21 sie 2017

Od Sama do Ashlynn

Godzina osiemnasta, a ja dopiero opuszczam szpital. W każdą sobotę pracowałem od godziny siódmej rano do czternastej, był to jedyny dzień - poza niedzielą - w którym miałem odrobinę więcej czasu dla siebie. Dzisiaj planowałem wpaść na trochę do stajni i wybrać się na jakąś dłuższą przejażdżkę z Eclipse, jednak wątpię, że wystarczy mi na to siły i chęci. 
Pojawiło się wielu pacjentów z poważnymi obrażeniami. Grupa ludzi została zaatakowana przez wilki. Nonsens. W tych okolicach od wieków nie pojawiały się te zwierzęta, ale wilkołaki owszem. Mam już dość ataków istot nadnaturalnych na niczego nieświadomych i niewinnych ludzi. Codziennie do szpitala trafiają osoby poszkodowane ze względu na ich obecność. Wielu wylądowało na oddziale psychiatrycznym, bo widziały ludzi obrośniętych sierścią, z długimi pazurami i ostrymi kłami. Oczywiście nikt im w to nie wierzy. Nie mówię, że jestem święty, zabijałem, ale nigdy w  nie zaatakowałem niewinnej osoby. Nie byłem normalnym człowiekiem, ale zdecydowanie różniłem się od tych wszystkich istot. Rządza mordu całkowicie mnie ominęła, istniała we mnie tylko chęć do ochrony i ratowania życia.
Znam wampiry, wilkołaki, czy nawet przedstawicieli innych ras, którzy żyją w zgodzie z otaczającym ich otoczeniem. Nikogo nie atakują, chyba, że sami znajdą się w niebezpieczeństwie. Instynkt przetrwania. Czasem nie ma innego wyjścia.
Odwróciłem wzrok od niezbyt ciekawego widoku za oknem i wróciłem do poprzedniej czynności. Spakowałem wszystkie moje rzeczy do torby i gdy już miałem wyjść z gabinetu, ktoś gorączkowo zapukał do drzwi.
- Proszę - zawołałem, zarzucając na siebie skórzaną kurtkę.
Drzwi otworzyły się szeroko z delikatnym skrzypnięciem i pojawiła się w nich blond czupryna pielęgniarki. No nie. Jeżeli mam tu zostać dłużej, to chyba zaraz sam wyląduję na oddziale psychiatrycznym.
- Doktorze, przywieziono kolejnego pacjenta.
- Kolejne rany szarpane? - westchnąłem.
- Tym razem rana kłuta - odpowiedziała, a w jej głosie słychać było, że poszkodowany nie jest w bardzo złym stanie.
- Gdzie?
- Klatka piersiowa.
Pospiesznie zrzuciłem z siebie kurtkę, wiedząc, że w tym przypadku nie mamy zbyt wiele czasu. Torba wylądowała gdzieś na drugim końcu gabinetu, a sam wybiegłem z niego za pielęgniarką. Tu nie było czasu na zastanawianie się. Szybko założyłem na siebie odzież ochronną i zdezynfekowałem ręce, co było niezbędne, a niestety opóźniało rozpoczęcie działania.
- Claflin, tętno spada - zawołał jeden z lekarzy, którego w tym momencie nie byłem w stanie szybko zidentyfikować.
Kolejny lekarz również był w trakcie przygotowywania się, a pielęgniarki zajęły się pacjentem, a raczej pacjentką. Dopiero gdy podszedłem do stołu operacyjnego, zobaczyłem, że.. to Agnes. Żona mojego nieżyjącego już przyjaciela. Prosił mnie, abym się nią zaopiekował, bym nikomu nie pozwolił jej skrzywdzić. Po śmierci mamy, rozmawiałem szczerze tylko z nią, wspierała mnie i rozumiała, jak nikt inny. Kobieta była wilkołakiem, zawsze traciła kontrolę podczas pełni, która.. jest dzisiaj.
- Cholera - wymsknęło mi się, gdy ujrzałem nóż w jej klatce piersiowej.
Wokół ostrza sączyła się krew, mimo że ciągle tkwiło w ciele. Nie wyglądało na przypadkowe "skaleczenie", ktoś musiał ją zaatakować.
- Ostrze nie trafiło w serce? - Zmarszczyłem brwi, poprawiając rękawiczki na dłoniach.
- Trafiło w prawy przedsionek. To cud, że jeszcze żyje. Nie damy rady jej uratować.
Jeżeli ostrze nie było ze srebra, Agnes ma szansę przeżyć. Jeżeli był to łowca, na pewno postarał się o odpowiednią broń. Sam mogłem poczuć się zagrożony, podczas pełni byli jeszcze bardziej uważni niż zwykle. Jednak była pewna różnica. Mnie nie można było tak łatwo rozpoznać. Wyglądałem jak zwyczajny człowiek i nie inaczej się zachowywałem. Wydaje mi się, że to kim jestem i tak jest dużo bliższe ludziom, niż rasy takie jak wilkołak czy wampir.
Wyjęcie noża z klatki piersiowej Agnes, nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Pozbycie się ciała obcego, będzie skutkować jeszcze większym krwawieniem, a kobieta i tak straciła już naprawdę dużo krwi.
- Musimy spróbować.
~~*~~*~~
Operacja się nie udała. Ostrze było wykonane ze srebra, a nawet gdy dalibyśmy radę usunąć je z ciała, Agnes nie byłaby w stanie się zregenerować. Zawiodłem. Zawiodłem mojego najlepszego przyjaciela.
Zamknąłem się w gabinecie i padłem na kolana, zaraz przed oknem.
- Wybacz mi, przyjacielu - szepnąłem - nie udało mi się nią zaopiekować. Wybacz.
Byłem na skraju załamania, gdy do głowy zaczęły przychodzić mi wszystkie możliwe motywy mordercy Agnes. Pełnia. Najpewniej straciła kontrolę, ujawniła się, a łowcy tylko na to czekają. Niby chcą zapewnić bezpieczeństwo, a potrafią zabijać dobre istoty. Nie zważają na to, czy pomagasz ludziom, jesteś inny, nadnaturalny, nie powinieneś żyć.
Spokoju nie dawał mi nóż. Ciągle miałem go przed oczyma i domyśliłem się, że nie był jednorazowy. Zabójca musiał używać go częściej i dziwne było, że nie wyjął go od razu z ciała. Być może rzucił i musiał uciekać? Ktoś go zaatakował? Za bardzo się spieszył? Jedno jest prawie pewne, wróci po niego, a ja bardzo chętnie zaczekam.
Zebrałem swoje rzeczy i narzuciłem na siebie skórzaną kurtkę. Jeżeli znowu coś albo ktoś mnie zatrzyma przed wyjściem ze szpitala, obiecuję, że wyskoczę przez okno. Cisza. Złapałem torbę i wyszedłem z gabinetu. Jedyne co mi jeszcze pozostało, to odnieść nóż na recepcję, skąd zabierze go policja, by pobrać ewentualne odciski palców. Życzę im powodzenia, bo na pewno nic tam nie znajdą. Łowcy dbają o siebie. Wszedłem jeszcze raz na salę operacyjną i nikogo już tam nie zastałem. Ostrza także nigdzie nie było, więc najpewniej zabrał go już Dunbar.
Zbiegłem pospiesznie po schodach i po drodze natknąłem się na właśnie na tego lekarza.
- Claflin, zaniosłeś już nóż? Policja zaraz będzie.
- Nie było go na sali, myślałem, że ty go zabrałeś. - Zmarszczyłem brwi.
- Nonsens. Wychodziłem ostatni, pielęgniarek też już nie było i wiem, że od razu wyszły ze szpitala, skończyła się ich zmiana.
- W takim razie gdzie jest nóż?
Cholera jasna! Czyżby łowca wrócił po swoją broń?
- Wracamy na salę i pokażesz mi, gdzie go zostawiłeś - rzuciłem, wchodząc z powrotem na górę.
Po nożu nie został nawet ślad i na pewno nie wziął go nikt z naszego personelu. Cholera! Tak blisko, od dopadnięcia mordercy Agnes... Teraz już nie mam żadnych szans, na znalezienie zabójcy. To była jedyna możliwość. Wiem, czym walczy, ale znalezienie go w tym momencie graniczy z cudem.
Świetny pomysł, Sam. Co wtedy zrobisz? Zabijesz go?
Nie jestem mściwy. Nie zabijam łowców, w końcu to też ludzie, ale.. chyba czas zacząć.
~~*~~*~~
Musiałem zostać dłużej w szpitalu, bo policja potrzebowała moich zeznać. Nie widzę w tym większego sensu, bo i tak już nic nie znajdą. Mojej pacjentki nie zabił seryjny morderca, ani żaden inny zwyczajny przestępca. Zabił ją łowca, nożem wykonanym ze srebra, w sam raz na uśmiercanie wilkołaków. Doskonale pamiętałem jak wyglądało ostrze i rękojeść, ale czy ta wiedza na coś mi się zda?
Ruszyłem w stronę wąskiej uliczki, znajdującej się pomiędzy blokami. Nie jeździłem do pracy samochodem, pieszo było zdecydowanie szybciej, aczkolwiek niebezpieczniej. W tych wszystkich zakamarkach uwielbiają czaić się złe istoty, ale... myślę, że potrafię się przed nimi obronić. Dzisiaj pełnia, a podczas niej wilkołaki zazwyczaj, albo ukrywają się w lesie, a te słabsze wychodzą na ulice z rządzą mordu. Nie mają zbyt wiele czasu, bo łowcy bez problemu ich przechwytują. Co chwila oglądałem się za siebie, mając przekonanie, że ktoś za mną podąża. Nie myliłem się. Wielkie zwierzę minęło mnie z ogromną prędkością i zatrzymało się kilka metrów przede mną, obnażając swoje ostre kły, zza których wydobywał się gardłowy charkot. Cóż, powiedziałbym o wilku mowa, ale jakoś w tym momencie nie było mi zbytnio do śmiechu... chociaż.
Zwierzę, a raczej człowiek w ciele zwierzęcia stał przede mną przygotowując się do ataku. Nie wyglądał na zbyt doświadczonego "zabójcę", inny od razu by zaatakował, bez jakiś przedstawień teatralnych.
- Już skończyłeś mnie straszyć? - Uniosłem brwi, rozglądając się za potencjalną bronią, jednak jedyne, co udało mi się zauważyć, to hydrant znajdujący się kilka metrów za nim.
Odpowiedziało mi kolejne groźne warknięcie. Wilkołaki maja to do siebie, że albo są dobre, albo nad sobą nie panują. Zazwyczaj nie są z natury nastawieni na zabijanie, ale.. ludzie są identyczni. Są ci dobrzy i są ci, którzy zbłądzili, bynajmniej tak jest w moim rozumieniu.
Mojemu przeciwnikowi chyba szybko znudziło się oczekiwanie na mój ruch. Pochylił się, by zaraz jednym susem doskoczyć do mnie i powalić na ziemię. Niestety mój plan wykorzystania hydrantu jako broń spełzł na niczym. Był nieczynny, nie było w nim wody. Czując na swojej twarzy oddech wilka, który tylko czeka, by swoimi ostrymi kłami rozwalić mi czaszkę, zaczynałem panikować. Fakt, nie byłem zwyczajnym człowiekiem, ale cholera jasna, czym ja mam się bronić?
Wilk swoją wielką łapą uderzył w moją brodę i odchylił moją głowę do tyłu, jakby chciał się wgryźć w krtań. W tym momencie zauważyłem wielki beczkowóz z wodą, stojący po drugiej ulicy. Nim wilkołak zdążył wykonać kolejny ruch, uderzył w niego silny strumień. Odbił go na kilka metrów w tył i uderzył nim z całej siły w mur. Celowałem dokładnie w jego nos, może go w ten sposób nie zabiję, ale chociaż trochę podtopię i będę miał czas, by się stąd jak najszybciej ulotnić. Chciałem odejść w przeciwną stronę, jednak w tym momencie usłyszałem strzał i ktoś zdecydowanym ruchem przyparł mnie do muru. Pierwsze co, poczułem chłodne ostrze przytknięte do mojego gardła, a dopiero potem zobaczyłem sprawcę. Przede mną z kamienną twarzą stała kobieta, niższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów. Miała blond włosy i zielone oczy.. na miłość boską.. Claflin! Ona trzyma ci nóż przy krtani, a ty opisujesz jak wygląda?
- To chyba nie jest najlepsze rozwiązanie. - Zmarszczyłem brwi i w tym momencie zwróciłem uwagę na studzienkę, znajdującą się pod jej nogami.
- Czym jesteś? - warknęła, ani na chwilę nie odrywając ostrza od mojej skóry.
- Niegroźną istotą, która wracając z pracy natknęła się na wilkołaka, chcącego odebrać mu życie. Może wyskoczymy na kawę? - spytałem, a kobieta spiorunowała mnie wzrokiem. - Nie sądzisz, że głupio zabić lekarza? Kogoś, kto służy społeczeństwu?
Przez cały czas byłem gotowy zaatakować. Pod nami znajdowały się jakieś kanały, a ja wiedziałem tylko, że jest w nich woda, całkiem sporo wody. Stopy łowcy stały idealnie na metalowej studzience. Miałem się jak obronić, ale na razie wolałem poczekać.
- Idź - kiwnęła głową w stronę drogi - zanim zmienię zdanie.
W tym momencie, gdy tylko odsunęła nóż od mojej szyi, zdołałem mu się przyjrzeć. To ten sam, którym została zabita Agnes.
- Czas ucieka - burknęła.
- Szybko pofatygowałaś się do szpitala, by odzyskać nóż. Świetna robota, ostrze jest ze srebra, prawda? Wspaniale ci poszło, ta kobieta zmarła. Zresztą, po co ci to mówię? Wy nie macie uczuć. Nie ważne, że miała rodzinę i nie chciała nikogo skrzywdzić. Była inna, więc trzeba było ją zabić.
- Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka, skoro zginęła, musiała mieć coś na sumieniu. Musiała zaatakować człowieka.
Nie dam sobie tego wmówić. W jednej chwili ze studzienki wyleciał silny strumień, który wyrzucił łowcę na kilka metrów w górę.
Upadła na ziemię, jednak miałem pewność, że nic jej nie jest. Na miłość boską, robię nadgodziny w szpitalu, a w drodze do domu spotkają mnie takie niespodzianki. Instynktownie cofnąłem się o kilka kroków, ucieczka nie miała sensu. Gdyby chciała, to by mnie dogoniła, a poza tym nie będę uciekał przed kobietą.
- Chcesz się bawić, doktorku? Czy dla swojego dobra pójdziesz grzecznie do domu? - rzuciła, podnosząc się z ziemi.
- Skarbie, nie mam dziś ochoty na takie rzeczy. Jestem dość niegroźnym osobnikiem i jakoś humor mi nie sprzyja, by się bawić. - Zmarszczyłem brwi,a kobieta wyraźnie się zirytowała i zacisnęła mocniej palce na rękojeści noża. - Powiedz mi chociaż jak masz na imię, żebym wiedział kogo zapraszam na kawę. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę rzucić nóż i..
- ... i zabijesz mnie tak samo, jak zabiłaś Agnes - przerwałem jej - W porządku, nie przeszkadza mi to. Powiedz mi tylko jak masz na imię, a już mnie tu nie ma. 
- Loren - rzuciła krótko i odwróciła się.
To nie było jej prawdziwe imię. Nie przedstawiłaby się od tak, a poza tym kłamstwo czuć na kilometr, nawet takie drobne.
Czemu mnie nie zabiła? Nie wiem. Widocznie jest jednym z tych łowców, którzy nie mordują kogo popadnie. Na tym świecie są istoty nadnaturalne, które lepiej służą społeczeństwu niż zwykli ludzie, a niektórzy... i tak ich tropią. 
~~*~~*~~
W centrum miasta wybuchły jakieś zamieszki akurat w momencie, gdy planowałem zrobić zakupy. Nie wiem, o co dokładnie chodziło. Wcześniej planowane były jakieś protesty, ale nie wyglądało to zbyt bezpiecznie. Szybko zaczęły się bójki, przyjechała policja, jakieś strzały. Moim jedynym celem w tym momencie, było wydostanie się z tłumu. 
Gdy byłem już blisko, usłyszałem głośny płacz dziecka. Zlokalizowanie go, zajęło mi dłuższą chwilę, ale udało mi się go zauważyć. Chłopiec w wieku około pięciu, może sześciu lat stał w samym środku zamieszania, a ludzie nawet nie zwracali na niego uwagi i o mało go nie podeptali. Zbliżyłem się na tyle, ile było to możliwe i uklęknąłęm obok chłopca, nie chciałem go przestraszyć.
- Cześć, mały. Co tutaj robisz? Gdzie jest twoja mama? - spytałem, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. 
- N-nie wiem - wydukał.
Rozejrzałem się, mając nadzieję, ze zauważę kogoś, kto wygląda jakby właśnie szukał dziecka, jednak jedyne co zobaczyłem, poza masą ludzi, był podejrzany mężczyzna, trzymający dłoń pod płaszczem. Miał broń. 
- Tutaj nie jest bezpiecznie, chodź, poszukamy twojej mamy - powiedziałem pospiesznie i wziąłem chłopca na ręce, by jak najszybciej wyjść z tłumu.
Wyjście stamtąd nie było takie proste, na jakie się wydawało. Sporo czasu zajęło mi przedostanie się w stronę parkingu, gdzie szybko odnalazłem swój samochód.
- Jak masz na imię?
- Tobias - powiedział i spuścił głowę - A Pan?
- Jestem Sam, możesz mi tak mówić. - Uśmiechnąłem się. - Gdzie mieszkasz? Pamiętasz swój adres? 
- Nie pamiętam, ale wiem jak tam dojechać - odezwał się cichutko. 
- Pokażesz mi? Na pewno ktoś tam na ciebie czeka i teraz się martwi.
- Mam tylko mamę, a mama jest gdzieś tam. - Wskazał w stronę centrum miasta. 
- Co się tam stało? Zgubiłeś się? 
- M-mama kazała mi uważać, a ja nie uważałem i się zgubiłem - szepnął i znowu zaczął płakać. 
- Chodź, pojedziemy do twojego domu i poczekamy na mamę. Na pewno tam wróci. Nie bój się. 
Pomogłem mu wsiąść do samochodu i mając nadzieję, że pamięta drogę, wyjechałem z parkingu. Czułem się... źle. Gdybym nie podszedł do niego.. coś mogłoby się stać. Był taki mały i taki ufny. 
- Daleko jeszcze? - spytałem, zatrzymując się przed pasami dla pieszych. 
- Tutaj - wskazał palcem 
Nie jechaliśmy zbyt daleko, może 5 kilometrów od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. 
- Jesteś pewny? 
- Wiem, gdzie mieszkam - powiedział, wpatrując się w budynek za szybą. 
- Jak nazywa się twoja mama?
- Ashlynn.
- Znajdziemy ją, nie martw się. A raczej ona znajdzie nas, jak tylko wróci do domu. - Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że jakoś go uspokoję.
Zatrzymałem się przy budynku, który wskazał mi chłopiec. Był to średnich rozmiarów domek, chyba czterorodzinny. Tylko w dwóch oknach wisiały firanki, więc domyśliłem się, że mieszka tu tylko Tobias ze swoją mamą.
Ledwo zgasiłem silnik, a chłopiec wysiadł z samochodu. Wysiadłem zaraz za nim i udaliśmy się w stronę wejścia.
- A jak mama nie wróci? - spytał smutno, stawiając jedną nogę na schodku.
- Na pewno wróci. - Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, ze tak będzie. - Jeżeli nie przyjdzie, to pojedziemy na policję i wtedy szybko ją znajdą, zgoda?
Chłopczyk uśmiechnął się i pewniejszym krokiem wszedł po schodach. Jak na swój wiek był bardzo samodzielny i odważy, już nie wyglądał na przestraszonego. Był "na swoim terenie", czuł się bezpiecznie.
Usiadł przed drzwiami, a ja zająłem miejsce zaraz obok niego. Pozostało nam tylko poczekać na Ashlynn. Pewnie teraz szuka go w tym tłumie, ale gdy ludzie się rozejdą, będzie musiała wrócić do domu, chyba, że od razu pojedzie na policję.
- Nie znasz numeru telefonu swojej mamy, prawda? - spytałem dla pewności.
Chłopiec miał góra sześć lat, więc nie mogłem tego od niego wymagać, ale córka jednej z pielęgniarek ma 3 lata i potrafi odblokować jej telefon, hasło składa się z sześciu cyfr.
- Nie, ale mam w zeszycie. 
- A gdzie masz zeszyt? 
- W moim pokoju.
- Tak myślałem - westchnąłem.
Zacząłem się obawiać, że jego mama może faktycznie nie wrócić zbyt szybko. A jak pojedzie na policję? To niepotrzebne, nie dość, że niepotrzebnie zajmie funkcjonariuszom to na dodatek naje się więcej nerwów. 
- Twoja mama nie chowa gdzieś tutaj klucza do drzwi? 
- Nie. 
- Ech.. poczekaj tu chwilę, okej? Zaraz wrócę. 
Chłopiec kiwnął głową i grzecznie usiadł na schodku. Zbiegłem szybko na dół i udałem się na tyły domu z nadzieją, że uda mi się jakoś wejść do mieszkania. Zauważyłem balkon, jednak żadnej możliwości, by jakoś na niego wejść. Mógłbym spróbować po rynnie, ale nie jestem pewny, czy będzie to bezpieczne. Co mam do stracenia? Chyba nie mogę tak łatwo zginąć, chociaż...
Rynna okazała się całkiem wytrzymała, jednak gdybym musiał wspiąć się wyżej, wątpię, żeby mi się to udało. Powoli zaczynała się rozkazywać, ale... udało się. Został tylko jeden problem. Jak do cholery mam wejść do środka, gdy drzwi są zamknięte? Są szklane. Można je rozbić. 
Ech.. Claflin, robisz sobie same problemy. 
Normalny człowiek nie rozbiłby takiej szyby pięścią, ja nie jestem normalny, aczkolwiek nie wiem, czy to bezpieczne. Mam trochę więcej siły.. ej, przestań gdybać, po prostu to zrób. 
Zacisnąłem pięść i z całej siły uderzyłem w szklane drzwi. 
- O cholera. Udało się. - Uniosłem ze zdziwienia brwi. - Nawet bez rozlewu krwi. 
Wszedłem do wnętrza mieszkania i od razu udałem się do drzwi wejściowych. Przekręciłem zamek i otworzyłem je. 
- Zapraszam do środka. - Uśmiechnąłem się do chłopca. 
- Jak tam wszedłeś? - Spojrzał na mnie zdziwiony. 
- Kupię wam nowe drzwi, obiecuję - zaśmiałem się - Pokaż mi ten zeszyt, to zadzwonimy do twojej mamy. 
Chłopiec wszedł do środka i od razu pobiegł do jednego z pokoju. Przez krótką chwilę przeszukiwał szufladę i zaraz przyniósł mi kartkę, na której zapisane było dziewięć cyfr. Od razu wyjąłem komórkę i przepisałem numer, nie chciałem z tym zwlekać, bo jego mama pewnie się martwi. Po dwóch sygnałach odebrała. 
- Ashlynn? 
- Kto mówi? - spytała zniecierpliwiona. 
- Twój syn jest w domu, nic mu nie jest.
- Kim ty jesteś? Daj mi go do telefonu!
Podałem chłopcu telefon. 
- Cześć, mamo. Sam mnie przywiózł do domu, przepraszam, że cię nie słuchałem. 
- Kochanie, już jadę. Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? 
- Nie. 
- Zaraz będę w domu. 
Chłopak oddał mi telefon, a kobieta od razu się rozłączyła. Podejrzewam, że w tym momencie przejeżdża przez wszystkie czerwone, bo jej syn jest pod opieką nieznanego jej faceta. 
- Idź się pobawić, a ja tu posprzątam. Zostanę z tobą, dopóki mama nie przyjedzie, zgoda? 
- Zgoda. - Uśmiechnął się i wrócił do swojego pokoju. 
Odnalazłem zmiotkę, szufelkę i zabrałem się za sprzątanie rozbitego szkła. Było go dość dużo, ale bardzo szybko się z tym uporałem. Wyjąłem też worek na śmieci, by zakleić jakoś dziurę po szybie i zrobić prowizoryczną ochronę przed ewentualnym deszczem. 
- Hej, Tobias. Gdzie jest taśma? - zawołałem, przykładając worek do ramy.
Chłopiec zaraz przybiegł z małą rolką taśmy i nożyczkami.
- Chcesz mi pomóc? - spytałem, na co dumny pokiwał głową. 
Tobias odcinał mi kawałki taśmy, a ja przyklejałem je wzdłuż ramy, jednocześnie mocując worek. Nie wytrzyma to długo, ale lepsze to niż nic. Dołożyłem jeszcze dwie folie, tak na wszelki wypadek. 
- Dzięki za pomoc, przyjacielu - zaśmiałem się, przybijając mi żółwika. 
- Pobawisz się ze mną? - spytał.
- Jasne - odpowiedziałem i pozwoliłem zaprowadzić się do jego pokoju. 
Chłopiec miał całkiem sporą kolekcję samochodzików i klocków LEGO, więc zbudowaliśmy wielki tor wyścigowy. Rozłożyliśmy się na dywanie i ledwo zaczęliśmy wyścig, a ktoś wpadł do mieszkania, bo nie można tu powiedzieć o normalnym wejściu. Odwróciłem się, by mieć pewność, że to nie kto inny, jak matka chłopaka i zobaczyłem te znajome blond włosy i zielone oczy. 
- Loren - uśmiechnąłem się szeroko i nie ukrywam, że byłem cholernie zdziwiony - a raczej Ashlynn. Zapłacę za drzwi balkonowe, nie martw się. 


Ashlynn? 
3324 słowa, Sam szaleje XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz