Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości, niemal od razu wiedząc, kto do mnie napisał. Jared w przeciwieństwie do mnie uwielbiał pobudki o szóstej rano, by zasypywać naszą konwersację wiadomościami. O dziwo, dzisiaj sobie odpuścił.
Dopiero, kiedy sięgnęłam po telefon, zauważyłam, że bombardował mnie wiadomościami już wcześniej, jednak widząc moją nieobecność w pewnej chwili zaprzestał wysyłania ogromnej ilości smsów. Miałam nadzieję, że nie zauważy, że jestem aktywna.
Dopiero, kiedy sięgnęłam po telefon, zauważyłam, że bombardował mnie wiadomościami już wcześniej, jednak widząc moją nieobecność w pewnej chwili zaprzestał wysyłania ogromnej ilości smsów. Miałam nadzieję, że nie zauważy, że jestem aktywna.
Sherbourne: tashie skarbie nudzi mi się
Szlag.
me: a mnie nie za bardzo.
me: btw, gdzie zgubiłeś przecinki i kropki?
Sherbourne: nie ma na nie czasu
Sherbourne: masz ochotę na wizytę w bones?
me: niezbyt
Sherbourne: po drodze stawiam kawę i naleśniki
me: ...
Sherbourne: po drodze stawiam kawę i naleśniki
me: ...
me: daj mi piętnaście minut, spotykamy się w głównym holu.
Sherbourne: ok
Sherbourne: ZACZYNAM LICZYĆ
Przewróciłam oczami w wyrazie frustracji, ale kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. Szybko wysunęłam się spod cieplutkiej, grubej kołdry i z tupotem bosych stóp skierowałam się ku ogromnej szafie, zajmującej połowę największej ściany mojego pokoju, by wybrać wygodny, ale całkiem ładny strój. Może to głupie z mojej strony, ale nawet spędzając dzień w mieszkaniu starałam się wyglądać jak najlepiej. Nie odświętnie, ale schludnie.
Tego dnia postawiłam na białą koszulkę w poziome, czarne paski, zarzucając na to trochę za dużą na mnie kurtkę dżinsową. Do tego obcisłe, czarne spodnie i ukochane, wygodne, również czarne adidasy. Taki strój zapewniał mi ciepło i subtelnie podkreślał moją figurę.
Do kieszeni schowałam komórkę i portfel, a wyczuwając między palcami cienki kabelek od słuchawek, nawet nie trudziłam się ich szukać. Wybiegając z mieszkania, nieumyślnie trzasnęłam drzwiami, najpewniej budząc tym współlokatorki. Mówi się trudno.
Na schodach omal nie potknęłam się o własne nogi, tym samym staczając na sam dół, a w holu prawie staranowałam panią O'Connel oraz jej małego yorka - Robota, który rzucił mi pełne złości spojrzenie spod karmelowej grzywki.
- I oto jest Natasha Watson - Jared opierał się plecami o ścianę, uśmiechając się z rozbawieniem oraz lekką kpiną na widok mojej niezdarności. - Zdecydowałaś się zaszczycić mnie swoim towarzystwem?
Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
- Hm?
Tak jak się spodziewałam, pokręcił głową w pełnym rezygnacji geście.
- Spóźniona. Osiem minut.
Co? Nie.
- To wszystko dlatego, że winda była nieczynna. Musiałam tu biec z ósmego piętra.
- I? - jego lewa brew uniosła się w górę.
- Ugh, przeliterować? Ósmego - przesylabizowałam ostatnie słowo, co spotkało się z jeszcze większym rozbawieniem Jareda.
- Czyżbyś zapomniała, Tash, że mieszkam nad tobą? Dziewięć. I kto był pierwszy?
- Jesteś chłopakiem.
- Ou, co się stało z równouprawnieniem? Miałaś tyle samo czasu co ja - trącił mnie lekko, a ja nie chcąc marnować czasu na dalsze przepychanki słowne, wskazałam mu głową, żebyśmy już ruszali.
Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę, zmniejszając jej głośność tak, żebym bez problemu słyszała również Sherbourne'a, który przez całą drogę nawijał o jakimś nowym kawałku i dziewczynie, z którą ostatnio robił projekt. Phoebe, chyba.
Poranna kawa była czymś, czego bardzo potrzebowałam przy wczesnej pobudce, a jeśli miała dostarczyć mi też porcję cukru, to byłam bardzo za tym, żeby Jared postawił mi nie tylko śniadanie, ale i pyszne latte.
Próg kawiarni przekroczyliśmy ze śmiechem, który wywołał kolejny kiepski żart chłopaka. Kiedyś nawet nie udawałam, że mnie bawią, ale teraz nawet kompletnie popsuty przez niego kawał w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób sprawiał, że parskałam śmiechem. Może trochę z litości.
- Zamówisz? Ja pójdę zająć stolik - zapytał, rozglądając się po lokalu.
- Sprawdź czy któraś z kanap jest wolna - trzepnęłam go w ramię na odchodne i podeszłam do drewnianej lady, za którą stał dosyć wysoki chłopak. Dobra, bardzo wysoki. Uśmiechnął się życzliwie na widok nowego klienta - czytaj, mnie - a ja momentalnie się speszyłam. Wolałam, kiedy obcy byli dla mnie niemili i raczej chłodni, a nie od razu uśmiechali się w przyjazny sposób.
- Tak?
- Um... poproszę karmelową latte, zwykłą czarną kawę, naleśniki z szynką i szpinakiem oraz... hm... drugą podwójną porcję tych z owocami - złożyłam zamówienie, jeżdżąc spojrzeniem po nazwach dań i napojów zapisanych na tablicy. Po zapłaceniu oparłam się lekko o ladę, czekając na kawę i kiedy miły barista próbował podać mi napój, moja nieudolność postanowiła kolejny raz dać swój popis. W jakiś dziwny sposób moja ręka zderzyła się z dłonią chłopaka, a wynikiem tego ruchu było rozlanie się kawy. Odskoczyłam odruchowo, nie chcąc poplamić się gorącą cieczą.
- Boże, tak strasznie przepraszam... - uniosłam dłoń do ust i spróbowałam przybrać pełną skruchy minę.
Nie krzycz.
Nie krzycz, proszę.
Octavian?
Przewróciłam oczami w wyrazie frustracji, ale kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. Szybko wysunęłam się spod cieplutkiej, grubej kołdry i z tupotem bosych stóp skierowałam się ku ogromnej szafie, zajmującej połowę największej ściany mojego pokoju, by wybrać wygodny, ale całkiem ładny strój. Może to głupie z mojej strony, ale nawet spędzając dzień w mieszkaniu starałam się wyglądać jak najlepiej. Nie odświętnie, ale schludnie.
Tego dnia postawiłam na białą koszulkę w poziome, czarne paski, zarzucając na to trochę za dużą na mnie kurtkę dżinsową. Do tego obcisłe, czarne spodnie i ukochane, wygodne, również czarne adidasy. Taki strój zapewniał mi ciepło i subtelnie podkreślał moją figurę.
Do kieszeni schowałam komórkę i portfel, a wyczuwając między palcami cienki kabelek od słuchawek, nawet nie trudziłam się ich szukać. Wybiegając z mieszkania, nieumyślnie trzasnęłam drzwiami, najpewniej budząc tym współlokatorki. Mówi się trudno.
Na schodach omal nie potknęłam się o własne nogi, tym samym staczając na sam dół, a w holu prawie staranowałam panią O'Connel oraz jej małego yorka - Robota, który rzucił mi pełne złości spojrzenie spod karmelowej grzywki.
- I oto jest Natasha Watson - Jared opierał się plecami o ścianę, uśmiechając się z rozbawieniem oraz lekką kpiną na widok mojej niezdarności. - Zdecydowałaś się zaszczycić mnie swoim towarzystwem?
Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
- Hm?
Tak jak się spodziewałam, pokręcił głową w pełnym rezygnacji geście.
- Spóźniona. Osiem minut.
Co? Nie.
- To wszystko dlatego, że winda była nieczynna. Musiałam tu biec z ósmego piętra.
- I? - jego lewa brew uniosła się w górę.
- Ugh, przeliterować? Ósmego - przesylabizowałam ostatnie słowo, co spotkało się z jeszcze większym rozbawieniem Jareda.
- Czyżbyś zapomniała, Tash, że mieszkam nad tobą? Dziewięć. I kto był pierwszy?
- Jesteś chłopakiem.
- Ou, co się stało z równouprawnieniem? Miałaś tyle samo czasu co ja - trącił mnie lekko, a ja nie chcąc marnować czasu na dalsze przepychanki słowne, wskazałam mu głową, żebyśmy już ruszali.
Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę, zmniejszając jej głośność tak, żebym bez problemu słyszała również Sherbourne'a, który przez całą drogę nawijał o jakimś nowym kawałku i dziewczynie, z którą ostatnio robił projekt. Phoebe, chyba.
Poranna kawa była czymś, czego bardzo potrzebowałam przy wczesnej pobudce, a jeśli miała dostarczyć mi też porcję cukru, to byłam bardzo za tym, żeby Jared postawił mi nie tylko śniadanie, ale i pyszne latte.
Próg kawiarni przekroczyliśmy ze śmiechem, który wywołał kolejny kiepski żart chłopaka. Kiedyś nawet nie udawałam, że mnie bawią, ale teraz nawet kompletnie popsuty przez niego kawał w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób sprawiał, że parskałam śmiechem. Może trochę z litości.
- Zamówisz? Ja pójdę zająć stolik - zapytał, rozglądając się po lokalu.
- Sprawdź czy któraś z kanap jest wolna - trzepnęłam go w ramię na odchodne i podeszłam do drewnianej lady, za którą stał dosyć wysoki chłopak. Dobra, bardzo wysoki. Uśmiechnął się życzliwie na widok nowego klienta - czytaj, mnie - a ja momentalnie się speszyłam. Wolałam, kiedy obcy byli dla mnie niemili i raczej chłodni, a nie od razu uśmiechali się w przyjazny sposób.
- Tak?
- Um... poproszę karmelową latte, zwykłą czarną kawę, naleśniki z szynką i szpinakiem oraz... hm... drugą podwójną porcję tych z owocami - złożyłam zamówienie, jeżdżąc spojrzeniem po nazwach dań i napojów zapisanych na tablicy. Po zapłaceniu oparłam się lekko o ladę, czekając na kawę i kiedy miły barista próbował podać mi napój, moja nieudolność postanowiła kolejny raz dać swój popis. W jakiś dziwny sposób moja ręka zderzyła się z dłonią chłopaka, a wynikiem tego ruchu było rozlanie się kawy. Odskoczyłam odruchowo, nie chcąc poplamić się gorącą cieczą.
- Boże, tak strasznie przepraszam... - uniosłam dłoń do ust i spróbowałam przybrać pełną skruchy minę.
Nie krzycz.
Nie krzycz, proszę.
Octavian?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz