26 wrz 2017

Od Holland do Ezequiela

Rząd czarnych postaci niebezpiecznie szybko sunął w moją stronę. Nie byłam w stanie dostrzec ich twarzy. Sam widok ich sylwetek wystarczająco mnie przerażał. Bałam się, ale mój umysł zajęty był zdecydowanie czymś innym. Tak, jakby jakaś wewnętrzna siła próbowała mnie przekonać, że jestem w pełni bezpieczna. Coś podobnego do zastrzyku, czy szczepionki. Wiesz, że nic ci się nie stanie, ale wciąż boisz się ukłucia igły. Coś kazało mi zostać, przeczekać moment wkłucia. Tak też zrobiłam. Zbliżali się. Poczułam nieprzyjemne mrowienie w stopach, które po zaledwie kilku sekundach zaczęło się rozprzestrzeniać. Czucie w dolnych kończynach kompletnie zanikło, odbierając mi jedyny sposób ucieczki. Teraz musiałam przyjąć to, co mogło się za chwilę wydarzyć. Nieprzyjemne odrętwienie rozproszyło się po całym ciele, nie dając mi nawet możliwości odwrócenia wzroku od hipnotyzującego ruchu postaci. To mógł być mój koniec. Chciałam coś powiedzieć, chciałam krzyczeć, by zostawili mnie w spokoju, ale nie mogłam wydobyć z siebie choćby cichego szeptu. Zacisnęłam powieki, nie mogąc dłużej na to patrzeć. Strach mnie obezwładnił, nie miałam pojęcia, jak mogę wyjść z tej sytuacji żywa. Zakapturzone postaci przyspieszyły kroku, pojawiając się niebezpiecznie blisko mnie. Teraz mogłam dostrzec ich twarze. Były blade, bez wyrazu, ponure, z dużymi, ciemnymi i zapadniętymi oczami. Każdy z nich był inny, różnili się od siebie. Wyglądali, jakby życie już dawno z nich uszło.
– Uratuj ich. - Usłyszałam cichy jęk, a postać, która go wydawała, zaczęła przyglądać mi się z uwagą. Mimowolnie przeleciałam wzrokiem po chudej, wręcz kościstej sylwetce mężczyzny.
– K..kogo? - Zająknęłam się, nie mogąc opanować własnego głosu. Mężczyzna przechylił głowę na bok i wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu.
– Przygotuj ich do śmierci. Mnie przygotowałaś.
– Czy my się znamy? - Zmarszczyłam brwi, nabierając trochę odwagi. Ja go do czegoś przygotowałam? Nawet go nie znam... chociaż? Jego rysy twarzy wydawały się jakby znajome, ale nie potrafiłam połączyć faktów. Przez chwilę rzuciłam wzrok na resztę postaci, które nie wydawały się zbytnio zainteresowane tym, co się dzieje. Od początku byłam na przegranej pozycji.
– Ja ciebie znam. Powiedziałaś mi, że umrę i nie kłamałaś. Jesteś potworem, ale musisz im pomóc. Musisz! - Krzyknął, obejmując moją szyję dłońmi. Zaciskał silne palce na mojej krtani, nie pozwalając na zaczerpnięcie powietrza. Przybliżył twarz do mojego ucha, delikatnie luzując uścisk, by po chwili go ponowić z jeszcze większą siłą. W jego czarnych jak węgiel oczach płonął gniew, którego nie potrafiłam zahamować. - Czujesz już swoją śmierć?!!

Drżącymi dłońmi zamknęłam zeszyt, odkładając go na stolik. To już nie pierwszy raz, gdy zaraz po przebudzeniu zapisuje swoje sny. Mój lekarz poddaje je dokładnej analizie, chociaż zwykle nie wnosi to nic nowego. Oczywiście nie pokazuje mu wszystkich, jeszcze tego brakuje, by uznał mnie za kompletną wariatkę. Wiem, że nie powinnam nic ukrywać, tym bardziej przy osobie, której płacą za to, by leczyła ludzi z problemami, takimi jak ja. Odwróciłam wzrok od moich dłoni i skierowałam go na miękki, czerwony dywan, leżący u moich stóp. Mała, kochana istotka wylegiwała się na nim, co chwila przejeżdżając swoimi ostrymi pazurkami po gładkim materiale.
Hieronim wyczuł zmianę mojego nastroju i bez namysłu wskoczył na moje kolana. Kot przez chwilę przyglądał mi się z uwagą, ocierając swój mały, uroczy pyszczek o moje ramię.
– Wszystko w porządku, pysiu - westchnęłam, drapiąc kociaka za uchem.
Hieronim ułożył głowę na moich kolanach pomrukując cichutko. Gdy chociażby na chwilę przestałam go głaskać, uderzał łapką o moją nogę, zmuszając do kontynuowania pieszczoty. Podniosłam go, przekładając na drugi bok łóżka, a sama ponownie wskoczyłam pod cieplutką kołderkę. Hieronim pokręcił się przez chwilę, aż wynalazł wygodne miejsce na moich plecach. Sięgnęłam ręką po pilot do telewizora, starając się, by w żadnym wypadku nie zrzucić z siebie mściwego kocura. Jeszcze tego brakuje, by podrapał pościel, albo dopadł się do moich ukochanych, puchatych kapci. Rzadko robi coś mi, zwykle za ofiary wybiera sobie moich gości, wtedy muszę zamykać go w pokoju, albo ciągle trzymać na rękach. Nie wspomnę już o tym, że jest okropnym zazdrośnikiem, uważa się za najważniejszą osobę w moim życiu i nie dopuszcza do mnie nikogo innego. Taki mały, a taki... taki... no... właśnie taki.
Włączyłam telewizor, przeskakując pospiesznie po przeróżnych kanałach, nie spotykając nic, co mogłoby mnie zainteresować. W sumie czego mogłam się spodziewać, o tak wczesnej porze? Zerknęłam na duży zegar, widzący zaraz przy drzwiach, zauważając, że jest już siódma. Spodziewałam się bardziej czwartej, czy piątej, a tu już odpowiednia godzina, aby zacząć się powoli ogarniać.
Na dwunastą miałam zaplanowaną wizytę u lekarza w sąsiednim mieście. Przy moich ostatnich dolegliwościach, wolę nie prowadzić samochodu, więc zdecydowałam się na pociąg. Bilety kupiłam już wczoraj przez internet, bo znając mnie na pewno inaczej bym nie zdążyła. Moja punktualność od zawsze była na wysokim poziomie.
– Złaź ze mnie - westchnęłam, przekręcając się na bok. – Jeżeli zaraz nie wstanę, to na pewno nie zdążę.
Kocur niechętnie zeskoczył z moich pleców i wyłożył się na poduszce. Podrapałam go za uchem i zaraz potem podeszłam do ogromnej szafy. Największy dylemat świata, zaraz mnie dopadnie, nie pozwalając wybrać odpowiedniego stroju. Jak pomyślałam, tak też się stało. 

#####  


Większość czasu zajęło mi ubranie się, pomalowanie i przygotowanie jakiegoś pożywnego śniadania. Oczywiście musiałam też zabrać coś na drogę, bo znając mnie, nie będę chciała sama włóczyć się po restauracjach, czy kawiarniach wypełnionych grupkami przyjaciół. Całą drogę martwiłam się, czy aby na pewno wsiadłam w dobry pociąg, chociaż nie było możliwości pomyłki, o tej porze odjeżdżał tylko jeden w tą stronę. Strach narastał i malał z każdą chwilą, gdy tłumaczyłam sobie, że wszystko mi się jedynie wydaje. 
Wychodząc z pociągu szybkim korkiem przemierzyłam peron. Nie wiedziałam dokładnie, w którą stronę powinnam się udać, zwykle jeździłam samochodem, dopiero od jakiegoś czasu wolałam tego unikać. Z początku chciałam znaleźć jakiś autobus i nim dojechać na miejsce, ale uważałam, że dopiero wtedy narażamy się na dodatkowe zwiedzanie miasta, bo najpewniej wsiadłabym w nieodpowiedni. Stając przed wejściem na dworzec, rozejrzałam się, w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby wskazać mi drogę. Zaczepiłam pierwszą osobę, która właśnie wchodziła po schodach. 
– Przepraszam, którędy najszybciej dojdę do szpitala? - Spytałam, przyglądając się starszej kobiecie. Nie wyglądała na zbyt sympatyczną, ale przecież pozory potrafią mylić, prawda? Uniosła głowę, wpatrując się we mnie nieobecnym wzrokiem. 
– Wejdź między te budynki. - Machnęła ręką. – Potem skręcisz w prawo i pójdziesz cały czas prosto zaułkiem. To najszybsza droga. 
Jej głos był obojętny, wydawała się wręcz obrażona, że śmiałam zająć jej te kilka sekund. 
– Dziękuję - rzuciłam w jej stronę i udałam się prosto we wskazane miejsce. Ciemne zaułki to coś, co wręcz uwielbiam. Oczywiście żartuję. Bałam się, ale mam umówioną wizytę za jakieś dwadzieścia minut i muszę na nią zdążyć. Może nie będzie tak źle? 
Pomiędzy budynkami ciągnął się jeszcze dość szeroki chodnik, jednak w momencie, gdy musiałam skręcić, zaczęła się nieprzyjemna, betonowa ścieżka. Budynki zbudowane z czerwonej cegły zdobiły schody pożarowe, na których leżała cała masa przeróżnych śmieci. To miejsce nie należało do przyjemnych, jednak byłam w stanie dostrzec kilkadziesiąt metrów przede mną ruchliwą ulicę, czyli nie mogło być tak źle. Żwawym krokiem parłam przed siebie, nie chcąc by strach wziął nade mną górę. Wszystko było w porządku, dopóki nie doszłam mniej więcej do połowy. Wydawało mi się, że przy jednych schodach coś wisi, coś dużego. Dopiero gdy podeszłam bliżej, zapaeło mi dech w piersiach. To nie było coś, a ktoś. Przyłożyłam dłoń do otwartych ust, usłyszałam czyjeś kroki za mną, a moim jedynym odruchem była ucieczka. Rzuciłam się biegiem w stronę ulicy, nie chcąc odwracać się za siebie. 
Wybiegłam na ulicę i chyba przy tym kogoś poturbowałam. Teraz miałam przed oczami jedynie martwe ciało, zwisające ze schodów pożarowych. 
– Wszystko w porządku? - Stłumione słowa napływały do mojej głowy, jednak nie potrafiłam się na nich skupić. Odwróciłam wzrok ponownie w stronę miejsca, z którego właśnie uciekłam. Nic tam nie było. Nic. Kompletnie nic. Ciało zniknęło. To... to musiało mi się tylko wydawać. Tak? Dopiero teraz zwróciłam uwagę na osobę stojącą przede mną. 
– Jak dojdę do szpitala? - Spytałam, unosząc powoli wzrok. 





Ezequiel? 
śmierć i lęki poruszam, aby "przygotować" Holland do zmiany rasy, tak samo to martwe łciało - ona nie wariuje, ani nie jest tak naprawdę chora psychicznie xD
Dodam jeszcze, że to moje pierwsze opowiadanie, więc mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz