28 lip 2018

Od Aurayi - event, części trzecia, grupa pierwsza


               Nie jestem do końca pewna, jak się tu znalazłam. W jednej chwili biegłam ulicami San Lizele, uciekając przed wszystkim i wszystkimi, a w szczególności przed moim nadopiekuńczym bratem, który akurat tego dnia postanowił mi utrudnić życie, a w następnej kłóciłam się z Aniołem i Łowcą gdzieś w starożytności. To przekraczało wszelkie granice normalności. Nawet jak dla mnie.
- Jeżeli chcesz biegać tutaj zupełnie nagi, proszę cię bardzo. Ja nie mam zamiaru robić z siebie widowiska. – odparowałam.
- Już je robisz, pokazując swoje skrzydła – skwitował Łowca.
- Masz coś do moich skrzydeł?
- Musimy zachować spokój – przerwał nam niepewnie Anioł – Mamy uratować świat, pamiętacie?
Razem z Łowcą popatrzyliśmy się na niego. Choć nie chcieliśmy tego przyznawać, to oboje zgadzaliśmy się z chłopakiem. Musieliśmy zawrzeć rozejm. Przynajmniej na czas misji. Nie podobało mi się to. Bardzo nie podobało. Nienawidziłam Łowców, zapewne jak każdy nadnaturalny. A do tego wolałam pracować sama. Nie przywykłam do zaufania wobec zupełnie obcych osób.
- Więc musimy coś wymyślić. – powiedziałam z lekkim trudem – Co nie obejmuje kradzieży i biegania po okolicy nago.
- W takim razie kończą nam się opcje.
- Może znajdziemy coś na obrzeżach miasta? Ludzie pozbywają się starych rzeczy, prawda?
- Chcesz, abyśmy grzebali w śmieciach?
- Panience znowu się coś nie podoba?
Już otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, jednak przerwało mi nagłe zamieszanie niedaleko nas. Wiwatujący tłum ludzi szedł w naszym kierunku.
- Chyba musimy stąd iść – powiedział Cigno.
Razem z Eligiuszem kiwnęliśmy głową na zgodę i pobiegliśmy w najbliższą uliczkę.
               W drodze na obrzeża miasta przyglądałam się wszystkiemu z lekkim zainteresowaniem. Budowle zbudowane niechlujnie z gliny i słomy, które nie mogły zapewniać odpowiedniego schronienia. Wszystko tutaj wyglądało tak krucho i niepewnie. Byłam pod wrażeniem tego, jaki stanowi to kontrast do tego, co znam z naszych czasów.
- Wiecie cokolwiek na temat tego całego Aleksandra Wielkiego? – spytałam jakby od niechcenia. Z racji mojej przeszłości, nie chodziłam do szkoły. Nie wiem, co to znaczy mieć lekcje, prace domowe, uwagi i kary. Nie wiem, co to przyjaciele. Jednak oni nie musieli o tym wiedzieć.
- Był, znaczy, jest królem Macedonii. Znany jest ze swoich podbojów. Walczył w Gracji, Azji Mniejszej, pokonał Imperium Perskie i ruszył na Indie. Zbudował potężne państwo. – powiedział Anioł.
- No dobrze. Pytanie w takim razie, czy mamy uratować go przed śmiercią, czy do niej doprowadzić?
- Aleksander zmarł w wieku trzydziestu dwóch lat. Jedni twierdzą, że zmarł z powodu choroby. Inni, że został otruty.
- A więc może chodzi o jego podboje? Wiecie, gdyby nie on, to państwo nie byłoby takie potężne. – stwierdził Łowca.
- Czyli sądzisz, że chcą go zabić przed jego właściwą śmiercią? – spytałam.
- A masz jakieś inne pomysły?
Nie odpowiedziałam. Dalszą drogę w poszukiwaniu jakiegoś odzienia odbyliśmy w milczeniu.
               Nie spodziewałam się, że widok na obrzeżach miasta może być tak różny od tego, co widzieliśmy w centrum miasta. Tutaj domki ledwo stały. Stare, podniszczone, w większości nienadające się do zamieszkania budynki robiły za ostatnią szansę schronienia dla ludzi ubogich lub kalekich, wykluczonych ze społeczeństwa. W jakimś niewielkim stopniu rozumiałam ich i utożsamiałam się z nimi. Zapomnieni przez świat i ludzi, zdani sami na siebie, aby walczyć na tym okrutnym świecie.
- Myślicie, że uda nam się tutaj coś znaleźć? Ci ludzie wyglądają, jakby sami brali wszystko, co może pomóc im przetrwać. – powiedziałam, patrząc z politowaniem na otaczających nas ludzi.
- Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy. Poczekajmy do wieczora. Pod osłoną nocy łatwiej będzie nam się nie rzucać w oczy. – powiedział Łowca i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź zagłębił się między kręte uliczki w poszukiwaniu schronienia do czasu zachodu słońca.
               Trwanie w bezczynności to chyba najgorsze, co może się zdarzyć na misji. Nie możesz nic zrobić, musisz cierpliwie czekać w jednym miejscu i starać się siedzieć cicho. A jeżeli to trwa kilka godzin idzie zwariować. Dlatego, kiedy tylko słońce schowało się za horyzont, a na uliczkach miasta nikogo już nie widzieliśmy, wyszłam jako pierwsza ze starej lepianki, w której się ukryliśmy.
- Będzie nam łatwiej szukać, jeżeli się rozdzielimy. – powiedziałam – Nie mamy zbyt wiele czasu, a szukanie ubrań nie może zajmować nam większej uwagi. Ludzie Jakmutambyło mogli już zacząć działać.
Wiedziałam, że Eligiuszem mógł być chętny do skomentowania tego, dlatego bez większej uwagi na to odwróciłam się i udałam w nieznane licząc, że może tam uda mi się coś znaleźć.
- Za godzinę w tym samym miejscu. – powiedziałam na odchodnym.
               Nie mogłam uwierzyć, że marnuję czas na szukanie ubrań, ponieważ kradzież nie podobała się jakiemuś Aniołkowi. Wiem, że to było złe i wiem, że nie powinno się tak robić. Ale jeżeli mam wybierać między kradzieżą a uratowaniem całego świata, to wolę wybrać tą drugą opcję. Dlatego postanowiłam znaleźć pierwszą lepszą rzecz, wrócić na miejsce zbiórki i zacząć naprawdę działać.
Zagłębiłam się w zaśmiecone i śmierdzące uliczki licząc na to, że znajdę tutaj cokolwiek. Udało mi się to dopiero po dłuższej chwili. Długa biała, podziurawiona szmata, wyglądająca jak niedopasowany obrus, to jedyne, co udało mi się znaleźć. No nic, wygląd to akurat najmniejsza rzecz, którą muszę się martwić. Narzuciwszy ją na siebie byle jak i schowawszy własne ubrania do torby wróciłam na miejsce spotkania, gdzie obydwaj mężczyźni już na mnie czekali.
- Dłużej ubierać się nie dało?
- Wybacz, nie umiałam się zdecydować na kolor szmatki. – odparowałam. – Dobra. Sprawę ubrań mamy załatwioną. Wreszcie. Co dalej?
- Chyba dobrym pomysłem było by jakimś cudem dostać się w pobliże otoczenia Aleksandra Wielkiego. – powiedział nieśmiało Cigno.
- Jakieś pomysły, jak mamy to zrobić?
- Może udajmy się do pałacu i z nim porozmawiamy?
- Jasne i co wtedy zrobimy? Powiemy mu, że przybywamy z przyszłości, aby go uratować przed ludźmi człowieka, który chce zdobyć władzę, a przy tym zniszczyć świat?
- Może nie będziemy musieli z nim rozmawiać, aby się do niego zbliżyć?
- Co masz na myśli? – spytałam zaintrygowana.
- Słuchajcie. On jest królem. Mieszka w pałacu. Wyrusza na liczne wojny i ucztuje zwycięstwa. Na pewno potrzebuje jakiejś służby i wojowników. A gdybyśmy po prostu zaciągnęli na służbę u niego?
- Mamy walczyć w jego boku, aby go chronić? Zabijać ludzi, aby zwiększyć jego Imperium? Świetny pomysł, ale my razem z Cigno nie możemy zabijać, tak w ramach przypomnienia.
- Ty i tak nie walczyłabyś.
- A to niby dlaczego? Uważasz, że nie potrafię walczyć?
- Nie. Uważam, że jesteśmy w starożytności, a tutaj kobiet-wojowniczek nie było. Tutaj kobieta miała inną rolę.
- Chyba wolę nie pytać jaką. W takim razie jakim cudem ja mam się dostać do pałacu?
- Jako służąca.
- Mam robić wszystko, na co wy będziecie mieć ochotę? Bez żadnego prawa głosu? Chyba sobie żartujesz.
- A widzisz jakieś inne wyjście?
Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że miał rację. A jednak perspektywa usługiwania i spełniania każdego życzenia wszystkich nie była zbyt zachęcająca.
- No dobrze. A jak go przekonamy, aby nas przyjął?
- Tym będziemy się martwić już w pałacu. Chodźmy.

<Cigno, Eligiusz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz