14 lut 2018

Od Octaviana cd. Natasha

Idąc w kierunku domu, coraz bardziej miałem wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność, jednak tym razem wyjątkowo mi to nie przeszkadzało. Przyjemna atmosfera wieczoru mocno się mnie trzymała i wszystko wskazywało na to, że nic się pod tym względem nie zmieni. Chłodne, nocne powietrze szczypało mnie w policzki, latarnie rzucały słabe światło na puste o tej godzinie ulice. Skręciłem w jedną z nich. Przestrzeń wokół mnie diametralnie zmalała do wąskiego przejścia, a jedynym źródłem światła stały się blade lampy rozstawione tuż przy każdym z wejść po prawej stronie budynku, dodatkowo zaciemnione przez numery nierówno przyklejone kawałkami czarnej taśmy. Po ziemi gdzieniegdzie pałętały się drobniejsze śmieci, nietrudno było natrafić na szkło. Krótko mówiąc, nie za ciekawa okolica. Po przejściu paru metrów usłyszałem za sobą kroki i czyjś cichy głos. Odpuściłem sobie odwracanie się, ale sam z siebie przyspieszyłem. Mimo wszystko przeczucie zdążyło mi podpowiedzieć, że wystarczy spotkań jak na jeden dzień, tym bardziej tych nocnych. Nawet bym się nie spodziewał, jak bardzo miało rację. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i jednym zdecydowanym ruchem powalił na ziemię. To wystarczyło, żebym zaczął trzeźwo myśleć i pewnie wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w jednej chwili utraciłem swoje zdolności. To automatycznie pomniejszyło moje szanse ucieczki. Odrzuciłem głowę w tył, by kątem oka dostrzec szarpaninę. Chłopak z osłoniętą twarzą, cały ubrany na czarno trzymał wyrywającą się mu brunetkę. Dziewczyna wyglądało dziwnie...znajomo. Jakbym kiedyś już ją spotkał. Jej ciemne włosy sięgały do ramion, odcieniem przypominały głęboką czerń zimnego, nocnego nieba, jakie się nad nami rozciągało. Postrzępione przy końcach dodawały jej drapieżnego wyglądu. Na drobnej twarzy o ostrych rysach i wydatnych kościach policzkowych malowało się zacięcie, pomieszane z pierwszymi oznakami bezsilności. Z małego, kształtnego nosa sączyła się strużka ciemnoczerwonej krwi. Zdążyłem zauważyć pieprzyk na jej prawym policzku, wyróżniający się na tle bladej cery, tak jasnej, że mógłbym porównać ją do światła rzucanego przez księżyc. Pełne, ostro zakończone usta zacisnęła w kreskę. Było w nich coś pięknego. W środku mocno różowe, jaśniały coraz bardziej ku krawędziom. Wydawało się, że ich posiadaczka wie, iż nie pomoże tu krzyk i zawodzenie, a jakikolwiek słowny sprzeciw jedynie wszystko pogorszy. Miała rację. Pewnie mało kto by się spodziewał, ile siły kryje się w tak drobnym, a nawet chudym ciele. Taka sylwetka jest zaskakująca przy metrze siedemdziesiąt sześć, jaki na oko wywnioskowałem. Wciąż wierzyła, że uda się jej wyrwać, próbowała walczyć, tylko po co? Co by wtedy mogła zrobić, jak pomóc? Odwróciłem wzrok i spróbowałem poderwać się ku górze, kiedy czyjeś ręce złapały moje ramiona, przyszpilając mnie do ziemi. Jednocześnie poczułem, jak dłonie zaciśnięte w pięści z całej siły spotykają się z moją klatką piersiową. Przeszywający ból przeszedł przez nią całą, odbierając mi oddech. Nim cokolwiek w ogóle zdążyło do mnie dojść, oberwałem ponownie, tym razem jednak w twarz. Dwukrotnie lub trzykrotnie. Czułem, jak sygnety na palcach chłopaka rozcinają skórę mojego policzka, a krew zaczyna sączyć się z otwartej rany. Wyrywając się na tyle, na ile byłem w stanie, kopałem nogami na oślep. Nie chciałem być bierny, dać za wygraną tak szybko. Za którymś razem udało mi się trafić, usłyszałem, jak ktoś upada, rzucając pod nosem wyjątkowo paskudną wiązankę. Wiedzieli już, co robić, unieruchamiając moje nogi niemalże sekundę po tym. Straciłem rachubę, nie miałem pojęcia, ile osób zgromadziło się wokół mnie. Czterech mężczyzn naraz? Pięciu? Nie otrzymałem szansy doliczenia się ich, gdy pięść znów spotkała się z moją twarzą, tym razem rozbijając łuk brwiowy. Ból rozszedł się po całym moim ciele, promieniując z rozcięcia, spływająca w dół w szybkim tempie krew zasłoniła mi widok. Nikt z nich nie próżnował. Powoli wszystko wokół mnie zaczęło się rozmazywać. Zacząłem wyjątkowo szybko tracić siły, wciąż okładany po całym torsie, bokach, rękach. W trzymaną z całej siły prawą dłoń wbiło się leżące, potłuczone szkło, wzmagając krwawienie. Z sekundy na sekundę słabłem, traciłem świadomość. W końcu po paru minutach któryś z oprawców coś krzyknął. Wystarczył ten jeden znak, bym dotychczas trzymany, został zwyczajnie rzucony na ziemię. Wszyscy zniknęli tak szybko, jak się pojawili. Wszyscy, prócz niej. Zostawili dziewczynę. Ostatnim, co zobaczyłem, były jej wielkie, intensywnie niebieskie oczy wbite we mnie, sylwetka pochylona tuż nad moim bezwładnym ciałem. Poczułem jej palce przyciskane do mojej szyi. Zamknąłem oczy, by zatopić się w kojącej ciemności i słysząc już tylko pierwsze słowa brunetki, wypowiadane drżącym głosem do komórki, całkowicie straciłem przytomność.

Kiedy tylko otworzyłem oczy, intensywny ból przeszedł mnie od głowy do samych stóp, skupiając się w klatce piersiowej. Zacisnąłem zęby i skupiłem w sobie wszystkie siły, by ocenić, gdzie się znajduję. Od razu uderzyły we mnie wszechobecna biel, puste ściany, charakterystyczny, sterylny zapach. Szpital. Kiedy tylko sobie to uświadomiłem, do moich uszu doszedł jednostajny dźwięk maszyn, do których zostałem podpięty. Kroplówka zawieszona tuż obok łóżka powoli spływała do mojej żyły. Starałem się przypomnieć sobie cokolwiek z minionego wieczoru, ale jakaś blokada kompletnie nie chciała dopuścić mojej świadomości do wspomnień. Co się wydarzyło? Chciałem podeprzeć się na ręce, jednak w tej samej chwili, w której przeniosłem na nią ciężar, ból się nasilił. Ponownie opadłem na poduszki i przymknąłem oczy. Nawet nie jestem w stanie dowiedzieć się na własną rękę, jakim sposobem znalazłem się w tym miejscu, dodatkowo będąc w takim stanie.
- W końcu się obudziłeś. - uniosłem powieki i wbiłem zmęczony wzrok w stronę, z której doszedł mnie głos przepełniony swojego rodzaju ulgą. Pielęgniarka pojawiła się niemalże bezszelestnie tuż obok, a ja doznałem krótkiego olśnienia. Te same niewiarygodnie błękitne oczy osadzone w bladej twarzy, identyczne, jak te, które widziałem chwilę przed tym, gdy zemdlałem. Ona powinna wszystko wiedzieć. - Zanim o cokolwiek zapytasz, musisz wiedzieć, że nie możemy cię stąd szybko wypuścić. Zrobiliśmy badania. Twoja nerka jest uszkodzona i nie pracuje prawidłowo, tym trzeba się jak najszybciej zająć. Zresztą lekarz za chwilę wszystko ci wytłumaczy. Wszystkie twoje rzeczy, jakie miałeś przy sobie, są w szafce, ja zaraz wrócę. - bez słowa obserwowałem, jak znika za drzwiami. Świetnie. Już na samym początku domyśliłem się, że nie jest dobrze, ale nie sądziłem, że aż tak. Zrezygnowany sięgnąłem po komórkę pozostawioną na szafce. Na potłuczonym ekranie widniała jedna wiadomość. Od Natashy, dostarczona pół godziny temu. Szybko przeczytałem propozycję wspólnego obiadu. Cóż, na to raczej nie ma zbyt wielkich szans, ale zawsze może mnie odwiedzić. Przydałoby się z kimś porozmawiać. Wysłałem jej krótką wiadomość o tym, gdzie jestem i że odwiedziny byłyby naprawdę miłym gestem, po czym odłożyłem telefon na miejsce. Teraz pozostało już tylko czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia.

Natasha?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz