- Aoi…
Czy to jest naprawdę konieczne…? - spytałam swojego brata, siedząc na
krześle przy ciemnym stoliku dla sześciu osób, gdy ten dzierżąc w dłoni
jeden z moich zapachowych błyszczyków, chciał pomalować moje usta. A to
nie wszystko, gdyż jeszcze obok leżały inne moje kosmetyki. On chciał
całą mnie umalować. Szczerze? Bałam się... Młody nade mną stał w kigurumi Sticha, który razem z jego różowym odpowiednikiem zamówiliśmy dobry miesiąc temu. A co to było kigurumi?
Duża, ciepła i jednoczęściowa piżama… którą miałam jako dziecko jeszcze
przed narodzinami czarnowłosego. Tylko tamta była bardziej
dalmatyńczykiem z czerwoną obróżką, a nie potworkiem z pewnej bajki.
Przymknęłam oczy, gdy błyszczyk już znajdował się na moich wargach, a
chłopak sięgnął właśnie po mój najmniej ulubiony puder. Szybko go użył,
bardziej prósząc go na całej mojej twarzy, niż na policzkach. Dalej się
bałam. No bo… Aoi
ma dopiero dwanaście lat! I nie jest do tego dziewczyną, tylko
chłopakiem! Która starsza siostra, czy nawet matka by się nie bała…
Spojrzałam w pewnym momencie na ladę naprzeciwko mnie, która stała w
kuchni. Wdrapała się na nią Kohi, dla której niebieskooki również miał przebranie. Nie wiem, jak i nie wiem, kiedy je zamówił, ale powiedział, że coś ma. Tylko nie wiedziałam, czy da radę ją w to ubrać…
-
Skończyłem! - zawołał szczęśliwy chłopak, oddalając się ode mnie na
jeden krok, by sięgnąć po małe lusterko na obracającym się stojaczku.
Podał mi je, a ja już żałowałam, że pozwoliłam mu siebie malować.
Zamknęłam oczy ze strachu, bojąc się otworzyć choć jedno z nich. Jednak w
końcu to zrobiłam, gdy czarnowłosy smutno westchnął. Spojrzałam na
swoje odbicie i… zamarłam, kompletnie. Czułam, jakby świat się pode mną
rozwalił, wchłaniając moje bezduszne ciało w głąb siebie. No tego to się
nie spodziewałam!
- Nie jest tak źle – odpowiedziałam, zgarniając
dwa kosmyki moich włosów do przodu. Chyba będzie trzeba niedługo pójść
do fryzjera na odnowienie koloru… A wracając do mojej twarzy… Błyszczyk
trzymał się na granicach moich ust, choć można się nawet pokusić o to,
że nałożył go idealnie. Wciągnęłam powietrze przez nos. Truskawki… Do
tego ten puder, który rozsypany na całej mojej twarzy fajnie sprawiał,
jakby moja skóra miała taki ładny lekko różowy odcień. Kurcze, podoba mi
się to. Może mój brat ma jakiś ukryty talent do malowania?
- A teraz pora na przebranie Kohi…
- usłyszałam przed sobą jego głos. Gdy na niego spojrzałam, to próbował
złapać fretkę, trzymając w dłoniach jakieś czarne skrzydełka.
Nietoperze? Jakie słodkie! Po jakichś pięciu minutach udało mu się je
założyć futrzakowi, jednak sama samiczka… latała w kółko jak opętana, co
jakiś czas skacząc. Gdy wylądowała w końcu na moich kolanach, to
wzięłam ją w powietrze, trzymając dłonie pod jej łapkami. Wyglądała
przeuroczo. Umieściłam ją sobie na ramieniu, a sama wstałam z krzesła,
kierując się do połączonej kuchni. Otóż stały w niej nasze torebki na
cukierki, jedna pomarańczowa, taka dynia i druga czarna zrobiona na
kota. Je też zamówiliśmy przez internet… Choć przyszły o wiele później
od naszych kigurumi.
-
Gotowa? - spytał niebieskooki, biorąc obie w swoje dłonie i podając mi
kota. Zgarnęłam go od niego i pokiwałam twierdząco głową, a już po kilku
minutach oboje znajdowaliśmy się na dworze. Szłam wzdłuż ścieżki, by
wyjść za ogrodzenie naszego domu. Spojrzałam na nasz dom. Nie był jakoś
wyjątkowo ozdobiony… Po prostu kupiłam kilka takich lampionów w
kształcie dyń i ustawiłam je przed wejściem i na trawie. Mogłam jednak
trochę bardziej się postarać.
- Koko! Kaptur! - usłyszałam krzyk Aoi’ego
przed sobą. Faktycznie, nie mam jeszcze założonego kaptura. Od razu to
zrobiłam, uważając przy okazji na fretkę, która postanowiła skryć się
nie tylko na mojej szyi, ale też i we włosach. Powoli podchodziliśmy do
pierwszego domu w okolicy… który był oddalony o dobre dwieście
pięćdziesiąt metrów od naszego. Widziałam, jak jakieś inne dzieciaki
właśnie od niego się oddalają, robiąc nam miejsce. To trochę dziwne, że
ktoś jeszcze tu przyszedł. Jeśli dobrze pamiętałam, to w naszej okolicy
nie mieszkało zbyt wiele dzieci, oprócz mojego brata oczywiście… Chyba
że przyszły one z drugiej ulicy przez mostek… To mogłoby wiele
wyjaśniać.
- Koko, chodź szybciej! - brunet ponownie zawołał w moją
stronę, już znajdując się blisko drzwi tego domu. Podbiegłam ostatnie
kilka kroków, a on zadzwonił dzwonkiem.
- Cukierek albo psikus –
powiedziałam równocześnie z bratem, gdy z budynku wyszedł pewien
mężczyzna ze… śrubą w głowie. Popatrzył najpierw na chłopaka, a potem
wzrok zwrócił na mnie.
- Ty też się przebrałaś, Koyori? - zaśmiał się, biorąc z przedpokoju u siebie miskę ze słodyczami. Odwzajemniłam jego uśmiech, drapiąc się w głowę.
-
Jakoś tak wyszło… W końcu nie wypuściłabym brata samego o tej porze –
odpowiedziałam, patrząc kątem oka na niebieskookiego obok mnie.
- I
nie mogła się oprzeć mojemu darowi przekonywania – dodał od siebie,
wystawiając swoją dyńkę na słodycze. Ze śmiechem odeszliśmy od domu pana
zombie, kierując się do pięciu kolejnych wzdłuż żwirowej drogi.
***
- Brzuch mnie boli… - jęknął Aoi, zjeżdżając trochę z czerwonego skórzanego narożnika. Ze stuknięciem odłożyłam talerz na suszarce, wzdychając.
-
Przecież nikt ci nie kazał zjadać od razu wszystkich cukierków! -
krzyknęłam na niego, odwracając się w stronę kanapy. Usłyszałam, jak
prycha pod nosem na moje słowa. Gdy pół godziny temu wróciliśmy do domu,
obie nasze torby były wypełnione po brzegi. Sąsiedzi w tym roku nie
żałowali tych słodyczy, oj nie… A brunet od razu stwierdził, że zje
wszystko dzisiaj. Ja oczywiście jako dobra siostra radziłam mu odmówić,
ale… miał mnie gdzieś. I na czym się to zakończyło? Brzuch go boli!
Dodatkowo Kohi
postanowiła zrobić sobie z moich ramion nowe łóżeczko, gdyż od dobrych
piętnastu minutach na nich spała. Słyszałam jej miarowy oddech, a nawet
czułam, jak jej brzuszek podnosi się i opada. Gdy zdjęłam jej nietoperze
skrzydła w domu, to od razu złapała materiał ząbkami, ciągnąc go w
swoją stronę. Nie wierzę, że aż tak jej się to spodobało… Oczywiście, by
puściła, to musiałam przekupić ją Łatkiem, co się udało jak
najbardziej. Aż sama z siebie dumna byłam. A czy podobało mi się
chodzenie z bratem po domach? Jeszcze jak. Szczerze, to nawet nie mogę
się doczekać przyszłego roku. Obiecałam sobie nawet, że to ja zrobię
jakieś czekoladki oraz kupię lepsze ozdoby… Spojrzałam przelotnie na
swój aparat, który leżał na stole. Oczywiście nie byłabym też sobą,
gdybym po powrocie nie chciała zrobić zdjęcia… Będę musiała tylko
jeszcze je wywołać, ale to się jeszcze zrobi. Gorzej będzie ze
znalezieniem kolejnej ramki oraz miejsca na nią…
The End
A miałam tego nie pisać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz