10 gru 2017

Od Kathleen do Dae-Younga

Złapałam pudło i wyniosłam je z zaplecza. Ile ich jeszcze było? To już minimum czwarte. Z westchnieniem postawiłam karton na podłodze i nożem rozcięłam taśmę chroniącą jego wierzch. Zaczęłam wyjmować pudełka z nakrętkami i wieszać je na odpowiednich haczykach. Przerwał mi dopiero Adam, wołając moje imię. Obtarłam zakurzone dłonie o wytarte dżinsy i wstałam z kolan. Zatrzymałam się gwałtownie, widząc, kogo wskazuje mi Adam. Ten cholerny bliks, który przyprawił mnie o ranę w ramieniu.
- Zajmij się klientem, Kath - wysyczał mi do ucha, kiedy nie ruszyłam się z miejsca.
Z niechęcią podeszłam do mężczyzny, chcąc zetrzeć mu z twarzy ten głupi uśmieszek.
- Czego pan sobie życzy? - spytałam, przełykając gniew.
Nie mogą mnie wywalić z kolejnej roboty. Pamiętaj Kath, masz w domu dwa psy na utrzymaniu.
- Potrzebuję jakiejś sztucznej roślinki - rzucił, z tym samym złośliwym uśmieszkiem, który zdawałam się rozumieć tylko ja.
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę alejki D. Słyszałam, jak idzie za mną i kiedy zeszliśmy z oczu pozostałym klientom i Adamowi. Z mojej twarzy natychmiast zniknął uprzejmy grymas, który można by interpretować jako uśmiech i zgarbiłam się delikatnie, idąc ostrożniej. Nie ufałam mu. Natomiast bliks idący obok mnie, wydawał się bawić doskonale. Niech go cholera.
- Jesteśmy. Tutaj są sztuczne, dalej żywe - wyplułam z siebie, stając w miejscu i patrząc na bliksa wilkiem.
Byłam gotowa odejść, gdy zatrzymał mnie jego głos. Bogowie w niebiosach i wszyscy wampiryczni, jakim cudem nawet jego głos mnie irytuje?
- Nie mogę się zdecydować. Które podobają ci się najbardziej?
Spokojnie, Kath. Nie możesz rzucić w niego tym fikusem, szkoda roślinki.
- Nie lubię sztucznych kwiatów - powiedziałam na odczepne.
- Ale któryś i tak może ci się podobać - uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech, którego przywołanie okazało się trudniejsze niż myślałam. Jak ja chcę już wracać do moich nakrętek.
- Te - mruknęłam, stając na palcach, by zdjąć z półki pseudo doniczkę.
Białe frezje, nawet sztuczne, miały swój niepowtarzalny urok. I idealnie nadawały się na to, by wsadzić mu je do gardła.
Kiedy podszedł bliżej, z trudem powstrzymałam odruch obronny. Myśl o psach, Kathleen, myśl o psach.
- Ktoś tu traci cierpliwość, hm? - spytał, nachylając się nad doniczką.
Prychnęłam.
- Jestem absolutnie spokojna, proszę pana. Czy kwiaty wydaja się odpowiednie? - odparłam, cały czas uprzejmym tonem.
Jeśli nie, wepchnę ci je do gardła.
- Nie, nie podobają mi się - rzucił, z paskudnym uśmieszkiem.
Z nienawiścią płonącą w oczach, odstawiłam nieszczęsne frezje na półkę.
- Chciałbym obejrzeć tamte - powiedział, wskazując na lilie, stojące na, oczywiście, najwyższej, cholernej półce.
- Oczywiście - wysyczałam.
Podeszłam, zadzierając głowę, oceniając odległość. Ni cholery tego nie dosięgnę. Obejrzałam się, napotykając kpiący wzrok bliksa. Westchnęłam ciężko.
Półki były stabilne, tyle wiedziałam. Podsunęłam sobie niewielki stołeczek, którego używała reszta, która w przeciwieństwie do mnie, nie była karłami. Stanęłam, a potem jakimś cudem wspięłam się wyżej, w końcu dosięgając lilii. Zeskoczyłam, z dużo większą gracją, niż mógł osiągnąć człowiek.
- Proszę - warknęłam, podając mu kwiaty, czy bardziej uderzając go nimi w pierś.
- Nie, już mi się nie podobają. Ale te obok wyglądają nieźle.
Byłam bliska mordu, ale zwyciężył rozsądek. Odstawiłam lilie na ziemię i ciężkim krokiem wycofałam się w stronę zaplecza. Przytargałam stamtąd drabinę, czując na sobie spojrzenie Adama, gdy ciągnęłam ją ze sobą.
- Te po lewej, czy po prawej - spytałam, ustawiając drabinę przy odpowiedniej półce i wspinając się na nią.
- Po lewej.
Odstawiłam lilie i zrezygnowałam z ciekawego planu rzucenia w twarz bliksa hibiskusem. Ten go wreszcie zadowolił, więc mogłam ze spokojem wrócić do pracy. Nie podobało mi się tylko jak z konspiracyjnym uśmiechem rozmawiał z Adamem przy kasie. Cóż, to już nie moja działka. Niech teraz on się z nim męczy.
- Nigdy nie myślałam, że tak mnie ucieszy widok nakrętek - mruknęłam do siebie, wracając do układania.
Wszystko szło dobrze, dopóki nie skończyła się moja zmiana. Przebrana, czekałam aż Adam skończy pracę, bo zaproponował podwieźć mnie do domu, ze względu na okropną pogodę. Drgnęłam na dźwięk przychodzącego smsa.
Czy państwa sklep przyjmuje zwroty? Hibiskus przestał mi się podobać.  
Przetarłam twarz zmęczonym ruchem. Czas zmienić numer.
Tak, jeśli masz paragon. Skąd masz mój numer?

Balby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz