15 sie 2017

Od Lunaye do Dimityra

- Niech będzie - powiedziałam poprawiając niesforny kosmyk i odchrząknęłam. Naprawdę jego propozycja szczerze mnie rozśmieszyła. - Przyjmę cię na okres próbny - dodałam.
-Tylko okres próbny? - jęknął - Czyżbym nie robił tak dobrego wrażenia? - zrobił pozę a'la "Jestem najlepszy na całym świecie". Zaśmiałam się ponownie. Musze przyznać, że jego sposób bycia robił wrażenie, hm, dość pamiętliwe.
- Zapłacę ci normalnie, ale chce zobaczyć cię w akcji - odparłam.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Moje życie biegnie dość spokojnym rytmem. Kawiarnia - Praca - Dom - Pies - Kawiarnia - Dom. I tak w kółko. Dość oklepanie? Możliwe. Ale ta rutyna naprawdę sprawia, że żyję. Paradoks. Dni przemijają powoli, ja ciesze się życiem, nie wyobrażam sobie by coś mogło to zaburzyć, zmienić tego tor czy kolejność.
Z pracy wróciłam swoim lśniącym motocyklem, moją maszyną zagłady, moim czarnym rumakiem. Tak, aż tak zachwycałam się kupą złomu. Od dawna uważałam, że takie wehikuły są lepsze od samochodów, zabierają mniej miejsca i mogą zabrać mniej ludzi, co skutkuje brakiem marudzenia przez inne osobniki tego samego gatunku. Zaparkowałam przed kawiarnią i założyłam blokadę, która w teorii miała chronić przed kradzieżą, ale w praktyce wiadomo jak jest. Jeśli ktoś byłby bardzo zdeterminowany, to dałby rade ukraść wszystko. Na przykład mój motocykl, łącznie z lampą uliczną do którego go przypięłam (tak na wszelki wypadek).
Zabrałam kask i plecak, weszłam do kawiarni. Gdy tylko otworzyłam drzwi powitał mnie dźwięk dzwoneczka na głową i charakterystyczny dla takich miejsc, lekki gwar ludzi siedzących przy kawie, ciasteczku i tak dalej. Bardzo to lubiłam, może większość ludzi takie coś by irytowało,a le ja lubiłam tego słuchać. Spojrzałam za barek, był poniedziałek więc powinny się tu kręcić cztery osoby. Były jednak trzy, o czym dobrze wiedziałam, bo jedna kelnerka się rozchorowała. Z racji tego to ja tego dnia miałam zająć jej miejsce. Prześlizgnęłam się przez salę witając niektórych gości i weszłam po schodach na górę by odłożyć rzeczy. W progu przywitał mnie Snow szczekając i merdając ogonem. Postanowiłam wypuścić go na ogródek z tyłu, chociaż na godzinkę by po przebywał trochę na dworze, bo ja mogłam go zabrać na spacer dopiero po zamknięciu lokalu.
Kiedy weszłam na salę było około szesnastej, więc ludzi było sporo. W końcu to pora na popołudniową herbatkę i ciastko. Zajęłam miejsce za ladą i sprawdziłam grafik, po przeczytaniu nazwisk dotarło do mnie, że dzisiaj powinien być tu Dimityr. Westchnęłam. Przez ostatni tydzień kiedy wypadało, że ja musiałam kogoś zastąpić była to też zmiana tego faceta. Nie mogłam w to uwierzyć, wpadaliśmy na siebie cały czas. Nawet jeśli byłam na mieście to spotykałam go w sklepie lub parku. Nawet tu, we własnej kawiarni, gdzie to ja ustalałam grafik, wpadałam na niego mimowolnie. Rozejrzałam się, by ustalić gdzie, nazwijmy to, obiekt moich irytacji , się znajdował.
Po chwili wypatrzyłam go na środku sali, między stolikami przy których siedziały same dziewczyny. Jak zawsze szarmancko uśmiechnięty i roześmiany zabawiał klientki. Przez czas jak u mnie pracował zdążyłam już zauważyć, że kobiety specjalnie zrzucały serwetki ze stołów by Dimityr im je podnosił. Dzięki niemu zauważyłam wzrost klienteli płci żeńskiej, i to dość znaczny, a nawet nie liczyłam, szacowałam jedynie na oko. Nie byłam pewna co on w sobie miał, że aż tak je przyciągał i zwracał ich uwagę. Dla mnie był przeciętnym mężczyzną, co trzeba mu przyznać przystojnym, ale zwykłym. Robiąc sobie kawę postanowiłam mu się przyjrzeć, naprawdę był dla mnie zagadką, a fakt, że stał się częścią mojego życia, w procencie znacznie większym niż tego chciałam czy oczekiwałam, sprawiał, że nie chciał przestać zaprzątać moich myśli. Często się zastanawiałam, co myśli gdy rozmawia z panią x, lub gdy zabawia rozmową panią y. Kiedy spoglądałam na niego zza lady, a słońce prześwitywało przez świeżo wymienione okna, nie mogłam w myślach nie przyznać, że faktycznie coś sprawia, że chce się na niego patrzeć. Skarciłam się w myślach i spuściłam wzrok. Dolałam do kawy mleka i zamieszałam. Upiłam łyk. Nie, wcale nie interesował mnie tak bardzo by mu się przyglądać, miałam inne rzeczy do roboty i...
- Cappuccino, zielona herbata z cytryną i dwa ciasta czekoladowe do dwójki - aż podskoczyłam wystraszona niespodziewanym zdaniem skierowanym w moją stronę. Wylałam przy tym swoją świeżo zaparzoną kawę prosto na ladę. Ugh. Złapałam filiżankę i spojrzałam na sprawcę mojego "wypadku". Dimityr. Stał, patrzył na mnie ze swoim zadziornym uśmieszkiem, byłam pewna, że jest o krok od roześmiania się.
- Ah, jasne. - speszona chwyciłam za ścierkę i szybko wytarłam moją pyszna kawę, z której nic już mi nie zostało. Jedynie plama na fartuszku. Schyliłam się by podać mu ciasto, dwa kawałki z zamówienia. - Proszę - wstałam i postawiłam mu na tacy dwa talerzyki ze słodkościami. Zaśmiał się.

Dimityr? 
Pod koniec tak się wciągnęłam, że ugh ♥ 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz