21 lut 2018

Od Coleen do Ezequiela - Zimowy Event

Jęknęłam w wyrazie rosnącego niezadowolenia, poprawiając po raz tysięczny czarną spódnicę, która wciąż podjeżdżała mi do góry. Kiedy po włożeniu jej nad ranem przejrzałam się w lustrze, nie wydawała mi się ona przykrótka. Kończyła się w połowie ud, zakrywając wszystko co powinna i nigdy bym nie pomyślała, że będzie przyczyną mojego zakłopotania podczas pracy, kiedy to musiałam siadać w taki sposób, abym nie pokazywała niczego nieodpowiedniego. Dlatego też całe osiem godzin spędziłam z dziwnie skrzyżowanymi nogami, zerkając nerwowo co chwilę, by sprawdzić, czy jej dolna część się nie podwinęła.
- Treena? - zwróciłam się do pochylonej nad stosem kartek przyjaciółki, której twarz rozświetlał pełen rozbawienia uśmiech za każdym razem, kiedy dawałam upust swojemu rozdrażnieniu. - Nie masz przypadkiem jakichś spodni na zmianę? Chyba nie dam rady wytrzymać do szesnastej - spojrzałam na nią błagalnie tuż po tym, jak sprawdziłam, że zegar ścienny zaraz będzie pokazywał drugą po południu.
- Nie idę dzisiaj na siłownię, więc niestety nie - przegryzła wargę, lustrując mnie wzrokiem. Przejechała nim, zaczynając od mojej czupryny, przez czarny sweter ze wzorem w cienkie białe pasy i kończąc na skrzyżowanych pod biurkiem nogach. - Ale, mówię ci to z zazdrością, wyglądasz świetnie. Powinnaś częściej odsłaniać nogi, a nie chować je w spodniach - przewróciłam oczami, chociaż jej komentarz mile połechtał moje ego. - Mogę się założyć, że twój znajomy powiedziałby to samo.
- Kathrine! - syknęłam na nią z naganą, na co ona wydęła wargi, z wyraźnym zadowoleniem obserwując pojawiające się w mgnieniu oka na moich policzkach ciemnoczerwone rumieńce.
- Tymi krwistymi plackami udowadniasz, że mam cholerną rację, Caillte - wskazała na moją twarz, uśmiechając się szeroko.
- Zamiast rozmawiać o rzeczach nieistotnych powinnyśmy wziąć się do pracy - spróbowałam uciąć temat, jednak ciekawska i uparta natura kobiety znowu zaczynała brać nade mną górę.
- Nie wykorzystałyśmy swojej przerwy na lunch, a terminy nas nie gonią, więc nie mam nic przeciwko pogawędkom - puściła mi oczko, po czym wysunęła się do przodu, opierając podbródek na lewej ręce. - Więc może zaczniemy od pierwszego pytania, jakie zawsze się zadaje, jaki on jest?
- Myślałam, że jesteś bardziej kreatywna - mruknęłam, ale zaraz wróciłam myślami do jej słów. Przegryzłam wargę. - Jak pole minowe.
Kathrine parsknęła nagle śmiechem. Trwało to dłuższą chwilę, a kiedy udało jej się uspokoić, skinęła głową bym kontynuowała.
- Kiedy wchodzisz na pole minowe i nie zobaczysz żadnego znaku ostrzegawczego, czujesz się całkowicie wyluzowana i traktujesz je jak zwykły kawałek ziemi, po którym możesz bezpiecznie chodzić. I taki nastrój nie opuszcza cię do momentu, kiedy pierwsza z ukrytych bomb wybuchnie. Wtedy też dopada cię strach, ponieważ nie masz zielonego pojęcia, gdzie są pozostałe miny i boisz się zrobić choćby krok, by nie zostać wystrzelonym w powietrze.
- Czyli sugerujesz, że Ezequiel może w każdej chwili zrobić kaboom?
Pokręciłam szybko głową.
- On nie jest miną, tylko polem - poprawiłam ją. -  Okej, inaczej. Rozmawianie z nim to spacer po zaminowanej ziemi, a miny to chwile, kiedy spina się, gdy zadaję jakieś niewygodne dla niego pytanie. Później jest tylko gorzej, bo zaczynam przypominać tego wystraszonego spacerowicza. Boję się, że znowu uderzę w niewłaściwą strunę i doprowadzę do jakiejś niemiłej sprzeczki.
- Kłóciliście się już? - zmarszczyła czoło.
- Co? Oczywiście, że nie.
- Więc na tę chwilę nie zaprzątaj sobie tym głowy - machnęła niedbale dłonią, nie przestając jednak marszczyć czoła w wyrazie zamyślenia. - Ale możesz spróbować porozmawiać z nim na temat tego, jak się czujesz.
- Nie ma mowy, nie chcę go w żaden sposób urazić - uniosłam dłonie w podobny sposób, jak gangster poddaje się gliniarzowi.
Kathrine przewróciła oczami z wyraźnym zniecierpliwieniem i zirytowaniem, którego nigdy bym się po niej nie spodziewała i które pojawiło się na jej twarzy w ułamku sekundy.
- Więc wolisz niczego konkretnego o nim nie wiedzieć i żyć tylko z kilkoma powierzchownymi informacjami? No cóż, powodzenia - ostatnie zdanie było parsknięciem, które szybko i skutecznie zakończyło naszą konwersację.
Westchnęłam z rezygnacją, wracając tym samym do kończenia projektu wstępnego nowej okładki do książki zleceniodawcy. Już od dawna nie dostałam tak konkretnych wytycznych co do tworzonej grafiki na oprawie i chociaż zawsze narzekałam na ogólnikowe i pozbawione jakichkolwiek dokładnych danych zamówienia, obecnie klęłam w myślach na autora, którego wymagania, choć szczegółowo opisane, były nie do zrobienia. Stop, cofnij. Były do wykonania, ale z zewnątrz książka wyglądałaby tandetnie i niewiele osób by po nią sięgnęło. Mężczyzna dopiero zaczynał swoją karierę pisarską, dlatego pierwsze wrażenie jest jest tak ważne, by osiągnął sukces, bo, nie oszukujmy się, ludzie należą do wzrokowców i zwracają uwagę na rzeczy przyjemne dla oka. A jeśli spodoba im się okładka, zaczną czytać tekst, co z kolei sprawi, że zainteresują się powieścią Patricka Darlowa - która, nawiasem mówiąc, była całkiem przyjemną lekturą z nutką kryminału.
Od pracy oderwał mnie telefon na którego ekranie chwilę przed szesnastą pojawiła się krótka wiadomość.
What can I say? I am a genius C;

Kiedy tylko dłuższa ze wskazówek zegara zatrzymała się na dwunastce, zamknęłam laptopa i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. Miałam zamiar skończyć okładkę po balu, w czasie weekendu, dlatego też komputer był mi potrzebny w domu.
Wsunęłam ręce w rękawy swojego beżowego płaszcza i zmieniłam obowiązkowe w wydawnictwie eleganckie buty na wygodne białe adidasy, bo mimo że nie dodawały mi kobiecości, były znacznie wygodniejsze od czarnych obcasów. Przerzuciłam sobie pasek torby przez ramię i skinąwszy na pożegnanie Treenie, a później Winnowi wyszłam z budynku @DayDream. Uśmiechnęłam się lekko, czując rześkie późnozimowe powietrze, którego chłód lekko szczypał skórę policzkach. Jednak to z lekka nieprzyjemne uczucie niwelował fakt, że w końcu zza chmur wyszło słońce, a jego ciepłe złociste promienie przywracały mieszkańcom San Lizele dawne kolory i radość życia.
- Hej - wspięłam się na palce, by cmoknąć stojącego przy samochodzie Ezequiela w policzek. Mimo że starałam się jak mogłam, by dosięgnąć bez jego pomocy, mężczyzna musiał lekko pochylić głowę, bym dosięgła ustami do boku jego twarzy.
- Woda dla pięknej pani - z tymi słowami podał mi niewielką butelkę, którą z wdzięcznością od niego przyjęłam. Jednocześnie nie potrafiłam powstrzymać się przed uniesieniem brwi w wyrazie 'proszę-nie-kpij-sobie-dziś-ze-mnie'.
- Masz wszystko ze sobą? - spytałam, gdy wsiedliśmy do auta mężczyzny. Zanim jednak zdążył mi odpowiedzieć, obróciłam się pospiesznie, by zerknąć na tylne siedzenie, którego lewą część zajmowały trzy pudełka. Wróciłam spojrzeniem do towarzysza.
- Jestem stuprocentowo pewny, że tak - drgnęłam, gdy Ezequiel odpalił samochód, zaskoczona nagłą pobudką maszyny.

- Nie ma mowy, żebym włożyła tę cholerną suknię - mruknęłam do siebie ze złością, spoglądając po raz kolejny na pudełko, w której się znajdowała. Już sam fakt, że mężczyzna kupił mi sukienkę był lekką przesadą, ale kiedy z ciekawości znalazłam w internecie projektanta - tak projektanta, nie sklep - u którego Ezequiel ją zamówił, miała ochotę wyjść z sypialni i na niego nawrzeszczeć. Wydawanie tylu pieniędzy na jednorazową kreację było głupotą i nieśmiesznym żartem. Za tyle pieniędzy można by nakarmić mnóstwo głodnych ludzi albo kupić sporo zabawek wszystkim dzieciom z naszego miejskiego domu dziecka. Kupowanie tak drogich rzeczy było czystym marnotrawstwem.
Zdając sobie doskonale sprawę, że nie potrafiłabym wyjść i zacząć krzyczeć na St.Claire'a, klęłam na niego w myślach podczas przeglądania się w lustrze.
Jednak kreacja sama w sobie była przepiękna. Jedwabna halka była biała i jej górna część stanowiła jednocześnie górę samej kreacji, na którą nałożono cienką warstwę innego, leciutkiego materiału na którym opierały się bladoniebieskie kryształki, przypominające zamarznięty na szybie lód. Sam dekolt był niewielki, a dzięki zastosowaniu kształtu serca z przezroczystą górą, czułam się mniej obnażona niż byłabym, gdyby tego cienkiego materiału nie było. W pasie kreacja została przewiązana błękitną tasiemką, która podkreślała ładnie moje wcięcie w tali. Jej długi dół został uszyty z miękkiej, przyjemnej w dotyku i delikatnej odmiany chłodnego w odcieniu białego tiulu. Spódnica rozszerzała się nieznacznie ku dołowi, jednakże była aż tak szeroka, by przypominała klasyczne, baśniowe suknie balowe. Te same kryształki, co przy dekolcie, ozdabiały górę 'spódnicy' i stanowiły gruby, nieregularny pas przy jej końcu. Chociaż z początku wydawało mi się, że będzie ciężka, po włożeniu jej zachwycałam się jej lekkością.
Zagarnęłam niesforny kosmyk włosów za lewe ucho, zapominając, że zaraz wysunie się on zza niego i wróci na swoje miejsce. Odkąd ścięłam swoje włosy na długość połowy szyi, nieustannie zmagałam się z przeszkadzającymi mi co jakiś czas puklami. Jednakże ta krótsza fryzura sprawiała, że wyglądałam na dojrzalszą, co dodawało mi jednocześnie pewności siebie.
Słysząc ciche skrzypienie drzwi, spojrzałam przestraszona w ich kierunku. Przez chwilę stałam tylko zawstydzona, czekając na reakcję Ezequiela i jego opinię na temat mojego wyglądu, ale zaraz udało mi się przełamać milczenie ze swojej strony.
- Nawet nie myśl, że włożę tę piekielną suknię na bal - zastrzegłam, gdy zaczął mierzyć mnie pełnym zadowolenia wzrokiem. - Kosztowała pewnie więcej niż moje mieszkanie.
Zamiast starać się mnie namówić jak zrobiłby każdy inny, St.Claire podszedł do mnie powoli, z delikatnym uśmiechem na ustach stając tuż za moimi plecami.
- Kosztowała tylko jedną wazę z moich posiadłości sprzed okresu hellenistycznego - poprawił mnie powoli, jak gdyby pieprzona waza sprzed pieprzonego okresu hellenistycznego była czymś, co każdy ma w wielkich ilościach w swoim domu. Zamarłam robiąc wielkie oczy i spoglądając to na niego, to na swoją suknię z absolutnym przerażeniem. - I to nawet nie połowę.
- Czyś ty kompletnie oszalał? - bez podnoszenia głosu obróciłam się w jego stronę. Ezequiel przyglądał mi się z czystym, milczącym rozbawieniem. - To nie jest ani trochę zabawne.

Ezzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz