16 lut 2018

Od Elli do Willa

Potrząsnęłam głową, stając przed lustrem. Całe moje życie byłam raczej drobna, ot - takie geny. Może dlatego już czułam się jak wieloryb, a z tego co powiedział mi internet, najgorsze miało dopiero nadejść - to był dopiero 6 miesiąc. Znaliśmy płeć już na pewno, poszłam na badania tydzień po tym, jak Basil powiedział nam, że to prawdopodobnie dziewczynka. Od tego czasu minęły już trzy miesiące, a ja czułam się coraz gorzej. Lekarz wpychał we mnie suplementy, bo podobno nie przybierałam na wadze tak jak powinnam. Ta, akurat.
Na ostatniej wizycie zaprosił Willa do gabinetu i tam rozmawiał z nim sam na sam. Zostałam wystawiona na korytarz, jako ta mniej odpowiedzialna. Kiedy William wyszedł, miał nieciekawą minę. Próbowałam się dowiedzieć, o co chodzi, ale nie bardzo chciał mi powiedzieć. I od tamtej pory traktował mnie jak dziecko, nie dorosłą kobietę, która potrafi o siebie zadbać.
- Nie będę tego jeść - jęknęłam, patrząc wilkiem na marchewkę z groszkiem.
- Ella, musisz, słonko.
Założyłam ręce na piersi i wydęłam dolną wargę, spoglądając na niego błagalnie.
- Nie zwiedziesz mnie tym. Masz się zdrowo odżywiać, dużo leżeć i najlepiej się nie stresować - powiedział po raz tysięczny od pechowej wizyty.
- Jak na razie to ty się stresujesz. I chcę mój dżem.
Will westchnął ciężko, kładąc głowę na stole i przesuwając słoik w moją stronę. Uśmiechnęłam się promiennie.
***
- Myślę, że boli mnie brzuch - wymamrotałam, przewracając kolejną stronę czytanej książki.
Will poderwał się tak gwałtownie, że przestraszona Pepper zeskoczyła z łóżka.
- Co? Czekaj, gdzie? Mam dzwonić do lekarza? - ze spokojem obserwowałam jego panikę.
- Boli mnie już jakiś czas, uspokój się - odparłam, rzucając mu rozbawione spojrzenie.
- Czemu nic mi nie mówisz? Czy ty zwariowałaś? Nie możesz tak po prostu tego ignorować! Wstawaj, jedziemy do lekarza.
Zdążył się poderwać, ale nie miałam najmniejszego zamiaru wstawać. Ból zazwyczaj ustawał, chociaż tym razem było inaczej. Westchnęłam. Miałam już dosyć tej ciąży. Kiedy się podniosłam, coś się stało i to coś bardzo mi się nie spodobało. Mianowicie, lepkość, pomiędzy nogami, w chwili, w której nie powinno jej tam być. Gorzej, to była krew.
- Will... - jęknęłam, zadziwiająco jak na mnie słabym głosem.
To przykuło jego uwagę. Jego wzrok przez chwilę błądził. A potem złapał mnie, zanim zdążyłam się przewrócić.
Wszystko dalej pamiętałam jak przez mgłę - jazdę do lekarza, czyjeś głosy, ktoś, kto kazał mi się uspokoić. Potem był szpital, dużo szpitala.
Will ze wzrokiem pełnym lęku towarzyszył mi gdziekolwiek mógł. Wysłał Deana, który zjawił się tak szybko, jak mógł, po moje ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Bolało diablo i nie rozumiałam za grosz tego, co próbowali mówić do mnie ludzie. Stało się coś, czego się obawiali, bla, bla... Mam być spokojna, wszystko będzie dobrze, sytuacja opanowana, chociaż ich zachowanie wcale na to nie wskazywało. W końcu zostałam zapakowana do szpitalnego łóżka, a Dean sterroryzował pielęgniarki na tyle, by te pozwoliły Willowi zostać ze mną. Nie chciałam, by tu był, próbowałam mu wmówić, że ktoś musi się zająć zwierzakami, ale wtrącił się Dean, że już wszystko ma opanowane. Czułam się, jakbym Willa zawiodła, w jakiś chory sposób, który nigdy wcześniej nie przeszedł mi przez myśl. Po raz pierwszy poczułam się także tak naprawdę związana z dzieckiem, które już prawie osiem miesięcy nosiłam pod sercem. Wcześniej sama myśl o posiadaniu go wydawała mi się odległa, a teraz omal go nie straciłam. Szanse na to, by mogło przeżyć jako wcześniak, były niewielkie, miałam raczej słabe geny. 
Rano obudziłam się w pachnącej antyseptykami szpitalnej sali, z Willem drzemiącym na krześle, w bardzo niewygodnej pozycji. Zamrugałam, próbując wyczuć swoje ciało. Wszystko wydawało się być dobrze, ale jak na razie wolałam się nie ruszać. Przetarłam tylko oczy i spróbowałam dosięgnąć mojego telefonu. Zrzuciłam go tylko na podłogę, co wybudziło Willa. Uśmiechnął się tym pięknym, ciepłym uśmiechem, który był zawsze tylko dla mnie i pogłaskał moje włosy.
- Jak się czujesz? - spytał cicho, podnosząc telefon z podłogi.
- Nieźle. Nudzę się tylko - rzuciłam, robiąc do niego minę.
Uśmiechnął się znowu.
- Dean przyjdzie później. Podjedzie do nas i nakarmi zwierzaki - powiedział, wciąż nie zdejmując ręki z mojej głowy.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy. W międzyczasie ktoś przyniósł śniadanie, na które nie miałam apetytu, ale Will wmusił we mnie niemal połowę. Gryzła mnie jedna rzecz, której nie potrafiłam zidentyfikować. Odnalazłam ją po dłuższym czasie, gdy William zajął się przerzucaniem gazety.
- Will?
- Hmm? - natychmiast oderwał wzrok od magazynu, zaalarmowany.
Uśmiechnęłam się.
- Spokojnie. Chciałam tylko zaproponować, żebyśmy wymyślili dla niej imię. Bo wiesz, nie może być Nią przez wieczność - wyjaśniłam.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz