Deszcz.
Smukłe krople deszczu pojedynczo kapały z nieba, kiedy podniosłem głowę w
niebo, żeby spojrzeć na powoli psującą się pogodę - moje zaróżowione
policzki nadęły się, jakby z nieukrywanym niezadowoleniem, kiedy
wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki, chcąc ruszyć przed siebie w ten
zimowy późny wieczór. Pojedyncza kropla spadła na mój nos, a ja
potrząsnąłem głową w geście przypominającym zirytowanego wilka… Którym
zresztą byłem. I dlatego na czas nocy musiałem odseparować się od
społeczeństwa San Lizele - na wszelki wypadek, żeby nie zrobić krzywdy
ludziom, a i przy okazji sobie. Łowcy i antynadnaturalni czyhali niemal
wszędzie.
Mimo, że pełnia jeszcze nie nadeszła, czułem, że moje zmysły zaczęły się
wyostrzać - słyszałem dźwięki dochodzące z lasu, do którego właśnie
zmierzałem, mogłem dostrzec jak zając ukryty w krzakach obserwuje każdy
mój ruch, czułem krew ofiary, która została zamordowana przez któregoś z
drapieżników. A przecież i ja byłem drapieżnikiem, w którego wkrótce
miałem się przemienić.
Kiedy moje ręce powoli pokrywała czarna, wilcza sierść przygryzłem
wargę. Czułem, że moje kły wydłużają się, a zmysły intensywnie pracują.
Jeszcze moment, a znowu przemienię się w wilkołaka.
Przyspieszyłem kroku, mając nadzieję, że dotrę do lasu. Jeszcze chwila,
jeszcze moment… W ostatnim momencie zacząłem biec. Księżyc szczytował na
niebie, oświetlając leśną polanę swoim blaskiem, kiedy doszło do pełnej
przemiany, a ja upadłem w konwulsjach, kiedy stawałem się w pełni
wilkiem. Czarne futro pokryło moje ciało, kończyny zmieniły się… I
wkrótce zamiast zwyczajnego chłopaka Theodora Leonarda Blackwella na
moim miejscu pojawił się ogromny, czarny wilk o intensywnym spojrzeniu
zielonych oczu.
Zawyłem rozpaczliwie, kuląc się na śniegu. Drżałem na całym ciele,
zachowując resztki rozsądku i nie chcąc kolejnej mojej likantropii, nad
którą nie potrafiłem zapanować.
Spróbowałem się podnieść na równe nogi, strzepując z czarnej sierści
resztki śniegu. Moje mięśnie napięły się, kiedy wyraźnie pobudziły się
we mnie na raz wszystkie instynkty, a ja uważnie nadstawiłem uszu,
wpatrując się tępo w punkt przed siebie.
Kilka metrów przede mną ktoś był i obserwował mnie uważnie,
prawdopodobnie człowiek lub nadnaturalny. Instynkt przejął nade mną
kontrolę - w pewnym momencie, słysząc szelest, chciałem uciekać, nie
uciekłem jednak, mimo iż mój mózg wręcz krzyczał:
‘’Niebezpieczeństwo!’’.
I stało się.
Z wściekłym warknięciem obnażyłem kły, naprężając się do skoku… I skoczyłem na nieznajomego, powalając go na ziemię.
Jakiś słodki chłopiec chętny do popisania? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz