22 sie 2017

Od Josepha do Clarie

Leżę na łóżku. Przepełniony niepokojem. Ogarnia mnie mrok, przeszywa mój środek ciemność. Wpatruję się nieprzytomnie w sufit. Zawali się zaraz, zmiażdży mnie. Kim tak właściwie jestem? Ciągła złość, wciąż resztki zawiści w sercu. Zamykam oczy i drgam niespokojnie. Przeszłość! Znów się pojawia. Wyrywa się z zakamarków pamięci. Czuję się samotny, rozbitek na oceanie. Szarpany przez przeszłość jak ten nieszczęśnik na tratwie przez wygłodniałe ptactwo. Wspominam spotkanie z Clarie. Moje małe morze...drewniane, spokojne ze względu na materac, lecz zmierzwione przez dziką pościel. Są na niej moje ślady. A dziś żegnam się z dniem. Wiem, że już raczej się nie spotkamy. Znów tylko kawa, moje tabletki szczęścia oraz heroina, dodajmy możliwości ewentualne, nie, nie, są one jak najbardziej w zasięgu krótkiej przyszłości, alkohol wszelkiego rodzaju! No i mamy jeszcze te przeciwbólowe, też trochę otumaniają. Mrugam. Widzę małego chłopca, to ja. Nie znęcałem się nad małymi stworzonkami, ganiałem za piłką, tak. Rzucałem kamieniami w dal. Dorośleję, im starszy tym gorzej się działo. Mrowiący policzek i smak krwi w ustach. Bieg z adrenaliną by nie dostać więcej. Tchórz! Ale ja byłem tylko dzieckiem! Wzdycham bezradnie. Niepotrzebny, zbędny. Czekamy na twoją śmierć, Joseph. Za mało było szeptów. Za dużo krzyków. Wstaję. Nie mogę tak dłużej. Podchodzę do okna. Przez szkło spoglądam na gwiazdy. Rzeźnia - pamięć. Kawałki kobiecych bioder. Pięści mężczyzn. Wulgaryzmy. Skrawki nieba o różnych porach. Oczy i twarze. Cała galeria. Miliony życzeń, które się nie spełniły. Cień przeciął powietrze. To był ptak. Ten cholernie samolubny gatunek, który dumnie lata nad naszymi głowami, czasami tylko z łaski swojej wylądują na chłodnej ziemi z kpiną w oczach. Czas zapomnieć, muszę pozbyć się tego, co jak sądziłem, mógłbym kochać. Nie potrafię. Jestem do niczego. Tabletki. Szybko podchodzę do biurka i otwieram szafkę. Ecstasy, już są moje. Oczekują w pełnej gotowości na zażycie. Wyryty na nich napis. Oznaczający niebo. Zamykam oczy i łykam kilka z nich. Przechodzę do innego pomieszczenia, dobywam butelkę wody, zaczynam pić. Wracam po kolejne tabsy. Chcę spokoju. Chcę być w pustce i obudzić się w lepszych czasach. Świat wiruje, jak tu zaczyna być wesoło! Będę się śmiać, pełen radości. Wszystko nagle się wycisza, zamykam oczy.
~~~~
Potężny ból głowy. Leżę na podłodze. Ciekawe ile już tak tu się wyleguję. Przecieram twarz dłońmi, wstaję i ruszam do łazienki. Przemywam głowę zimną wodą. Oddycham głęboko. Mamy dzień. Postanawiam się przebrać, co wykonuję w szybkim tempie. Nikt i tak nie zauważył mojej nieobecności. Codzienna nostalgia. A ja byłem tego wszystkiego świadomy. To chyba było najgorsze. Zdawałem sobie sprawę, że jestem ćpunem, alkoholikiem i pierdolonym kłamcą. Nie jestem także jakimś przecudownym facetem z bajki. Inni mają przyjaciół, a ja gadam ze ścianą lub z samym sobą. Nie wiem ile to już trwa, ale niedługo się skończy. W końcu kiedyś przedawkuję lub dosadnie siebie wyniszczę. Nikt nie będzie tęsknił, pewnie dopiero po jakimś tygodniu od mojego zgonu ktoś poskarży się, że cuchnie z mojego mieszkania i tak odkryją mnie martwego! Cudowna wizja! Zaśmiałem się gorzko. Jest mi tutaj, na tej cholernej planecie, tak bardzo źle. Ale dlaczego? Czas przeszły posiadający własne archiwum, przyszłość z zatajonymi rozdziałam o czynach, słowach i spotkaniach. A ja mam tylko wspomnienia i złe wyobrażenia, które prawdopodobnie się sprawdzą. Potrzebowałem kogoś kto sprawi, że noce staną się piękne, a dni potrzebne i wspaniałe. By któregoś dnia starości wspomnieć, że byłem głupi biorąc to wszystko w takiej ilości, aż spotkałem pewną osobę, która sprawiła, że zachciało mi się żyć. Może jeszcze ta nadzieja nie pozwala mi przedawkować? Wciąż oczekuję na inny dzień. W którym poznam kogoś kto mnie w jakimś stopniu naprawi. Nałożyłem buty i wyszedłem z mieszkania. Szybko znalazłem się na ulicy. Parłem przed siebie, gdy nagle uderzył kolejny moment z przeszłości. Błysk świateł, pisk opon i nic. Zamrugałem kilka razy Wypadek? Tak! Kiedyś był...pamiętam. Wszystko zdawało się być jakieś dziwne, pozbawione kolorów i oryginalności. Zdawało się być szare, przeciętne i pospolite. Na przykład kosze na śmieci, na świecie też gdzieś takie są. Jest też pewnie ktoś podobny do mnie, lecz o wiele lepszy. Nagle poczułem uderzenie.
- Przepraszam najmocniej! - powiedziałem szybko i wbiłem wzrok w kobietę - Clarie? Cze-eść.
Nasze spojrzenia na moment się spotkały.
- Witaj, Joseph - odpowiedziała.
- Wybacz, zamyśliłem się - zacząłem wpatrywać się w chodnik - Co u ciebie słychać?
Włożyłem ręce do kieszeni i zacisnąłem je w pięści. Czułem się dziwnie. Z jednej strony chciałem uciec lub zapaść się pod ziemię, a z drugiej nawet się cieszyłem, że spotkałem właśnie ją. Zacząłem analizować ulicę dla rozluźnienia, mimo to wyczekiwałem odpowiedzi ze strony kobiety.


Clarie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz