałam by moja kawiarnia była małym odpowiednikiem domu. Całe wnętrze było z czerwonej kostki, która dawała poczucie solidności, wnętrze było bogato ozdobione kwiatami i wszelaką roślinnością. Beżowe nakrycia stołów i żaluzje, ciemno brązowe meble oraz okna, a pomieszczenie oświetlały staromodne lampy. Wszystko współgrało ze sobą, nad ladą i lodówką wisiał łapacz snów i delikatne lampki, ich światło było bardzo kojące, szczególnie wieczorem. To miejsce miało przywoływać ciepło w sercu i spokój ducha, wspomnienia zeszłych wakacji, pierwszych miłości, być azylem dla zmęczonych jak i dla tych, którzy byli pełni energii. Kawiarnia była moim dzieckiem, była moją dumą i wkładałam w nią każdą cząstkę siebie. Więc można sobie wyobrazić jak bardzo zabolały mnie słowa dobiegające z słuchawki.
- Panna Lunaye Monwarre? - w telefonie rozbrzmiał poważny głos, numer był mi znany, na wyświetlaczu widniał drukowanymi literami napis "ochrona Rammus - Kawiarnia"- Tu przedstawiciel ochrony Rammus. Do pani kawiarni było włamanie, wybito całą szybę z przodu. Mogłaby pani przyjechać? Chcielibyśmy się upewnić, czy nic nie zginęło zanim oddamy sprawę w ręce policji.
Westchnęłam, mój błogi dzień właśnie się zawalił. Jedno było pewne, nie zaznam snu tak szybko jakbym tego chciała.
- Oczywiście, będę za pięć minut. - przytaknęłam i rozłączając się wsunęłam telefon do kieszeni. Przy drzwiach szybko narzuciłam na siebie sweter i udałam się na dół by ocenić straty.

RANO

Tak, z pewnością moja noc nie zaliczała się do tych udanych. Moja kawiarnia była zdewastowana, wszędzie leżało rozbite szkło, kwiaty zastałam porozsypywane po całej podłodze, zasłony były podarte, a kasa fiskalna praktycznie nadawała się do wyrzucenia. Przypominała raczej kupę złomu, którą ktoś wyciągnął ze starego śmietnika, niż urządzenie którym jeszcze niedawno była. Ktoś ewidentnie szukał pieniędzy i nie bawił się z robotą, najwyraźniej wolał działać z rozmachem. Po ilości strat i ich wyglądzie byłam w stanie wywnioskować, że za napadem stoją nadnaturalni. Bo kto inny zostawiłby ślady pazurów na ladzie. No nic, w kasie nie było sporej sumy, w sumie jakieś drobne, pewnie "włamywacze" spodziewali się więcej. Jednakże bardziej od utraty części utargu martwił mnie aktualny stan lokalu. Trochę to potrwa zanim zdołam wszystko naprawić. Gdy tylko policja zebrała wszystkie potrzebne im dowody i odjechali, ja wykonałam telefon do firmy okienniczej, co by zamówić szybę o wymiarach, którymi nie poszczycił by się nie jeden duży sklep odzieżowy tudzież drogeria. Koszt nie grał roli, bardziej zależało mi na czasie, a zadeklarowali się, że zrealizują moją prośbę jeszcze w tym tygodniu. Chwilę później obdzwoniłam pracowników, w końcu nie mieli gdzie przychodzić, co najmniej przez kilka kolejnych dni. Bo oprócz uprzątnięcia bałaganu nie było co robić, bez kasy fiskalnej lokal nie mógł funkcjonować. Tą sprawę też trzeba było załatwić. Najpierw jednak postanowiłam zajrzeć do mieszkania, ponieważ Snow'owi należał się spacer. Zabrałam go dom pobliskiego parku a potem pozwoliłam zostać w kawiarni w końcu i tak musiałam tam posprzątać. Włączyłam radio i chwyciłam za szczotkę, zaczęłam zamiatać wnętrze z odłamków szkła i ziemi, przy okazji ustawiałam roślinność na swoje miejsce. Niektóre kwiaty były połamane, naprawdę było mi ich szkoda. Stanęłam z westchnięciem i oceniłam efekty mojej pracy. Przynajmniej podłoga wyglądała teraz porządnie. Spojrzałam na zewnątrz. Ludzie wyszli już na ulicę, słońce przebijało się przez chmury, a wiatr wpadał przez wybite okno prosto na moją twarz. Zamyśliłam się, lecz nie na długo. Z roztargnienia wyrwał mnie dźwięk dzwoneczka nad drzwiami. Snow od razu wygrzebał się spod stołu i zaczął szczekać. Rzuciłam się by powstrzymać go przez wskoczeniem na  nowo przybyłą osobę. Schyliłam się i złapałam go za obroże.
- Dziewczyno, czy to są kosmiczne spodnie? - dobiegł mnie głos zza placów - Bo twój tyłek jest z nie tego świata!
Co przepraszam? Obróciłam głowę, w drzwiach opierając się o framugę, stał wysoki brunet z zadziornym uśmieszkiem i wzorkiem bezsprzecznie skierowanym w moja stronę. Z postury i rysów twarzy przynosił na myśl gorącego latynosa z hiszpańskich teledysków. W dodatku podrywacz.
- Nie, to spodnie do bejsbolu - odparłam prostując się i posyłając mu zawadiackie spojrzenie. - A wiesz dlaczego? Bo są poza twoją ligą!
Mężczyzna zaśmiał się i zrobił kilka ku mnie pocierając kark i wbijając swoje oczy w moje.
- Czyżby było zamknięte? - zapytał z uśmiechem.
- Owszem - kiwnęłam głową.
- W takim razie szef kazał takiej laleczce pracować po godzinach? Nie ładnie z jego strony - stwierdził. Tym razem to ja się zaśmiałam.
- Tak się składa się, że tym szefem jestem ja. Nie zaganiam swoich pracowników do sprzątaniu po akcie wandalizmu jaki miał miejsce. W sumie ciężko nie zauważyć - skinęłam na wybitą szybę.
- Więc pewnie nie mam co liczyć na poranną kawę? - zapytał posyłając mi spojrzenie niczym kot ze Shreka lub co najmniej, mały szczeniaczek.
- Jeśli pomożesz mi pościągać zasłony, coś załatwię - odparłam. Skinął twierdząco głową więc puszczając psa udałam się za ladę. Ja i tak musiałabym użyć do tego stołka a on był wysoki, więc zadanie idealne dla niego. Kiedy tylko odeszłam Snow wskoczył na pana przystojniaka z jęzorem i machającym ogonem. Zaśmiałam się pod nosem.
- Latte czy cappuccino?  A może zwykła czarna?- zapytałam.

Dimi­tyr? Co dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz