2 lis 2017

Wieczorna przygoda Arona. Event Halloweenowy. Temat 1.

Pytasz mnie o anioła i świętych “wyższego kręgu”? Zabawne. Wczoraj jeden Serafin sprzedał mi trawkę. Straszny desperat. Lubię typa, choć mamy inne poglądy. Jego imię? Wybacz, ceni sobie anonimowość. Chyba rozumiesz. Jego “zawód” tego wymaga. Namiary? Zadajesz za dużo pytań. Muszę się ulotnić.

(***)

 Wyszedłem z baru. Nawet w tych na przedmieściach nie jest już bezpiecznie. Ludzie zadają tyle pytań… marnują czas. Czego się spodziewali? Że powiem im, gdzie znaleźć najlepszego dealera w całym San Lizele? Ceni sobie anonimowość tak mocno jak ja. Szedłem chodnikiem, gdy z alejki wyszła zgraja nastolatków i mnie otoczyła.
- Co jest? - rzuciłem w stronę najbliżej stojącego mnie.
- Wiemy, że ćpasz. Dawaj co masz albo wpierdol - no mistrzem dyplomacji to on nie był.
- Uważasz, że cały towar noszę przy sobie? - wyciągnąłem paczkę papierosów, po czym jednego. - Masz ogień?
Machnął głową wpierw do swojego kolegi, a później w moją stronę. Było ich pięciu. Za dużo, żeby walczyć. W szczególności, że ten za mną ma kij do baseballu. Zaciągnąłem się szarym dymem. Z grzeczności zapytałem czy ktoś nie chce zapalić. Skusił się jeden, stojący po mojej prawej. Ten już miał swoją zapalniczkę.
- Czego oczekujesz? - zapytałem po kolejnym buchu.
- Zioła i prochów - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. Myśli, że mnie ma? Zbyt przecenia swoje wpływy.
- Pracujecie dla kogoś? - ciekawość dała górę.
- Jesteśmy, że tak powiem, niezrzeszeniii… hehe. Gdzie ten towar?
- Cierpliwość jest kluczem w negocjacjach. Nigdy nie słyszałeś?
- Stary, nie mamy całej nooocyyy, dawaj co masz! - powoli zaczęło mnie irytować, jak on przedłuża końcówki słów.
- Spoko, tylko skończę. Nie lubię jak coś się marnuje.
- Powinieneś się pospieszyć, może nie wyjść ci to na zdrowie, hehe.
 Popiół zbliżał się do filtra, gdy postanowili zawęzić krąg. Kroczyli wolnym tempem. Żaden z nich nie był pewny swoich ruchów.
- I po co ta złość panowie? Idziemy? - rozluźniłem spięcie.
- Prowadź, tylko nie próbuj ŻADNYCH sztuczek - rzucił agresywnie ich “przywódca”.
- Idziemy do starej manufaktury papierniczej. Wiecie gdzie to? - ruszyłem przed siebie, a oni za mną.
- Ta, w stronę centrum - rzucił jeden z nich, jakby chciał uświadomić resztę.
- Tak, właśnie. W stronę centrum.
- W woli wyjaśnienia, my nie handlujemy, my zabieramyyy towar i znikamy. Rozumiesz? A podkablujesz tylko psom! O, wtedy to my cię znajdziemyyy!
- Ja i policja? Trochę się nie lubimy, więc nie musisz się o to obawiać - wzruszyłem ramionami. Szliśmy w ciszy, tak jakieś piętnaście minut. Doszliśmy do budynku, który był blisko zawalenia się. Podszedłem do drzwi i spojrzałem na moich pseudo towarzyszy. Kiwnęli głowami, bym robił swoje. Zapukałem do drzwi. W środku zrobiło się głośniej. Uśmiechnąłem się i zrobiłem krok w prawo od drzwi. Gdy się otworzyły, czarny dym wręcz wypłynął na zewnątrz. Szybko spowodowałem gęstą mgłę, a trzy demony przybrały swoje właściwe formy. Było słychać kilka ciosów i krzyków, a po chwili podszedł do mnie Antoni - jeden z piekielnych kumpli.
- Masz fajki? Jestem na głodzie po Maryi…
- Bierz - podałem mu zapełnioną do połowy paczkę. Mgła powoli znikała, a pięcioro przestraszonych ludzi klęczało i błagało o litość.
- Dla kogo pracują? - rzucił w moją stronę Julian, najwyższy ze wszystkich obecnych.
- Dla nikogo. To losowi frajerzy, szukający łatwego zysku. Chyba widzisz po ich uzbrojeniu.
- W sumie racja. Zatem od dzisiaj są nasi? - wszyscy się zaśmiali.
- Bruno u siebie? - zapytałem stojącego obok mnie demona.
- Tak, coś dzisiaj o tobie wspominał. Chyba wiedział szybciej od nas, że będziemy mieli gości.
- Pewnie tak.
 Wszedłem do środka. Ciasnymi korytarzami dostałem się do dużej faktorii. Stare, zżółknięte gazety były wszędzie. Minąłem kilka znajomych twarzy, ale z nikim nie zamieniałem słowa. Zszedłem schodami do mniejszej sali, a z niej przez stalowe drzwi. Nim zdążyłem zapukać, ze środka wyszedł przystojny sukkub.
- Pan... Aron. Tak. Był pan umówiony na spotkanie. Zapraszam.
 Czy Bruno zmienił wszystkich swoich ochroniarzy na przeklętych? To nie w jego stylu. Ale jak on to mówi, sojusze zawiera się z wrogami. Szedłem kolejnym korytarzem, gdzie reszta odnóg prowadziła do dobrze mi znanych kasyn, magazynów z różnymi towarami i prywatnych pokoi. Kiedyś tu mieszkałem. Ostatnie drzwi na mojej drodze. Otworzyłem je, a moim oczom ukazało się duże pomieszczenie z mnóstwem nadnaturalnych. Każdy dobrze ubrany rozmawiał w swoim towarzystwie. Ja jednak skierowałem się do niewysokiego blondyna w białym garniturze. Zanim złapałem go za ramię, odwrócił się, spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Aron.
- Bruno.
- Co cię do mnie sprowadza? - jego uśmiech znacznie się powiększył.
- Dobrze wiesz.
 Odwrócił się do swoich gości, powiedział im, że zaraz wraca, a mnie zaprosił do swojej komnaty. Daleko nie szliśmy, bo ledwie kilkanaście kroków.
- Najlepszą trawkę z Fatimy poproszę! Albo nie! Woda z Lourdes. Dwa razy! - rzuciłem z uśmiechem.
- Aj, Aron. Za każdym razem rzucasz ten żart. A ja odpowiem tym samym co zawsze. To nie książka Mai Lidii Kossakowskiej. To prawdziwe życie. Tutaj aniołowie…
- ...Ćpają to co ludzkie… A Serafini, Trony i Cherubiny robią to z większą przyjemnością.
- Właśnie Aron. Więc co dla ciebie?
- To co zawsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz