18 wrz 2017

Od Ezequiela do Coleen

   Położyłem siatkę ze zdobyczami z pobliskiego marketu na komodzie na buty, a potem zabrałem się za rozpinanie obroży psiego tria. Flynn stanowił dla mnie zupełną nowość, obawiałem się trochę, że przez fakt braku zapoznania się z nim, będę miał problemy, ale okazał się o wiele spokojniejszy od reszty. Westie był na tyle dobrze wychowany, iż moje polecenia stanowiły dlań banał. Nasza współpraca okazała się wówczas bardzo przyjemna. Shiloh dzięki ochocie do psot i dużej dawce miłości do rasy ludzkiej, a przede wszystkim przez naszą świetną zabawę w parku, był już dla mnie jak mój własny czworonóg. Znałem go, więc nie stanowił dla mnie niemiłej niespodzianki... Jak Makaron. Ta miniaturowa, wydłużona wersja zła zamieniała się w diabełka bez Coleen. Wyrywał mi się do innych psów, szczekając na nich z pogardą, a do tego w nikłym stopniu się mnie słuchał. Głównie to właśnie z tego powodu nie mogłem wypuścić go do wolnego biegu, a w ostateczności musiałem latać z nimi wszystkimi na smyczach. Dla jakiegoś mało rozgarniętego mężczyzny byłby to problem, zwłaszcza, gdyby okazał się typem uciekającym od siłowni. Na szczęście nie należałem do tej kategorii ludzi... A właściwie: nadnaturalnych.
   Po powrocie zastałem ją nadal w pierzynach, skacowaną i ledwo żywą. Postanowiłem zabrać się samodzielnie do roboty pomimo braku rozeznania się w jej kuchni... Akurat dzięki niezliczonym przygodom nie miałem już problemów z tego typu kwestiami, często budziłem się w nie swoim domu. Wziąłem siatki i położyłem je na blacie.
- Czekaj chwilkę, ogarnę się i ci pomogę. - jakimś cudem odezwał się w niej rozsądek, albo duma, widząc, jak gość robi za gospodarza.
- Daj spokój, dam sobie radę! - odkrzyknąłem jej sprzed blatu.
   Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi usłyszałem tylko szum wody spod prysznica. Westchnąłem, rozpoczynając podboje w przeglądaniu jej białych szafek wiszących nad blatami, a po nich: lodówki. Dzięki połączeniu kropek w moim mózgu, nie umiejętnej orientacji w wielu nieznanych mi dotąd przyprawach, uwierzyłem jej, że była naprawdę dobrą kucharką. Chyba tylko szaleńcy mieli tego wszystkiego aż tyle! Wracając jednak do gotowania, postanowiłem najpierw przygotować coś dla Coleen na kaca. Kobieta musiała mieć wyrafinowane podniebienie, dlatego dobrałem dlań coś, co najpierw uzupełni jej elektrolity, a także doda potrzebnych witamin. Wyjąłem z dolnych szafek miskę, a z drewnianego stojaka na noże wyjąłem ten największy tasak, którym ludzie mordują się w horrorach. Zacząłem dłubać w jednej z trzech dziurek po lewej stronie owocu, aż nie zaczęła wypływać woda kokosowa do miski. Dopiero wtedy wziąłem potężny zamach narzędziem mordu, dzięki któremu przełamałem go na pół jednym ruchem. Facetowi na filmiku zajęło to kilka minut, ale nie był to poradnik dla dullahanów, którzy mają na koncie od kilku do kilkudziesięciu ściętych głów swoich wrogów... Z pamięci wyłoniłem obraz rozłamywania kokosa na kolejne ćwiartki oraz obierania tej białej, puszystej zawartości od brązowego pancerzyka. Włożyłem je do do drugiej miski, bo okazało się, że wyjąłem na raz chyba z pięć włożonych w siebie. No dobrze, pierwszy raz byłem w kuchni kucharki z prawdziwego zdarzenia, dobrze? Drugiego kokosa również ogarnąłem w powyższy sposób, a później białe kawałki miąższu zmiksowałem w mikserze. Do tego dodałem dwieście gram twarogu, szklankę mleka, a na osłodę łyżeczkę jednego z miodów Coleen (nie wiedziałem, czym one się od siebie różniły, chyba, że stanami skupienia).
- Podobno miałeś dać sobie radę, a słyszałam tylko, jak się na czymś wyżywasz. - jej głos zabrzmiał tuż zza mnie. Usiadła na krześle w jadalni znajdującej się blisko kuchni prowansalskiej.
- Dałem sobie radę. - odpowiedziałem jej pewnym siebie tonem, nalewając jej do szklanki przypominającej kieliszek mojego shake'u. Postawiłem go przed nią z dumnym uśmiechem. - Powiedz mi, czy ci smakuje.
   Kobieta skinęła lekko głową, upijając łyk mojego dzieła. W krótkim czasie pochłonęła całą zawartość zachłannie.
- Byłaś odwodniona przez alkohol. Mleko kokosowe ma skład podobny do osocza znajdującego się w twoim krwiobiegu, dlatego można go domowo stosować nawet jako kroplówkę. - wzruszyłem ramionami, wyjaśniając jej.
- Jesteś jeszcze lekarzem? - spojrzała na mnie z błyskiem podziwu, ale więcej w jej oczach kryło się zżerającej ją ciekawości.
- Studiowałem medycynę, ale ostatecznie pracuje głównie jako detektyw policyjny, a do tego czasami dorabiam w prosektorium w zależności od tego jaka jest zmiana. - zgrabnie pominąłem inne wątki mojego CV. - Dałabyś mi dokończyć robienie śniadania, czy koniecznie chcesz mi pomóc?
- Mam swój kulinarny honor. - wstała, podciągając rękawy lekkiego sweterka.
   Uśmiechnąłem się pod nosem, robiąc dla niej miejsce.
- Chciałem zrobić sałatkę dodatkowo z awokado, ponieważ zawiera wiele witamin; C, A, E, K i B6. Ponadto tiaminę, ryboflawinę, niacynę, a również kwas foliowy. Ale oprócz tego placuszki jogurtowe z prażonymi jabłkami i sosem karmelowym.
- Skąd ty to wszystko bierzesz? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Wiedza o witaminach ze studiów, a przepisy z Internetu. - na tak bezpośrednią odpowiedź zareagowała lekko stłumionym parsknięciem.
   Ona zajęła się sałatką, a ja moimi placuszkami, na które miałem ochotę od dłuższego czasu. Coleen czasami instruowała mnie co mogłem robić lepiej, by smakowały cudowniej. Posłusznie stosowałem się do jej porad, a w efekcie otrzymaliśmy perfekcyjne śniadanie. Gospodyni wyjęła sztućce i talerze, a ja dolałem nam obu shake'a. Na zastawiony w ten sposób stół powędrowały parujące placuszki z miską sałatki. Jedliśmy przez dłuższy czas w ciszy, rozkoszując się eksplozją smaków w naszych ustach. Wtedy, jak na złość, włączone radio w kuchni na blacie puściło z playlisty kawałek, który śpiewałem jako ostatni w Rzymie przed rozpadnięciem się kapeli. Jakaś wewnętrzna część resztek mojej duszy drgnęła, usłyszawszy swój własny głos śpiewający o tym, jak to dobrze być wiecznie młodym w te wakacje. Starałem się nie napinać wszystkich mięśni, ani nie spoglądać co kilka sekund na reakcję mimiczną Coleen, ale było to naprawdę cholernie trudne. W końcu zmrużyła oczy, spoglądając na mnie w zamyśleniu.
- To dziwne, ale wydaje mi się, że może mieć podobny akcent do ciebie ten piosenkarz, co śpiewa.
   Podniosłem ponownie nań wzrok ze aktorsko wypracowanym spokojem.
- Pewnie tak, w końcu też może być do połowy Hiszpanem. - starałem się brzmieć jak rodowity Amerykanin, ale zasłyszany akcent z tamtego kontynentu zaczął wyparowywać z mojej głowy, a zastąpił go brytyjski.
   Coleen uśmiechnęła się, podpierając głowę na nadgarstku. Znowu posłała mi to ciekawskie spojrzenie pełne wszystkich pytań, które nadal pojawiały się w jej głowie, ale ostatecznie żadnego mi nie zadała. Dokończyliśmy śniadanie, a ja pozmywałem po naszej dwójce, na co Coleen zareagowała silnymi protestami, ale w końcu odpuściła, przyglądając mi się z fascynacją.
- Mamy niedzielę. - mruknęła bardziej sama do siebie, niż do mnie, zerkając na kalendarz w telefonie.
- Zgadza się. Niestety, będę musiał się zbierać. - wyznałem ze szczerym żalem. O wiele bardziej wolałbym z nią tutaj zostać, ale i tak nadwyrężyłem gościnę mojej uroczej Francuzki.
- To jak z przyszłym weekendem? - zapytała z wyraźnym entuzjazmem.
- Tym razem to ty wybierasz. - mrugnąłem do niej zawadiacko. - Przyjadę po ciebie pod twój dom. Tylko, jeżeli to będzie coś szalonego, to uprzedź mnie chociaż, żebym mógł się przynajmniej odpowiednio ubrać.
   Zaprowadziła mnie w towarzystwie jej ukochanych psów pod drzwi wyjściowe. Ubrałem buty w spowolnionym tempie, rozkoszując się widokiem jej nóg z dołu, a było na co popatrzeć...
- To było wspaniałe przeżycie, no, może pomijając fakt, iż prawie utonęłam. - uśmiechnęła się uroczo.
- Ja też się naprawdę dobrze z tobą bawiłem.
   Staliśmy przez chwilę zawieszeni w czasie, nie za bardzo wiedząc, co powinno wtedy nastąpić. Instynktownie podszedłem do niej, poprawiając włosy wpadające na skronie kobiety, a po tym pocałowałem ją w policzek. Coleen zacisnęła swoje usta w wąską linię, a na jej twarzy pojawiły się coraz to intensywniejsze rumieńce.
- Do zobaczenia, Coleen. - uśmiechnąłem się tryumfująco.
- Do zobaczenia... Quiel. - głos na moment jej zadrżał.

Coleen? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz