25 gru 2016

Zawieszamy bloga

Aktywność na blogu spadła znacząco, niemal do zera. Obie adminki mają dosyć własnych spraw na głowie, nie potrzeba nam nieaktywnego bloga. Zawieszamy więc bloga, na czas nieokreślony i obiecujemy, że powrócimy z hukiem w lepszy czas.

22 gru 2016

Od Sydney do Williama

Łowcy. Słowo odbijało się echem w moim umyśle. Przecież łowcy są wszędzie więc jak mogłoby ich zabraknąć tutaj? Westchnęłam kiedy William zniknął w cieniu drzew. ‘Kiedy zaczną znikać ludzie’… On chyba nie wie, że nie jestem zdolna do tego. Nigdy nie zabijałam człowieka, nie potrafiłabym. Wiem, że jest to podstawowa dieta mojego gatunku lecz wyparłam się całkowicie ludzkiego mięsa, jestem nauczona jadać mięso zwierząt. Jestem inna, nawet w towarzystwie mojego gatunku. Jedynego osobnika jakiego na razie znam. Kopnęłam mały kamień przede mną, śledząc go wzrokiem. Nagle oświeciły go pierwsze promienie wschodzącego słońca. Kamień rzucił lekki cień na drogę powodując, że odwróciłam się w stronę słońca. Nie było ono dla mnie problemem. Kiedy chodziłam do szkoły z innymi, słońce stało się mniej straszne niż zawsze mi było dane słyszeć w legendach o moim gatunku. Mimo, że po dłuższym staniu w jego promieniach, bardzo silnych promieniach, mogłam odczuć efekt na swojej skórze - wystarczyła duża, cienka chusta lub jakieś ‘lekkie’ okrycie na odsłonięte ramiona. Z nogami problemu nie było, wystarczyło jedynie pilnować się by za długo nie stać w promieniach. Dlatego teraz, oślepiona blaskiem słońca, mrużąc oczy nie odczuwałam tego efektu, jakie mogą czuć inne osoby z mego gatunku chowające się cały czas w cieniu. Ze względu na panującą tutaj zimę wyjątkowo dziś było słonecznie.
Postanowiłam jednak wrócić do miasta, aby chociaż zarobić kilka pieniędzy i kupić sobie taką chustę na wypadek gdybym musiała wyjść gdzieś o porannych godzinach. Moją pierwszą myślą co mogę robić to praca w bibliotece. Lubię czytać, lubię biblioteki. – kiedy byłam mała często chodziłam do bibliotek. Mają piękne zapachy starych książek, samo pomieszczenie najpewniej ma swój urok, a do tego niesamowity widok fal książek poustawianych na półkach. Kiedy wczoraj zwiedzałam miasto, widziałam pewną bibliotekę i to dość niedaleko więc jeżeli tam dotrę może uda mi się wynegocjować kilka godzin pracy za jakieś grosze.

*Godzinę później*

Do najbliższej biblioteki dotarłam na godzinę dziewiątą dwadzieścia dwa. Zegar który zobaczyłam przez szybę wskazywał właśnie tą godzinę lecz nie wiedziałam jak szybko zleciał mi czas w towarzystwie drugiego wendigo, a jak wolno w podróży do miasta. Budynek był otwarty już od siódmej więc kiedy nacisnęłam klamkę, drzwi otworzyły się wprawiając w ruch mały dzwoneczek, powiadamiając właścicielkę biblioteki o przybyciu kogoś do królestwa książek. Kiedy przekroczyłam próg od razu poczułam piękny zapach starych książek. Kiedy przyjrzałam się budynkowi od wewnątrz, zauważyłam regały sięgające do sufitu, kilka stolików które były postawione na środku czytelni oraz piękny, stary żyrandol wiszący nad stolikami. W bibliotece były aktualnie trzy osoby z czego dwie kolejne, przemierzały regały w poszukiwaniu ksiąg. Nie chcąc dłużej stać jak kołek podeszłam do recepcji, aby omówić sprawę dzisiejszej pracy. Przede mną, na biurku z ciemnego drewna był dzwonek, taki jaki widziałam w hotelach, tak więc nacisnęłam go. Wydał z siebie krótki, acz dobrze słyszalny dźwięk. Po chwili z drzwi za recepcją wyszła starsza pani. Miała koka usłanego z siwych już włosów, bawełniany sweter koloru kremowego z obrazkiem książki oraz czarne spodnie.
- W czym pomóc? – Zagaiła miło. W sumie nie byłabym zaskoczona, gdyby ktoś nie byłby dla mnie miły, ale teraz to zupełnie inna sprawa. Wydaje się być życzliwą osóbką. Chwilę przypatrywałam się jej wizerunkowi, aż wreszcie postanowiłam odpowiedzieć.
- Ymm… Ja tak jakby szukam pracy. Ale nie na stałe, raczej na ten dzień. Tylko ten dzień. – Mówiłam dość szybko, nie wiem czemu przy wypowiadaniu tych słów poczułam wstyd. Przecież to normalne, że ktoś szuka pracy?
- W takim razie. – Schyliła się na chwilę i wyciągnęła spod lady stos książek. – Poodkładaj te książki do odpowiednich regałów. Wiesz czym się kierować przy wyszukiwaniu regałów?
- Tak, często bywałam w takich miejscach. – Odpowiedziałam lekko zdziwiona, że tak szybko poszło.
- No to do pracy. – Staruszka się uśmiechnęła i zniknęła za drzwiami.

*Kilka godzin później*

Zegar wskazywał godzinę dwudziestą pięć. Wtedy to skończyłam wszystko co miałam zrobić. Odkładanie książek zajęło mi nie całą godzinę, po czym dostałam kolejny ich stos. Tu z kolei miałam trochę trudniej, książki były stare dlatego często nie mogłam się odczytać. Nie zabrakło tutaj jednak bardziej współczesnej literatury. Kiedy skończyłam tę czynność, dostałam kolejne zadanie, a mianowicie miałam spisać numery książek i odbijać pieczątkę biblioteki. To zadanie zajęło mi czas właśnie do aktualnej godziny, bądź co bądź lecz takiej ilości książek raczej nie sprawdzisz w pięć minut. Wstałam od stołu na którym były porozkładane książki i przeciągnęłam się po czym ogłosiłam, że skończyłam. Nikogo już nie było w budynku, prócz właścicielki i mnie, więc mogłam sobie pozwolić na więcej swobody.
- Dziękuję za to. – Niespodziewanie starsza pani pojawiła się obok mnie. – To za dzisiaj. – Wystawiła rękę na której pojawiło się 10 funtów. Niepewnie wzięłam od niej pieniądze, za mało roboty wykonałam, aby tyle mi zapłacić.
- Ja też dziękuję, będę się zbierała. – Włożyłam pieniądze do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z budynku. Uderzył mnie chłód powietrza kiedy znalazłam się na zewnątrz. Kolejna noc spędzona na włóczeniu się? Nie, dziś sobie na to nie pozwolę. Z tą myślą ruszyłam drogą do miejsca, gdzie rozstałam się z Williamem.
Tak właśnie po pół godzinnej podróży do wyznaczonego miejsca – znalazłam się tam. Zapamiętując w którą stronę udał się mężczyzna oraz po małej pozostałości jego zapachu, zaczęłam się kierować na jego terytorium.
Kiedy wreszcie przeszłam przez kilka polan i las ujrzałam w oddali dom. Był on średniej wielkości, dwupiętrowy. Był cały z drewna, ale widać było że swoje już przeżył; zauważyłam, że jedna ze ścian jest trochę porośnięta mchem. No więc to jego terytorium, tak? Więc chyba mnie wyczuje, albo już nawet wyczuł. Nie zdziwię się jeżeli otworzy mi drzwi zanim zacznę pukać lub będzie stał za mną jak jakiś morderca, albo w ogóle mi nie otworzy. Westchnęłam i ruszyłam w stronę domu.

William?

20 gru 2016

Od Camille do Fiodora

Od Williama do Sydney

Nie przedstawiałem się lat. Imię dziwnie brzmiało w moich ustach, obco, jakbym powtarzał personalia kogoś innego, obcego. Nie pamiętam kiedy ostatni raz sam je wymawiałem, a i nikt tak na mnie nie mówił. Nie odkąd przegrałem walkę z wendigo i wybrałem życie w samotności. Tak było bezpieczniej, lepiej. Nawet w obecności własnego gatunku, a właściwie w obecności jednego jego przedstawiciela, jakim była Syndey, nie czułem się dobrze. Ciągle zwalczałem potrzebę alienacji, już nawet nie wiedząc, czy to wina mojej natury czy lat, które spędziłem w odosobnieniu. Może i tego i tego.
Czekała mnie długa podróż do domu, zacząłem obawiać się, że przed świtem nie zdążę. W słońcu mogłoby być ciężej i zdecydowanie mniej przyjemnie. Specjalnie zamieszkałem tak daleko od siedzib ludzkich, ale w głodzie i taka odległość nie stanowiła większego problemu, szczególnie, że teren nie był specjalnie ciężki. Może prócz przejścia przez rzekę. ale od ostatniej burzy, która zwaliła wielkie drzewo rosnące na brzegu, i to nie było trudne. Zacząłem myśleć nad przeprowadzką w bardziej przystępne rejony, gdzie ludzi mniej, lasy dziksze, a miasta bardziej dalekie. Alaska, Kanada, Rosja, może Skandynawia, Islandia... Zimno tam, prawda, ale czy wendigo nie są nazywani ludźmi lodu, a boją się ognia, bo może roztopić ich lodowe serce? Może to przesądy, co nie zmienia faktu, że jestem bardziej wytrzymały na takie temperatury, a i bardziej mnie w chłodniejsze rejony ciągnie. Zima jednak sprawia, że mam większe łaknienie na ludzkie mięso, a takowe jest tam mniej dostępne. Wizja zdziczenia nie wywarła na mnie jednak wrażenia, czułem się wyprany z emocji. Tylko marnowałem dnie i żyłem jak pasożyt tego świata, nie lepiej było po prostu zostać bestią, którą i tak jestem? Nie czułbym już nic, nie myślał, a i jako bestia nie potrzebowałbym tak dużo jedzenia. Teraz jem tak często, by utrzymać w sobie człowieczeństwo. Jako potwór nie odczuwałbym takiej potrzeby, a czytałem w podaniach, że wendigo, które przegrało walkę o swą ludzką połowę, poluje nawet raz na kilka lat, ale za to porywa kilka ofiar, nie zatrzymuje się na jednej. Odrzuciłem te przemyślenia od siebie, lepiej je zachować na inną okazję.
Nie byłem zbyt rozmowny ani ciekawski, więc nie odzywałem się. Czułem się lepiej w ciszy. Dopiero dotarcie do rozdroża skłoniło mnie do wypowiedzenia paru słów. Trochę mnie zdziwił jej wybór drogi, byłem przygotowany na to, że przejdziemy wspólnie jeszcze jakiś kawałek drogi. Nie znaczyło to, że miałem na to ochotę, bardziej nie sądziłem, że postanowi pójść do miasta. Być może to moja wina, swoją wiedzę na temat wendigo opierałem na własnych doświadczeniach i podaniach, a kto wie, może to nie jest cała prawda. Może są takie przypadki, które nie wpasowują się w moją definicję, może są takie, które żyją w miastach wśród ludzi. Mi wydawało się to nierealne, ludzka obecność mnie przytłaczała, miasta niepokoiły i czułem jedynie potrzebę ucieczki. Nienawidziłem tego. W ciągu ostatnich ośmiu lat tylko raz skusiłem się na łatwy dostęp do pożywienia, zamieszkując w niewielkim domu w Detroit, jeszcze przed powrotem do rodzinnej Anglii. Natura wendigo kazała mi zaszyć się w lesie, daleko od wszystkich, a ja wolałem dla własnego komfortu psychicznego się jej posłuchać.
- Łowcy na pewno mile Cię ugoszczą. - Nie ruszyłem się z miejsca, jedynie rozejrzałem się, na koniec spoglądając w niebo. Nie zdążę do domu przed wschodem słońca. Będę musiał omijać szerokim łukiem wszystkie polany. - Policja również, gdy tajemniczo zaczną znikać ludzie, jednak to Twój wybór.
Ruszyłem swoją drogą, prowadzącą w głębie lasu.

Sydney?

19 gru 2016

Od Fiodora do Camille

Burza to nie jest dobry czas na przesiadywanie poza domem. Te wszystkie pioruny i błyskawice, choć niby straszne, wcale aż tak nie przeszkadzają. Deszcz jest zdecydowanie o wiele gorszy. Fiodor przeobraził się w kota. O ile w normalnych warunkach lepiej mu podróżować w ciele człowieka, gdy jest się mniejszych rozmiarów łatwiej się schować. Z powodu złej pogody nie było nikogo, ale chłopak i tak rozejrzał się przed przemianą, tak na wszelki wypadek. Na czterech łapkach świat wygląda inaczej. Zwierzęcy instynkt lekko przyćmiewa ludzki umysł. Ciało bardziej nastawione jest na ucieczkę lub atak, niż na analizowanie czy wymyślanie planów. Na szczęście, by ukryć się przed deszczem nie potrzeba być geniuszem. Fiodorek możliwie szybko znalazł się w idealnej w jego mniemaniu pozycji, czyli w starym kartonie leżącym obok śmietnika na tyłach jednego ze sklepów. Można tu było się zdrzemnąć i przeczekać niesprzyjające warunki pogodowe w nadzieji, iż pchły się tobą nie zainteresują.

Obudził go najcudowniejszy i najwspanialszy zapach, jaki do tej pory spotkał. Przynajmniej w tamtej chwili tak mu się wydawało. Musiał bardzo wygłodnieć w trakcie tej kilkugodzinnej drzemki. Wcześniej nawet nie zauważył, że w tym śmietniku obok jest jakaś ryba, a tu proszę. Zbyt długie przebywanie w skórze kota tak na niego działało. Jego umysł z każdą chwilą zapominał o człowieczeństwie i stawał się zwierzęcy. Jedzenie starej, zepsutej ryby wcale nie budziło w nim obrzydzenia, a stanowiło tylko smakowity kąsek. Wygramolił się więc ze średnio wygodnego legowiska i zabrał się za pałaszowanie zdobyczy. Dobiero, gdy napełnił żołądek, zmienił się na powrót w Fiodora-człowieka i po przeciągnięciu się wyruszył na miasto. Piękne widoki zawsze poprawiają mu nastrój, a miejsce, w którym się znalazł akurat było bardzo przyjemne dla oka, mimo że była noc. Mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach dumnie przemierzał ulicę. Dopiero po kilkunastu minutach przypomniał sobie, że jest bezdomy i wypadałoby znaleźć jakieś lokum na dłużej, jeżeli chce tutaj zamieszkać na stałe. Przez powiedzenie "na stałe" rozumie się przynajmniej kilka miesięcy, może lat? Nadzieja wszak umiera ostatnia. Olśniło go zapewne na widok pewnej uroczej, rudowłosej niewiasty. Niewiedzieć czemu stała samotnie przy witrynie sklepowej przedstawiającej jakieś mało znaczące dla kotołaka przedmioty, a widocznie dla niej interesujące. Znalazł więc ustronne miejsce za rogiem i zamienił w puszystą kuleczkę, co było równoznaczne z rozpoczęciem "polowania na opiekunkę". Jak on kocha to określenie.W taki oto sposób dość brudny kot znalazł się pod nogami dziewczyny i głośno miałcząc, zwrócił na siebie uwagę conajmniej tej pary przechodzącej obok, ale to nie na tych ludziach mu zależało.

Camille?

Hator... Hator... Hator...

KONTAKT: Gmail: iamshrlckd@gmail.com | Howrse: I am Sherlocked

Fiodor Elfman

24 lata | Mężczyzna | Kotołak
OPIS: 
Charakter: Fiodor to przede wszystkim optymista. Wszędzie dostrzega jakieś pozytywy, często się śmieje i niemal prawie zawsze żartuje. Uważa, że życie jest za któtkie i nie ma czasu na użalanie się nad sobą oraz światem. Nawet, kiedy dopadają go nieco gorsze dni nie okazuje tego, by nie psuć szczęścia towarzyszom. Chłopak uważa również, że nie trzeba wykonywać wszystkiego tak, jak inni od nas oczekują. Każdy jest sobą i powinien wiedzieć, co jest dla siebie samego najlepsze. Nie musi przy tym zawsze być mistrzem, lecz wystarczy jedna lub kilka rzeczy, które sprawiają radość. Jeśli się jest zawodowcem chociaż w jednej dziedzinie, wystarczy robić to, co się kocha, a pieniądze same przyjdą. Albo i nie. Tylko nic na siłę. Taką pasją, w której bez reszty się pogrążył jest majsterkowanie. Fiodor zna się na tym tak doskonale, że drugiego takiego to ze świecą szukać. Potrafi naprawić dosłownie wszystko, a jeśli nie potrafi, to cuż, szybko się uczy. Całe dnie może grzebać w starych komputerach, samochodach, acz najlepiej upodobał sobie rowery. Nie tylko 'grzebanie' w nich, ale i jazdę. Te dwukołowe pojazdy to jego drugie życie. Niezmienną miłością darzy również koty, króte uważa za najcudowniejsze stworzenia. Zawsze respektuje ich wolę i nawet jeśli zasłaniają mu komputer, cierpliwie czeka, aż postanowią się przesunąć. Uwielbia ich miękkość i puszystość oraz uważa, że słodko się bawią. Trzeba niestety przyznać także, że jest zdecydowanie zbyt uparty. Zawsze stawia na swoim, nawet, jeżeli nie ma racji. Nienawidzi przyznawać się do winy. Zbyt bardzo się popisuje i przechwala, można nawet powiedzieć, że jest szpanerem. Skrajnie nieodpowiedzialny i zwyczajnie leniwy. Czasem jego zachowanie może rozśmieszać, ale w za dużych dawkach po prostu irytuje. Ale przecież to dalej ten sam słodki, może troszkę dziecinny Fiodorek, więc nie można się na niego zbyt długo gniewać. Prawda?
Historia: Fiodor urodził się w jakimś mieście, gdzieś daleko, on sam nawet nie pamięta już nazwy. A może po prostu nie chce pamiętać? W każdym razie miejsce to było przez pewien czas zdominowane przez kotołaków. Zwykła ludność przyzwyczaiła się do ogromnej ilości mruczków i nieco innych niż oni mieszkańców. Pewnego dnia jednak przyjechali łowcy. Nasz Fiodor w tamtym czasie był prawie pełnoletni, zaledwie trzy miesiące pozostało mu do osiemnastych urodzin. Chociaż większość ludzi żywiła przyjazne stosunki do gatunku chłopaka, znaleźli się też tacy, którzy skuszeni nagrodą pieniężną donosili na "podejrzanych osobników". Dużo się działo. Rozpętała się taka mini-wojna, w której większość kotołaków poległo. Albo i wszyscy. Każdy dzielnie bronił swoich bliskich, ale łowcy byli lepiej uzbrojeni i mieli dużo lepsze umiejętności. Zmiennokształtni nie byli w ogóle przygotowani na atak, co chyba także przyczyniło się do ich masowego mordu. Fiodorek jednak nie wykazał się cudowną, bohaterską odwagą i ogólnym męstwem. Stchórzył. Gdy tylko dowiedział się o łowcach, uciekł zostawiając rodzinę. Wyjechał jak najdalej i próbował zapomnieć. Żył sobie, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Miał tylko jeden malutki problem, mianowicie był bezdomny. Rozwiązanie podsunął przypadek. Gdy spacerował sobie pod piękną postacią kota, zainteresowała się nim młoda dziewczyna. Dała mu jeść, zapewniła miejsce do spania i przygarnęła jako swojego pupila. Fiodor istniał tak przez jakiś czas, wiodąc podwójne życie jako chłopak-przyjaciel i jako kot-zwierzak tej cudownej kobiety. Kiedyś musiał jednak nastąpić moment, że dowiedziała się ona o sekrecie chłopaka. Chociaż zareagowała pozytywnie, wolał nie ryzykować i udał się w całkiem inne miejsce. Działo się tak wiele razy. Fiodor postanowił się nie przywiązywać do tych miłych ludzi, ponieważ zawsze musiał ich w końcu zostawiać, a wtedy cierpiał. Pewnego razu trafił tutaj.
Wygląd:
Człowiek: Fiodor jako człowiek mierzy sto siedemdziesiąt osiem centymetrów i waży sześćdziesiąt cztery kilogramy. Jak widać jest dosyć szczupły. Nie przepada za sportem, ale dużo spaceruje, czasem biega i często jeździ na rowerze, dlatego ma lekko wysportowaną sylwetkę. Niedużo, bo niedużo, ale troszkę to widać. Chłopak ma ciemnobrązowe włosy, które tworzą nieartystyczny nieład, ale wyglądają uroczo. Zwykle na jego twarzy zobaczyć można też brodę, gdyż leniuchowi nie chce się golić. Posiada ładne, niebieskie oczy i zniewalający uśmiech. Jak przystało na przedstawiciela swojego gatunku, Fiodor porusza się sprawnie nawet w trudnych warunkach. Z tego też powodu parkour mu nie straszny.
Kot: Fiodor po przemianie przybiera postać średniej wielkości, jasnego kocurka. Jedynie na uszach, ogonie oraz troszkę na pyszczku i łapkach można zobaczyć ciemnobrązową barwę. Jest posiadaczem dużych, okrągłych i niebieskich oczu. Jego sierść jest półdługa.
Umiejętności: Oprócz szeroko rozumianego majsterkowania, Fiodor świetnie potrafi prowadzić różne pojazdy. Największą pewność ma w samochodach i motocyklach, ale szybko się uczy. Wymiata na rowerze. Ma dar nauki języków, ale zna jedynie angielski, francuski i rosyjski. Prawie dogadałby się też po mandaryńsku. Nie uważa tego jednak za swoje hobby. Oprócz gitary akustycznej opanował też ukulele, skrzypce i harmonijkę ustną. Z natury jest zwinny i wygimnastykowany, w końcu jest kotołakiem. Świetny strzelec, ale tylko wyborowy. Potrzebuje czasu na dokładne wycelowanie. Za to kompletnie nie umie w gotowanie. Jedynie, co potrafi zrobić to smarować chleb masłem i obsługiwać mikrofalówkę. Żywi się więc fastfoodami i ciastami. Fatalnie rysuje i nawet nie zabiera się za taniec.
STOSUNKI: Obecnie brak.
CIEKAWOSTKI:
~ Jest leworęczny.
~ Nie umie powiedzieć "R". Wychodzi mu za to coś w stylu "Ł".
~ Jego ulubiony napój to herbata, a jedzenie to pizza hawajska, owoc zaś to banan.
~ Lubi żonglowanie, penspinning, origami, c-walk, freestyle football, fingerboard, yoyo i inne takie.
~ Kolekcjonuje guziki.
~ Fan Gwiezdnych Wojen i Star Treka.
Jako kot
~ Zawsze nosi przy sobie różne drobiazgi, takie jak zapałki, gumki recepturki, kawałek sznurka czy spinacze.
~ Chociaż jest chudy, bardzo dużo je.

15 gru 2016

Od Sydney do Williama

Usłyszałam łomot, a zaraz po tym poczułam zapach krwi. Zdjąwszy ręce z mojej twarzy, obróciłam się i zobaczyłam martwego psa. Zamrugałam kilka razy aby sprawdzić, czy znów nie mam halucynacji. Jednak pies nadal tam leżał, a kilka kroków za nim stał ten sam mężczyzna. Odwróciłam się do niego. Chwilę tak staliśmy w milczeniu, aż wprawił swój aparat mowy w ruch.
- Ci co nie polują, umierają. – Mówił spokojnie lecz oschło, tak jakby wyparowała z niego cała energia życia. Zatrzymałam się na jego słowach. Ja poluję, ale nie na ludzi ~ pomyślałam. Zwróciłam wzrok ku martwemu zwierzęciu, które miało wiele ran, a krew lała się z nich strużkami brudząc powoli stare deski molo. Powoli przegrywałam walkę z odruchami ludzkimi, ironia. Istota nadnaturalna żywiąca się mięsem ludzkim ma jakieś odruchy? I to w dodatku ludzkie? Prychnęłam, lekko się uśmiechając na tą myśl jednak nie mogłam się dalej utrzymać. Moje łańcuchy które mnie kontrolowały, zostały zerwane, a ja już jako wendigo rzuciłam się na ciało psa. Po chwili smak mięsa ożywił moje kubki smakowe, a ja pragnęłam jeszcze więcej choć wiem iż taka porcja wystarczy mi co najmniej na trzy dni. Może gdybym miała pieniądze kupiłabym mięso w jakimś sklepie, zostaje jeszcze kwestia mieszkania no i kuchni oczywiście… Mogłabym zrobić danie, które robiła mama… Kiedy skończyłam pożerać, moją uwagę przykuła obroża psiaka. Małe, złote kółeczko z wygrawerowanym imieniem ‘Ciapek’. No cóż Ciapek, przepraszam, ale to nie ja cię zabiłam. Ale zjadłam… Wstałam od zmasakrowanego ciała po czym przykucnęłam przy barierce i sięgnęłam ręką po wodę, aby obmyć ręce i twarz. To samo zrobiłam z obrożą i wsadziłam ją do kieszeni spodni. Kiedy skończyłam wzrokiem powróciłam na stojącą w tle sylwetkę wendigo. – Dzisiaj masz szczęście. – Znów ten głos, jakby wyprany z uczuć. Przeszły mnie ciarki, częściowo spowodowane jego obecnością jak i silnym wiatrem od strony morza. Wendigo odwrócił się i zaczął iść w odwrotną stronę. Nie wiedziałam czy chce mojej obecności, ale z drugiej strony czułam się odrobinę bezpieczniej w towarzystwie osoby takiej samej jak ja. Dlatego postanowiłam iść razem z nim. Dorównałam mu kroku, na co ten tylko łypną okiem w moją stronę lecz nie wyraził niechęci co do mojej obecności.
- Jak Ci na imię? – Odezwałam się w końcu po ciszy między nami. Dotąd nie poznałam jego imienia, a chciałam wiedzieć do kogo się zwrócić w razie potrzeby. Nie wiadomo co może mi się jeszcze zdarzyć.
- William. – Fajne imię. Zawsze kojarzyło mi się w dzieciństwie z księciami. Nie wiem czemu, może postrzegałam to imię jako dostojne? Spodziewałam się kolejnej ciszy, a jednak została przerwana przez jego głos. – A ty? Jak Ci mówić?
- Sydney… - Powiedziałam cicho. Nie byłam dumna z tego, że moje imię oznacza także miasto w Australii, ale nie ja wybierałam. Po kilku minutach dotarliśmy na skrzyżowanie. Piaszczysta ścieżka, którą przyszliśmy kierowała na molo i plażę, natomiast droga przed nami była już zrobiona z asfaltu. Prowadziła w lewo i prawo, na lewo było miasto, a droga na prawo zagłębiała się bardziej w las. Zatrzymałam się obserwując oświetlone miasto. Muszę tam wracać, przecież nie będę zawracała mu więcej dupy… Zawiał silny wiatr, na co moja dolna szczęka niekontrolowanie zadrżała. Objęłam się rękoma jakby to miało mi pomóc ocieplić ciało.
- Nie idziesz? – Odwróciłam się do Williama kiedy usłyszałam jego pytanie. Tak jak podejrzewałam kierował się w przeciwną stronę.
- Nie chcę nadużywać twojej pomocy. – Objęłam widok za jego plecami, aż wreszcie wlepiłam wzrok w drogę pod moimi nogami. – Poza tym – prychnęłam przy tym jakby to miałoby odwrócić moją uwagę od zimna i innych problemów przez które moja głowa była zapełniona. – W mieście pewnie jest jakiś… lokal lub budynek gdzie będę mogła się zatrzymać. – Chciałam w to wierzyć, jednak po drodze nie widziałam nic takiego. Po prostu już czuje się ciężarem dla Williama.

Will?

Od Williama do Sydney

Nie wiem czemu zapuściłem się tak daleko. Czułem straszny, zaćmiewający umysł głód, potrzebę napełnienia żołądka, ale zazwyczaj nawet to przegrywało z niechęcią do opuszczania swojego terytorium. Mimo tego, z dnia na dzień to się pogłębiało, zapasy były na wyczerpaniu, stałem się bestią, nie myślącą o niczym innym niż chęć poczucia w ustach słodkiego, mdłego ludzkiego mięsa. Zima nie sprzyja wendigo, grzybiarze nie mają czego zbierać, ludzie również ćwiczyć w lesie nie chcą, było bardzo zimno. Bez zapuszczania się do miasta ciężko przeżyć, ale nawet w takim stanie nie wkroczę do centrum. To zbyt głupie nawet jak na potwora. Musiałem dotrzeć aż do miejsca, gdzie lampy rozjaśniały bezpieczny mrok. Nie dbałem o zakrycie siebie, by nikomu nie zdradzić się ze swoją nadnaturalnością ani o to, by nie pozostawać na widoku, szczególnie posilając się.
Głód był tak silny, że stłumił zmysły, ostrożność. Myślałem tylko o tym, by wreszcie napełnić brzuch, nabrać sił, tak bardzo potrzebnych po długiej głodówce. Żywiłem się ludźmi, był to bardzo sycący posiłek i mogłem robić bardzo długie przerwy między porcjami, jednak ta sprawiła, że po raz kolejny moje człowieczeństwo zniknęło niemal doszczętnie. Na szczęście nie bezpowrotnie, tliło się jeszcze trochę, by uczucie sytości ponownie je przywróciło. Przymknąłem oczy, czując, jak jasność umysłu wraca, wtrącając w niemal narkotyczny trans. Przerwało go jednak coś. Uczucie zagrożenia, mocne, przeszywające ciało. Nie byłem sam. Powoli się podniosłem, wyjmując chusteczkę i ocierając nią usta oraz ręce. Nie ma potrzeby wdawać się w bezsensowne walki, jedynie marnujące energię. Nie jest to potrzebne, dopóki ta osoba sama nie jest agresywna, a nie wydawała się taka. Mogę spokojnie odejść.
***
(jakiś czas później)
Dziewczę, które wcześniej przyglądało mi się podczas posiłku, opierało się o barierki, ukrywając swoją twarz. Rzuciłem jej pod nogi martwego, jeszcze ciepłego psa. Z ran na całym ciele obficie wypływała krew. Nie był trudnym celem, siedział na swoim podwórku i obszczekiwał mnie głośno, gdy przechodziłem obok. W swej agresji nie pomyślał, że być może ten dziwny człowiek może być groźny, powalając go jednym ciosem ostrych jak brzytwy pazurów. Było nie szczekać tyle. Nie był to może wyjątkowo duży posiłek, a i mało pożywny, człowiekowi w ogóle nie dorównywał, ale w głodzie powinien jej chociaż trochę pomóc. Tak myślę, sam nigdy nie żywiłem się zwierzętami, uważając, że lepszy większy wysiłek i cenniejsza nagroda, niż mniejszy, ale częstszy wysiłek, o dużo mniej wartej zachodu zdobyczy. Nawet w najgorszym stanie nie uważałem ich za łup, chociaż na sam myśl o mięsie traciłem zmysły.
- Ci co nie polują, umierają - powiedziałem, ale bez grama jadu. Mój głos był oschły, ale nie przepełniony złośliwością, to była raczej dobra rada. Świat rządzi się swoimi zasadami, jest prawo pięści i kłów, ten co nie poluje, ten nie je, a więc i nie przeżywa zbyt długo. Obserwowałem ją uważnie, każdy najmniejszy ruch. Pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z innym przedstawicielem mojej rasy. Nigdy nie widziałem kogoś podobnego, ale wiedziałem, że istnieją. Nie mogłem być przecież jedynym na świecie monstrem. Nie mogłem być jedynym, który się skusił na ludzkie mięso i przeżył do dzisiaj. Świat jest zbyt wielki, a mój gatunek (lub też były gatunek) zbyt podatny na wpływy oraz impulsy, by tak było, jednak co innego gdybać o innych wendigo, a co innego widzieć na własne oczy. To jednak nie solidarność czy ciekawość sprawiła, że postanowiłem jej nieco ułatwić życie, a czysta dobra wola. Czułem się znów człowiekiem, a ludzie czasem pomagają innym, szczególnie młodszym. Miała bardzo młodą twarz, co przy, według mnie, niskim wzroście sprawiało, ze wyglądała niemal dziecięco. Ciężko było mi ocenić wiek, zbyt długo przebywałem w odosobnieniu, by pamiętać jak to robić. Cud, że jeszcze pamiętam jak się mówi, ale książki i muzyka sprawiły, że nie zwariowałem do końca. - Dzisiaj masz szczęście.

Sydney?

14 gru 2016

Od Sydney

Wędrowałam właśnie po mieście w krótkim rękawku i dżinsach. Prawie wybiła już północ, a ja chciałabym znaleźć sobie jakieś miejsce do spania, bądź coś do odkrycia bo mróz -mimo iż taka istota jak ja jest przyzwyczajona do mroźnych klimatów- daje w kość. Do miasta dotarłam zaledwie dziś popołudniu lecz zdążyłam się przyjrzeć ciekawym budynkom oraz parkom. Jest tutaj nawet molo z pięknym widokiem na morze. Moje myśli błądziły po wszystkich miejscach które dziś zwiedziłam i stwierdziłam, że ciekawie byłoby tutaj zostać tylko… Czy są tutaj łowcy? Na samą myśl o nich przeszedł mnie dreszcz. Objęłam się ramionami i postanowiłam podejść ostatni raz na molo. Mój brzuch odezwał się po raz kolejny w tym dniu, prosząc się o jedzenie, jednak nie było to takie proste…
Latarnie oświetlały tylko kawałek drogi, na ulicach nie było nikogo lecz z oddali można było słyszeć głosy i śpiewy pijanych ludzi, którzy zaszli do klubu, wiatr lekko powiewał, porywając czasami małe kosmyki mych białych włosów, a gwiazdy pięknie prezentowały się na nocnym niebie. Kiedy przeszłam już większą część drogi przez las, -która prowadziła do molo,-  wreszcie usłyszałam kojące szumy fal, obijających się o brzeg. Wzięłam głęboki oddech rozkoszując się czystym i świeżym powietrzem. Molo oświetlone było tylko kilkoma lampami, które ustawione były w odpowiedniej odległości jednak ostatnie lampy z trzech, z czego dwie nie świeciły, a jedna co chwile migała – ukrywały coś. Zauważyłam poruszającą się sylwetkę, zgarbioną jakby się nad czymś pastwiła. Stojąc nadal na początku wielkiego molo postanowiłam ruszyć. Byłam jedną z istot nadnaturalnych, wprawdzie nie musiałam się czego bać, ale jednak lekki strach przed nieznanym wygrał. Ciekawość z czasem stała się o wiele większa. Poruszałam się bezszelestnie, uważałam to za plus mojej rasy, lekko wychudzeni, nie ważymy wiele. W końcu, nie jemy dużo by się opanować. Przynajmniej ja ~ stwierdziła moja podświadomość. Kiedy stanęłam tak blisko, abym mogła zobaczyć co się dzieje – zesztywniałam. To był człowiek. Nie… Nie człowiek lecz Wendigo! Wreszcie spotkałam kogoś z mojej rasy! Lecz na razie nie było mi dane się z nim poznać. Był w trakcie posiłku, a raczej kończył posiłek składający się z ludzkiej kobiety. Zauważyłam ostre zęby, wyrywające mięso, wzrok zamglony jak u ślepego, ostre pazury… Jedynie co mogłam uczynić w tej chwili to usiąść na ławce i poczekać, aż skończy. Babcia zawsze powtarzała, że nam nie wolno przeszkadzać gdy jemy.
Kilka minut później postać podniosła się. Widziałam jak z kieszeni spodni wyjmuje białą jak śnieg chustkę i zaczął wycierać nią swoje ręce oraz twarz splamioną krwią. Zęby nagle zniknęły, ostre pazury powróciły do formy placów jak u ludzi, a zamglony wzrok odzyskał dawną barwę. Ewidentnie był to mężczyzna, choć w pierwszych momentach jego włosy spowodowały, że myślałam iż jest kobietą. Zwrócił wzrok na mnie, przeszywając mnie swoim lodowatym wzrokiem, a następnie zaczął iść przed siebie. Ostrożnie wstałam i zapytałam;
- Przepraszam, możesz mi pomóc? – Mężczyzna odwrócił się na chwilę w moją stronę i się zatrzymał, lecz nic nie odpowiedział. – Jestem taka jak ty… - Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok nie wiedząc co dalej powiedzieć. Mój brzuch nieoczekiwanie dał o sobie znać, a ja zacisnęłam oczy i próbowałam odgonić nieprzyjemne uczucie. Wendigo nadal wpatrywał się we mnie tym swoim wzrokiem, aż wreszcie ponownie ruszył przed siebie. Zaczęłam iść za nim: - Hej! Poczekaj! Wiesz może gdzie znaleźć wsie? Lub chociaż jakieś gospodarstwo, gdzie można zapolować na zwierzęta? Od dwóch dni nic nie jadłam! Proszę… - Ostatnie słowo wymówiłam już pod nosem, bo on i tak nic sobie z tego nie robił, raczej jeszcze bardziej się oddalał, aż zniknął w ciemnościach. Podeszłam do barierki i zapatrzyłam się w czarne jak noc morze. Westchnęłam ciężko po czym oparłam łokcie na barierce, a głowę ukryłam w rękach. – Jestem w czarnej dupie… - Powiedziałam pod nosem.

Will?

„Jeśli chcesz ujrzeć coś wartościowego, nie podnoś głowy, nie szukaj tego na piedestałach. Prawdziwe perełki ukryte są wśród kurzu i spowite mgłą zapomnienia.”

KONTAKT: Howrse: Ali010612 || Gmail: Sieralioness222@gmail.com

Sydney Kinley

25 lat | Kobieta | Wendigo
Głos: Zara Larsson
OPIS:
 Sydney... Kiedyś dziewczyna radosna, pełna życia, a przede wszystkim - szczęśliwa. Od tragedii, którą spotkała jej rodzinę stała się inna; wmawiała sobie że jest to jej wina, ciężar odpowiedzialności ja wyniszczył. Jej stan psychiczny też nie był w najlepszej formie; halucynacje, głosy, dziwne dźwięki i postacie... Może zaczniemy od początku?
"Sydney pochodziła z rodziny Wendigo. W skład jakże tego pięknego, rodzinnego obrazu wchodzili: mama, tata, ciocia, wujek, dwaj młodsi kuzyni oraz babcia. Tak liczna rodzina, a do tego istoty nadnaturalne nie mogli sobie pozwolić na mieszkanie w bloku, bądź w mieście - mieli dom. Wielki, dwupiętrowy dom, który pomieścił całą rodzinkę Kinley, do tego przy lesie. Jako że od najmłodszych lat w jej rodzinie wpajano, że nie wolno jeść ludzi,-swoją drogą, śmiesznie to brzmiało dla małej Sydney- jadali jedynie zwierzęta, mięso ludzkie tylko w święta lub jakieś ważne uroczystości. Na początku ciężko było się do tego przyzwyczaić, jednak z czasem kiedy Syd rosła, tym lepiej to znosiła. Żyła normalnie; chodziła do szkoły, miała przyjaciół, rodzinę, miała kontrolę nad swoim wewnętrznym Wendigo. Dopóki nie powiedziała swojej koleżance, że jest inna niż wszyscy. To był błąd. Nie wiedziała? Skąd miała wiedzieć, że jej koleżanka jest z rodziny łowców? Skąd miała wiedzieć, że weźmie to na serio? Chciała się tylko wyżalić, jak czasami to wszystko utrudnia mimo kontroli nad sobą. Nie spodziewała się, że następnej nocy podłoży ogień pod jej dom i sprowadzi łowców, aby zamordowali jej rodzinę. Sydney miała wtedy 18 lat, gdy widziała jak jej rodzina pali się, żywcem, ale była tchórzem, sparaliżowało ją aż wreszcie oprzytomniała i zaczęła uciekać z płonącego domu. Tak oto zaczęła błądzić po świecie."
Teraz Syd ma 25 lat, jej stan psychiczny się ustabilizował, choć nadal w śnie widzi płonąca rodzinę oraz słyszy ich rozpaczliwe jęki podczas gdy płomienie, rozpaczliwie pochłaniają Wendigo. Stała się cichą myszką, rzadko coś mówi raczej przyzwyczaiła się do swoich własnych myśli, jednak kiedy potrzeba jest w stanie wypowiedzieć kilka zdań, od czasu do czasu zaklnie pod nosem. Jedno z jej ulubionych zajęć jest obserwowanie innych ludzi, według niej język ciała wyraża więcej niż mowa, a po wieloletnich obserwacji ludzi i nadnaturalnych potrafi odgadnąć jakie odczucia dana osoba w pewnej chwili czuje. Mimo wypadku, zachowała choć odrobinę swojej radości, a mianowicie zaczęła doceniać wszystko co ma przy sobie, w skrócie; cieszy się małymi rzeczami, choćby najdrobniejszymi. Jest dobrą osobą, chętnie pomaga chociaż sama czasami potrzebuje pomocy, lecz woli się do tego nie przyznawać. Nadal posiada kontrolę nad swoim Wendigo chociaż załamanie temu nie służyło. Nadal odżywia się jedynie mięsem zwierząt, całkowicie porzuciła mięso ludzkie. Nadal gdzieś w środku jest tą Sydney sprzed wypadku lecz nie potrafi ją do siebie dopuścić, ma obawę że stanie się to samo tylko coś gorszego. Mimo tego wszystkiego stara się żyć normalnie, jest ciekawska, stara się być dobra jak dziecko które czeka na prezent od Świętego Mikołaja. Stara się być sobą.
PUPIL: -
STOSUNKI: Brak, rodzina zmarła.

7 gru 2016

Od Ellen do Adriena

- Na razie nie potrzebuję twojej pomocy, wystarcza mi, jeśli przyjeżdżasz co jakiś czas - przegryzłam wargę, głęboko się zastanawiając. - Potem może być trochę gorzej, ale wydaje mi się, że nie będę potrzebowała stałej opieki. Najwyżej możesz spróbować wyprosić u Damiena trochę więcej pracy w San Lizele, ale jeśli nie będzie takiej możliwości, sama sobie poradzę.
Podniosłam się z kanapy i objęłam go od tyłu, opierając głowę na jego plecach.
- Za dużo myślisz Rien, od zawsze ci to powtarzam. Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Usłyszałam jego ciężkie westchnienie.
- Może się udać.
- Oo, takie coś właśnie chciałam usłyszeć - spojrzałam na Queen, której oczy błyszczały niczym kryształki.
- Tak?
- W końcu powiedziałeś coś, co nie zalatuje pesymizmem. Co więcej, nie daleko temu do optymistycznego myślenia - Adrien obrócił się przodem do mnie i po raz kolejny zamknął w uścisku. Odepchnęłam go chwilę później. - Za dużo czułości, człowieku, ja nie umieram. Co prawda będę wyglądała jak wielka beczka na nogach, ale cóż... ma się tego pecha. Zrób dobry uczynek i zrób mi coś do jedzenia.
- Jajecznicę?
- Tylko to potrafisz? - uniosłam brew wpatrując się w niego badawczo. - Okej, w takim razie pomóż mi z kurczakiem. Może być z ryżem i warzywami?
- Brzmi nieźle.
- W takim razie rusz tyłek i idź ostrugaj warzywa - popchnęłam go w stronę kuchni, a oba koty podążyły za nami ciekawe co będziemy robić.

Rien? Te dialogi takie wypełniacze ;v

Od Ellen do Alex'a

- Tu jest ślicznie - przyznałam z uśmiechem, rozglądając się po pomieszczeniu. W domu panował porządek, co było dość zaskakujące. Zawsze miałam zdanie, że gdy mężczyzna mieszka sam, nie potrafi utrzymać porządku, a tu taka niespodzianka. - Chociaż brakuje mi roślin.
- Roślin?
- Ahh... no wiesz, łodyga, korzeń... takie zielone, czasami mają kwiaty. Takie kolorowe - spojrzałam na niego z rozbawieniem, krzyżując nogi na kanapie.
- Przecież wiem co to - dał mi kuksańca, a ja udałam złość. - Nie mam do tego głowy, a kaktusy nie wyglądają najlepiej.
- Niekoniecznie. Niektóre są naprawdę ładne, mają nawet kwiaty. Chodź, wybierzmy się na zakupy - zaproponowałam z radością, a widząc jego sceptyczne nastawienie, spróbowałam go zachęcić. - Nie daj się prosić, Alex. Rozerwiesz się troszkę.
- Na zakupach?
- Oczywiście - prychnęłam, wstając z sofy. - Wybierzemy trochę rzeczy i może jakieś ozdoby, powiedzmy, że to mój prezent na parapetówkę.
Złapał mnie za dłoń.
- Nie będziesz płacić za rzeczy do mojego domu.
- Strasznie nudzisz Alex, to nie problem. A mnie będzie miło, że mogłam ci pomóc - uśmiechnęłam się. Na chwilę zapadła cisza, aż w końcu przerwało ją ciężkie westchnięcie Fosher'a. Udało się, wygrałam.
- Niech ci będzie - również się podniósł i skierował ku drzwiom, podając mi kurtkę.

Alex? 

4 gru 2016

Od Adriena do Ellen

- Chodzi o to, że ja nie chciałabym, żebyś czuł się winny za to co się stało... Gdybyś miał poczucie obowiązku i spędzał ze mną czas z przymusu, czułabym się okropnie. Nie miałabym ci za złe gdybyś teraz wyszedł i już więcej nie wrócił.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Aż tak mało masz wiary we mnie, Ellie?
Uśmiechnąłem się gorzko.
- Nie mógłbym cię tak zostawić, zapominasz, że to dziecko ma być także moje, ponoszę za nie odpowiedzialność. Czuję się zobowiązany, ale nie będę chronił cię tylko dlatego. Lubię cię, El, dobrze o tym wiesz. Poza tym, z czysto fizycznej strony, nie mógłbym cię teraz zostawić, nie miałabyś szans.
Nie dałem jej dojść do słowa, zamykając w mocnym, acz delikatnym uścisku.
- Teraz już się mnie nie pozbędziesz - uśmiechnąłem się,
Prychnęła, wyplątując się z moich ramion.
- Jeszcze zobaczymy. Nawiasem, co z twoją pracą?
- Um... O tym nie pomyślałem.To może być problem. Nie mogę zostawić Damiena ot tak, on też mnie potrzebuje.
Zmarszczyłem brwi, wstając. Queen zjawiła się znikąd, jak dawniej wdrapując się po mnie, aż mogła usiąść mi na ramieniu. Otarła pyszczek o mój policzek, mrucząc cicho.
- Nie wiem, co z tym zrobić, Ellie - westchnąłem, odwracając się do przyjaciółki.

Ellen?

2 gru 2016

Od Ellen do Alice

- Wiesz, domek na odludziu nie jest tak dyskretny jak może ci się wydawać - przejechałam wzrokiem po skromnie urządzonym wnętrzu i pokrytych kurzem drzwiach. Wzdrygnęłam się mimowolnie i znów spojrzałam na dziewczynę. Gdy ta nie poruszyła się, wciąż siedząc za szafą, westchnęłam z rezygnacją. - Przecież nic ci nie zrobię.
- Skąd mogę mieć pewność? - spytała niepewnie, a w jej oczach widziałam strach.
- Nie mam przy sobie broni - wyciągnęłam z kieszeni kurtki swój sztylet i rzuciłam w jej stronę. Drgnęła niespokojnie, gdy ostrze uderzyło o ziemię, ale wyraźnie się rozluźniła. Wyszła zza mebla i zbliżyła się do mnie.
- W takim razie może zaczniemy od nowa? - uśmiechnęłam się do niej łagodnie i wyciągnęłam rękę w jej kierunku. W oczy rzucał się jej czarny lakier bardzo odmienny od mojego - prawie niewidocznego. - Ellen.
- Um... Alice - odwzajemniła uśmiech i uścisnęła moją dłoń. W momencie, gdy nasze dłonie się złączyły przez moje ciało przebiegł dreszcz, a ja już wiedziałam z kim mam do czynienia. Oczy brunetki rozszerzyły się gwałtownie i dzięki temu wiedziałam, że również poczuła to co ja. Była równie zaskoczona co ja, w życiu nie podejrzewałabym jej o bycie feniksem. Może wilkołakiem albo wampirem, ale ognista istota w tej zaskakująco nieśmiałej i cichej dziewczynie?

Alice? :)

1 gru 2016

Od Leonarda do Hope

Ostatni klient wyszedł zamykając drzwi. Na reszcie trochę odpoczynku, a przy odrobinie szczęścia może nawet będę mógł się z kimś trochę pogonić. Inaczej niż pogonią tego nie mogę nazwać, młodzi odmieńcy zazwyczaj szalejący z powodu burzy hormonów, w ogóle nie panujący nad umiejętnościami trochę ognia, celne uderzenie i już, na prawdę zero zabawy. Zamknąłem sklep po czym ruszyłem w stronę lasu. Po zachodzie słońca to najpiękniejsze miejsce w okolicy.
Każdy żyje tu trochę inaczej, nie można dostosować się do jednego szablonu. Stres tutaj chyba nie istnieje, położyłem się na trawię i wpatrywałem w pięknie lśniące gwiazdy. Odleciałem szybciej niż miałem to w zamiarze, jednak obudziły mnie odgłosy dochodzące z niedaleka. Zmierzały w moim kierunku, poczułem to,  więcej dwie osoby. Lekki krok, czyli kobiety lub dobrze wyszkoleni przeciwnicy, minęła dłuższa chwila poczułem słodką woń delikatnych perfum to jednak kobiety. Wstałem, one również mnie zobaczyły jedna z nich była inna, wyglądały tak samo ale coś było nie tak. Po ich minach wnioskuję, że nie spodziewały się tu kogoś spotkać,
spojrzały na siebie wzajemnie. Jedna przyjęła pozycję obronna druga jakby miała zaraz uciekać, to było zbyt podejrzane. Szybko przeanalizowałem sytuację, jednak jej wynik był dość ekscentryczny.
Mianowicie wynikało z niego, że natknąłem się na zbuntowanego łowcę i jednego z nadnaturalnych,
nie powiem. Zapowiada się ciekawie.

Hope?