2 maj 2018

Od Scotta i Holland - konkurs zimowy cz. 2

trochę spóźniony, ale chyba przejdzie XD


Scott
Nie miałem pojęcia, co się właśnie wydarzyło, byłem przerażony nagłą utratą moich mocy, czego... nie mogłam dać po sobie poznać. Muszę bronić swoje stado, co w tym przypadku jest o wiele trudniejsze, musimy stąd wyjść. Nie mogą się narażać tylko przez własną ciekawość, kto wie, co czeka na nas dalej.
Wziąłem kolejny głęboki oddech i spojrzałem na moich przyjaciół.
- J-ja... ja też nie mogę. - Rosalie wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w swoje dłonie, chcąc wysunąć swoje pazury, co tak samo jak w moim przypadku spełzło na niczym. Lydia nie odczuła wyraźnej zmiany, jednak najpewniej było te spowodowane jej odmiennymi umiejętnościami, Stiles za to od razu zaczął węszyć spisek i mogę się założyć, że znajdował się o krok od paniki, co nie zmienia faktu, że byłby ostatnią osobą, która zgodziłaby się teraz stąd wyjść.
- Nie zostaniemy tutaj, wychodzimy. - Podniosłem się i gdy tylko złapałem równowagę chciałem skierować się w stronę wyjścia.
- Może to wcale nic złego, zabierając moce mają większą pewność, że nikomu nic się nie stanie. - Tak jak sądziłem, Stiles nie odpuści.
- Być może, ale to tylko twoja teoria. Nie zostaniemy tu prawie całkowicie bezbronni.
- Scott, nie pękaj. Taki pałac zdarza się raz na.. nie mam pojęcia ile lat, może nawet pojawia się co roku, ale jeżeli teraz wyjdziemy, to na kolejną okazję..
- Stiles! - Krzyknąłem, co raczej rzadko mi się zdarza. - Nie będę ryzykował waszego życia ze zwykłej ciekawości! Wychodzimy.
Złapałem przyjaciela za rękę i dosłownie zaciągnąłem go do wyjścia. Cisza panująca w ogromnym pomieszczeniu przerywana była jedynie głośnymi tupnięciami i ciężkim oddechem Stilesa. Od kiedy w nim tyle odwagi? Od zawsze był tym bardziej strachliwym, jednak mimo to cholernie ciekawskim, co chyba w tym momencie niestety przezwyciężyło. Ledwo doszliśmy do drzwi, a mi znów zaczęło brakować oddechu. Wyjąłem pospiesznie inhalator z kieszeni, przypominając sobie czasy liceum, kiedy każdego dnia musiałem pamiętać, by mieć go przy sobie. Kilka razy wylądowałem w szpitalu, bo moje roztargnienie w pierwszej klasie osiągnęło swoje apogeum i zawsze zostawiałem go w domu. Jedyne o co modliłem się w drodze do lekarza to to, by nie trafić na zmianę mojej mamy, a... zawsze trafiałem.
Stiles niechętnie pchnął szklane drzwi, jednak te ani drgnęły. Pomyślałem, że udaje, ale mi również nie udało się niczego wskórać.
- Chyba jednak stąd nie wyjdziemy - westchnął "zmartwionym" głosem. Odwróciłem się w stronę dziewczyn, chcąc się upewnić, że wszystko z nimi w porządku.
- Nie zostanę tutaj bez swoich mocy - odezwała się Rose. Chociaż ona stanęła za mną, chociaż było to bardziej spowodowane jej wewnętrznym strachem, niż logicznym myśleniem. W pewnym momencie usłyszeliśmy głośne kroki w głębi korytarza, a zaraz potem ujawniła nam się wysoka i postawna postać mężczyzny.

Holland
Z jednej strony ucieszyłam się, że ktoś jeszcze tu jest, jednak z drugiej obawiałam się zamiarów tego... człowieka? Odruchowo cofnęłam się o dwa kroki, powoli zaczynając żałować decyzji o przyjściu tutaj. W tym momencie bardzo chciałam móc polegać na swojej intuicji, która po raz pierwszy postanowiła zostawić mnie całkowicie samą sobie. Chód mężczyzny przypominał lunatyka, bądź... zombie, jednak nie poruszał się jak ci typowi umarli z filmów. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, jakby obawiając się naszej reakcji na jego przybycie.
- Witam Państwa w naszej skromnej posiadłości, nazywam się Esteban Julio Ricardo Montoya dela Rosa Ramirez, jestem synem Diega Julio Ricardo Montoya dela Rosa Ramirez i jego żony, Gladys. Zapraszam do środka. - Machnął ręką w stronę dalszej części korytarza i nie zwracając większej uwagi na to, czy za nim podążamy, ruszył przed siebie. To dziwne, że zastanowił mnie jedynie fakt, że facet ma całkiem pokaźną ilość imion. Pewnie miał problemy w szkole, gdy przez większość czasu zamiast rozwiązywać test, musiał wypisywać wszystkie swoje imiona. Wymieniliśmy między sobą spojrzenia, jednak żadne z nas nie było w stanie podjąć głośno decyzji. Poszliśmy. Co innego mogliśmy zrobić?
Esteban doprowadził nas do kolejnych, ogromnych szklanych drzwi, jednak te pokryte były warstwą szronu, co dodawało im naprawdę wiele uroku. Wbrew pozorom i mojemu nastawieniu w całym wnętrzu panowało przyjemne ciepło. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, jakim cudem możliwa jest tak wysoka temperatura w pałacu wybudowanym w całości z lodu. Gdy tylko drzwi się uchyliły dobiegł do naszych uszu dźwięk muzyki i głośnych rozmów. Znaleźliśmy się w ogromnej sali wypełnionej ludźmi. W centrum znajdował się parkiet pełen tańczących par, po bokach stoły obficie zapełnione  smakowicie wyglądającymi potrawami, a na samym końcu scena z kilkoma muzykami. Zostaliśmy dosłownie wepchnięci pomiędzy bawiących się ludzi, a drzwi z głośnym trzaśnięcie mi zamknęły się za nami.
- Moje moce wróciły - odezwał się Scott, patrząc na nas "wilkołaczymi oczami".
- Moje też - odpowiedziała z ogromną ulgą w głosie Rosalie. Ona bardzo obawiała się utraty umiejętności, jako człowiek była delikatną i kruchą osobą, nadnaturalność nadała jej całkowicie inny charakter. Stała się odważna, silna, a myśl o utracie mocy powodowała powrót starej, bezbronnej Rose. 
- A ja zrobiłem się głodny. - Stiles stal ze skrzywioną miną i położył dłoń na brzuchu, chcąc dać nam wyraźnie do zrozumienia, że jego żołądek domaga się posiłku. - Przy wejściu widziałem grzańce, wy też na pewno je widzieliście. 
- Nie możesz się upić - zaprzeczyłam od razu. Co to, to nie. Nie będę po raz kolejny pilnować pijanego Stilesa, pod wpływem alkoholu jest nie do zniesienia. 
- Ja.. idę tylko na degustację. - Uniósł brwi i szybko zniknął gdzieś w tłumie. Rosalie zgodziła się go przypilnować, więc zostałam że Scottem sama, wśród obcych nam istot. Coś mi się tutaj nie podobało i na pewno nie chodziło o wystrój, bo on akurat był piękny i świetnie trafił w moje gusta. Intuicja powróciła, a ja miałam wrażenie, że dzieje się coś bardzo złego. Mój wzrok spoczął na kolejnych szklanych drzwiach, które wyróżniały się jedynie kolorową klamką.
- Poszukam toalety. - Rzuciłam w stronę Scotta i udałam się w stronę owych drzwi. Coś mnie tam ciągnęło, przeczucie, którego bardzo się obawiałam, jednak było ono o wiele silniejsze ode mnie. Nacisnęłam na klamkę, wchodząc do kolejnego, mniejszego pomieszczenia, z którego były jeszcze trzy przejścia, jednak nie one zwróciły moją uwagę, a kobieta siedząca w przeciwległym kącie. Słyszałam jedynie jej ciężki oddech, łkanie i pociągnięcia zakatarzonym nosem.
- Przepraszam - odezwałem się, zawracając przy tym jej uwagę. - Wszystko w porządku?
- Nie - odpowiedziała, kiwając głową na boki. Po jej policzkach spływały łzy, rozmazując przy tym starannie zrobiony makijaż. Kobieta uniosła dłoń, wycierając opuszkiem palca mokre powieki.
- Co się stało? - Miałam złe przeczucia, zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że były okropne. Przykucnęłam bliżej, chcąc w jakiś sposób dodać jej otuchy, sprawić, by nie czuła we mnie zagrożenia.
- Moi przyjaciele.. moja rodzina.. oni wszyscy..
- Co im się stało?
- Zostali zmienieni w figury lodowe. - Po tych słowach wybuchnęła ponownie płaczem. Figury lodowe? Może coś jej się przewidziało, albo majaczy. Nie potrafiłam jej w tym momencie uwierzyć, jednak zważywszy na fakt, że po świecie chodzą wilkołaki i inne dziwne stworzenia, o których większość świata nie ma pojęcia, wszystko było możliwe.
- Jak się nazywasz?
- Judith Arnolfini - odpowiedziała, pociągając nosem.
- Jestem Holland i chciałabym ci jakość pomóc, więc.. Judith, powiedz mi, co dokładnie się stało.
Kobieta wzięła głęboki wdech i opowiedziała mi dokładnie całą historię, która wydała mi się bardzo wiarygodna. Jej najbliżsi padli ofiarą jakiegoś nadnaturalnego, mającego zdolności zamieniania ludzi w lód po złapaniu kontaktu wzrokowego. Co prawda, wciąż obawiałam się w pełni jej zaufać, wolałam uzgodnić to ze Scottem.
- Porozmawiam z moim przyjacielem i znajdziemy rozwiązanie. Powiedz mi, czy wiesz, gdzie oni teraz są? - Spytałam, mając w sobie mieszane uczucia. Z jednej strony obawiałam się twierdzącej odpowiedzi, z drugiej miałabym pewność, że mówi prawdę i trzeba jej pomóc. Kobieta kiwnęła twierdząco głową, wskazując drżącą dłonią drzwi, znajdujące się obok nas. Nie chciałam wchodzić tam sama, bałam się. Poinformowałam Judith, że zaraz wrócę i wybiegłam z powrotem na salę balową, wyszukując wzrokiem Scotta. Znalazłam go przy stolikach z jedzeniem, gdzie razem z Rosalie stali obok siedzącego na jednym z krzeseł Stilesa. O nie, nie wierzę, że już zdążył się upić. 
- Czy on.. - zaczęłam, ale szybko mi przetrwali.
- Tak.
- Tak szybko?
- Był konkurs na to, kto pochłonie większą ilość grzańców na raz. Stiles zmógł aż dziesięć. - Scott zmarszczył brwi, przyglądając się rozanielonemu Stilinskiemu. Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że utrudni on nam jakiekolwiek działanie. Pospiesznie opowiedziałam im całą sytuację jaka zaszła między mną, a Judith. Całe szczęście, że Rosalie zgodziła się zostać i pilnować Stilesa, który już wdał się w żywą rozmowę z resztą pijanych ludzi, a może raczej istot. 
- Myślisz, że mówi prawdę? - Scott zadał mi to pytanie, gdy tylko zatrzymaliśmy się przed drzwiami. 
- Nie wiem, może. Dlaczego miałaby kłamać? - Wiedziałam za to, że bez względu na wszystko, Scott będzie chciał jej pomóc, był taki od zawsze. Chłopak kiwnął głową i razem weszliśmy do środka, Judith siedziała w tym samym miejscu co wcześniej i pociągała nosem. - Judith - odezwałam się, zwracając jej uwagę. - To jest Scott, pomożemy ci. 
Kobieta kiwnęła głową zerkając ukradkiem na owe drzwi, o których wcześniej mi mówiła. 
- Wejdę tam z wami. - Oznajmiła, po czym ostrożnie podniosła się z miejsca, poprawiając zaraz swoje lekko roztrzepane włosy. Powolnym krokiem zbliżyła się, kładąc kościstą dłoń na klamkę. Przez krótką chwilę wahała się, jednak otworzyła drzwi, puszczając nas przodem. Z pomieszczenia 
uderzyło nas lodowate powietrze, w przeciwieństwie do całej reszty pałacu. Ciemność nie pozwalała na zobaczenie w środku czegokolwiek, jednak po chwili pokój rozjaśnił strumień światła padający z latarki.
Rząd postaci ustawiony był w centralnej części, nie wyglądali jak ludzie, choć pod grubą skorupą lodu, miałam nadzieję, że wciąż tam byli. Podeszłam do jednej z figur, ostrożnie dotykając jej twarzy opuszkami palców. Po całym moim ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz spowodowany zimnem i w ogromnej mierze przerażeniem. Posąg, jeżeli mogę tak to nazwać, nie dawał żadnych, chociażby najmniejszych oznak życia, bynajmniej ja ich nie zauważałam.
- Czy oni.. - zaczęłam, jednak załamanie jakie pojawiło się w moim głosie, nie pozwoliło mi skończyć.
- Żyją - odpowiedział mi Scott. - Ich serca biją bardzo słabo, słyszę.
Kiwnęłam głową i ponownie przyjrzałam się postaci. Sunęłam palcami po twarzy nieznajomej osoby, poszukując.. sama nie wiem czego. Wskazówki? Wizji? Cóż.. czasem widziałam dziwne rzeczy, często zdarzało się to podczas dotyku jakiejś osoby, a w tym przypadku byłoby to pewnie bardzo pomocne. Gdy przejechałam delikatnie po powiece zobaczyłam ciemność. Czułam się, jakby coś na chwilę odcięło moją świadomość. Dookoła nie było kompletnie nic, a głucha cisza powodowała nieprzyjemne uczucie głębokiego strachu. W pewnym momencie poczułam, że za mną ktoś jest, to był zwyczajny odruch, nie potrafiłam inaczej zaspokoić swojego strachu oraz przerażenia i z nadzieją, że to ktoś z moich przyjaciół.. odwróciłam się widząc go.
Ocknęłam się zaledwie po kilku sekundach, bynajmniej tak mi się wydawało.
- Widziałaś coś? - Spytał Scott, trzymając mnie za ramiona. głos chwilowo ugrzązł mi w gardle, przez co jedynie skinęłam głową.
- Widziałam go - szepnęłam. W mojej głowie odegrała się scena, w której mężczyzna stojący przede mną zamienia się w lodową figurę. Kim była tamta postać? Nie wiem, ale jej wzrok był morderczy.

Scott
Deaton jak zawsze okazał się bardzo pomocny. Gdy Holland przedstawiła mu to, co zobaczyła, był w stanie określić z kim mamy do czynienia. Anuk-Ite to starożytny zmiennokształtny, który w uśpieniu przeczekał wiele wieków, by wreszcie powrócić. Deaton słyszał już o nim w zeszłym roku, zwykle pojawiał się w dużych skupiskach nadnaturalnych i gdy tylko pokazywał im, jak jest potężny, zaczynał żywić się ich strachem. Potrafił zamieniać ludzi w figury lodowe samym spojrzeniem, dlatego tak trudno było go pokonać. Walka z wykluczeniem tak ważnego zmysłu jakim jest wzrok na pewno nie należała do najłatwiejszych.
- Co mamy zrobić? - Spytałem, mając nadzieję, że pomoże mi cokolwiek wymyślić, jednak obawiałem się, że nic z tego nie wyjdzie.
- Anuk-Ite nie skończy na pałacu. Szybko przeniesie się do miasta siejąc terror i zyskując jedynie na sile.
- Jak go pokonać?
- Jest śmiertelny, jednak.. Scott, nie będę cię oszukiwał. Nie możesz spojrzeć mu w oczy, nikt z was nie może spojrzeć mu w oczy.
- Pierwsza zasada, czekam na kolejne. - Chciałem jakoś go popędzić, w końcu nie wiadomo, ile mamy czasu. Anuk-Ite może w każdej chwili się tu pojawić, a my nie będziemy wiedzieli co robić.
- Górski popiół może go unieszkodliwić, ale najpierw trzeba go bardzo osłabić.
- Mam z nim walczyć?
- Tego nie powiedziałem. Musisz znaleźć sposób jak go osłabić, bez spojrzenia mu w oczy, Scott. Nie ryzykuj walką, znajdź sposób.
W tym momencie w słuchawce telefonu rozległ się szum, a gdy spróbowałem wznowić połączenie, zasięg całkowicie zanikł.
- Macie tutaj górski popiół? - Zwróciłem się z pytaniem do Judith, które jedynie pokręciła głową. - Poczekajcie tutaj.
Wybiegłem z pomieszczenia kierując się ponownie do sali balowej, gdzie szybko odnalazłem Rose i Stilesa, dając im krótki komunikat, że muszą jechać do kliniki weterynaryjnej i wziąć od Deatona górski popiół. Rosalie przyjęła "polecenie" i bez zbędnych pytań wytargała pijanego Stilesa na zewnątrz. Rozejrzałem się po sali, widząc tych wszystkich radujących się ludzi.. i nie tylko. Oni nie mogli zginąć, żadne z nich nie wie, jak wielkie zagrożenie tu czyha i niedługo pewnie się ujawni. Chciałem wrócić do pomieszczenia, w którym została Judith, jednak moją uwagę przyciągnął głośny krzyk... Holland. Większość gości odwróciła wzrok w stronę owych drzwi, zza których wydobył się głos mojej przyjaciółki, która po krótkiej chwili wybiegła stamtąd o mało nie taranując ludzi.
- On tam był... - Tylko tyle zdołałem usłyszeć przez tak dużą odległość, jaka nas dzieliła. Na sali wybuchła panika.

Holland
Widziałam go. Po raz kolejny dokładnie mu się przyjrzałam, jednak tym razem nie była to wizja... a rzeczywistość. Panika nie działała na naszą korzyść, a wszyscy zgromadzeni podzielili się na dwie duże grupy. Część z nich chciała uciec, chowali się próbując wymyślić jakieś racjonalne rozwiązanie, a reszta gotowa była walczyć. Problem leżał w tym, że byli zbyt pewni siebie, nie znali wroga, a mimo to pewność zwycięstwa odebrała im zdrowy rozsądek.
dwie godziny później
Pojawia się coraz częściej, zbierając coraz to większe plony. Bałam się. Najgorszy moment pojawił się wtedy, gdy Scott powiedział to, czego najbardziej się obawiałam. Kazał mi zaprowadzić ich w bezpieczne miejsce, a on.. poszedł go szukać... a wtedy.. znalazł Rose.. zamienioną w lodową figurę..


Scott
Dokładnie słyszałem jego powolne kroki i ciężki, jednak mimo wszystko spokojny oddech. Chęć otwarcia oczu była na tyle silna, że ledwo dawałem radę z powstrzymaniem się od tego niebezpiecznego z mojej strony kroku. Wiedziałem, że jeżeli to zrobię, nie będzie nikogo, kto mógłby ich uratować.
Silne uderzenie dobiegło z innego kierunku niż słyszane przed chwilą kroki. Przeciwnik poruszał się szybko, jednak wcale nie musiał. Pozbawienie mnie zmysłu wzroku wystarczająco przyćmiewało moją czujność. Moje powieki zadrżały, gdy dotknąłem bolącego miejsca na ramieniu i poczułem na nim ciepłą substancję. To był odruch, chciałem zobaczyć jak mocno oberwałem, ale nie mogłem. Nastała cisza. Spróbowałem skupić się jedynie na moim słuchu, co sprawiało mi niemałe trudności, a było jedyną szansą na przeżycie i ratunek przyjaciół.
- Otwórz oczy, Scott. - Głos, który dotarł do moich uszu ani trochę nie przypominał mi dźwięków wydawanych przez Anuk-Ite. Teraz mówił do mnie ktoś inny, nie mogłem nie rozpoznać głosu mojego przyjaciela. - Otwórz.
To nie mógł być Stiles, wiedziałem to, jednak czułem ogromną potrzebę by na niego spojrzeć, upewnić się. Ten potwór potrafi przybierać inne formy, najczęściej naszych najbliższych. Grał na emocjach.
Kolejny cios nadszedł z przeciwnej strony. Wziąłem zamach, ale nie udało mi się go trafić. Nie potrafiłem wykluczyć jednego zmysłu, skupić się na pozostałych, gdy z fizycznego punktu widzenia mogłem normalnie go użyć. Ciągła pamięć o zaciskaniu powiek rozpraszała mnie na tyle, że inne bodźce stawały się mniej odczuwalne.
- Nie uratujesz już nikogo, Scott. Poddaj się. Wystarczy, że otworzysz oczy. - Powtórzył głosem mojego najlepszego przyjaciela, a ja zrozumiałem, że jeżeli czegoś nie zrobię, już nigdy mogę go nie usłyszeć. Nigdy nie usłyszę mojego prawdziwego Stilesa. Wziąłem głęboki wdech, szukając w głowie szybkich rozwiązań, sposobów na... wyłączenie wzroku. To mogła być moja jedyna szansa, musiałem ryzykować. Uniosłem ręce na wysokość twarzy, czując jak trzęsą mi się dłonie. To, czego miałem zamiar dokonać mogło zaważyć na wszystkim, jednak teraz liczyło się stado, moja rodzina.
Przyłożyłem ostre pazury do powiek i biorąc ostatni tak głęboki oddech, wbiłem je w swoje oczy. Krzyczałem. Ból był niemiłosierny, czułem ciepłą krew spływającą po mojej twarzy i rękach. Nie przestawałem, musiałem mieć pewność, że całkowicie stracę wzrok i będę mógł z nim walczyć.
https://www.youtube.com/watch?v=xBvsOmz4NiU
Rozluźniłem roztrzęsione dłonie spuszczając je wzdłuż ciała. Bolało, ale moje inne zmysły znacznie się wyostrzyły. Słysząc jego kroki i oddech miałem w głowie dokładny obraz tego, gdzie się znajduje.
- Nie możesz mnie pokonać - warknąłem przez zaciśnięte zęby. W głębi mojego umysłu bezskutecznie próbowałem doszukać się jednego z brakujących zmysłów, co w tym momencie było całkowicie niemożliwe. Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, czy w ogóle odzyskam wzrok, liczył się tylko fakt, że mogłem uratować moich najbliższych i wszystkich gości zebranych w pałacu. Skupiłem się dokładnie na jego krokach i zebrałem na pierwszy cios. Trafny. Anuk-Ite zatoczył się do tyłu opierając o coś, chcąc przy tym szybko złapać równowagę. Każdy jego najmniejszy ruch był odbierany przeze mnie i dokładnie przetwarzany, mogłem odtworzyć idealny obraz, mimo że przede mną widziałem tylko ciemność. Posyłałem cios za ciosem, a jak się okazało jedyną z jego broni były oczy, które po chociażby krótkim kontakcie mogły zamienić kogoś w zimną lodową figurę.
Skrzypnięcie drzwi na chwilę mnie zdezorientowało, a znajomy zapach bardzo mnie zaniepokoił... Stiles. Woń mojego przyjaciela szybko zmieszała się z inną, którą rozpoznałem bez problemu - górski popiół.





pod presją czasu musiałam bardzo skrócić moje opowiadanie, jednak mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz