25 wrz 2017

Od Ezequiela do Aurayi

   - Możesz mi wytłumaczyć czemu przed twoją kamienicą stoi ponad dziesięć ciężarówek z jakichś zagranicznych sklepów meblowych, a ci biedni ludzie wyciągają ogromne kartony na nasz podjazd i układają je w Tetrisa? - Rudy wydawał się pozbawiony dziecięcej ciekawości, jedyne, co nim kierowało, to szok.
- Doszedłem do wniosku, że zrobię remont od kiedy ze mną oficjalnie zacząłeś mieszkać.
   Po całej akcji i jak wróciłem, Randy wyznał mi bez bicia, że właściwie nie miał do czego wracać. Wynikało to głównie z tego, że jego matką była prostytutka, a ojciec był jednym z wielu niezidentyfikowanych klientów albo towarzyszy na imprezach. Dzieciak całe życie szlajał się po kasynach i tym podobnych, podupadłych przybytkach. Wywalać go za drzwi jako tako nie miałem serca, chociaż intuicja podpowiadała mi, by tak uczynić. Jedyne życie jakiego zaznał polegało na kradzieży, oszustwach, a do tego balansowaniu pomiędzy życiem, a śmiercią. Jako jeździec bez głowy widziałem jego duszę umorusaną całym tym syfem, a nie byłem jakimś tam anielskim zbawcą z Niebios, aby zająć się jego zbawieniem, czy wychowaniem. Mimo to wiedziałem jak to jest, polegać tylko i wyłącznie na sobie, nie zaznając niczyjej pomocnej dłoni. To zaważyło na mojej decyzji, ale ona mogła równie dobrze szybko ulec zmianie, jeżeli chłopak posunąłby się za daleko w czymkolwiek. Miał w tej kwestii duże pole do popisu, oboje to wiedzieliśmy.
- Ale ja nadal będę mieć swój strych? - Myrtice, moja kolejna przybłęda, tym razem nadnaturalna, spojrzała na nas, zakładając ręce na klatce piersiowej.
   Staliśmy właśnie przed oknem, a dziewczyna bezszelestnie potrafiła przemieszczać się z góry na dół kamienicy, odwrotnie, a także zmieniać w srokę.
- Tak, w tej kwestii nic się nie zmienia. Chyba, że chcesz jakieś nowości, to domówię.
- Jest mi dobrze, jak jest w Stodole. - odparła z zadowoleniem, uśmiechając się szeroko.
   Czarnowłosa wiedźma z białymi pasemkami poprzetykanymi wszędzie na jej głowie spojrzała na mnie swoimi niezmiernie tajemniczymi oczami. Fascynowała mnie od wielu lat, właściwie nadal nie wiele na jej temat wiedziałem. Dzisiaj była ubrana w biały podkoszulek pod czarnymi ogrodniczkami. Na nogach jak zawsze gościły u niej te same, porwane już nieco szare trampki. Ciemna, oliwkowa cera mocno kontrastowała z jej obecnym kolorem włosów, a także intensywnie szkarłatną szminką. Z tego ubioru wywnioskowałem, że ona również zamierzała wziąć udział w remoncie i mi pomóc. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością.
- To od czego zaczynamy?
- Przede wszystkim musimy wywalić obecne meble w dość skromnej ilości, bo nigdy nie chciało mi się tego przedtem robić, a wtedy pomalujemy ściany. Kartony włożymy do garażu.

***

   Zabrało nam to spokojnie resztę tygodnia, łącznie z rozpakowywaniem i składaniem wszelkich rzeczy od nowa. Spostrzegłem wówczas, że Randy nigdy tak naprawdę tego nie robił, więc to był jego pierwszy raz, kiedy dokonywał czegoś normalnego, należącego do życia codziennego. Szybko się uczył, a ponadto wszystko go fascynowało.
- Chodziłeś kiedykolwiek do szkoły? - zapytałem Brytyjczyka, właściwie powątpiewając w pozytywną odpowiedź.
- Matka kiedyś próbowała zapewnić mi domowe nauczanie, ale szybko kończyły się jej na to pieniądze. Nie chciała mnie wysyłać od samego początku, ani wdrażać w tok nauczania typowo szkolnego; według niej był bezsensu. Ona sama pochodziła kiedyś z bogatej rodziny, pobierała nauki u profesorów, a nawet dyplomowanych naukowców, których jej rodzice opłacali. Tylko, że się stoczyła, a oni szybko zmarli. Wszystko, co próbowali mi przekazać było na szybko, właściwie niewiele mi zostało do tej pory w głowie.
   Postanowiłem to osobiście zmienić i zacząć z nim kompletnie od nowa. Właśnie w ten sposób Myrtice zastała nas w nowym salonie ślęczących nad książkami o astronomii.
- ...dzięki fizyce, która odpowiada na pytania dotyczące naszego świata, nauczyliśmy wykorzystywać potencjał natury poprzez odpowiednie eksperymenty, a przez to: konstruowanie wielu urządzeń. Możemy poznawać jednocześnie daleki kosmos... - wskazałem dumnie mu na fotografie NASA w jednym z atlasów -...a także nasze otoczenie. To nie jest naprawdę trudna dziedzina, w której należy wykorzystywać niezrozumiałe prawa. Wszystko, czego potrzebujesz, to własne doświadczenie, a przede wszystkim rozum. Każda rzecz wynika z czegoś, co dzieje się dookoła ciebie, a ponadto jest obliczalna.
- Studiowałeś to?
- Szczerze? Studiowałem medycynę, sztuki piękne oraz muzykę, bo nie umiałem się tego samodzielnie nauczyć, ktoś musiał mi to długo i zawile tłumaczyć. Całą resztę wyczytałem z książek w wolnym czasie.
   Myrtice usiadła na krawędzi brązowej kanapy, przysłuchując się nam uważnie.
- Jest coś, czego nie umiesz? - nie patrzył dłużej na mnie, jak na człowieka, tylko cyborga.
- Zdecydowanie nie umiem gotować. Nigdy mi to nie wychodziło, zawsze coś przypalałem. Możemy kontynuować?
   Zbliżał się wielkimi krokami weekend, podczas którego byłem umówiony z Aurayą na lekcję jazdy konnej. Byłem szczerze ciekaw, czy nadal o tym pamiętała i czy będzie bardzo temu przeciwna. Anielica wydawała się być zamknięta w swoim własnym świecie, nie wychylając się zbytnio poza niego na nowe doświadczenia. Poza tym, mogłem być spokojny o mieszkańców mojej kamienicy; zakopałem Randy'ego pracami domowymi z niemal wszystkich przedmiotów, jakie istniały w dobrze mi poznanych, amerykańskich high schoolach. Myrtice miała wówczas za zadanie stać nad nim i patrzeć, czy aby na pewno wywiązuje się ze swoich obowiązków we właściwy sposób, a ponadto nie zżyna z Internetu. Wiedziałem, że bardzo lubiła słuchać moich prelekcji, a do tego była na tyle perfidną istotą, by zatruć życie śmiertelnego chłopaka na najbliższe kilka godzin. W Stodole stał więc samotnie Van Gogh otoczony dookoła budami z moimi psami. W Charlotte, moim camaro, aktualnie jechała ze mną tylko Queen Elisabeth, wygrzewająca się w południowych promieniach słońca zza wpadającej szyby. Zatrzymałem się pod blokiem anielicy w dość widocznym miejscu na tyle, by mogła szybko wyłapać mnie z okien. Chwyciłem za telefon i wybrałem jej numer, ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to spotkać się twarzą w twarz z jej podirytowanym bratem po tym, jak dowiedział się całej prawdy o mojej egzystencji.

- Hej, Aurayo, jak tam? Masz dzisiaj czas?


Auraya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz