- Wygląda na to, że to już wszyscy. - rzekł komendant policji w San Lizele, Blair Tacher.
Oprócz tego, że zajmował się służbą w pomocy łowcom w policji, to jeszcze prowadził również moje prosektorium. Jeżeli coś działo się bez jego wiedzy to tylko dlatego, że jeszcze się o tym nie dowiedział od swoich wtyk, detektywów, a także dzielnicowych. Sam burmistrz potrafił do niego wydzwaniać w najgorszych wypadkach. Thomas Todd- Brighton był dla niego, co zabawniejsze, kompanem do piwa w weekendy.
- Tak. - powiedziałem, używając nietypowej dla mnie tonacji głosu. Był nad wyraz spokojny, wyprany z emocji, pozbawiony czegokolwiek, co przyziemne.
Wyglądaliśmy oboje jak posągi pośrodku opustoszałego ogrodu z tych wszystkich zakrwawionych, bądź spopielonych ciał. Nagrobki smętnie spoglądające na ciągle zmieniający się świat z dnia na dzień, aż same nie zmienią się w nic więcej, jak tylko cień i popiół. Pomyśleć, że gdyby nie Auraya, ja również bym tam leżał. Zebraliby mnie, zakopali i potem zapomnieli. Odbyłby się dokładnie ten sam cykl, który dotyczy odwiecznie śmiertelników oraz ich posągów, marzeń, celów. Nic bowiem nie trwa wiecznie, chyba, że jest powtarzane czy powielane, aż nie zatrze się w pamięci. Właśnie, pamięć. Czy to nie o to wszyscy walczymy od pokoleń swoimi dokonaniami? Ja też kiedyś walczyłem, aż nie spadłem ze sceny w Rzymie po tym, jak odnalazłem list ojca. Wszystko wtedy straciło swoje pierwotne kolory, smak. Musiałem się stać kimś, kogo ten świat potrzebował.
Blair wydmuchał obłok nikotyny, pośród którego jego twarz zniknęła w bielach tej trującej mgiełki. Po krótkiej chwili jego oczy ponownie spoglądały na mnie równie poważnie, co przedtem. W jego niebiesko- szarych tęczówkach dostrzegłem głęboko skryte zmęczenie zmieszane z kofeiną i wódką.
- Pojutrze chcę mieć gotowe raporty dotyczące tego całego syfu, który już uprzątnąłeś razem z tą anielicą...
- Ma na imię Auraya. - burknąłem, przerywając mu w połowie wywodu.
-...tak, z Aurayą.
Nie wydawał się szczerze zachwycony interwencją kogoś z zewnątrz, wiedziałem o tym. Był to dla niego kolejny błąd do uprzątnięcia w kartotekach. Musiałaby zostać zarejestrowana jako ktokolwiek z policji, albo z łowców... Spojrzeliśmy po sobie znacząco, olśniło nas to samo.
- Myślisz, żeby ją...
- Tak. Zaufaj mi. To będzie jeden z lepszych wyborów w twoim życiu, Ezzie.
Nie byłem pewien czy chodziło mu o to, że potrzebuję kobiety, czy współpracowniczki, ale postanowiłem faktycznie pójść mu na rękę i zgodnie z jego radą zaproponować coś naprawdę szalonego niedawno poznanej mi anielicy...
Znalazłem ją na dachu własnej willi. Miała zaróżowione policzki oraz zaczerwienione oczy od wielu łez, które musiała wylać za poległych w bardzo niesłusznej sprawie. Musiała tego nie rozumieć jeszcze bardziej, niż ja sam. Chciałem płakać tak, jak ona, ale moja specyficzna duma mi na to już nigdy więcej nie pozwoliła. Usiadłem na lewo od niej, utrzymując dystans, jaki ona nam narzuciła na samym początku naszej dziwnej relacji.
- Chciałbym ci podziękować za to, że uratowałaś mi życie. - zacząłem niezręcznie na wstępie. Nigdy przedtem tego nie robiłem, zazwyczaj to ja słuchałem czyichś podziękowań. -Byłem dla ciebie dupkiem, mogłaś mnie w sumie tam zostawić i walczyć dalej.
Parsknęła, próbując pozbyć się wilgoci przy oczach.
- Nie masz za co mi dziękować, każdy by tak postąpił. To ja powinnam podziękować tobie za to, iż koniec końców pozwoliłeś mi brać w ogóle w tym udział. - wyznała pierwszy raz bez przeszkód, chociaż było to jej równie obce, co mi.
- Właściwie to chciałbym, abyś współpracowała ze mną dalej. - wyznałem tym razem to ja.
Jej zszokowane spojrzenie po tym wszystkim i blednąca twarz z odpływu krwi, była bezcenna. Naprawdę.
- Wybacz, ale... Jak to? - nie umiała poskładać niczego bardziej skomplikowanego.
- Nie chciałem, żebyś brała w tym udział głównie dlatego, że obawiałem się, iż to ty nagle stracisz przytomność, albo to tobie się coś stanie. W zasadzie jestem o wiele bardziej zadowolony z tego faktu, iż to ja tak skończyłem, a nie ty. Nie jestem kimś, kto poświęca w pierwszej kolejności innych, tylko... Właśnie siebie. - opowiedziałem jej w dość dużym skrócie moje poglądy na ten temat.
Auraya milczała, nie wierząc w to, co słyszała. Nie mogąc pojąć w jaki sposób to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Zacząłem podejrzewać, iż nigdy w jej życiu nie było dane kogoś poznać... Bliżej. Że zawsze była sama w ten najbardziej morderczy, ostateczny sposób, którego szczerze przez całe życie sam się bałem.
- Poza tym Blair Tacher, czyli komendant policji w San Lizele pragnie osobiście ci podziękować, a przez to również dać odpowiednią dokumentację jako nadnaturalnej łowczyni... Współpracującej z jeźdźcem bez głowy. - dodałem po krótkiej pauzie, aby dać jej poskładać te wszystkie fakty w jedną całość. - Ale jeżeli nie będziesz tego chciała, to uwierz mi, całkowicie cię zrozumiem.
Auraya?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz