Stałam jeszcze przez chwilę w miejscu, analizując powoli i dokładnie, co się właśnie stało. Moje zmarznięte policzki nadal pokrywała szkarłatna czerwień, której źródłem wcale nie był zimowy chłód panujący na zewnątrz. Niemalże czułam jak te rumieńce palą moją skórę, w podobnym odczuciu jakby płomienie delikatnie lizały moją twarz. I było to tak dziwne uczucie, że zwyczajnie nie potrafiłam zrobić nic, by wyrwać się z tego dziwnego amoku
- Tash - dopiero szorstki ton Sherbourne'a wyrwał mnie z zamyślenia, jednocześnie sprawiając, że dotąd pozytywne uczucia szybko gdzieś zniknęły i zostały zastąpione przez dziwnego rodzaju złość. Nawet nie wiem, co ją spowodowało, bowiem dałam sobie spokój z denerwowaniem się na niego za tamtą akcję z Phoebe.
- Jared - obróciłam się w jego stronę, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. - Co to miało być? Zachowujesz się jakbyś cierpiał na rozdwojenie jaźni - starałam się nie podnosić głosu, by nie zbudzić śpiących już pewnie sąsiadów. Było zdecydowanie za późno na kłótnie na środku chodnika, mimo że mieszkańcy naszego bloku byli zdecydowanymi fanami miejskich awantur.
- Natasha - zignorował moje poprzednie słowa, jednak na jego twarzy odmalował się wysiłek, jaki go to kosztowało. - Po prostu chodź do środka.
Zacisnęłam wargi, spoglądając na niego z wyczekiwaniem.
- Proszę - dodał, chcąc mnie udobruchać i wzdychając ciężko na widok mojej zaciętej miny. Nie lubiłam kłócić się z Sherbournem i nigdy tego nie robiłam. Przeważnie zgadzaliśmy się we wszystkim, a nawet jeśli pojawiały się jakieś różnice w naszych zdaniach, potrafiliśmy pójść na kompromis. Jednak teraz patrząc na jego złość kryjącą się pod maską skruchy i czując wściekłość gotującą się wewnątrz mnie wiedziałam, że tym razem zgoda przyjdzie nam z ogromną trudnością.
Przegryzłam wargę i ruszyłam niechętnie w kierunku wejścia do klatki schodowej, wkładając całą swoją silną wolę w to, by stamtąd nie czmychnąć.
Nagle przez myśl mi przeszło, że gdyby taka scena rozgrywała się w filmie w tle grałaby cichutka, lekko smutna, ale budująca napięcie muzyka klasyczna. Aczkolwiek dla mnie dużo bardziej pasowałby tutaj głośny refren Just Like Fire w wersji acapella albo akustycznej. Delikatny, ale klimatyczny dźwięk gitary oraz naturalny, lekko szorstki, jednak nadal przyjemny dla ucha głos P!nk.
Szurając podeszwami butów po kamiennej strukturze schodów, dotarłam na górę do naszego apartamentu, do którego drzwi otworzyłam z nieukrywaną złością, prawie zatrzaskując je przed nosem Jareda.
Przed pobiegnięciem do swojej sypialni powstrzymał mnie widok siedzącego na kanapie Kylera oraz stojących niedaleko niego Isabel i Joanne. Wszyscy mieli dziwne, niezbyt radosne miny, dlatego stanęłam jak wryta, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego.
- Ktoś umarł? - wypaliłam bezmyślnie, a kiedy moje pytanie spotkało się jedynie z ponurymi spojrzeniami z nerwów zaczęłam wbijać sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni, by nie uciec stamtąd z płaczem. Ból ten, niezbyt intensywny, a jednak obecny, pozwalał mi kontrolować emocje. Nienawidziłam, gdy ludzie się tak we mnie wpatrywali. Z taką... rezygnacją.
Żeby na chwilę odwrócić się od ich wzroku, zaczęłam ściągać z ramion płaszcz, by móc odwiesić go na wieszak.
- To niezbyt rozsądne wychodzić o tak późnej porze z nieznajomym - słysząc głos zirytowanego Jareda, zagryzłam wargi, by na niego nie nawrzeszczeć.
- Phoebe ma ciebie dosyć, że zacząłeś się nagle martwić? - odwarknęłam, nie poświęcając mu nawet spojrzenia. Jestem pewna, że gdybym to zrobiła, skończyłoby się jeszcze gorszą kłótnią.
- Phoebe? - Jo zwróciła się do Sherbourne'a, który westchnął jedynie w odpowiedzi.
- Długa historia.
- Wcale nie taka długa - wtrąciłam się, z zadowoleniem pojmując, że mam szansę odwrócić sytuację na moją korzyść. - Poznałam Octaviana w kawiarni, gdzie poszłam z Jaredem. Kiedy jednak on stwierdził, że lepiej będzie zostawić mnie samą i pójść do słodkiej Phoebe, Octavian postawił mi kawę i zagadał.
- Zostawiłeś ją? - tym razem do rozmowy dołączył Kyler.
- Zapomniałem o spotkaniu z Phoe. Przeprosiłem.
- Wybaczcie ale zebraliście się tutaj, żeby dyskutować o moim wyjściu? Serio? - wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni, krzyżując ramiona na piersi.
- Tak. Jared twierdzi, że ten facet jest jakimś szemranym typem.
- Co? - nie mogłam uwierzyć, że Sherbourne miał czelność tak perfidnie skłamać.
- Tash, przestań. Umówiłaś się z nim tylko dlatego, że chciałaś się na mnie zemścić za tamto wyjście. Ale nie możesz wykorzystywać swoich problemów z przeszłości po to, żeby ciągle trzymać nas obok. My też mamy swoje życie i... - Jared urwał nagle, widząc, jak moje ramiona zaczynają trząść się pod wpływem emocji.
- Nigdy nie wykorzystywałam moich problemów, żeby was przy sobie utrzymać - cedziłam powoli i wyraźnie każde słowo, jakby było osobnym, niepowiązanym z poprzednim wyrazem. Nie mogąc już dłużej znieść widoku Jareda, obróciłam się na pięcie i pognałam do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz.
- Watson, spóźniasz obrót przy wejściu do refrenu - zauważyła stojąca za mną Kate. Zaklęłam pod nosem i odwróciłam głowę w jej stronę, by podziękować jej za tę uwagę. Przy kolejnej próbie w końcu udało mi się obrócić w odpowiedniej chwili.
- Dzięki - zwróciłam się do niej podczas przerwy na oddech.
- Nie ma sprawy, Watson - puściła mi oczko i wróciła do reżyserki, by zapytać ją o zmianę w scenariuszu.
Nasz wydział planował w tym roku wystawić teatralną wersję kultowego musicalu 'Mamma Mia', a mnie przydzielono rolę Sophie, córki głównej bohaterki Donny. Kate grała jedną z psiapsiół mojej postaci, toteż dużo czasu spędzałyśmy ostatnio razem. I z każdą chwilą z nią spędzaną byłam coraz bardziej przekonana, że mogłybyśmy zostać naprawdę dobrymi koleżankami.
Chwyciłam telefon i zaczęłam pisać sms do Octaviana.
O drugiej kończę próbę, masz ochotę na obiad?
Octavian?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz