24 gru 2017

Temat 1. Eventu Świątecznego ~ Od Ezequiela

   Śnieg prószył tamtego dnia dość mocno, dlatego przejeżdżanie przez obwodnicę prowadzącą z San Lizele do jego wiejskich przedmieść stanowiła dla wielu kierowców torturę. Co prawda, nie była to jeszcze sama wigilia, ale sam przeddzień, lecz mimo wszystko napięcie spowodowane próbą odnalezienia ostatnich sklepów z dość dobrymi przedmiotami na prezenty, gotowanie, cały ten świąteczny zamęt dodawało i przelewało czarę goryczy. W radiu co rusz był syf od kolęd albo innych, świątecznych smętów, to też od razu włączyłem płytę czegoś bardziej treściwego dla moich uszu. Tak, nie obchodziłem Świąt Bożego Narodzenia od bodajże osiemnastego roku życia, czyli od kiedy wyruszyłem do kampusu Harvardu. Ostatnie z nich spędziliśmy z matką ostatni raz. Potem nie miałem właściwie z kim ich spędzać, choć stosowałem hipokryzję - za dość sporą sumkę dałem się przekonać do własnych piosenek świątecznych za lat świetności Drug Guns. Były one nieco wulgarne, ale nadal tematyczne z tym okresem. Co zabawniejsze - tamten album dostał odpowiedni rząd nagród, a potem spoczął na dnie mojej szafki po stronie pasażera. Wywaliłem z niej dokumenty, by ujrzeć znajome twarze z czerwonymi kulkami na nosach i rogami reniferów na głowach. "Dlaczego by nie?" - wymieniłem płyty. Z głośników zawarczały gitary elektryczne, pobudzając mój umysł do wspomnień, cofania się coraz bardziej wstecz...

- Mamo, czemu zawsze przygotowujemy trzecie miejsce, jak nikt i tak nie przychodzi? 
- To nie takie proste, jak się wydaję. Widzisz, nie chodzi tu tylko o tradycję, synku. - posadziła mnie na swoich kolanach, a ja posłusznie umiejscowiłem się pod jej ramieniem, wtulając się w jej beżowy sweter. 
   Beżowy od zawsze kojarzył mi się z czymś bezpiecznym właśnie przez nią. Jej szafa była tego pełna; uwielbiała ten pastelowy kolor, który niezwykle jej pasował. "To dzięki twojemu tacie go noszę, Ezzie. To on jako pierwszy odkrył mnie w nim, kiedy kupił mi sukienkę podczas naszego pierwszego spotkania.".
- To tak naprawdę o co, mamo? - mojemu głosowi towarzyszyło wesołe trzaskanie płomieni w kominku, na którym wisiały długie, czerwone skarpety obszyte białym puchem.
- W tym magicznym czasie przychodzą do domów nie tylko ludzie z tego wymiaru, lecz także ci, którzy już z niego odeszli, by znaleźć chwilę spokoju. To miejsce jest dla nich wytchnieniem podczas wiecznej wędrówki. - wyjaśniła bez ogródek, które posiadała większość rodziców.
- Wierzysz, że...
- Nie wiem, Ezzie, ale jeśli nie udało mu się wejść do Nieba, to znaczy, że tutaj zawsze znajdzie schronienie. 
   Moja matka wierzyła nie tylko w Boga w wersji chrześcijańskiej, ale także w mnogość bytów duchowych. Potężnych, lub mniej, ale nadal bytów. Widziałem czasami jej tajemnicze uśmiechy i dopiero po latach zacząłem rozumieć, iż po prostu jako jedna z nielicznych po prostu czuła ich obecność. Tchnienie martwych. Słyszała ich kroki... Ale nigdy ich nie ujrzała, choć odwiecznie bardzo chciała. Tego jednego, jedynego. Jej tęsknota za nim objawiała się w inny sposób, niż u normalnych, typowych ludzi. Kupowała mnóstwo ozdób do salonu, sama zajmowała się dekorowaniem wszystkiego, a ja mogłem jej jedynie co jakiś czas pomagać, ucząc się oraz doceniając wkład jaki w to wkładała. Pojmowałem wówczas po raz pierwszy rolę sztuki w życiu ludzi - stanowiła nie tylko oderwanie od rzeczywistości, lecz również rodzaj wyrażania swoich emocji, poglądów albo nawet wiary. Robiliśmy to od setek lat, od początków jakichkolwiek naszych społeczności.
- To jak, wracamy do książki? - sięgnęła po "Opowieść wigilijną" Charlesa Dickensa, a ja podkradłem chyłkiem kolejnego piernika w kształcie bałwanka z kolorowym lukrem.
- Tak! - wymemłałem z radością pomiędzy gryzieniem, a skubaniem smakołyka.
   I tak co roku wracaliśmy do tej książki, żeby skończyć ją o północy, kiedy mogliśmy pełnoprawnie poszukać pierwszej gwiazdki, a potem otworzyć prezenty czekające pod żywą, cudownie pachnącą choinką w doniczce. Mama twierdziła, iż kupowanie uciętej było straszne. "To tak, jakbyś kupował na w pół żywą rybkę, żeby ozdobić jej akwarium świecidełkami i innymi, ciężkimi ozdobami, aby na samym końcu podzieliła ich los i także utonęła.". Tamtego roku dostałem swój wymarzony rowerek na czterech kółkach w krwistoczerwonym kolorze, a mama dostała ode mnie pozytywkę z kręcącą się w środku, malutką wróżką baletnicą.
- Nie ma takich w sklepach... - stwierdziła lekko zszokowana matka. 
- Bo to ja ją zrobiłem. Jesteś wróżką - baletnicą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz