27 sie 2017

Od Horacego do Atsushiego

Beznadziejny idiota. Zjeb, zjeb jakich mało! Może w końcu znikniesz, hę? Może zrobisz w końcu coś dobrego dla innych? I tak nic nie umiesz. Znów mam te cholerne myśli. Usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Nie odbieraj. Odbierz! Westchnąłem cicho i chwyciłem komórkę. Nacisnąłem zieloną słuchawkę na ekranie.
- Halo? - próbowałem zachować normalny głos.
- Cześć tu Atsushi...
- Atsushi? - byłem lekko zaskoczony.
- Tak, właściciel lisa, który porwał ci spodnie.
- O! Cześć - zaśmiałem się. Co prawda sztucznie, lecz miałem nadzieję, że tego nie wyczuł.
- Witaj, to może spotkamy się na te piwo...teraz?
- Jasne, to jaki bar? - zapytałem.
- Może ty masz jakiś pomysł?
- Kojarzysz ten przy centrum?
- Jest kilka przy centrum...- mruknął.
- Oczywiście - Chodzi mi o bar Laluka.
- Laluka?! - był ewidentnie zaskoczony.
- Ta, ciekawa nazwa no nie?
- Yhym - przytaknął.
- To widzimy się za niedługo, a i jeszcze jedno - przypominałem sobie - Nazywam się Horace, do zobaczenia.
- Cześć.
Rozłączyłem się. Wiedziałem, że zapewne upiję się do nieprzytomności lub nie będę już świadom tego co robię, no cóż. Trudno. Ludzie przy mnie nie zostawali na długo. Nałożyłem buty i wyszedłem z mieszkania. Było niedaleko centrum. Po ok. 20 minutach znalazłem się w środku. Było całkiem sporo ludzi. Neonowe szyldy rzucały się w oczy. W nos wbijał się zapach alkoholu i mieszanina perfum oraz potu. Klasyk. Rozejrzałem się po lokalu, zazwyczaj chodziłem do dobrze sobie znanych knajp, niźliby do nowych. Podszedłem do baru i usiadłem na wolnym siedzisku. Zamówiłem szkocką. Czekałem na niedawno poznanego mężczyznę. Myślałem, że raczej nie zadzwoni, usunie numer czy coś.  Zadzwonił, nie byłem do tego przyzwyczajony. Przed moim nosem stanęła szklanka z trunkiem. Spojrzałem w stronę wyjścia.


Atsushi? Wbijaj do tego baru i się napij ze mną, nio

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz