3 lut 2018

Od Ezequiela do Lunaye .:Pomyłkowa współpraca:. [temat 2 cz.2]

    Na niebie ponad miasteczkiem słońce zaczynało mozolnie chylić się ku dołowi. Zachód powodował, iż niebo zaczynało robić się przepełnione gamą barw ciepłych, a w tym żółcieni, karminów oraz pomarańczy. Budynki San Lizele odbijały w niezliczonych szybach promienie słoneczne, tworząc na nadal zakorkowanych ulicach mozaiki pośród miejskiego szumu oraz nieustannego trąbienia na Głównej Alei. Gdyby chcieć wjechać do miasta prosto z Londynu obwodnicą, to miało się właśnie ten perfekcyjny widok: rondo pośrodku Głównej Alei z kolorowymi kwietnikami oraz wesoło tryskającą fontanną. Zaraz za nią znajdował się budynek z siedzibą burmistrza. Gdyby chcieć skręcić dwukrotnie w prawo po okrążeniu ronda, to lądowało się od razu w blokowisku z pewnym supermarketem. Od tak. Właśnie tutaj było miejsce zbrodni, gdzie odnalazła mnie pewna kobieta i zaczęła męczyć o to, że to jej sprawa… Oprócz tego, iż była strasznie nonszalancka, pewna siebie i sarkastyczna, to do tego ubierała się prawdopodobnie u Prady. Była zbyt młoda, by zdobyć to samodzielnie, bo po prostu zabrakło jej na to tyle czasu jak i wcześniej wspomnianego przeze mnie doświadczenia. Co z kolei prowadziło do stwierdzenia, iż posiadała bogatych rodziców, a w jej przypadku stawiałbym głównie na ojca. Córki najbardziej buntują się w ten sposób starszawym mężczyznom i wybierają przez to właśnie takie profesje jak ona. Zbuntowana blondynka z wyższych sfer, to nie mogło zacząć się doprawdy wyborniej! Czy byłem okropnie wściekły na to, jak to się skończyło? Zdecydowanie wolałem wiedzieć z góry, z kim przyszłoby mi pracować. Zanotowałem z tyłu głowy, iż będę musiał pogadać na osobności w centrali z kilkoma osobami na ten temat. Byłem kimś, z kim musieli się liczyć oni wszyscy, nie ważne kim by byli. Należało przypomnieć im z kim zadzierali. Ona z resztą też powinna znać swoje miejsce.
- Bardzo dobrze, że nie chcesz, żeby twoja pierwsza sprawa zakończyła się fiaskiem... – ociekałem jadem jak i złowróżbnym lodem, który bardzo oddawał powściągany przeze mnie gniew. – …to będzie oznaczać, że nie będziesz zbytnio się wychylać, będziesz grzeczna i podporządkujesz się siłom wyższym.
- Nie rób ze mnie na siłę potulnej sekretarki szkolnej, panie dyrektorze. – odpowiedziała niemal przez zaciśnięte zęby. - Bo nią nie jestem.
   Podobał mi się jej temperament. Gdyby nie to, że zakochałem się na zabój w innej kobiecie, to kilka lat wcześniej z mojego nastoletniego życia i w tamtym czasie na pewno zaprosiłbym ją do jakiegokolwiek klubu w jasnym celu. Niestety, teraz byłem od niej starszy. Znacznie. I irytowało mnie jej szczeniackie zachowanie.
- Dobrze. Uszanuję twój wkład tak samo, jak ty uszanujesz mój. Mamy współpracować, więc nie będę na siłę umniejszać twojej roli jako bardziej doświadczony detektyw, a ty nie będziesz robić z siebie wszechwiedzącej i oświeconej łowczyni na światłej drodze ku wyższym stanowiskom. Pojęłaś?
   Pokiwała głową, a w jej oczach zauważyłem lekkie zdziwienie. Spodziewała się zapewne dalszej wymiany mniej lub bardziej ostrych słów podczas tej dość wyrafinowanej jak na mnie kłótni. Poważnie, kiedyś byłem o wiele bardziej wulgarny, prostacki i bezpośredni. Podaliśmy sobie dłonie bez większego przekonania na twarzach. Westchnąłem i skierowałem ją do centrum miejsca zbrodni, otoczonego ludźmi z policji od Blaira, aktualnie rezydującego w najlepsze na komendzie. Obkleili już taśmami całe wejście oraz otoczenie supermarketu, gapie zbierali się i odchodzili, a dziennikarze po tym, jak rozpoznali moje włosy oraz płaszcz, zaczęli wykrzykiwać:
- Panie Varcas, to morderstwo czy samobójstwo?!
- Czy są w to zamieszane gangi londyńskie?!
- Moi drodzy, dowiecie się wszystkiego po tym, jak przedstawię mojej najnowszej uczennicy wszystkie dane. – po tych słowach złapałem za ramię Lunaye i posłałem w stronę aparatów olśniewający uśmiech, który łatwo można by było skojarzyć z pewnym piosenkarzem.
   Niczego się w tym stylu niespodziewająca południowokoreańska piękność po mojej prawicy została właśnie sensację na skalę całego San Lizele i będzie jutro na okładkach większości gazet. Kilkanaście sekund później posłała mi tak szczerze rozsierdzone spojrzenie, że jeszcze trochę i wybuchłbym śmiechem prosto jej w twarz. Po wejściu do wnętrza Supermarketu Alfiego, natychmiast założyła ręce na klatce piersiowej.
- CO TO MIAŁO BYĆ?!
- Musiałem jakoś ich odciągnąć od głównego tematu, tym bardziej, że to śmiertelnicy, a to morderstwo należało do sfery nadnaturalnych. Większość tego rodzaju akcji udaje się nam wszystkim zatuszować, lecz tym razem było kompletnie inaczej. Wybacz, ale byłaś mi po prostu w ten sposób potrzebna. – mrugnąłem do niej porozumiewawczo – Takiej urody nie da łatwo się zapomnieć czy nie pokazać. Myślałaś nad byciem modelką?
  Pokręciła głową z dezaprobatą, wznosząc oczy ku niebu i wzdychając.
- A ty myślałeś nad czymś w rodzaju prowadzącego programu? Bycie komediantem idzie ci świetnie, może czas odkopać dawno zapomniany talent? – odburknęła w ramach zemsty.
- Ależ tak, to prawda. – pomknęliśmy prosto pomiędzy półkami z pieczywem czy inną żywnością po lewej stronie. – Dziękuję za dostrzeżenie moich kolejnych umiejętności, jednakże o wiele ciekawiej mam w mojej obecnej pracy, gdzie spadają mi piękne blondynki niczym grom z jasnego nieba, by współprowadzić ze mną śledztwo. Jedyne, czego w tym wszystkim brakuje, to tego abyś miała anielskie skrzydła i mnie błogosławiła za mój intelekt.
- Cholerny Sherlock Holmes od siedmiu boleści.
- Dodaj, że skromny. Skromny, cholerny Sherlock Holmes od siedmiu boleści. – poprawiłem, kiedy w końcu stanęliśmy nad ciałem otoczonym ze wszystkich stron numerkami przy kałużach ciemnej krwi tętniczej. – Pora na lekcję numer jeden. Z czym mamy do czynienia?
   Panna Monwarre zlustrowała otoczenie swoim przenikliwym wzrokiem. Przewrócony wózek z rozsypanymi artykułami. Porzuconą torebkę z cukierkami niedaleko dłoni dziewczynki. Prawie zmiażdżone półki, wgniecione w ścianki szafki z puszkami. Kamerę odwróconą w przeciwną stronę od tej sceny.
- To coś na nią polowało. – powiedziała dość mocno zaniepokojonym tonem – I uderzyło przy publiczności innych ludzi?
   Łowczyni kucnęła, zakładając lateksowe rękawiczki i zaczęła sprawdzać wilgoć na poszczególnych częściach ubioru dziecka.
- Dokładna godzina zgonu wynosi dwudziestą drugą piętnaście. Co oznacza, że nie było tu już wiele ludzi. Może strażnik nocny, który jakimś cudem przegapił wtargnięcie tej istoty. Kasjerka zachowywała się podczas mojego przesłuchania jak obłąkana, nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Innych świadków nie było. – tym razem to ja założyłem ręce na klatce piersiowej i obserwowałem ją podczas pracy.
- To mogły być chociażby…
   Światła zaczęły w całym sklepie migotać. Z lamp na sufitach posypało się kilka iskierek. Lodówki zgasły, kompletnie przestając mrozić wewnątrz swoją żywność dla potencjalnych klientów. Na podłogę spadło kilka metrów dalej coś, co mogło być neonem, bo stłukło się szkło. Było to raczej w alejce alkoholowej.
- Trochę czasu temu zabiłem tu demona. – powiedziałem nienaturalnie spokojnym głosem, patrząc, jak dłonie jasnowłosej sięgają mimowolnie w stronę swoich pistoletów w kaburach po obu stronach paska przy spodniach. – Problem tkwi w tym, że ona to zobaczyła.
- Kto? – Lunaye oglądała się na wszystkie możliwe strony, z których mogłoby coś nadejść.
- Matka tej dziewczynki.
   Zmory zaczęły pojawiać się w powstałych cieniach. Lunaye zmrużyła oczy, by móc je dojrzeć. Dla mnie były widoczne tak samo dobrze, jak ich upodlone złem, sfragmentowane dusze. Białe okręgi mające być oczami strzelały w moją stronę z wyraźnym przerażeniem, czuły moją aurę. Wiedziały, że ich godzina wybiła.
- To one tego dokonały? – spytała z niedowierzaniem, posyłając mi spojrzenie z ukosa.
- Nie, one tylko przygotowały scenę dla czegoś równie podłego.  


   Lunaye?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz