30 sie 2017

Od Natashy do Elizabeth

Ilekroć którekolwiek z nas robiło zakupy, dostawało długaśną listę produktów, które były potrzebne i które koniecznie musiały zostać kupione. Tak było ustalone, chociaż ja mogłam się kłócić czy trzy paczki żelków i dwie zgrzewki piwa były niezbędne. Z wydartą niedbale kartką wędrowałam między półkami sklepu, usiłując nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Robiłam to jednak tak nieporadnie, że kiedy próbowałam wybrać odpowiedni nawóz do swoich roślinek, zaczepiła mnie pewna kobieta. Nie słyszałam jak do mnie podchodziła, dlatego wystraszona podskoczyłam, o mały włos nie strącając z półki wszystkich opakowań. Moje zaskoczenie spotęgował dodatkowo fakt, że zaczęła ona swobodnie mi doradzać, jakby rozmowa z nieznajomą osobą była dla niej czymś naturalnym. Ja za to poczułam się nagle skrępowana tym, że ktoś z taką łatwością naruszył moją strefę komfortu.
Poprosiwszy jeszcze o pomoc, zniknęłam w dziale zoologicznym. Musiałam kupić nowy szampon dla Patcha. Poprzedni zużył się bardzo szybko, a ja miałam słabość do pachnących płynów, przed którą nie mógł uciec nawet mój własny pies.
Wahałam się przez dłuższą chwilę nad dwoma zapachami. Mango pachniało prześlicznie, słodko i delikatnie, ale kokos był równie ładny i pewnie stałabym tam przez kolejne dziesięć minut, gdyby nie Jared.
- Tashieee, czyżby ktoś cię napadł? - w słuchawce rozległ się jego rozbawiony głos. Zatrzymałam się zaskoczona, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Hm? - mruknęłam, odrywając na moment wzrok od opakowania szamponu i usiłując skupić się na rozmowie z chłopakiem, którego paplanie przeszkadzało mi się skupić.
- Nie ma cię już dokładnie godzinę, trzynaście minut i... piętnaście sekund - uśmiechnęłam się do jego słów, wiedząc, że wymyślił to na bieżąco i nie było mnie znacznie krócej. - Jestem głodny.
Przewróciłam oczami.
- W szafce nad zlewem w zielonym pudełku powinny być jeszcze czipsy. Nie dziękuj - rozłączyłam się. Co prawda nie spędziłam połowy dnia poza mieszkaniem, ale rzeczywiście zakupy zajęły mi sporo czasu, dlatego wrzuciłam do koszyka płyn, decydując się za zapach mango i ruszyłam w kierunku kasy, gdzie prawie dostałam zawału. W torebce nie mogłam znaleźć portfela, leżącego na samym dnie i kiedy byłam już na granicy wytrzymałości, w końcu się odnalazł. Przeprosiłam szybko kasjerkę i z westchnieniem ulgi, wyszłam na zewnątrz.
Przynajmniej Patch postanowił mnie dzisiaj oszczędzić, bo grzecznie czekał w miejscu, w którym go zostawiłam. Czasami zdarzało mu się uciekać, dlatego jego widok tak bardzo mnie ucieszył. Nie miałam siły na gonienie go po mieście.
Pochyliłam się, żeby go odwiązać.
– To Twój pies? – niemal plącząc się o własne nogi, odwróciłam się zaskoczona, słysząc kobiecy głos.
– Skończyłaś już swoją zmianę? - z wrażenia nie odpowiedziałam na jej pytanie i zadałam własne, sama nie wiedząc dlaczego.
– Co? –  jej twarz wyrażała taki zdumienie, jakie ja odczułam wcześniej, jednak nie minęła sekunda, a kobieta znowu się uśmiechała. – O nie, ja tu nie pracuję.
Uniosłam brwi w wyrazie zaskoczenia.
- Znasz się na roślinach, więc myślałam, że... - nie skończyłam, bowiem tamta machnęła niedbale ręką.
- Nie ty pierwsza, nie przejmuj się.
Nerwową ciszę przerwało pełne zniecierpliwienia szczeknięcie mojego pupila.
- Ach, to jest Patch - kucnęłam, żeby podrapać go za uchem, co spotkało się z aprobatą psa. Nic dziwnego, jeśli tylko poświęciłam mu trochę swojej uwagi, zdawał się być najszczęśliwszym stworzeniem na Ziemi. - Jeszcze raz dzięki za pomoc. Bez ciebie pewnie zabiłabym swoje roślinki - skrzywiłam się na samą myśl. Nie za bardzo wiedziałam, kiedy przeszłyśmy na "ty", ale uznałam, że nie warto zawracać sobie tym głowy. Co się stało, to się nie odstanie. Gdyby kobiecie to nie pasowało, zwróciłaby mi uwagę.
- Nie ma problemu.
Wyjęłam telefon, słysząc dźwięk powiadomienia, a ujrzawszy na ekranie smsa od Jareda, przewróciłam oczami.
- Przepraszam, ale się spieszę - sprawnie przełożyłam zakupy z siatki do rowerowego koszyka, a następnie założyłam słuchawki. - Do zobaczenia.
Odepchnęłam się lekko, a Patch ruszył za mną, po chwili równając ze mną swoje kroki. Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc pierwsze takty piosenki.
I know you wanna see me fallin’ out,
Fallin’ out the window.
Wtórowałam pod nosem wokaliście, uderzając rytmicznie paznokciami o kierownicę roweru.
I know you wanna see me crashing down,
Crashin with my blame.

 Elizabeth?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz