6 maj 2018

Od Ariela

Stawiał lekkie kroki. Ciche. Jak zawsze.
Pierdolony ninja.
Udawałem, że śpię. Nie chciałem go tu. Nie chciałem, żeby postawił swoją stopę na moim terytorium, które i tak z każdym dniem coraz bardziej malało.
Przywłaszczał je sobie, zabierał całym sobą, prawdopodobnie całkiem nieświadomie. Przecież po prostu taki był, taką miał osobowość, charakter, styl bycia, że nawet siedząc na tej pieprzonej kanapie, musiał się rozłożyć, ułożyć łokcie na oparciu, nogi mieć w potężnym rozkroku albo jedną założoną na drugiej.
Nie potrzeba było nic więcej. Wystarczało, żeby oddychał, a w pokoju przestawało starczać powietrza. Dusiłem się. Dusiłem się jego osobą, która tak stanowczo dawała o sobie znać, nie dało się o niej zapomnieć bądź, chociaż zakopać gdzieś z tyłu umysłu i udawać, że jej nigdy nie było.
Tymczasem rzeczywistość była całkiem inna. Tymczasem Nivan Oakley był w stanie zawładnąć światem, jedynie oddychając.
Wiedziałem, że dla niego to też pewnie jest w jakimś stopniu trudne, że sam do końca nie wie, co powinien zrobić. Jak się zachować, zareagować. Co powiedzieć.
Ale czekałem na jego ruch. Ja swój już zrobiłem, postawiłem, wrzeszcząc na niego, opierdalając od góry do dołu. Kolejny już raz, zresztą, a do tego cepa jak nie dochodziło, tak dochodzić nie miało zamiaru.
Przełożył nade mną rękę, materac ugiął się pod jego ciężarem, gdy usadził swoje ciężkie dupsko na skraju łóżka. Wtuliłem twarz mocniej w poduszkę. Naprawdę nie miałem dnia, humoru, ani siły znowu z nim rozmawiać, wykłócać się, kończyć jak zaryczany bachor, który ni cholery nie wie, jak powinien stawić się mężczyźnie i uświadomić mu kilka spraw. Pogodziłem się z myślą, że w sumie to pewnie nie da się tego zrobić, że muszę jakoś przetrwać i liczyć na to, że jednak go olśni.
Odetchnął ciężko. Temperatura w pokoju jakby nagle się podniosła.
— Ariel? — Nie reagowałem. Przecież miałem go ignorować. Udawać, że nie istnieje. No, a jak nie on, to, że ja nie mam miejsca we wszechświecie, w tym uniwersum. Że jestem tylko i wyłącznie pierdzielonym, wyimaginowanym, niematerialnym pyłkiem. Że prędzej, czy później, zdmuchnie mnie ze swojego ramienia i będę mógł dalej spokojnie funkcjonować, jak gdyby nigdy nic, jakby on i to wszystko nie miało miejsca.
Fuknąłem z oburzeniem, gdy złapał mnie tym silnym ramieniem, przewrócił w swoją stronę i spojrzał na mnie tym uważnym, niebieskim wzrokiem.
— Ariel — powtórzył twardo. Bardzo nie lubiłem tego błysku w tych bystrych oczach.
— Mówiłem ci, co uważam o całym tym teatrzyku — rzuciłem o wiele zbyt słabo, zbyt miękko, zbyt łamiącym się głosem. — Mam dość faktu, że wolisz spędzać czas...
— Ze swoim komputerem niż z tobą. O czym ty w ogóle pierdolisz, Zioła, co? — parsknął z lekką kpiną, na co ściągnąłem brwi i podniosłem się do siadu. Zjechałem wzrokiem na tę jego absurdalną bródkę, szeroki uśmiech, a potem na te podkrążone, zmęczone oczyska, które dalej gapiły się na mnie, jak ciele na malowane wrota. — Mam taką pracę, nic na to nie poradzę. To tak, jakbym oskarżał cię o poświęcanie większej ilości uwagi potrawom, niż mi.
Znowu skończyłem jako ta łatwa, słodko—pierdząca, wymemłana zołza, która potrafi tylko się poobrażać, a potem wieszać na szyi i przytulać w nieskończoność, fukając pod nosem na tę drugą osobę.
A on umiał to zrozumieć. I umiał mnie przytulić. I nawet rzucić komentarzem, który by mnie rozbawił i nieco odciągnął gderliwy nastrój.

— Przepraszam, masz ognia? — spytałem na następny dzień osoby, która akurat się napatoczyła, bo miałem chwilę przerwy w kelnerowaniu, a stanął taki słup przed knajpą, to co innego zrobić miałem, jak po prostu podejść i spytać, a nuż jednak mi użyczy życiodajnego płomyczka. Potrzebowałem zajarać jak chuj, a nie wziąłem własnej zapalniczki i krótko rzecz mówiąc, byłem w dupie.
Prawdopodobnie Nivan mi ukradł. Sam jarał jak smok.
Uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie czarnowłosego.

[Ktoś?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz