21 sie 2017

Od Coleen do Ezequiela

- To ciekawa propozycja... - przegryzłam dolną wargę w zamyśleniu. - I wydaje mi się, że powinnam znaleźć w sobotę czas.
Nie mogłam nie przyznać, że Ezequiel kolejny raz u mnie zapunktował. Gdyby zaproponował jedno z tych oklepanych miejsc, do których chodził każdy, pewnie wymigałabym się obowiązkami albo spróbowała zmienić umówione miejsce. Co prawda takie wesołe miasteczko jest urocze, ale chodzą do niego praktycznie wszyscy. Wolałam zostawić taką atrakcję na później. O ile później w ogóle nastąpi.
- To do zobaczenia - nim zdążyłam w ogóle pojąć, co mężczyzna zamierza zrobić, on delikatnie ujął moją dłoń, składając na jej wierzchu krótki pocałunek. Było to tak urocze, że moje policzki momentalnie pokryły się wściekłym, czerwonym kolorem, który usiłowałam zaryć włosami.
Tylko się nie jąkaj, tylko się nie jąkaj. 
Uśmiechnęłam się lekko, próbując zamaskować zakłopotanie i cmoknąwszy na Shiloha, odwróciłam się w stronę wyjścia z parku. Zanim jednak wykonałam choćby jeden krok, obejrzałam się za siebie.
- Nie sądzisz, że rozsądnie byłoby wymienić się numerami telefonów? Łatwiejszy kontakt i tak dalej... - zaproponowałam, zatrzymując zdezorientowanego moją nagłą zmianą decyzji psa.
- Rzeczywiście - uśmiechnął się jak zwykle czarująco. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę, powoli i w pełnym skupieniu wpisując numer dyktowany przez Quiela. Następnie wysłałam mu smsa, by on również miał mój numer i pożegnawszy się tym razem jedynie uśmiechem, ruszyłam w stronę parkowej żelaznej bramy.
Zawsze zastanawiało mnie, jaką rolę odgrywa ona w parku, który jest przecież otwarty przez całą dobę. Nigdy dotąd nie widziałam, żeby była ona kiedykolwiek zamknięta, więc tym bardziej jej obecność była tutaj najzwyczajniej zbędna.
Shiloh zaskomlał, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę, ale ja dalej byłam myślami gdzie indziej. Nadal w parku.
Od dawna żadna osoba nie wywarła na mnie takiego wrażenia i nie chodzi mi tylko o to, że Ezequiel z pewnością jest bardzo ciekawą postacią, ale było w nim coś takiego, co sprawiało, że mimowolnie chciałam dowiadywać się o nim więcej i więcej. Jakby on coś ukrywał, a moja ciekawość to wiedziała i z całą swoją mocą próbowała to wywlec na światło dzienne.
- A co z tobą, słońce? - pochyliłam się by w końcu podrapać kundelka za uchem. - Spodobał ci się ten pan?
Czasami żałowałam, że nie potrafię porozumieć się z żadnym z moich psów. Ponoć mają one bardzo silną, wrodzoną intuicję.


- Uspokój się, kobieto! - Trina rzuciła we mnie zmiętą kartką, kiedy kolejny ołówek potoczył się po moim biurku i spadł na ziemię. - Rozumiem, że jest piątek i chcesz już do domu, ale zachowujesz się jakbyś miała ADHD.
- Wybacz - mruknęłam, ale nie schyliłam się po rysik. Zamiast tego spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Jeszcze piętnaście minut.
- Skarbie, a czy twoje roztargnienie nie ma nic wspólnego z pewnym mężczyzną z parku? - poruszyła zabawnie brwiami, a ja szybko spuściłam wzrok na stosik karteczek leżących przede mną.
- Boże, Trina. Dałabyś spokój. Nie wszystko kręci wokół Ezequiela - na powrót zajęłam się line artem, który musiałam wykonać do nowej książki. Fabuła była typowa dla opowieści skierowanych do najmłodszych, księżniczka i ratujący ją książę. Urocze.
Ta tylko zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem, po czym wzruszyła ramionami i wróciła do pracy.

Szlag, szlag, szlag.
Chyba jednak powinnam zainwestować w swój własny środek transportu. Autobus spóźniał się już dobre pół godziny, a żaden z tych, które stają na moim przystanku nie jechał do portu.
Sięgnęłam po telefon i napisałam do Ezequiela krótką wiadomość, że są korki i będę trochę później niż planowaliśmy.
Gdyby to jeszcze ode mnie zależało.
Nim zdążyłam zrezygnować z czekania na pojazd, ten wyłonił się zza zakrętu, więc mogłam odetchnąć z ulgą. Niemal do niego wskoczyłam, rzucając ku kierowcy pełne wyrzutu spojrzenie i klapnęłam tyłkiem na siedzenie.
Na szczęście - w nieszczęściu - że obyło się bez zbędnego czekania na zielone światło, a kiedy w końcu autobus zatrzymał się na odpowiednim przystanku, z westchnieniem wysiadłam z niego i skierowałam się na umówione miejsce.
- Przepraszam za spóźnienie - przeczesałam szybkim ruchem włosy, żeby sprawdzić, czy nie poplątały się od biegu. Otworzyłam usta, gotowa by zacząć się usprawiedliwiać, ale Ezequiel mnie uprzedził.
- Nic się nie stało, zdarza się - uśmiechnęłam się z wdzięcznością, dziękując mu za to, że zbagatelizował moje spóźnienie. - Wszystko już gotowe, możesz wsiadać.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na piękny, śnieżnobiały jacht przycumowany do brzegu. Cały lśnił skąpany w złocistym blasku letniego słońca, a ja przez dłuższą chwilę musiałam sobie tłumaczyć, że będę miała okazję się na nim przepłynąć.
Mężczyzna wyciągnął dłoń w moim kierunku, którą niepewnie ujęłam, stawiając ostrożne kroki po kładce prowadzącej na pokład. Poślizgnęłam się jednak na jej końcu i z piskiem, który wyrwał się z mojej piersi, poleciałam do tyłu i gdyby nie interwencja Ezequiela, który mnie złapał, pewnie wpadłabym do wody. Zacisnęłam oczy, nie zarejestrowawszy jeszcze, że ktoś mnie złapał i dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że nie czuję niczego twardego albo tym bardziej płynnego za sobą, odważyłam się je uchylić. Zamrugałam zaskoczona, widząc twarz Quiela niedaleko swojej i uśmiechnąwszy się niepewnie, spróbowałam stanąć na własne nogi.
Mężczyzna pachniał ładnie. Mieszanką czystego, leśnego powietrza i końskiej sierści jakby jeździł niedaleko porośniętego drzewami terenu.
- Dzięki - uśmiechnęłam się słabo, kierując swoje kroki w stronę "kanapy", gdzie odłożyłam torbę.
Jeszcze przez chwilę podziwiałam piękny statek.
- Gotowa? - uniosłam lekko brwi, słysząc pytanie Ezequiela, który nagle pojawił się za mną.
- Ach, no jasne - chociaż obiecał mi kurs, nie zamierzałam dotykać steru. Prędzej zatopiłabym statek niźli przepłynęła nim pięć metrów.
- Zapraszam na górę - ruchem głowy, wskazał na schody.
Tylko nic nie popsuj.
Uśmiechnęłam się do siebie, niepewnie stawiając stopy na stopniach. Gdybym teraz się potknęła, stoczyłabym się na dół jak kula do kręgli. Mój towarzysz grałby rolę kręgla.
- Tam jest ster - przełknęłam ciężko ślinę. Jakby widząc moje wahanie, Ezequiel stanął obok mnie, chcąc dodać mi odwagi. - Śmiało, nie ugryzie cię.
- A jeśli coś popsuję? - pisnęłam, cofając się o krok do tyłu.
- Trudno, naprawi się - uśmiechnął się, dając mi do zrozumienia, że przesadzam.
- To ja może, najpierw się czegoś napiję... masz ochotę na sok? - uciekłam wzrokiem do torby. - Pomarańczowo-grejfrutowy.
- Skoro proponujesz... - uniosłam lekko kąciki ust i pognałam na dół, byleby znaleźć się jak najdalej od steru. Jacht zwolnił nieznacznie, a ja ze zdumieniem odkryłam, że jesteśmy już całkiem daleko od brzegu. Zanim wróciłam z napojem na górę, wychyliłam się lekko za barierkę, a ponieważ statek nagle się zatrzymał, nim zdążyłam cokolwiek zarejestrować, poleciałam do przodu.
Woda, woda, woda.
Nie umiem pływać. 
Ratunku.
Przerażona zaczęłam machać rękami i nogami, jak robili ludzie w telewizji. Wszystko, byleby utrzymać się na powierzchni.
Najwidoczniej mój krzyk, kiedy wpadłam nie umknął Ezequielowi, bo następne co poczułam to ciepłe i silne obejmujące mnie ramiona i cichy, uspokajający szept tuż przy moim uchu. Drżąc jak osika, przylgnęłam do niego mocno.
Dopiero znalazłszy się na pokładzie, zdecydowałam się poluźnić uścisk. Odważyłam się podnieść wzrok i spojrzeć na ociekającego wodą mężczyznę.
Jego spojrzenie wwiercało się we mnie, a ja miałam wrażenie, że może mnie przejrzeć na wylot. Niezbyt miłe uczucie.
- Nie umiesz pływać? - jeszcze bardziej skuliłam ramiona, bojąc się odpowiedzieć. Dostrzegłszy moje zakłopotanie, Ezequiel spróbował rozładować atmosferę żartem. - Nie wiedziałem, że jesteś aż tak zdesperowana i postanowisz się utopić, byleby nie dotykać steru.
Parsknęłam z rozbawienia.
Towarzysz podał mi swoją koszulkę, bym mogła zmienić swoje mokre ciuchy na coś suchego, a następnie zaprosił mnie z powrotem do góry, obiecując, że nie spuści ze mnie oka i nie będę miała okazji niczego zepsuć.

Ezzie? C;
Mam nadzieję, że jesteś zadowolona Raven xd 
Po moim powrocie możemy sobie zrobić maraton, żeby trochę pójść do przodu C;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz