9 paź 2017

Od Natashy do Octaviana

Początkowo nieprzeniknioną ciemność pokoju z każdą chwilą coraz bardziej rozświetlały promienie słońca, przebijające się przez nie do końca zaciągnięte, białe żaluzje. Niczym w najbardziej tandetnym fanfiction złociste smugi światła padały na moją twarz. Jednak w przeciwieństwie do bohaterek z tychże opowiadań nie uśmiechnęłam się, tylko skrzywiłam, a moje niezadowolenie rosło z każdą chwilą. Nienawidziłam wcześnie wstawać, a każda pobudka przed dziewiątą była dla mnie niczym policzek. Albo gorzej.
Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości, niemal od razu wiedząc, kto do mnie napisał. Jared w przeciwieństwie do mnie uwielbiał pobudki o szóstej rano, by zasypywać naszą konwersację wiadomościami. O dziwo, dzisiaj sobie odpuścił.
Dopiero, kiedy sięgnęłam po telefon, zauważyłam, że bombardował mnie wiadomościami już wcześniej, jednak widząc moją nieobecność w pewnej chwili zaprzestał wysyłania ogromnej ilości smsów. Miałam nadzieję, że nie zauważy, że jestem aktywna. 

Sherbourne: tashie skarbie nudzi mi się

Szlag.

me: a mnie nie za bardzo. 
me: btw, gdzie zgubiłeś przecinki i kropki?
Sherbourne: nie ma na nie czasu
Sherbourne: masz ochotę na wizytę w bones?
me: niezbyt
Sherbourne: po drodze stawiam kawę i naleśniki
me: ...
me: daj mi piętnaście minut, spotykamy się w głównym holu.
Sherbourne: ok
Sherbourne: ZACZYNAM LICZYĆ

Przewróciłam oczami w wyrazie frustracji, ale kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. Szybko wysunęłam się spod cieplutkiej, grubej kołdry i z tupotem bosych stóp skierowałam się ku ogromnej szafie, zajmującej połowę największej ściany mojego pokoju, by wybrać wygodny, ale całkiem ładny strój. Może to głupie z mojej strony, ale nawet spędzając dzień w mieszkaniu starałam się wyglądać jak najlepiej. Nie odświętnie, ale schludnie.
Tego dnia postawiłam na białą koszulkę w poziome, czarne paski, zarzucając na to trochę za dużą na mnie kurtkę dżinsową. Do tego obcisłe, czarne spodnie i ukochane, wygodne, również czarne adidasy. Taki strój zapewniał mi ciepło i subtelnie podkreślał moją figurę.
Do kieszeni schowałam komórkę i portfel, a wyczuwając między palcami cienki kabelek od słuchawek, nawet nie trudziłam się ich szukać. Wybiegając z mieszkania, nieumyślnie trzasnęłam drzwiami, najpewniej budząc tym współlokatorki. Mówi się trudno.
Na schodach omal nie potknęłam się o własne nogi, tym samym staczając na sam dół, a w holu prawie staranowałam panią O'Connel oraz jej małego yorka - Robota, który rzucił mi pełne złości spojrzenie spod karmelowej grzywki.
- I oto jest Natasha Watson - Jared opierał się plecami o ścianę, uśmiechając się z rozbawieniem oraz lekką kpiną na widok mojej niezdarności. - Zdecydowałaś się zaszczycić mnie swoim towarzystwem?
Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
- Hm?
Tak jak się spodziewałam, pokręcił głową w pełnym rezygnacji geście.
- Spóźniona. Osiem minut.
Co? Nie.
- To wszystko dlatego, że winda była nieczynna. Musiałam tu biec z ósmego piętra.
- I? - jego lewa brew uniosła się w górę.
- Ugh, przeliterować? Ósmego - przesylabizowałam ostatnie słowo, co spotkało się z jeszcze większym rozbawieniem Jareda.
- Czyżbyś zapomniała, Tash, że mieszkam nad tobą? Dziewięć. I kto był pierwszy?
- Jesteś chłopakiem.
- Ou, co się stało z równouprawnieniem? Miałaś tyle samo czasu co ja - trącił mnie lekko, a ja nie chcąc marnować czasu na dalsze przepychanki słowne, wskazałam mu głową, żebyśmy już ruszali.
Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę, zmniejszając jej głośność tak, żebym bez problemu słyszała również Sherbourne'a, który przez całą drogę nawijał o jakimś nowym kawałku i dziewczynie, z którą ostatnio robił projekt. Phoebe, chyba.
Poranna kawa była czymś, czego bardzo potrzebowałam przy wczesnej pobudce, a jeśli miała dostarczyć mi też porcję cukru, to byłam bardzo za tym, żeby Jared postawił mi nie tylko śniadanie, ale i pyszne latte.
Próg kawiarni przekroczyliśmy ze śmiechem, który wywołał kolejny kiepski żart chłopaka. Kiedyś nawet nie udawałam, że mnie bawią, ale teraz nawet kompletnie popsuty przez niego kawał w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób sprawiał, że parskałam śmiechem. Może trochę z litości.
- Zamówisz? Ja pójdę zająć stolik - zapytał, rozglądając się po lokalu.
- Sprawdź czy któraś z kanap jest wolna - trzepnęłam go w ramię na odchodne i podeszłam do drewnianej lady, za którą stał dosyć wysoki chłopak. Dobra, bardzo wysoki. Uśmiechnął się życzliwie na widok nowego klienta - czytaj, mnie - a ja momentalnie się speszyłam. Wolałam, kiedy obcy byli dla mnie niemili i raczej chłodni, a nie od razu uśmiechali się w przyjazny sposób.
- Tak?
- Um... poproszę karmelową latte, zwykłą czarną kawę, naleśniki z szynką i szpinakiem oraz... hm... drugą podwójną porcję tych z owocami - złożyłam zamówienie, jeżdżąc spojrzeniem po nazwach dań i napojów zapisanych na tablicy. Po zapłaceniu oparłam się lekko o ladę, czekając na kawę i kiedy miły barista próbował podać mi napój, moja nieudolność postanowiła kolejny raz dać swój popis. W jakiś dziwny sposób moja ręka zderzyła się z dłonią chłopaka, a wynikiem tego ruchu było rozlanie się kawy. Odskoczyłam odruchowo, nie chcąc poplamić się gorącą cieczą.
- Boże, tak strasznie przepraszam... - uniosłam dłoń do ust i spróbowałam przybrać pełną skruchy minę.
Nie krzycz.
Nie krzycz, proszę.

Octavian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz