2 wrz 2017

Od Aurayi do Ezequiela

               W powietrzu miedzy nami zapanowała cisza, przerywana jedynie przez ciche głosy ludzi znajdujących się na dole. Żadne z nas zaś nic nie mówiło. Bo było coś do mówienia? Ed czekał na moją odpowiedź, nie poganiał mnie. Siedział i cierpliwie czekał, jakby wiedział, że ta decyzja wcale nie jest taka łatwa.
Choć jakby na to nie patrząc, właśnie taka powinna być. W niedalekiej przeszłości jeszcze sama o tym myślałam. To dlaczego teraz się waham? Czy powodem są te ciała na dole? Nie… wiele razy już byłam zmuszana do oglądania podobnych widoków. Więc może chodzi o ryzyko utraty życia? Nie, to na pewno też nie. Przez lata walczyłam na śmierć i życie. Takie potyczki już przestały mnie ruszać. Więc o co chodzi?
O brak zaufania. Nie potrafisz zaufać, nawet po tym wszystkim.
Choć z ciężkim sercem, musiałam się z tym zgodzić. Naprawdę pierwsze, o czym pomyślałam po usłyszeniu propozycji mężczyzny, było, iż jest to okrutny żart. Do tego stopnia, iż na początku przyglądałam się  mężczyźnie w niepewnym oczekiwaniu, aż ten wybuchnie śmiechem i powie, że to był tylko żart, a ja byłam na tyle głupia, iż uwierzyłam w coś tak nieprawdopodobnego.
Nadal w to nie do końca wierzyłam.
No bo w zasadzie dlaczego miałam w to wierzyć? Po pierwsze, nikt nigdy nie chciał ze mną współpracować. Każdy ode mnie uciekał, jakby bał się nawet przebywać w moim towarzystwie. Po drugie mężczyzna powiedział, iż wolałby się samemu poświęcić. Jak w TO miałam wierzyć? Od zawsze ludzie byli gotowi mnie zabić, aby samemu przetrwać. Ludzie, którym ufałam, których odważyłam się nazywać przyjaciółmi, zdradzali mnie dla własnych korzyści.
- Mówisz poważnie? – spytałam, spoglądając na mężczyznę kątem oka, lekko podejrzliwie.
- Najwidoczniej.
- Nie żartujesz?
- Raczej nie jestem znany z robienia dowcipów.
- To nie jest żaden podstęp?
Mężczyzna spojrzał na mnie. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, jakby chciał odkryć jakąś tajemnicę. Albo przynajmniej powód mojego ciągłego upewniania się, czy to aby na pewno jest realne.
- Mam rozumieć, że te pytania prowadzą do odpowiedzi na „tak”?
- Naprawdę chcesz ze mną współpracować?
- To już ustaliliśmy. Zdecydowałaś się? – brzmiał trochę na rozbawionego całą tą sytuacją.
- Ja… chciałabym z tobą współpracować. – powiedziałam to w końcu.
- W takim razie chodź na dół. Dostaniesz całą papierkową robotę. – wstał, strzepał spodnie i ruszył w kierunku zejścia.
- Zejdź sam. Ja zaraz do was dołączę.
Ed nie zadawał żadnych pytań. Skinął jedynie głową i zniknął w odmętach willi. A ja znów pozostałam sama na szczycie budynku, spoglądając na wszystko z góry. Chciałam mieć jeszcze chwilę dla siebie, aby trochę ochłonąć i przetworzyć informację z przeprowadzonej przed chwilą rozmowy.
Odetchnęłam kilka razy głęboko, aby uspokoić jeszcze lekko drżący oddech i dokładnie otarłam łzy, aby nie było ich już więcej widać. Naprawdę byłam na siebie wściekła za to, iż mężczyzna widział mnie we łzach. To była oznaka słabości. Ja nie płaczę.
Oprócz doprowadzania się do w miarę normalnego stanu, chciałam również raz jeszcze przeanalizować tę całą propozycję. Czy dalej nie wierzyłam, iż jest to realne? Niestety trochę tak. Pomimo zapewnień mężczyzny miałam pewne wątpliwości. A nawet jeżeli jest to prawda, to jaka jest szansa na to, że ja się tutaj utrzymam? Skąd mam wiedzieć, że po następnej akcji, jeżeli w ogóle jakaś będzie, nie stwierdzą, że to był jednak błąd, aby mnie przygarnąć i najzwyczajniej w świecie się mnie pozbędą? Choć ciężko mi się do tego przyznać przed samą sobą, bałam się. Bałam się, że naprawdę ich zawiodę, że również pozbędą się mnie, tak jak wszyscy inni. Czy chciałam się w to dobrowolnie pakować, skoro wiedziałam, iż istnieje ryzyko, że tak to właśnie się zakończy?

Kiedy stwierdziłam, że nie ma sensu tego wszystkiego więcej przedłużać, wstałam i wolnym, trochę niepewnym krokiem zeszłam z dachu i udałam się w kierunku dwójki rozmawiających mężczyzn.
- Aurayo, poznaj Blaira Tachera, komendanta policji w San Lizele. – powiedział Ed, kiedy tylko zauważył, że się zbliżyłam.
Skinęłam głową na powitanie, nie do końca będąc pewną jak właściwie powinnam zareagować.
- Z tego, co słyszałem, to zdecydowałaś się na współpracę. Świetnie. Zaraz dam ci odpowiedne dokumenty do wypełnienia. Najlepiej, abyś wypełniła je jak najszybciej. A, jeszcze chciałem podziękować ci za uratowanie dupy temu tutaj – wskazał palcem na Eda. – Zawsze najpierw robi potem myśli.
Stłumiłam uśmiech cisnąć mi się na usta. Chyba w takiej sytuacji nie wypadało się śmiać, prawda?
- Em… To nic wielkiego. – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
I na moje szczęście nie musiałam nic więcej mówić, ponieważ mężczyznę, jako komendanta policji wzywały obowiązki. Każdy czegoś od niego chciał, a wszystko wymagało jego interwencji. Dlatego już po chwili zostawił nas samych pośrodku pola trupów.
Rozglądałam się dookoła po poległych. Jednak byłam na tyle zmęczona, że nie byłam w stanie dłużej czuć żalu i smutku wobec nich. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to powrót do domu. Zapewne James się martwi, a jak wrócę, będę mieć szczegółowe przesłuchanie. Ale tym razem mi to nie przeszkadzało. Tym razem było inaczej. Chciałam, aby wysłuchał mojej historii.

Ezequiel? Emerytura coraz bliżej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz