20 paź 2017

Od Octaviana cd. Ariany

Kiedy w końcu po kilkudziesięciu minutach stania w kolejce do wejścia udało mi się dotrzeć do wnętrza teatru, większość miejsc na widowni była już zajęta. Bardziej elegancko ubrani mężczyźni i kobiety odznaczające się wymyślnymi fryzurami pochylali się do siebie, najprawdopodobniej dyskutując o tym, co za moment będą mieli okazję oglądać. Gdybym skupił na nich większą uwagę, pewnie dostrzegłbym też sporo osób w swoim wieku, pokierowanych w to miejsce najzwyczajniejszą w świecie ciekawością, jednak zamiast tego od razu skierowałem się ku schodom prowadzącym na balkon. Dlaczego? Już tłumaczę. Po pierwsze, nigdy nie ma tam dużo osób. Jest za to cicho i spokojnie, nikt nikomu nie przeszkadza, a widok sprawia wrażenie jeszcze lepszego, niż ten z dołu. Po drugie, jestem tutaj w jednym konkretnym celu i nie, nie jest nim z całą pewnością wszystko to, co będzie działo się na scenie, a bardziej ta jedna osoba, która będzie na niej stała przez tę parę godzin. Spojrzałem na spory bukiet kwiatów w mojej ręce, przechodząc przez półpiętro. Tak, jak zapewniono mnie w jednej z większych i bardziej znanych w mieście kwiaciarni, o którą zahaczyłem po drodze do tego miejsca, naprawdę robił wrażenie. Delikatne odcienie jasnego różu i bieli idealnie ze sobą współgrały, tak, jakby każdy najmniejszy element odgrywał w nim ogromną rolę, jak zresztą i na pewno było. Zdobienia na papierze okalającym kwiaty dopełniała przewiązująca je wstążka z zaskakująco przyjemnego w dotyku materiału. Mogę być pewien, że zda egzamin. Po upływie paru minut dotarłem do ciężkich, zdobionych drzwi z ciemnego drewna. Wystarczyło je pchnąć, by pojawić się na balkonie. Jak przeczuwałem, byłem jedyną osobą, która zainteresowała się przyjściem tutaj. Wybrałem jedno z miejsc tuż przy lekko pozłacanej barierce, na której widać już było oznaki upływającego czasu, odłożyłem bukiet na krzesło obok i oparłem na niej dłonie. Kątem oka spojrzałem na zegarek na swoim nadgarstku, na którym powoli dochodziła szesnasta. Za parę minut wszystko się zacznie. W niedługim czasie całą przestrzeń wokół mnie zalała ciemność przecięta jedynie przez duży, mieniący się złotem snop światła wycelowany wprost na środek sceny. Ten jeden znak wystarczył, by ucichły wszelkie rozmowy, a wszystkie oczy skierowały się w tym jednym kierunku. Uśmiechnąłem się do siebie na pierwsze dźwięki muzyki i wygodniej ułożyłem się w fotelu. Kurtyna uniosła się, tym samym zaczynając to, na co wszyscy tak czekali.
Przechodziłem przez dość długi korytarz, z każdej strony otoczony drzwiami będącymi ciągle w ruchu. Wszystkie zamykały się i otwierały tuż po sobie. Niemalże co druga mijająca mnie osoba wyglądała na zabieganą, chociaż też zadowoloną. Ludzie gratulowali sobie udanego występu, zdawali innym swoje opinie lub wątpliwości dotyczące jego danej części, a co jest w tym najlepsze - nikt, dosłownie nikt nie zauważył szwendającego się po zapleczu teatru chłopaka z kwiatami. Zabawne. Bądź co bądź, włamanie się tutaj w takich okolicznościach byłoby dla przeciętnego człowieka bajecznie proste. Nie sądzę, by ktokolwiek zauważył, jakby połowa schowanego tu wyposażenia zniknęła w niecałą godzinę. Przeszedłem jeszcze parę metrów, żeby w końcu znaleźć się pod pomieszczeniem, którego szukałem. Właśnie tam, w środku, powinna aktualnie znajdować się Debby, dla której przecież w ogóle się tutaj pojawiłem. Wypadałoby pogratulować jej całego repertuaru, który, trzeba przyznać, wyszedł jej bezbłędnie. Nie sądziłem nawet, że tak wygląda ta jej cała praca. A teraz, skoro jest już po niej, myślę, że da się zaprosić wieczór. Kto wie, dla nas obu może skończyć się on co najmniej przyjemnie.
- Debora? Obiecałem, że przyjdę, więc...- nie zdążyłem nawet dokończyć zdania, bo tuż przed moimi oczami w garderobie Debby, dla której to właśnie, przypomnijmy, dziś tutaj jestem, owa dziewczyna zdążyła już porządnie zająć się kimś innym. Kimś starszym. Przez głowę przeleciała mi twarz mężczyzny wraz z jednym słowem. Reżyser. Tak, to tłumaczyłoby jego nad wyraz długie zachwalanie swojej ulubionej piosenkarki tuż po występie i wymienianie ze sobą znaczących spojrzeń. Odwróciłem wzrok i zatrzasnąłem za sobą drzwi, ignorując moje imię wypowiedziane z szokiem pomieszanym z niemalże oskarżeniem przez znajomą. Świetnie. Po czymś takim nie sądzę, żeby nasza znajomość kiedykolwiek rozwinęła się na jakiś wyższy poziom, nie żebym bym tym jakoś bardzo zawiedziony. Aż tak specjalnie mi nie zależało, teraz przynajmniej wiem, że nie warto. Ponownie przeniosłem wzrok na bukiet, który nagle zaczął mi wyjątkowo przeszkadzać. Dziwne, nawet nie wydaje mi się już taki ładny jak wcześniej. Nim zdążyłem wykombinować, co mogę z tym zrobić, uświadomiłem sobie, że nie stoję już na korytarzu, a w pomieszczeniu, wyglądającym na coś w rodzaju szatni dla całej reszty aktorów, piosenkarzy i tancerzy. I wcale nie jestem tutaj sam. Tuż przy wieszakach stojących po drugiej stronie sali stała drobna, niska brunetka, która całą swoją uwagę skupiła na ubraniach, ignorując fakt pojawienia się kogoś. Parę sekund wystarczyło, żebym sobie ją przypomniał. Najbardziej widoczna tancerka na scenie. Przez te wszystkie godziny widać było, jak dużo serca wkłada nawet w pojedyncze kroki. Chyba tylko ona, poza Deborą oczywiście, przyciągnęła moją uwagę. Czemu więc jej nie należą się za to gratulacje?
- W podziękowaniu za wspaniały występ. - uśmiechnąłem się, pozwalając wszystkim negatywnym uczuciom, które w tym momencie mną szargały, odejść na drugi plan i wręczyłem jej kwiaty. Wyglądała na mile zaskoczoną ich widokiem, tak jakby pierwszy raz ktoś zachował się tak wobec niej. Co dziwne, to i jej ciche podziękowanie wyzwoliło we mnie nagłą sympatię do dziewczyny, poznanej w tak niefortunnych okolicznościach. Tym bardziej więc nie chciałem dać jej zwiać tak szybko, jak sobie to planowała. Zanim zdążyła wyminąć mnie po naszej krótkiej wymianie zdań, przyciągnąłem ją do siebie, by po chwili mieć już brunetkę w swoich ramionach. Dobry ruch.
- Ej, ostrożnie. - zaśmiałem się cicho, wpatrując się w jej oczy. Głębokie, ciemnobrązowe tęczówki sprawiały wrażenie tajemniczych, a jednocześnie ciepłych. Przyjemne połączenie. - Nie powiesz mi nawet, jak masz na imię?
- Ariana. - przez twarz dziewczyny przeszedł ledwo zauważalny, ale jednak wciąż grymas bólu, by zaraz po tym powróciła do poprzedniej, nieco skrytej mimiki. - Chyba nie pozostaniesz mi pod tym względem dłużny, co?
- Octavian, miło mi poznać. - obdarzyłem ją uśmiechem i nieco spuściłem wzrok w dół. Tyle wystarczyło, żebym dostrzegł jej opartą na palcach stopy nogę, wyraźnie przenosiła ciężar ciała na drugą. - Bardzo boli? - zdziwiona podążyła wzrokiem w tym samym kierunku, lekko kiwając głową.
- Trochę. Możliwe, że skręcona. Skąd wiedziałeś? - Ariana odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość, nie spuszczając wzroku z mojej postaci. Niedbale oparłem się o wieszak i wzruszyłem ramionami.
- To przecież widać. Zresztą dwa lata studiowania medycyny raczej nie poszły na marne. - zamyśliłem się nad rozwiązaniem, brunetka w tym czasie wciąż tylko mi się przyglądała, rozważając najpewniej, czy warto mi zaufać. A spokojnie mogę zapewnić ją, że warto. - Posłuchaj, mogę ci z tym pomóc, musielibyśmy tylko przejść się do mnie. Jeśli coś z kostką jest nie tak, trzeba ją unieruchomić, zimne okłady też by się przydały. Musisz mi tylko zaufać. Chyba za specjalnie nie wyglądam na rodzaj czarnego charakteru, prawda?
- Zgoda, ale tylko dlatego, że muszę szybko wrócić do formy. Nie myśl sobie. - sięgnęła po swoje rzeczy, które szybko znalazły się w mojej dłoni. Jeśli ją boli, nie powinna się przemęczać i obciążać, co za tym idzie trudno nawet powiedzieć, w jakim stanie jest jej noga po tylu godzinach intensywnego tańca. Nie zareagowała, sama jedynie sięgnęła po kwiaty i skierowała się powoli w stronę wyjścia.
Ostrożnie podprowadziłem dziewczynę do dużej wielkości sofy stojącej w salonie, po czym sam przeszedłem się po apteczkę i lód. Jeśli tak, jak mówiła, chce szybko dojść do siebie, musimy zająć się nią już teraz. Co by kto nie mówił, każda godzina jest ważna. Ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami wróciłem do Ariany, w końcu mogłem brać się do pracy. Delikatnie przyjrzałem się naszemu przysłowiowemu skręceniu i z ulgą mogłem stwierdzić, że nie jest tak źle, jak się spodziewałem. Biorąc pod uwagę to, co z nią robiła przez ostatni czas, można nawet powiedzieć, że jest bardzo dobrze, bo na dziewięćdziesiąt osiem procent jest to tylko stłuczenie. Kostka obłożona woreczkiem  lodu wylądowała więc na poduszce, a ja usiadłem na fotelu tuż obok poszkodowanej z bandażem w ręku.
- Wydaje mi się, że po prostu jest stłuczona. Nie masz się o co martwić, góra parę dni i będzie jak nowa. Wystarczy się nią dobrze zająć i nie obciążać, poza tym nic więcej. - uśmiechnąłem się, opierając się o zagłówek. Z takiej diagnozy powinna być wyjątkowo zadowolona.

Ari? fałszywy alarm. ;___;


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz