11 sie 2017

Od Lunaye do Dimityra

Mężczyzna zabrał się za ściąganie ostatniej zasłony, a ja odchrząknęłam dyskretnie. Co to był za ton głosu? To wydobyło się ze mnie? Jeju, to zabrzmiało jak pięciolatka, która dopiero co zjadła całe wiadro waty cukrowej przegryzając czekoladkami. Ogarnij się dziewczyno, skarciłam się w myślach, przecież ten podrywacz ci się nie podoba. Faktycznie, nie był moim ideałem mężczyzny, był stanowczo poza tego typu skalą. Spojrzałam na niego, nie miał problemu z sięganiem wysoko, robił to wręcz z łatwością. Był wysoki, umięśniony, przerastał mnie o głowę, w sumie nic dziwnego, nie należałam do najwyższych, miałam w końcu niecałe metr sześćdziesiąt. Ciekawa jednak byłam co on sobie o mnie pomyślał odnośnie moich centymetrów. Pewnie już zdążył mnie zakwalifikować do rubryki "Azja", a ja mimo, że miałam tego typu urodę, to stamtąd nie pochodziłam. Urodziłam się w San Lizele, moi rodzice też pochodzili z Anglii. Może miałam domieszkę tamtej krwi, ale musiałam się w dać w któreś z dziadków, nie znałam przecież rodziców ojca, bo reszta mojej rodziny wyglądała na rodowitych Londyńczyków. Nie znam się na genetyce, ale przecież wyglądem nie odstawałam aż tak bardzo.
- Gotowe, księżniczko - przerwał moje zamyślenie - czyżbym był aż tak boski, że nie umiesz oderwać ode mnie wzroku? - zapytał kładąc ostatnią zasłonę na kupkę, złożoną. Przeszło mi przez myśl, że jest perfekcyjną, bo kto normalny składa tak równo brudne i zniszczone szmaty. Postanowiłam jednak o to nie pytać.
- Jedyne co jest boskie to umiejętność tak równego składania zasłon - odparłam i podałam mu kawę. - Oto twoja nagroda, dziękuje za pomoc - dodałam i w duszy odetchnęłam z ulgą, że mój głos zabrzmiał tak jak powinien, czyli normalnie, a nie zaszybował w górę jak u jakiegoś pisklaka.
Usiedliśmy przy najbliższym stoliku, to znaczy on usiadł, a ja postanowiłam się bezczelnie dosiąść.
- Czemu tak bardzo chciałeś wypić tutaj kawę? - zapytałam.
- Bo to kawiarnia? - odparł z przekorem upijając łyk z uśmiechem.
- Ale przecież wywiesiłam na drzwiach kartkę z napisem "Zamknięte", nie widziałeś? - powiedziałam zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Myślałem, że jest zamknięte dla zwykłych ludzi, a ja chyba nie jestem taki zwykły? Jak myślisz? - uśmiechnął się szarmancko, odstawił kawę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Ekhem ... no nie wiem. jak dla mnie jesteś całkiem zwyczajny - przeniosłam wzrok na Snow'a, który leżał koło lady.
- Mimo wszystko ten zwyczajny ktoś ci pomógł - zaśmiał się - i ten ktoś chyba sprawił, że się rumienisz.
Spojrzałam na niego zdziwiona i speszona. Nie prawda. Wstałam gwałtownie. Jego wzrok wyrażał zdziwienie. Poczułam jak moje policzki pieką, ale to nie były te rumieńce o których mówił, teraz byłam lekko oburzona. Jak można być takim impertynenckim podrywaczem?
- Za pomoc dziękuje. Jeśli nie chcesz jeszcze kawy, nie jestem ci w stanie już nic zapro... - urwałam czując jak w tylnej kieszeni wibruje mi telefon. Sięgnęłam po niego i odebrałam nie przejmując się gościem.?
- Słucham? [...] O cześć, Leam.  [...]  Możesz powtórzyć? [...] Dostałeś lepszą posadę... Mogłeś powiedzieć, też mogłam ci zorganizować coś innego. [...]  U rodziny w innym mieście mówisz? W porządku. [...]  Nie przepraszaj, znajdę kogoś. [...]  Naprawdę, dzięki za szczerość [...]  Potrzebujesz pomocy w przeprowadzce? [...]  Okay, w takim razie dzięki za wszystko [...] Pa.
- Czyżby zwolnił się u ciebie wakat? - dobiegł mnie głos zza pleców. Kiedy on zdążył za mną stanąć?
- Podsłuchiwałeś? - zapytał posyłając mu zdziwione spojrzenie. Cóż za pewny siebie głupek.
- Nie wierzę, że nie jesteś zła na tego kogoś, że tak po prostu przez telefon się zwolnił. A papierek jakiś? - zignorował moje wcześniejsze pytanie.
- Może nie jestem taką straszną szefową jak ci się wydaję. Leam jest dobrą osobą, poza tym coś już mi wspominał. To moja kawiarnia, pracownicy są dla mnie ważni, ale nie zamierzam ich tu więzić. Poza tym nie płacę tyle, ile może dostać w jakiejś korporacji - odparłam.
- A nazwisko Monwarre nie jest przypadkiem warte tyle co całe nasze miasto? - zaśmiał się przekornie.
- Owszem jest, ale nie moje, mojego pseudo ojca - odparłam. Na samo wspomnienie o tym coś we mnie drgnęło. Szukanie powiązań moich z tą korpo-świnią jest poniżej pasa.
- Pseudo? - spojrzał na mnie zza kubka z kawą.
- Jedyne co mnie z nim łączy to krew, choć szczerze na tą myśl mam sobie ochotę podciąć żyły by się jej pozbyć. Obrzydza mnie ten człowiek - wzięłam głębszy wdech - nosze jego nazwisko bo moja mama była w nim szaleńczo zakochana i najwyraźniej ślepa, bo wyzbyła się swojego rodzinnego miana, na rzecz jego. Przez to i ja muszę je nosić. Widnieje ono również na jej nagrobku, którego ten gbur nie raczył odwiedzić choć raz. - nie wierzę, że wyrzuciłam z siebie to wszystko przed Dimityr'em. Był dla mnie niemal, że obcy. Nie wiedziałam o nim nic, poza tym skąd pochodzi i jak się nazywa. A ja praktycznie wykrzyczałam mu swoją skróconą historię. Opadłam z emocji na krzesło i westchnęłam. Co ja robię?
- Przepraszam, uniosłam się. - szepnęłam.


Dimityr? Co dalej wymyślisz? ^^
 Czekam z niecierpliwością xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz