28 paź 2017

Od Octaviana cd. Natasha

Odruchowo sięgnąłem po delikatną ścierkę w ciemnobeżową kratkę, przewieszoną przez uchwyt jednej z szafek, nim w ogóle zdążyłem ocenić wielkość naszego małego wypadku. Gorąca, ciemna ciecz rozlała się po ladzie i stworzyła coś w rodzaju wodospadu, spływając w dół krawędzi po obu jej stronach. No cóż, nie ma co tak stać, za to wypadałoby ogarnąć to wszystko, jak tylko najszybciej jest możliwe, nim przyczyni się do jeszcze większego bałaganu. Spojrzałem na blondynkę stojącą jakieś dwa metry dalej, dziewczyna wyglądała na co najmniej skruszoną. Na twarzy malowało się lekkie napięcie i oczekiwanie jakby w obawie na moją reakcję. Zupełnie niepotrzebnie.
- Nie przejmuj się, każdemu się czasem zdarza. Zaraz to wyczyszczę i będzie po sprawie. - uśmiechnąłem się lekko, na co odetchnęła i zdążyła się nieco rozluźnić. I akurat w tym momencie usłyszeliśmy równomierny, tak dobrze mi już znany odgłos obcasów stukających po posadzce. Nie, żebym był jakimś pesymistą, ale po tym względem jestem wyjątkowo pewien - to zawsze oznacza tylko i wyłącznie kłopoty. Jakie? Dokładnie w postaci mojej szefowej, która mnie z całego serca najzwyczajniej w świecie nie znosi. Z wzajemnością.
- Nie byłabym znowu taka pewna, że tyle wystarczy, by było po sprawie, Westbrook. Pójdziesz ze mną. - obrzuciła blat wzrokiem, nawet nie spoglądając przy tym w moją stronę i zaraz po tym skierowała się do swojego biura. - A ty to posprzątaj. - skinęła głową w stronę niewysokiej brunetki, kelnerki, która dopiero co zdążyła uporać się z ogarnięciem całej sali. Ta posłusznie odebrała ode mnie ścierkę i wzięła się za dokończenie tego, co jeszcze chwilę temu sam zacząłem. Z cichym 'powodzenia' na ustach odprowadzała mnie wzrokiem, kiedy ruszyłem za szefową. Ubrana w przylegającą do ciała, ciemnoniebieską sukienkę do kolan z długim rękawem i czarną marynarką kobieta sprawiała wrażenie jeszcze chłodniejszej niż zwykle, chociaż czy to jest w ogóle możliwe? Otworzyła czarne drzwi na końcu korytarza mieszczącego się tuż za kuchnią, by już po chwili znaleźć się w sporej wielkości pomieszczeniu. Możemy spokojnie uznać, że już dość dobrze się w nim orientuję. W końcu nie mogłoby być inaczej, skoro trafiam na dywanik średnio cztery, może nawet pięć razy w miesiącu. Ciągle coś jest nie tak. Rozumiem jej niechęć do mnie, po tym, co wydarzyło się pomiędzy mną a jej córką, ale zaczynam odnosić niewątpliwe wrażenie, że to już trochę przesada.
- Usiądź. - gestem ręki wskazała mi jeden z dwóch kosztownie obitych foteli, stojących przed mosiężnym biurkiem, na którym piętrzyły się równo ułożone dokumenty, teczki, różnorodne umowy i cała reszta formalności, wszystko oczywiście w nienagannym porządku. Sama zajęła miejsce tuż za nim, idealnie naprzeciwko mnie. Teraz więc zacznie się to, co zwykle. Wypomni, co zrobiłem źle. Jak bardzo cierpi na tym jej firma. Jakie wyciągnie z tego konsekwencje i jak to się dla mnie skończy. Znam to już niemalże na pamięć. - Octavianie, mam dość tego, jak ciągle marnujesz towar. To, co zdarzyło się przed chwilą, to nie jest jednorazowy wypadek. To już twój trzeci raz w ciągu tych dwóch tygodni. Myślisz, że to naprawdę taki sobie szczegół? Nie interesuje mnie, kto zawinił. Ty, czy klientka, nie powinieneś w ogóle do tego dopuścić. Każdy ten raz, jak i wszystkie następne zostaną ci odtrącone z wypłaty. Poza tym zostajesz po godzinach, całe następne dwa tygodnie. Czy to, co powiedziałam, jest dla ciebie zrozumiałe?
- Tak, ale widzi pani, poza pracą mam też swoje własne zajęcia i dużo rzeczy do zrobienia, a dwa tygodnie to dość długi okres czasu. - już na same słowa 'własne zajęcia' uniosła brwi i wbiła we mnie kpiące spojrzenie. Wiem, o czym myśli. Tyle że to jest już nieaktualne i skończone. Powinna być tego świadoma.
- To już jest tylko i wyłącznie twój problem. Zawiniłeś? Tak i owszem, a więc co za tym idzie, poniesiesz konsekwencje. Ty naprawdę nie rozumiesz, nikt nie nauczył cię jeszcze, czym jest dyscyplina. Spróbuj tylko raz wyjść stąd wcześniej, niż będzie ustalone, a inaczej sobie porozmawiamy.  - zacisnąłem pięści w kieszeniach, ale tylko skinąłem głową. Nikt inny nie będzie mi tyle płacił. Trzeba wytrzymać. Już chyba naprawdę tylko to trzyma mnie w tym miejscu.
- Dobrze. To już wszystko? Mogę wrócić do pracy? - podniosłem się z fotela niemalże od razu po tym, jak kobieta machnęła na mnie ręką, przenosząc całą swoją uwagę na dokumenty leżące przed nią. Cudownie. Jeszcze parę minut w tych czterech ścianach i mógłbym powiedzieć parę słów, których później pewnie bym żałował. Już miałem otwierać drzwi, kiedy ktoś z zewnątrz mnie uprzedził. Chciałem tylko przecisnąć się obok, kiedy nagle coś mnie zamurowało. Wprost nie mogłem się ruszyć, czy powiedzieć słowa. To ona. Nic się nie zmieniła. Spod burzy gęstych, czarnych loków, sięgających połowy pleców spoglądały na mnie ciemnobrązowe, niemalże czarne tęczówki, okolone gęstymi rzęsami. Otworzone ze zdziwienia pełne, kształtne wargi były nieco popękane. Na środku dolnej, tej nieco większej od górnej, swoją drogą, jejku, już zapomniałem, jak przyjemnie to wygląda, widniało rozcięcie. Wciąż zapomina o pomadce. Lekko zaokrąglone brwi teraz w niedowierzaniu uniosły się ku górze. Promieniała wraz ze swoją ciemną, zdrową cerą. Miała na sobie delikatną, szarą bluzę z długimi rękawami, zakrywającymi jej małe dłonie. Te same dłonie, które spotkały się z moim policzkiem przy naszym ostatnim, dość burzliwym spotkaniu. Spódniczka w niebiesko-czerwoną kratkę z elementami bieli, sięgająca do połowy uda uwydatniała jej drobną, kształtną sylwetkę. Niewielkie ramiona, delikatne wcięcie w talii, szczupłe ręce. Boże. Znam jej ciało niemalże na pamięć. Na szyi widniał cienki, srebrny łańcuszek z sercem, na którym wygrawerowane były różyczki. W uszach wisiały kolczyki, koła tego samego koloru, na kostce nosiła bransoletkę do kompletu. Kojarzę tę biżuterię. Nosiła ją jeszcze wtedy, gdy była ze mną. Poczułem silne ukłucie w sercu, tak, jakbym właśnie rozerwał na nowo ranę, która dopiero co się zagoiła. Marzyłem tylko o tym, by przyciągnąć Lorelei do siebie, choć przez chwilę mieć ją w swoich ramionach tak blisko, jak tylko się da, a świadome powstrzymywanie się od tego sprawiało mi fizyczny ból. Nie widziałem jej od dnia, w którym całkowicie zerwała ze mną kontakt. Zablokowała mnie wszędzie, gdzie tylko mogłem go szukać. Nie mam jej tego za złe, zasłużyłem. Rozstaliśmy się z mojej winy. Zraniłem ją tak bardzo, że chyba nigdy nie będę w stanie sobie tego wybaczyć, a jedynie chciałem dobrze.
- Lorelei, porozmawiajmy, chciałem...
- Nie mamy o czym rozmawiać. Przyszłam do swojej matki, nie do ciebie. Zostaw nas same, dobrze? - nie czekając na moją odpowiedź, przesunęła się za drzwi, które zaraz po tym zostały zamknięte idealnie przed moją twarzą. Nie spodziewałem się spotkać jej tutaj. Nie teraz, nie dzisiaj. Była największą miłością mojego życia. Wystarczyła chwila obok niej i już utwierdziło mnie to w tym, że nigdy nie będę w stanie zapomnieć o tej dziewczynie. Odetchnąłem i zmusiłem się do powrotu do pracy. Dłuższą chwilę zajęło mi pojawienie się za ladą i doprowadzenie się do stanu, w jakim byłem jeszcze kwadrans temu. Muszę się skupić, jeśli nie chcę, żeby moja wypłata pomniejszyła się jeszcze bardziej. Rozejrzałem się, by po chwili dostrzec tę samą dziewczynę, którą wcześniej obsługiwałem. Teraz siedziała przy jednym ze stolików, wciąż bez swojego latte. Ponownie zaparzyłem je w wysokiej szklance i parujące, z dodatkiem bitej śmietany oraz z sosem karmelowym, zaniosłem tuż do jej stolika.
- Przepraszam za to całe zamieszanie i tyle czekania. Na koszt firmy. - uśmiechnąłem się na tyle, na ile w tamtym momencie byłem w stanie i odwróciłem się z zamiarem powrotu na swoje stanowisko.

Natasza?
Jak nie będzie zadowalająca, to wylej na niego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz