Na niebie ponad miasteczkiem słońce zaczynało
mozolnie chylić się ku dołowi. Zachód powodował, iż niebo zaczynało robić się
przepełnione gamą barw ciepłych, a w tym żółcieni, karminów oraz pomarańczy.
Budynki San Lizele odbijały w niezliczonych szybach promienie słoneczne,
tworząc na nadal zakorkowanych ulicach mozaiki pośród miejskiego szumu oraz
nieustannego trąbienia na Głównej Alei. Gdyby chcieć wjechać do miasta prosto z
Londynu obwodnicą, to miało się właśnie ten perfekcyjny widok: rondo pośrodku
Głównej Alei z kolorowymi kwietnikami oraz wesoło tryskającą fontanną. Zaraz za
nią znajdował się budynek z siedzibą burmistrza. Gdyby chcieć skręcić
dwukrotnie w prawo po okrążeniu ronda, to lądowało się od razu w blokowisku z
pewnym supermarketem. Od tak. Właśnie tutaj było miejsce zbrodni, gdzie
odnalazła mnie pewna kobieta i zaczęła męczyć o to, że to jej sprawa… Oprócz
tego, iż była strasznie nonszalancka, pewna siebie i sarkastyczna, to do tego
ubierała się prawdopodobnie u Prady. Była zbyt młoda, by zdobyć to
samodzielnie, bo po prostu zabrakło jej na to tyle czasu jak i wcześniej
wspomnianego przeze mnie doświadczenia. Co z kolei prowadziło do stwierdzenia,
iż posiadała bogatych rodziców, a w jej przypadku stawiałbym głównie na ojca.
Córki najbardziej buntują się w ten sposób starszawym mężczyznom i wybierają
przez to właśnie takie profesje jak ona. Zbuntowana blondynka z wyższych sfer,
to nie mogło zacząć się doprawdy wyborniej! Czy byłem okropnie wściekły na to,
jak to się skończyło? Zdecydowanie wolałem wiedzieć z góry, z kim przyszłoby mi
pracować. Zanotowałem z tyłu głowy, iż będę musiał pogadać na osobności w
centrali z kilkoma osobami na ten temat. Byłem kimś, z kim musieli się liczyć
oni wszyscy, nie ważne kim by byli. Należało przypomnieć im z kim zadzierali.
Ona z resztą też powinna znać swoje miejsce.
- Bardzo dobrze, że nie chcesz, żeby twoja pierwsza sprawa
zakończyła się fiaskiem... – ociekałem jadem jak i złowróżbnym lodem, który
bardzo oddawał powściągany przeze mnie gniew. – …to będzie oznaczać, że nie
będziesz zbytnio się wychylać, będziesz grzeczna i podporządkujesz się siłom
wyższym.
- Nie rób ze mnie na siłę potulnej sekretarki szkolnej,
panie dyrektorze. – odpowiedziała niemal przez zaciśnięte zęby. - Bo nią nie
jestem.
Podobał mi się jej
temperament. Gdyby nie to, że zakochałem się na zabój w innej kobiecie, to
kilka lat wcześniej z mojego nastoletniego życia i w tamtym czasie na pewno
zaprosiłbym ją do jakiegokolwiek klubu w jasnym celu. Niestety, teraz byłem od
niej starszy. Znacznie. I irytowało mnie jej szczeniackie zachowanie.
- Dobrze. Uszanuję twój wkład tak samo, jak ty uszanujesz
mój. Mamy współpracować, więc nie będę na siłę umniejszać twojej roli jako
bardziej doświadczony detektyw, a ty nie będziesz robić z siebie
wszechwiedzącej i oświeconej łowczyni na światłej drodze ku wyższym
stanowiskom. Pojęłaś?
Pokiwała głową, a w
jej oczach zauważyłem lekkie zdziwienie. Spodziewała się zapewne dalszej
wymiany mniej lub bardziej ostrych słów podczas tej dość wyrafinowanej jak na
mnie kłótni. Poważnie, kiedyś byłem o wiele bardziej wulgarny, prostacki i
bezpośredni. Podaliśmy sobie dłonie bez większego przekonania na twarzach.
Westchnąłem i skierowałem ją do centrum miejsca zbrodni, otoczonego ludźmi z
policji od Blaira, aktualnie rezydującego w najlepsze na komendzie. Obkleili
już taśmami całe wejście oraz otoczenie supermarketu, gapie zbierali się i
odchodzili, a dziennikarze po tym, jak rozpoznali moje włosy oraz płaszcz,
zaczęli wykrzykiwać:
- Panie Varcas, to morderstwo czy samobójstwo?!
- Czy są w to zamieszane gangi londyńskie?!
- Moi drodzy, dowiecie się wszystkiego po tym, jak
przedstawię mojej najnowszej uczennicy wszystkie dane. – po tych słowach
złapałem za ramię Lunaye i posłałem w stronę aparatów olśniewający uśmiech,
który łatwo można by było skojarzyć z pewnym piosenkarzem.
Niczego się w tym
stylu niespodziewająca południowokoreańska piękność po mojej prawicy została
właśnie sensację na skalę całego San Lizele i będzie jutro na okładkach
większości gazet. Kilkanaście sekund później posłała mi tak szczerze
rozsierdzone spojrzenie, że jeszcze trochę i wybuchłbym śmiechem prosto jej w
twarz. Po wejściu do wnętrza Supermarketu Alfiego, natychmiast założyła ręce na
klatce piersiowej.
- CO TO MIAŁO BYĆ?!
- Musiałem jakoś ich odciągnąć od głównego tematu, tym
bardziej, że to śmiertelnicy, a to morderstwo należało do sfery nadnaturalnych.
Większość tego rodzaju akcji udaje się nam wszystkim zatuszować, lecz tym razem
było kompletnie inaczej. Wybacz, ale byłaś mi po prostu w ten sposób potrzebna.
– mrugnąłem do niej porozumiewawczo – Takiej urody nie da łatwo się zapomnieć
czy nie pokazać. Myślałaś nad byciem modelką?
Pokręciła głową z
dezaprobatą, wznosząc oczy ku niebu i wzdychając.
- A ty myślałeś nad czymś w rodzaju prowadzącego programu?
Bycie komediantem idzie ci świetnie, może czas odkopać dawno zapomniany talent?
– odburknęła w ramach zemsty.
- Ależ tak, to prawda. – pomknęliśmy prosto pomiędzy półkami
z pieczywem czy inną żywnością po lewej stronie. – Dziękuję za dostrzeżenie
moich kolejnych umiejętności, jednakże o wiele ciekawiej mam w mojej obecnej
pracy, gdzie spadają mi piękne blondynki niczym grom z jasnego nieba, by
współprowadzić ze mną śledztwo. Jedyne, czego w tym wszystkim brakuje, to tego
abyś miała anielskie skrzydła i mnie błogosławiła za mój intelekt.
- Cholerny Sherlock Holmes od siedmiu boleści.
- Dodaj, że skromny. Skromny, cholerny Sherlock Holmes od
siedmiu boleści. – poprawiłem, kiedy w końcu stanęliśmy nad ciałem otoczonym ze
wszystkich stron numerkami przy kałużach ciemnej krwi tętniczej. – Pora na
lekcję numer jeden. Z czym mamy do czynienia?
Panna Monwarre
zlustrowała otoczenie swoim przenikliwym wzrokiem. Przewrócony wózek z
rozsypanymi artykułami. Porzuconą torebkę z cukierkami niedaleko dłoni
dziewczynki. Prawie zmiażdżone półki, wgniecione w ścianki szafki z puszkami.
Kamerę odwróconą w przeciwną stronę od tej sceny.
- To coś na nią polowało. – powiedziała dość mocno
zaniepokojonym tonem – I uderzyło przy publiczności innych ludzi?
Łowczyni kucnęła,
zakładając lateksowe rękawiczki i zaczęła sprawdzać wilgoć na poszczególnych
częściach ubioru dziecka.
- Dokładna godzina zgonu wynosi dwudziestą drugą piętnaście.
Co oznacza, że nie było tu już wiele ludzi. Może strażnik nocny, który jakimś
cudem przegapił wtargnięcie tej istoty. Kasjerka zachowywała się podczas mojego
przesłuchania jak obłąkana, nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Innych
świadków nie było. – tym razem to ja założyłem ręce na klatce piersiowej i
obserwowałem ją podczas pracy.
- To mogły być chociażby…
Światła zaczęły w
całym sklepie migotać. Z lamp na sufitach posypało się kilka iskierek. Lodówki
zgasły, kompletnie przestając mrozić wewnątrz swoją żywność dla potencjalnych
klientów. Na podłogę spadło kilka metrów dalej coś, co mogło być neonem, bo
stłukło się szkło. Było to raczej w alejce alkoholowej.
- Trochę czasu temu zabiłem tu demona. – powiedziałem
nienaturalnie spokojnym głosem, patrząc, jak dłonie jasnowłosej sięgają
mimowolnie w stronę swoich pistoletów w kaburach po obu stronach paska przy
spodniach. – Problem tkwi w tym, że ona to zobaczyła.
- Kto? – Lunaye oglądała się na wszystkie możliwe strony, z
których mogłoby coś nadejść.
- Matka tej dziewczynki.
Zmory zaczęły pojawiać
się w powstałych cieniach. Lunaye zmrużyła oczy, by móc je dojrzeć. Dla mnie
były widoczne tak samo dobrze, jak ich upodlone złem, sfragmentowane dusze. Białe
okręgi mające być oczami strzelały w moją stronę z wyraźnym przerażeniem, czuły
moją aurę. Wiedziały, że ich godzina wybiła.
- To one tego dokonały? – spytała z niedowierzaniem, posyłając
mi spojrzenie z ukosa.
- Nie, one tylko przygotowały scenę dla czegoś równie
podłego.
Lunaye?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz