1 lis 2017

Od Jamesa do Koyori

               Noc w szpitalu była jeszcze większym koszmarem, niż dzień w szpitalu. Kiedy skończyła się pora odwiedzin i Koyori musiała mnie zostawić w tym koszmarnym miejscu, myślałem, że od samej świadomości mojej obecności tutaj, zejdę na zawał. Chciałem skontaktować się jeszcze z siostrą, lecz nie miałem jak. No i najwyraźniej była czymś zajęta. Podczas naszej krótkiej rozmowy wydawała się zdenerwowana. Trochę się o nią niepokoiłem. Choć pewnie niepotrzebnie. Zazwyczaj tak wyglądały nasze rozmowy. Ale jednak…
               Ja zaraz oszaleję. Jestem tutaj sam dopiero od dwudziestu minut, a moje myśli już mnie zalewają. Nawet nie mam tu nic, aby zabić czas. Żadnego telefonu, gry, kart, nawet książki!
Ale jak już wspominałem na początku. Noc była jeszcze gorsza, niż dzień. Wyobraźcie sobie najgorszy koszmar, jaki w życiu widzieliście i umieśćcie go w szpitalu. Tak to właśnie wyglądało. Cisza dookoła, przerywana jedynie cichym pikaniem maszyn oraz sporadycznymi wrzaskami na korytarzu. Jarzeniówki na korytarzy zapalały się i gasły. Kilka razy w nocy słyszałem również poruszenia, podniesione głosy i dźwięk odbijających się w biegu kroków. Wtedy wiedziałem, że właśnie w tej chwili, w tym miejscu toczy się walka o czyjeś życie. I niestety nie kończyło się dobrze.
Ja jako feniks nie rozumiałem istoty śmierci. Nie łatwo zabić istotę taką, jak ja. A nawet jeżeli się uda, to odradzam się w nowej postaci.
               Kiedy następnego dnia odwiedziła mnie Koyori, spojrzałem na nią niemal z wdzięcznością. Gdy tylko weszła do pokoju, stanęła jak wryta na mój widok, a ja już wiedziałem, że cała nieprzespana noc odzwierciedlała się na mojej twarzy.
- Lepiej nie pytaj – powiedziałem jak gdyby nigdy nic, aby zacząć jakoś rozmowę i jak najszybciej zakończyć temat tego, co się działo przez ostatnie kilka godzin.
- Jak się dzisiaj czujesz?
- Znacznie lepiej, od kiedy przekroczyłaś próg tych drzwi. – zaśmiałem się lekko, a w odpowiedzi dostałem rumieniec dziewczyny.
Podeszła nieśmiało i usiadła na krześle obok mojego łóżka, nerwowo spoglądając na zegarek.
- Wszystko w porządku? – spytałem, uważnie się jej przyglądając
- Jasne. Mam coś dla ciebie.
Kiedy ujrzałem w jej rękach książkę, niemal wyskoczyłem z tego łóżka i ją ucałowałem.
Wziąłem egzemplarz w twardej oprawie i się jej przyjrzałem.
- Charles Dickens? – spojrzałem zaskoczony na dziewczynę – Świetny wybór.
Czas przeznaczony na wizytę zaczęliśmy spędzać na miłej rozmowie. Muszę przyznać, że na początku byłem trochę niechętny, jeżeli chodzi o opowieści rodzinne, dlatego szybko zeszliśmy na neutralne tematy. Już od bardzo dawna nie rozmawiałem tak długo z nikim. Chyba izolacja Aurayi zaczęła mi się trochę udzielać.
               Im robiło się później, tym Koyori częściej zerkała na telefon. Widziałem napięcie i lekką nerwowość.
- Koyori, powiedz mi, co się dzieje. – przerwałem jej w pewnym momencie. Uważnie jej się przyglądałem. – I nie próbuj niczego przede mną ukrywać.
Dzięki siostrze stałem się chyba mistrzem w wykrywaniu kłamstw.
- Chodzi o to, że… dzisiaj jest pełnia. Martwię się. Zwłaszcza o brata. Nie panuje nad sobą jeszcze zbyt dobrze podczas pełni.
Pełnia… Ale co ma pełnia wspólnego z tym wszystkim. I wtedy mnie olśniło. To było tak, jakby grom uderzył mnie w moją głupotę. Przecież Koyori i jej brat są wilkołakami.
- To co ty tutaj jeszcze robisz?
- Prosiłeś, żebym przyszła.
- Bo nie wiedziałem, że dzisiaj jest pełnia. Nie chcę, aby coś się stało tobie lub twojemu bratu. Nie wybaczyłbym sobie, zwłaszcza, że to wszystko byłaby moja wina. Masz w tej chwili wrócić do domu i odpowiednio wszystko przygotować. Idę z tobą.
- Nie możesz opuszczać szpitala jeszcze do jutra.
- Cholerny szpital i cholerna rana. A więc zrobimy tak. Prosiłbym, abyś zostawiła tutaj telefon i jakiś numer kontaktowy. Zwrócę ci go jutro. Kiedy przyjedziesz do domu, zadzwonisz do mnie. W nocy jeszcze będę dzwonić, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Jeżeli coś by się zaczęło dziać, również dzwonisz do mnie.
Dziewczyna spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie przesadzasz trochę.
- Ani trochę. – No dobra… może trochę. Przyzwyczaiłem się już do niekonwencjonalnych środków wobec siostry, ale się do tego na głos nie przyznam. – Zgoda?
- Nie jes…
- I tak mi bardzo już pomogłaś. W zasadzie uratowałaś mi życie przynosząc mi książkę do szpitala. Nie martw się. A teraz lepiej już idź i zaopiekuj się bratem. Robi się coraz ciemniej. Jutro też jest dzień i również można się spotkać – uśmiechnąłem się na potwierdzenie moich słów i aby stać się bardziej przekonującym.


Koyori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz