20 sty 2018

Od Scotta do Renee

Dzisiejszy trening lacrosse był okropny. Czasem zastanawiam się, czy którykolwiek z zawodników chociaż próbuje grać poprawnie. Dobra, przyznaję, że jest czworo graczy, którzy grają ponad przeciętnie, jednak reszta nawet nie wie, co robi na boisku. Czeka nas wiele pracy, jeżeli naprawdę chcą wiązać swoją przyszłość z tym sportem. Tego nie można się od tak nauczyć, potrzeba wiele chęci i zapału, czego im zdecydowanie brakuje.
Zrezygnowany usiadłem na ławce i obserwowałem ostatnie podania w tym meczu. Szczerze mówiąc i tak jest o wiele lepiej niż na naszych pierwszych treningach. Najgorsze jest to, że pomimo ciągłego wałkowania zasad, wciąż popełniają banalne błędy takie chociażby jak zbyt długie przetrzymywanie piłki. Nie wspomnę już o agresji jaka rodzi się w nich w trakcie gry. Lacrosse może i jest trochę brutalnym sportem, ale oni robią z tego coś o wiele gorszego. Najbardziej obawiam się Liama, to jedyny nadnaturalny w drużynie i na dodatek nie ma zbyt dużego “stażu” w swojej odmienności. Jako dzieciak miał problemy z agresją, a przemiana, dzięki której zyskał jeszcze większą siłę, spotęgowała w nim napady złości. Trochę ciężko było mi tłumaczyć się rodzicom jednego z zawodników, że noga ich syna została zmiażdżona przez uderzenie kijem. Cofnę się też do momentu, w którym Liam cisnął piłkę na tyle mocno, że bramkarz dosłownie wleciał w bramkę, rozrywając siatkę. Ciągle próbuję nad nim zapanować i myślę, że wychodzi mi to coraz lepiej. Chcę odnaleźć jego kotwicę, coś, co pozwoli mu zostać w swojej ludzkie postaci i na dodatek nie wyrządzić nikomu żadnej krzywdy.
Podniosłem gwizdek i przyłożyłem go do ust, kończąc dzisiejszy trening. Piłka ostatni raz poleciała w górę i została złapana przez jednego z graczy. Mam być z nimi szczery?
- Słuchajcie - odezwałem się, gdy wszyscy podeszli do trybun. - Jest źle, ale wierzę w to, że będzie lepiej. Musimy ostro trenować, żeby wziąć udział w zawodach, ale pamiętajcie, że…
- Nie liczy się wygrana - jękneli zgodnie.
- Dokładnie. - Uśmiechnąłem się. Jednak mnie słuchają. - Liczy się to, żebyście dali z siebie wszystko i mam nadzieję, że zrobicie to już na kolejnym treningu. Odłóżcie sprzęt na miejsce i widzimy się w poniedziałek o szóstej.
Wszyscy rozeszli się w swoje strony, a ja od razu udałem się do samochodu, zauważając, że jest już po pierwszej. Pracę w klinice zaczynam za jakieś pięć minut i nie ma takiej możliwości, żebym zdążył na czas. Wyjąłem z kieszeni komórkę i szybko wybrałem numer do Deatona, który odebrał od razu po pierwszym sygnale.
- Spóźnię się maksymalnie piętnaście minut. - Wytłumaczyłem się pospiesznie i wsiadłem do samochodu.
- W porządku i tak zostanę z tobą, mamy dzisiaj naprawdę dużo pacjentów.
- Coś się stało? - Zmarszczyłem brwi, poszukując kluczyków w moim plecaku.
- Ktoś rozrzucił trutki po parku i większość psów się zatruła. Są w stabilnym stanie, ale i tak potrzebują pomocy. Muszę kończyć, czekam na ciebie.
Westchnąłem ciężko, szykując się na późny powrót do domu. Czy mnie to zniechęcało? Ani trochę, uwielbiałem swoją pracę, była dla mnie bardziej jak coś w rodzaju hobby, a nie przykry obowiązek.
Mijałem różne uliczki, starając się ułożyć w głowie mapę i znaleźć jakiś skrót do kliniki, jednak moje starania spełzły na niczym. Dojechałem na miejsce spóźniony o jakieś dwadzieścia minut i oczywiście na dodatek nie miałem gdzie zaparkować. Cały nasz parking był zastawiony, zwykle nie mieliśmy aż tak dużego ruchu, żeby zarezerwować dwa miejsca dla mnie i Deatona. Zostawiłem samochód w miejscu.. gdzie raczej nie powinno go być, z nadzieją, że nikomu nie będzie on przeszkadzał, chociaż.. istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś będzie miał problem z wyjechaniem swoim autem. Wziąłem do ręki plecak i dosłownie wybiegłem z samochodu, kierując od razu do wejścia. Pchnąłem szklane drzwi, a do moich uszu od razu dotarło głośne szczekanie. Wśród wszystkich pacjentów znalazła się tylko jedna kotka, która była w centrum zainteresowania wszystkich psów.
- Dzień dobry - odezwałem się, próbując przecisnąć w stronę gabinetu. Po drodze przywitałem się jeszcze z Agnes - naszą recepcjonistką - i wszedłem do środka. Od razu zdezynfekowałem ręce i wytarłem w papierowe ręczniki.
- Nareszcie, Scott. Podaj mu zastrzyk. - Deaton dając mi strzykawkę z przeźroczystym płynem. - Pomoże na zatrucie.
Kiwnąłem głową i zrobiłem to, co mi zalecił. Obawiałem się, że może to nie wystarczyć i potrzebna będzie kolejna dawka, jednak po krótkiej chwili wyczułem jego zmianę nastroju.
- Albo to bardzo delikatna trutka, albo zjadł jej naprawdę mało. Nic mu nie będzie.
- Chodź maluchu, oddamy cię. - Uśmiechnąłem się, biorąc psiaka na ręce. W naszej klinice panował zwyczaj, że właściciele nie wchodzili razem ze swoimi pupilami, o wiele lepiej się pracuje, gdy ktoś nie patrzy ci na rękę i.. nie za każdym razem podajemy zwykłe leki przeciwbólowe. Często aby nie faszerować zwierzęcia dodatkową chemią sam odbieram ich ból, a raczej ciężko byłoby to wytłumaczyć.
Wyszedłem na korytarz, oddając pieska w ręce właściciela i poprosiłem kolejną osobę. Do gabinetu weszła kobieta, trzymająca zniecierpliwionego już kota.
- Dzień dobry - odezwała się, stawiając kota na blacie.
- Witam, co się dzieje? - Spytał Deaton, podchodząc do zwierzaka, gładząc go po głowie.
- Dziś rano głaskałam Jade i wyczułam na jej brzuchu małe zgrubienie. - Słychać było zatroskanie w jej głosie, zapewne nastawiła się już na najgorsze.
Deaton pokiwał głową i poprosił kobietę, by wyszła, jednak ona nie miała zamiaru tego robić. Kłótnie na nic by się tu nie zdały, więc po prostu jej na to pozwolił.
- Scott, koty to twoja działka - powiedział, ostatni raz drapiąc kotkę za uchem i odstąpił mi miejsca. Faktycznie, zwykle to ja je badałem, Deaton miał uraz po tym jak jeden z kotów dość mocno go podrapał, a ja.. cóż.. uwielbiałem je. Całe szczęście Jade - o ile dobrze usłyszałem jej imie - była bardzo spokojna i bez problemu mogłem określić, co jej dolega. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na niewielką przepuklinę, a po wykonaniu dokładniejszych badań, byłem już pewny.
- To przepuklina, nie miała jej wcześniej? - Spytałem, drapiąc kotkę za uchem, na co odpowiedziała mi cichym mruczeniem.
- Raczej nie, myślę, że bym zauważyła.
- W porządku. - Kiwnąłem głową, jeszcze jest naprawdę niewielka i niegroźna, pod warunkiem, że nie powiększy swoich rozmiarów.
- A jeżeli się powiększy?
- Wtedy będzie trzeba ją zoperować, w tym momencie nie ma takiej konieczności. Wystarczy obserwacja. - Uśmiechnąłem się.




Renee? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz