6 lis 2017

Od Aurayi do Arona

               Noc była nieprzyjemna. Z racji tego, że jesień zaczęła się już na dobre, a listopad postanowił nas nie oszczędzać, noc była naprawdę chłodna. Otuliłam się najmocniej, jak tylko mogłam bluzą od chłopaka, a dodatkowo opatuliłam się skrzydłami. Wiedziałam, że wyglądam tak idiotycznie, ale przynajmniej zatrzymywałam części ciepła dla siebie.
Lecz nie tylko chłód i wilgoć mi doskwierały. Noce rzadko są dla mnie łaskawe. Raczej większość z nich spędzam na budzeniu się co godzinę, wyrywana z koszmaru minionych lat.
Te wszystkie czynniki połączone razem sprawiły, że w nocy nie spałam za wiele. Jeszcze przed świtem porzuciłam ostatnią nadzieję o spokojnym śnie i po prostu postanowiłam poleżeć i przeanalizować wydarzenia minionego dnia. Chciałam sprawdzić, w którym dokładnie momencie wszystko się posypało i poszło w bardzo złym kierunku.
               Dzień przecież zaczęłam jak zwykle. Jakimś cudem, wolę się nie zagłębiać, jak wielkim, udało mi się wstać przed moim natrętnym bratem i wymknąć się z domu, nim ten zorientuje się, co się tak właściwie dzieje. Poranek był chłodny, choć pojedyncze promienie słońca robiły wszystko, aby choć trochę nadać mu temperatury. Niestety jego próby nie skończyły się na pozytywnym wyniku.
Nie wiem dokładnie, kiedy zorientowałam się, że Łowcy mnie śledzą. Nie do końca wiedziałam jednak, dlaczego uparli się akurat na mnie. Co prawda Ed coś wspominał, że może mieć to coś wspólnego z Jamesem. Ale skoro miało to związek z moim bratem, to dlaczego tak kurczowo uczepili się mojej osoby?
               Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak właściwie jeszcze tu jestem. Mogłam spokojnie wrócić do siebie. I nie słuchać jego ciągłych porad i tego, jaki od to nie jest doświadczony w tego typu sytuacjach. Prawda jednak jest taka, że, choć nigdy przed nikim się do tego nie przyznam, miał trochę racji. Ci Łowcy jeszcze przez najbliższe dni będą przeczesywać pobliskie tereny w poszukiwaniu nas. A jeżeli to nie jest jego pierwsza taka ucieczka, to jego tym bardziej będą szukać.
Dlatego też nie możemy zostać w tej rozpadającej się ruderze zbyt długo. Nie powiem, że jest to dobre miejsce, aby ukryć się przed światem i w normalnych okolicznościach pewnie często bym tu przebywała. Jednak jest ono zbyt blisko miejsca, gdzie zgubiliśmy pościg i prędzej czy później Łowcy tutaj trafią. A wtedy lepiej, żebyśmy my byli już daleko.
Mężczyzna coś wspominał o swoim znajomym. Jednak chyba nie muszę mówić, jak kiepskim pomysłem mi się to wydaje. I tu nie chodzi o to, że nienawidzę poznawać nowych ludzi. No dobra, właściwie o to właśnie chodzi.
A na domiar złego nie wzięłam ze sobą telefonu z domu. Nie miałam jak się skontaktować z kimkolwiek. Oczami wyobraźni już widziałam zamartwiającego się Jamesa, a potem awanturę, którą zacznie, kiedy już wrócę do domu.

               Z rozmyślań wyrwało mnie poruszenie obok mnie. Towarzysz tej niedoli właśnie się budził. Nie wiem, co dokładnie zdradziło, że coś jest nie tak. Ciągłe kichanie mężczyzny? A może dreszcze, które co chwilka wstrząsały jego ciałem. Jednak już wtedy wiedziałam, że nasza ucieczka dalej będzie jeszcze bardziej skomplikowana, niż miała być z początku.
Dlaczego to zawsze na mnie musi trafić? Dlaczego choć raz nie mogę mieć ułatwionego zadania?
- Wszystko w porządku? – spytałam jakby od niechcenia. Jednak w tej chwili to pytanie było kluczowe, a odpowiedź była ważniejsza, niż można się spodziewać.
- Chyba nie. – ledwie może wydusić z siebie słowa.
Podchodzę do niego niepewnie. I już na pierwszy rzut oka widać, że dzisiejsza noc odcisnęła na nim swoje piętno. Było dla niego zdecydowanie za chłodno, co spowodowało popsucie się zdrowia. Zaklęłam w duchu na niego i na siebie. Za to, że dał mi tą przeklętą bluzę i za to, że ja ją os niego przyjęłam.
Wiecie, ile to nam sprawi kłopotu? Wiem, że może ciągle narzekam. Ale to nie pomoże nam obojgu. A myślę, że oboje chcemy przeżyć.
- Dasz radę wstać?
Widzę, jak próby chłopaka kończą się na niczym. Ledwo może się podnieść, a co dopiero iść dalej.
- Musisz dać radę. Łowcy będą tu najpóźniej jutro.
Kolejne próby powstania kończą się tak samo – powolnym upadkiem z powrotem na ziemię. Myślę gorączkowo nad tym, co by teraz zrobić. Najgorsze jest to, że ja nawet nie znam tej okolicy. Nie wiem, gdzie mogłabym się udać.
- Nie dam rady. – wychrypiał.
Spojrzałam w stronę miasta, a potem na mężczyznę. No przecież nie mogę go tu tak zostawić. Bądź co bądź trochę mi pomógł. Mogłam to sama lepiej rozegrać, ale… z drugiej strony to on zabrał mnie tutaj, aby ukryć się przed Łowcami. Mimo wszystko jestem mu coś winna.
Czy tak samo postąpiłabym, gdyby to była przypadkowa osoba?
Chciałabym móc powiedzieć, że tak. Chciałabym wierzyć, że jestem z tych dobrodusznych. Jednak nie jestem w sobie w stanie na tyle zaufać.
- I co teraz? – spytałam lekko zirytowana, przestraszona, zniecierpliwiona i zaciekawiona. Naprawdę nie wiedziałam, co mam robić.
Z racji tego, że jestem Aniołem, nie miałam takich problemów. My zwyczajnie prawie nie chorujemy. Zdarza się to w skrajnych przypadkach.
- Ja nigdzie nie pójdę. Nie dam rady.
A ja niestety nie dam rady pomóc mu iść wystarczająco długo. A nawet jeżeli, co tylko pogorszyłabym jego stan. Co robić, co robić…
- Jest coś, co mogłabym zrobić? Na pewno coś można. Coś, co nie będzie wymagało zbyt wiele czasu, którego i tak mamy niewiele.
W normalnych okolicznościach już bym była w drodze do miasta. Jeżeli nie sprowadziłabym jakiegoś lekarza, to przynajmniej mogłam pójść po zwykłe lekarstwa. Bo to się robi, kiedy ludzie chorują, prawda? Jednak nie powinnam się pokazywać w mieście, chociażby na chwilę.
- Nie ma w pobliżu żadnego podobnego budynku czy czegokolwiek? – pytałam dalej.
- Niestety najbliższe miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać jest oddalone o kilometry.
Jest coraz lepiej…
- To co nam pozostaje? – przysięgam, że w tej chwili jestem w stanie zrobić już wszystko.

Aron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz