27 sty 2018

Od Anthony'ego do Holland

Syknąłem głośno, w momencie cofając się o krok w tył, kiedy zobaczyłem martwą kobietę. Przełknąłem głośno ślinę, momentalnie znajdując się obok dziewczyny i szturchając ją lekko w ramię, jakby chcąc, żeby się ruszyła.
Nie znosiłem patrzeć na śmierć ludzi - zwłaszcza w takiej sytuacji. Nie miałem pojęcia, kim martwa kobieta była za życia. Może była istną szmatą bez litości, która znęca się nad słabszymi od siebie? Może była jedną z nadnaturalnych gorszego sortu, do których akurat nie miałem za grosz szacunku i nawet nie fatygowałem się do bronienia ich przed Łowcami? A może i nawet była po prostu zwyczajnym, szarym człowiekiem, który nic nie miał wspólnego z wręcz drugim światem San Lizele, w które bałem się mieszać, równocześnie nie mając większego wyboru? Nie wiedziałem, choć wiele pytań cisnęło mi się na usta. Wiedziałem jedynie, że owa kobieta jest martwa, wilkołak zaraz się przebudzi, a dla mnie i dziewczyny może to się źle skończyć, jeśli nie znajdzie nas jakichś Łowca lub jeśli stąd natychmiast nie uciekniemy.
Szarpnąłem dziewczynę trochę mocniej za ramię, jednak nie tak, żeby sprawić dziewczynie ból.
- Mówię serio. Powinniśmy uciekać stąd jak najszybciej, póki nie zjawi się tu wataha tego tam gościa - powiedziałem, wskazując za siebie, na wilkołaka.
Starałem się udawać spokojnego, chociaż po tym, jak marszczyłem brwi i zaciskałem palce na ramieniu mojej towarzyszki, doskonale było widać, że powoli zaczynam być niespokojny. Tutaj było coś zdecydowanie nie tak, jak wyraziła się dziewczyna wcześniej.
- W ewentualności może wkrótce zjawić się tutaj coś gorszego, dlatego naprawdę sugeruję, że powinniśmy uciekać, a nie sterczeć tutaj jak skończeni idioci i czekać, aż coś się zjawi - syknąłem już nieco ostrzej.
W momencie, kiedy poczułem się zagrożony, przestało zbierać się mi na żarty. Popchnąłem delikatnie dziewczynę, żeby ruszyła krok do przodu, w kierunku swojego samochodu.
Usłyszałem szelest, który od razu przywrócił mnie do pionu. Rozejrzałem się gwałtownie, rozglądając po lesie, który nas otaczał. Zapadła cisza, przy której słychać było tylko nasz głośny oddech.
Zza krzaków wyszedł zając, który najpierw spojrzał się w naszym kierunku czujnymi oczami, by potem uciec z powrotem pomiędzy drzewami. Odetchnąłem.
Chyba zaczynam wariować.
Już miałem odtworzyć usta, żeby ponownie zabrać głos i pogonić moją towarzyszkę...
Gdy nagle z głośnym warczeniem spomiędzy krzaków wyskoczył wilk, przygważdżając mnie do ziemi na tyle skutecznie, że pomimo szarpaniny nie mogłem się poruszyć. Zaraz za nim spomiędzy drzew zaczęły wychodzić kolejni przedstawiciele gatunku.

Holland?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz