19 sty 2018

Od Theodora

Deszcz.
Smukłe krople deszczu pojedynczo kapały z nieba, kiedy podniosłem głowę w niebo, żeby spojrzeć na powoli psującą się pogodę - moje zaróżowione policzki nadęły się, jakby z nieukrywanym niezadowoleniem, kiedy wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki, chcąc ruszyć przed siebie w ten zimowy późny wieczór. Pojedyncza kropla spadła na mój nos, a ja potrząsnąłem głową w geście przypominającym zirytowanego wilka… Którym zresztą byłem. I dlatego na czas nocy musiałem odseparować się od społeczeństwa San Lizele - na wszelki wypadek, żeby nie zrobić krzywdy ludziom, a i przy okazji sobie. Łowcy i antynadnaturalni czyhali niemal wszędzie.
Mimo, że pełnia jeszcze nie nadeszła, czułem, że moje zmysły zaczęły się wyostrzać - słyszałem dźwięki dochodzące z lasu, do którego właśnie zmierzałem, mogłem dostrzec jak zając ukryty w krzakach obserwuje każdy mój ruch, czułem krew ofiary, która została zamordowana przez któregoś z drapieżników. A przecież i ja byłem drapieżnikiem, w którego wkrótce miałem się przemienić.
Kiedy moje ręce powoli pokrywała czarna, wilcza sierść przygryzłem wargę. Czułem, że moje kły wydłużają się, a zmysły intensywnie pracują. Jeszcze moment, a znowu przemienię się w wilkołaka.
Przyspieszyłem kroku, mając nadzieję, że dotrę do lasu. Jeszcze chwila, jeszcze moment… W ostatnim momencie zacząłem biec. Księżyc szczytował na niebie, oświetlając leśną polanę swoim blaskiem, kiedy doszło do pełnej przemiany, a ja upadłem w konwulsjach, kiedy stawałem się w pełni wilkiem. Czarne futro pokryło moje ciało, kończyny zmieniły się… I wkrótce zamiast zwyczajnego chłopaka Theodora Leonarda Blackwella na moim miejscu pojawił się ogromny, czarny wilk o intensywnym spojrzeniu zielonych oczu.
Zawyłem rozpaczliwie, kuląc się na śniegu. Drżałem na całym ciele, zachowując resztki rozsądku i nie chcąc kolejnej mojej likantropii, nad którą nie potrafiłem zapanować.
Spróbowałem się podnieść na równe nogi, strzepując z czarnej sierści resztki śniegu. Moje mięśnie napięły się, kiedy wyraźnie pobudziły się we mnie na raz wszystkie instynkty, a ja uważnie nadstawiłem uszu, wpatrując się tępo w punkt przed siebie.
Kilka metrów przede mną ktoś był i obserwował mnie uważnie, prawdopodobnie człowiek lub nadnaturalny. Instynkt przejął nade mną kontrolę - w pewnym momencie, słysząc szelest, chciałem uciekać, nie uciekłem jednak, mimo iż mój mózg wręcz krzyczał: ‘’Niebezpieczeństwo!’’.
I stało się.
Z wściekłym warknięciem obnażyłem kły, naprężając się do skoku… I skoczyłem na nieznajomego, powalając go na ziemię.

Jakiś słodki chłopiec chętny do popisania? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz