Kiedy po raz tysięczny nerwowo poprawiłam kolejną rzecz, która absolutnie nie wymagała poprawienia, Will złapał mnie za ramię.
- Spokojnie - mruknął, pociągając mnie w swoją stronę i przytulając mocno.
- Tobie łatwo mówić spokojnie. A jeśli się zeżrą? A jeśli będą na mnie wściekli? I co to był w ogóle za pomysł z robieniem sobie dziecka? Przecież ja je zabiję, nie umiem w dzieci! Mój pies żyje tylko dlatego, że Dean o niego dba - panika narastała we mnie coraz bardziej.
Od kilku dni byłam znerwicowana, co poskutkowało tym, że większość czasu spędzałam leżąc, bo gdy tylko wstawałam kręciło mi się w głowie. Ku rozpaczy Willa odmówiłam również jedzenia, za to cały stres wyładowywałam, grając w LoLa.
- Spokojnie - powtórzył, głaszcząc moje włosy - Nikt cię nie zje. Jeśli będą robili coś nie tak, po prostu ich wyrzucę. Nie ma problemu.
Roześmiałam się cicho, na myśl o Willu, który wyrzucałby kogokolwiek z mieszkania. A potem przyszło mi do głowy, że zdenerwowany, mógłby to nawet zrobić. Kiwnęłam więc tylko szybko głową, spoglądając na niego z wdzięcznością. Nie wiedziałam, jakim cudem jeszcze nie zwariował, mając na głowie psa, kota i kobietę, która zwariować już zdążyła.
- Damy sobie radę, nie? - spytałam, chwytając go za rękę.
- A moglibyśmy nie? - odparł, pochylając się nieco, by mnie pocałować.
Dzwonek do drzwi wyrwał nas z przyjemnej chwili. Znajome już zdenerwowanie powróciło. Will spojrzał na mnie pytająco, ale zdobyłam się na tyle pewności siebie, by sama te cholerne drzwi otworzyć. O dziwo, gdy zobaczyłam Basila, poczułam niewymowną ulgę. Najwyraźniej bardziej bałam się reakcji Deana. Brat spojrzał na mnie dziwnie, gdy przeszedł obok mnie. Wciągnął głęboko powietrze, przypatrując mi się podejrzliwie.
- Wszystko dobrze? - spytałam, zamykając drzwi.
Wzruszył ramionami i podał Willowi rękę. Wyglądał lepiej, niż wtedy, kiedy ostatnio go widziałam. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, zwiedzając razem wszystkie miejsca, w których było dobre jedzenie. Ostatnim razem wydawał się być zmęczony i jakby nieco wymięty. Zrzucił to wszystko na karb szczeniaków, które pojawiły się w watasze i nie dają nikomu spać. Cóż, najwyraźniej ja dorzucę mu kolejnego.
Baz zdążył się dobrać do jedzenia i rozłożyć na kanapie. Kawałkami mięsa zdobył przychylność Pepper, na tyle, że przestała marszczyć nos za każdym razem, gdy znalazła się blisko niego. Ernesta znalazłam w najdalszym kącie mieszkania, zajętego czyszczeniem się. Gdy położyłam przed nim miseczkę z gotowanym kurczakiem, spojrzał na mnie i łaskawie zjadł. Uznałam to za znak pokoju. Może nie nasika nikomu do butów.
Dzwonek nie zadzwonił po raz kolejny, Dean po prostu wpakował się do mieszkania. Zmieszał się nieco na widok Basila, ale po zadziwiająco twardym spojrzeniu Willa, żaden z nich nie protestował co do obecności drugiego. Usiedli tylko jak najdalej od siebie i obaj skupili się na swoim jedzeniu. Odetchnęłam z ulgą, dopóki konwersacja skupiała się na temacie tak zajmującym jak pogoda. Niestety, mój kochany braciszek, postanowił zepsuc wszystko swoim pytaniem. Najwyraźniej psucie go cieszyło.
- Można wiedzieć, po co nas tu zebraliście? Nie, że coś, ale trochę mi się spieszy - mruknął.
Will poruszył się nerwowo, najwyraźniej zamierzając jakoś rozpocząć rozmowę, ale spanikowałam. A spanikowana Ella podejmuje bardzo szybkie decyzje.
- Jestem w ciąży - wypaliłam, po czym usiadłam na podłodze, czekając na reakcje.
Dean zakrztusił się swoim jedzeniem, jakimś cudem dając radę rzucać przy tym gniewne spojrzenia Willowi.
- I to tyle? Serio? Ja już wiem. Mogę iść? - spytał Basil, przeciągając się.
Spojrzałam na niego jak na debila. Dean w tym czasie nadal wściekle się krztusił. Will zbladł jak ściana i przez chwilę nawet chciałam mu zaproponować, żeby sobie usiadł.
- Pachniesz inaczej. Chcecie znać rasę? - przekrzywił głowę.
Potwierdziłam bez namysłu.
- Jak nic wilkołak. Prawdopodobnie dziewczynka, ale nie jestem pewien - Will wciągnął powietrze tak gwałtownie, że wszyscy na niego spojrzeliśmy.
- Zabiję cię - wykrztusił wreszcie z siebie Dean.
- Dean, spokojnie... - zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
- Czy wy zwariowaliście? Dziecko to cholerna odpowiedzialność! A ani jedno, ani drugie nie potrafi samo o siebie zadbać! Po Elli się tego spodziewałem. Nawiasem, jestem bardzo dumny, słonko - zdążył wstać i pogłaskać mnie po głowie.
- Ale ty! Ty! Tyyyyy! - skończyły mu się słowa.
Podniosłam się z ziemi, stając na wszelki wypadek między nimi. Ku mojemu zdumieniu, dołączył do mnie Basil, po tym, kiedy Will się odezwał.
- Zamierzam być odpowiedzialny. Nie masz prawa oceniać ani mnie, ani Elli - rzucił zimno.
Westchnęłam ciężko. Dean wyglądał na wściekłego.
- Jak masz kogoś bić, to mnie, Dean. Oni mają w tym momencie dość stresu - słowa Basila zdumiały mnie jeszcze bardziej.
Obaj mężczyźni spojrzeli na niego nieprzytomnie.
- Co?
- To. Nie mów mi, że nie chcesz zostać wujkiem. To... w twoim stylu - Baz uśmiechnął się krzywo.
- No właśnie. Chodź tu, debilu - mruknęłam, wyciągając do niego ręce.
Dean przytulił mnie bez zastanowienia, wtulając twarz w moje włosy.
- A spróbuj tylko ją zostawić samą, to cię znajdę i rozszarpię - warknął jeszcze do Willa, nim zdążyłam dziobnąć go w bok.
Will? Tylko się nie pozabijajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz