17 sie 2017

Od Koyori do Jamesa

Siedziałam na plastikowym krzesełku w szpitalu, nerwowo ruszając stopą, którą założyłam na kolanie i martwo wpatrywałam się w każdego człowieka przebywającego w tym samym miejscu, co ja. W mojej głowie aż kręciło się od tych wszystkich zapachów, mieszanek tego. Czułam zarówno ludzi, jak i nadnaturalnych, jednak nikogo z zapasem srebra w zanadrzu. Nadal nie wiem, czy to do końca dobrze. A moją głowę nie zaprzątała myśl o Jamesie. Kiedy przywiozłam go tu moim samochodem i wyjaśniłam, co mu jest jednej z pielęgniarek, ta zabrała go. Gdzie, to nie mam zielonego pojęcia. Ostatni raz byłam tu, gdy mama rodziła. A przynajmniej nic innego nie przychodzi mi do głowy. Myślałam nad tamtą kobietą, na której zacisnęłam swoje szczęki, tym samym ją zabijając. Momentami czułam smak jej krwi w buzi. Jak wrócę, to będę musiała umyć zęby. Porządnie. Jednak w moim umyśle pojawiła się pewna myśl. A raczej pytanie. Co ja zrobiłam? Ja ją zabiłam! Nawet nic z jej ciałem nie zrobiłam. Nie zadzwoniłam po żadną karetkę czy policję, po prostu tam ją zostawiłam, wykrwawiającą się na trawie. I to nie był jakiś zając, szarak czy sarenka. To był człowiek. Mogła mieć rodziców, rodzeństwo. Męża, chłopaka, narzeczonego, a nawet dzieci. Równie dobrze mogła być lesbijką, singielką, a nawet rozwódką czy wdową. Choć na to ostatnie mogła być cud za młoda. Jednak w tym mieście wszystko jest możliwe. W jakiś sposób brakowało mi obecności Kohi, jednak nie mogłam jej ze sobą wziąć. Tylko by psociła i pewnie sprawiłaby mi kłopoty.
- Panna Koyori? - nagle usłyszałam nad sobą niski, męski głos. Natychmiastowo podniosłam głowę w górę, widząc przed sobą starszego mężczyznę pewnie po sześćdziesiątce.
- Tak? - spytałam. Nie byłam do końca przekonana, co ode mnie chciał, jednak nie widziałam go, gdy zabierali Jamesa.
- James wyraził chęć zobaczenia się z panią – odpowiedział. A jednak. Wstałam z krzesełka i ruszyłam za lekarzem o imieniu Sebastian, jak podpatrzyłam z jego plakietki. Już po chwili wyszliśmy z poczekalni, poprowadził mnie po korytarzach, kilka razy skręcił, aż w końcu otworzył drzwi do jakiejś sali, gdzie na łóżku leżał czarnowłosy. Spod białej kołdry wystawały tylko jego ręce, jak i głowa, choć połowa jego nagiego torsu również była odkryta. Z całej swojej woli starałam się tam nie patrzeć. Doktor gestem wskazał mi krzesełku przy ścianie naprzeciwko i tam ruszyłam. Przesunęłam je do łóżka i usiadłam. Potem nikogo tam nie było, oprócz naszej dwójki. Spojrzałam na jego ramię, świeżo zabandażowane. Obok za to dostrzegłam stoliczek na kółkach ze środkami dezynfekującymi takie rany, plastrami, szczypcami i bandażami. Waciki, które również tam były, z całą pewnością nie nabrały czerwonej barwy od farby. Nawet jak oddychałam przez nos, to zdecydowanie większość była od krwi mężczyzny. Wyprostowałam się i z lekkim uśmiechem spojrzałam na mojego znajomego.
- To… Jak cię czujesz? - spytałam. Standardowe pytanie, które łatwo może kogoś zdenerwować. W mojej głowie nic innego nie było. Błękitnooki westchnął, odchylając głowę do tyłu.
- Jakoś żyję… Powiedzieli, że z ramieniem w sumie nie jest aż tak poważnie, jednak i tak będę musiał tu zostać. Chcą mnie poobserwować – odpowiedział. Skinęłam powoli głową, na znak, że rozumiem. No tak, mogłam się tego spodziewać.
- A zadzwoniłeś do swojej siostry? - znowu zapytałam. Tyle się o nią martwił, że w tej chwili do był kluczowy temat.

James?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz