31 gru 2017

Od Dimityra do Lunaye

Luna stała, jak słup soli przede mną. Widać było, że była zaskoczona i trochę zawstydzona tym gestem, jednak swoje niebieskie oczy miała skierowane w moją stronę, były one zamglone i rozmarzone. Nie dziwiłem jej się tym, w końcu niecodziennie ktoś cię całuje od tak w usta, do tego zgadywałem, że był jej to pierwszy pocałunek, albo jeden z pierwszych, było to czuć, a mówi to doświadczony Casanova, który miał już wiele panienek przy boku i nie raz się całował. Nie żebym do każdej z nich coś czuł, od co, taki był mój kaprys, czasami one same chciały bym z nimi chodził. Przecież to nie moja wina, że aż tak do mnie lgnęły. Może to wszystko brzmieć okrutnie, ale... Raczej już nie nadaję się na stałe związki, podobnie, jak partnerki, z którymi chodziłem, zdecydowana większość z nich nie miała problemu z rozstaniem, często kolejnego dnia widziałam je z jakimś innym facetem przy boku.
W dalszym ciągu trzymałem dłonie na jej biodrach i dopiero, gdy lekko potrząsnęła głową i popchnęła mnie do tył, wziąłem je i włożyłem do kieszeni moich spodni.
Zastanawiałem się, co teraz musiała o mnie myśleć. Ciekawe też, czy uważała się za kolejną dziewczynę, którą miałem ochotę wyrwać. I szczerze? Nie miałem pojęcia, co zrobić z Luną. Z jednej strony taka moja rola wiecznego kawalera, jednak z drugiej... Ta dziewczyna była inna, nie zależało jej na szybkim związku, raczej należała do tych, co jednak szukały faceta na całe życie. Westchnąłem. Dlaczego głupi ja musiałem ją pocałować? I to w taki sposób?
- Czemu to zrobiłeś? - wydukała w końcu z siebie. Nie wiedziałem. Jeszcze raz westchnąłem i odwróciłem się w stronę szafek, by móc w spokoju założyć na siebie resztę ciuchów. Podniosłem pistolet z ziemi i włożyłem do torby, aby jeszcze sobie ktoś krzywdy nie zrobił. - Oczekuję odpowiedzi! - w tym momencie spojrzałem na nią kątem oka. Była jeszcze bardziej czerwona na twarzy niż wcześniej.
- Chciałem cię rozbroić, księżniczko - powiedziałem z szelmowskim uśmiechem na ustach. ,,Cholera, to zdanie jeszcze bardziej skomplikuje sprawę" - pomyślałem wtedy.
- Dimityr - warknęła.
- Powiedziałem już - jęknąłem. - A teraz wybacz, ale spieszę się do domu. - Założyłem torbę na ramię i udałem się w stronę drzwi. Słyszałem, jak jeszcze za mną coś krzyknęła, ale ja już uciekłem z zasięgu jej złości.

Kolejne dni wyglądały okropnie. Luna omijała mnie szerokim łukiem i nie chciała ze mną w ogóle rozmawiać, a niestety nasz grafik wyglądał tak, że byliśmy na siebie skazani całą swoją zmianę, czego za bardzo zmienić się nie dało, bo trzeba by było pozmieniać plany reszty pracowników. Szczerze powiedziawszy poczułem wyrzuty sumienia, że jednak ją pocałowałem, ale codziennie wmawiałem sobie, że jej przejdzie, przecież to był tylko zwykły całus. W końcu w jakiejś części mnie znała i wiedziała, że mogę coś takiego odwalić. No sorry, jestem bardzo prostym człowiekiem.
Kilka dni później obserwowałem Lunę zza blatu i westchnąłem. Biduka przez cały ten czas chodziła, jak na szpilkach, ręce jej się trzęsły. Powinienem chyba nareszcie coś zrobić. Kiedyś musi dojść do tej rozmowy, nie ma co znowu odstawiać jej na dalszy plan. Otrzepałem się z wyimaginowanego kurzu i podszedłem do niej.
- Luna - powiedziałem poważnym, jak na mnie tonem głosu. - Chyba powinniśmy porozmawiać.
- Ty już pokazałeś, co masz do powiedzenia - warknęła odwrócona do mnie tyłem.
- Ja serio mówię - odpowiedziałem.
- Ach tak? No to słucham jaśnie pana Casanovę - prychnęła odwracając się w moją stronę i opierając dłonie po bokach ze ścierką w jednej ręce.
- Znasz mnie, wiesz, że lubię czasem sobie poflirtować z kobietami - zacząłem powoli. Nie chciałem, by odebrała to źle, ale widząc powiększający się grymas na jej twarzy, zdałem sobie sprawę, że ta rozmowa albo skończy się kłótnią, albo w inny mało przyjemny sposób. - Wiesz też, że nie kręcą mnie stałe związki, a to, że cię pocałowałem nic nie oznaczało. Znasz mnie, ja tak mam.
- Oczywiście, zabawianie się kobietami jest takie zabawne, jak ja się uśmiałam, ha ha ha! - jej słowa wręcz ociekały jadem, co mnie trochę przeraziło. Wkurzona baba jest jednak... Bardzo niebezpieczna, co już kilka razy się przekonałem, często na przykładzie mojej siostry. A najgorsze może być to, że jest łowczynią i znienacka może wyciągnąć broń... Brr. Nie polecam.
- Luna, posłuchaj...
- Czego mam posłuchać? Tego, że przepraszasz, że mnie pocałowałeś? Dzięki, ale nie skorzystam - przerwała mi. - A teraz wracaj do pracy, bo leniów takich, jak ty, bardzo szybko mogę zwolnić. - Odwróciła się do mnie tyłem i wróciła do swojej roboty, jednak ja nie chciałem dać za wygraną.
- Luna - powiedziałem stanowczo. - Nie możesz mnie ciągle unikać! - wykrzyknąłem to tak głośno, że paru gości zwróciło na nas uwagę. Pokręciłem głową z niezadowoleniem i złapałem blondynkę za przedramię. - Chodźmy porozmawiać na zapleczu.
- Nie dotykaj mnie! - pisnęła i dała mi z liścia. No to teraz mam przechlapane. Już praktycznie wszyscy spojrzeli zdziwieni w naszą stronę.

Luna? Wybacz, że tak długo czekałaś i że takie marne, ale trochę wybiło mnie z rytmu xD 

25 gru 2017

Temat 2. Eventu Świątecznego ~ Od Ezequiela

   W tamtych czasach przygotowania mogły iść wolno, mieliśmy na znacznie więcej rzeczy czas, a ja byłem młodszy i jeszcze nie aż tak postrzelony, jak później. W czasie świątecznych przygotowań łatwo wpaść w pośpiech, gonienie za kolejnymi sprawami, bez klimatu i bez uroku. A przecież najważniejsza w tym czasie nie jest perfekcja, tylko radość z tych przygotowań i znalezienie czasu na celebrowanie tych chwil w gronie naszych najbliższych...! Po dużym tempie ostatnich tygodni chciałem, by ten przedświąteczny czas był wolniejszy, spokojniejszy, taki bardziej tu i teraz. I wiedziałem, że mogłem to uzyskać poprzez planowanie naszego przygotowania z wyprzedzeniem. Od najmłodszych lat matka uczyła mnie dyscypliny oraz organizacji, więc nie stanowiło dla mnie problemu kupienie specjalnego kalendarzyka w sklepie papierniczym z dość dużymi odstępami na opisy.

4 tygodnie do Świąt (21-27 listopada):
  • ustalić jak spędzimy Święta (zaplanować podróże i rodzinne spotkania)
  • ustalić świąteczny budżet
  • ustalić plan prac domowych i przygotowania potraw, podzielić go między wszystkich członków rodziny
  • spisać pomysły na prezenty i zrobić pierwsze zakupy (ważne! 25 listopada Czarny Piątek i zakupy w okazyjnych cenach)
  • pomyśleć nad pakowaniem prezentów i sprawdzić czy mamy wszystkie akcesoria do pakowania (papiery, wstążki, etykiety)
  • ustalić do kogo wyślemy kartki świąteczne, spisać adresy
  • zaplanować nasze świąteczne tradycje


   Święta w wieku trzynastu lat miałem spędzić z daleką rodziną matki w Hiszpanii. Wiedziałem, że należeli do tego rodu, który pomagał w Hiszpańskiej Inkwizycji przez fakt ich potężnej religijności, dlatego nie mogliśmy zupełnie niczego pominąć w zakresie wiary. Dziadkowie St. Claire byli wyjątkowi także pod kolejnym względem: to byli prawdziwi smakosze. Nie wzruszy się ich typowymi, schematycznymi potrawami. Musiałem naprawdę się wysilić, aby dopasować wszystko do ich egzotycznych jak dla mnie wówczas wtedy kupek smakowych, bowiem Europa wydawała mi się zupełnie obcym światem. Jako wychowany na Amerykanina chłopiec miałem zdecydowanie inne poglądy od zatwardziałych, konserwatywnych katolików, dlatego bałem się wdawać z nimi w dyskusje czy jakiekolwiek komentarze, tak więc musiałem wszystko przygotować tak, by tego uniknąć.


3 tygodnie do Świąt (28 listopada – 4 grudnia):
  • ustalić świąteczne menu
  • zrobić przegląd zapasów i przypraw
  • zrobić listę zakupów spożywczych
  • przejrzeć świąteczne dekoracje, sprawdzić czy działają światełka, zaplanować dekoracje i przygotowanie świątecznych ozdób DIY
  • kupić kolejne prezenty (ważne! 29 listopada Dzień Darmowej Dostawy)
  • kupić/wykonać kartki świąteczne
  • umówić się do fryzjera/kosmetyczki

   Powiedzmy, że wtedy faktycznie miałem konkrety i wykorzystane odpowiednie wyprzedaże, by zaoszczędzić. Zamówiłem więc wszystko w Dzień Darmowej Dostawy, by nie musieć nawet wychodzić z domu. Wraz z dochodzeniem różnych rzeczy, odpowiednio się nimi zajmowałem - kiedy przyszły produkty, zaczynałem gotować, a kiedy części dekoracji - zaczynałem je składać. Pragnąłem wszystko zrobić ręcznie tak, by nic, co kiedykolwiek St. Claire widzieli na reklamach nie zostało wykorzystane na wigilii. 


2 tygodnie do Świąt (5-11 grudnia):
  • zrobić pierwsze zakupy spożywcze
  • przygotować ubrania na Święta (uprać, odświeżyć, kupić)
  • kupić ostatnie prezenty
  • wyczyścić piekarnik
  • uporządkować i umyć lodówkę
  • przygotować świąteczną zastawę stołową (przyda się Morning Fresh)
  • umyć szkło i sztućce (przyda się Morning Fresh)
  • rozpocząć dekorowanie mieszkania
  • upiec pierniczki

   Miałem wówczas wykonane aż 3 punkty sprzed listy na 2 tygodnie przed Świętami. Dzięki temu mogliśmy z mamą pójść na łyżwy albo spacerować sobie spokojnie popołudniami, kiedy ja byłem po szkole z odrobionymi lekcjami, a ona po pracy z odrobioną pocztą elektryczną. 

1 tydzień do Świąt (12-18 grudnia):
  • wysłać kartki świąteczne
  • zapakować prezenty
  • wyczyścić/kupić choinkę
  • odświeżyć bombki
  • naostrzyć noże
  • udekorować pierniczki

   Pakowanie prezentów tak, by mama nie widziała, a do tego wysyłanie kartek było od zawsze moją ulubioną częścią przygotowań do Świąt, poważnie. Zawsze musiałem się z tym kryć po każdym zakamarku mojego pokoju i znosić wszystko po godzinie, w jakiej powinienem być już w łóżku. Po północy, gdy byłem pewny, iż już na pewno spała - opakowywałem własnoręcznie wykonane pierdoły. 
   Wybieranie drzewka natomiast pozostawiałem specjalistce od biotechnologii; Danique St. Claire. Ta kobieta miała siódmy zmysł do wybierania przedmiotów żywych do naszego domku. Zawsze umiała dobrać takie, żeby najlepiej wpasowało się w nasz kącik pomiędzy kominkiem, a jej ulubionym fotelem. Odpowiadając na niezadane pytanie: szóstym zmysłem umiała mnie przyłapać na kradzieży udekorowanych już pierniczków, kiedy tylko znalazłem się w pobliżu szafki nad kredensem. Umiała usłyszeć odpowiedni szelest moich skarpetek na kafelkach w tamtym miejscu i obliczyć kąt padania cienia mojej ręki nad drzwiczkami, nawet na to nie patrząc.

Przed samymi Świętami:
  • zrobić ostatnie zakupy spożywcze
  • ugotować świąteczne potrawy (część z nich, np. pierogi, można przygotować wcześniej i zamrozić)
  • standardowe porządki w kuchni i łazience (przyda się Morning Fresh)
  • ubrać choinkę
  • w Wigilię szybkie ogarnięcie mieszkania i odkurzenie
   
Czułem się przygotowany jak do bitwy. Podczas ostatnich poprawek tańczyliśmy do: "Merry frickin christmas" Relienta K.

24 gru 2017

Temat 1. Eventu Świątecznego ~ Od Ezequiela

   Śnieg prószył tamtego dnia dość mocno, dlatego przejeżdżanie przez obwodnicę prowadzącą z San Lizele do jego wiejskich przedmieść stanowiła dla wielu kierowców torturę. Co prawda, nie była to jeszcze sama wigilia, ale sam przeddzień, lecz mimo wszystko napięcie spowodowane próbą odnalezienia ostatnich sklepów z dość dobrymi przedmiotami na prezenty, gotowanie, cały ten świąteczny zamęt dodawało i przelewało czarę goryczy. W radiu co rusz był syf od kolęd albo innych, świątecznych smętów, to też od razu włączyłem płytę czegoś bardziej treściwego dla moich uszu. Tak, nie obchodziłem Świąt Bożego Narodzenia od bodajże osiemnastego roku życia, czyli od kiedy wyruszyłem do kampusu Harvardu. Ostatnie z nich spędziliśmy z matką ostatni raz. Potem nie miałem właściwie z kim ich spędzać, choć stosowałem hipokryzję - za dość sporą sumkę dałem się przekonać do własnych piosenek świątecznych za lat świetności Drug Guns. Były one nieco wulgarne, ale nadal tematyczne z tym okresem. Co zabawniejsze - tamten album dostał odpowiedni rząd nagród, a potem spoczął na dnie mojej szafki po stronie pasażera. Wywaliłem z niej dokumenty, by ujrzeć znajome twarze z czerwonymi kulkami na nosach i rogami reniferów na głowach. "Dlaczego by nie?" - wymieniłem płyty. Z głośników zawarczały gitary elektryczne, pobudzając mój umysł do wspomnień, cofania się coraz bardziej wstecz...

- Mamo, czemu zawsze przygotowujemy trzecie miejsce, jak nikt i tak nie przychodzi? 
- To nie takie proste, jak się wydaję. Widzisz, nie chodzi tu tylko o tradycję, synku. - posadziła mnie na swoich kolanach, a ja posłusznie umiejscowiłem się pod jej ramieniem, wtulając się w jej beżowy sweter. 
   Beżowy od zawsze kojarzył mi się z czymś bezpiecznym właśnie przez nią. Jej szafa była tego pełna; uwielbiała ten pastelowy kolor, który niezwykle jej pasował. "To dzięki twojemu tacie go noszę, Ezzie. To on jako pierwszy odkrył mnie w nim, kiedy kupił mi sukienkę podczas naszego pierwszego spotkania.".
- To tak naprawdę o co, mamo? - mojemu głosowi towarzyszyło wesołe trzaskanie płomieni w kominku, na którym wisiały długie, czerwone skarpety obszyte białym puchem.
- W tym magicznym czasie przychodzą do domów nie tylko ludzie z tego wymiaru, lecz także ci, którzy już z niego odeszli, by znaleźć chwilę spokoju. To miejsce jest dla nich wytchnieniem podczas wiecznej wędrówki. - wyjaśniła bez ogródek, które posiadała większość rodziców.
- Wierzysz, że...
- Nie wiem, Ezzie, ale jeśli nie udało mu się wejść do Nieba, to znaczy, że tutaj zawsze znajdzie schronienie. 
   Moja matka wierzyła nie tylko w Boga w wersji chrześcijańskiej, ale także w mnogość bytów duchowych. Potężnych, lub mniej, ale nadal bytów. Widziałem czasami jej tajemnicze uśmiechy i dopiero po latach zacząłem rozumieć, iż po prostu jako jedna z nielicznych po prostu czuła ich obecność. Tchnienie martwych. Słyszała ich kroki... Ale nigdy ich nie ujrzała, choć odwiecznie bardzo chciała. Tego jednego, jedynego. Jej tęsknota za nim objawiała się w inny sposób, niż u normalnych, typowych ludzi. Kupowała mnóstwo ozdób do salonu, sama zajmowała się dekorowaniem wszystkiego, a ja mogłem jej jedynie co jakiś czas pomagać, ucząc się oraz doceniając wkład jaki w to wkładała. Pojmowałem wówczas po raz pierwszy rolę sztuki w życiu ludzi - stanowiła nie tylko oderwanie od rzeczywistości, lecz również rodzaj wyrażania swoich emocji, poglądów albo nawet wiary. Robiliśmy to od setek lat, od początków jakichkolwiek naszych społeczności.
- To jak, wracamy do książki? - sięgnęła po "Opowieść wigilijną" Charlesa Dickensa, a ja podkradłem chyłkiem kolejnego piernika w kształcie bałwanka z kolorowym lukrem.
- Tak! - wymemłałem z radością pomiędzy gryzieniem, a skubaniem smakołyka.
   I tak co roku wracaliśmy do tej książki, żeby skończyć ją o północy, kiedy mogliśmy pełnoprawnie poszukać pierwszej gwiazdki, a potem otworzyć prezenty czekające pod żywą, cudownie pachnącą choinką w doniczce. Mama twierdziła, iż kupowanie uciętej było straszne. "To tak, jakbyś kupował na w pół żywą rybkę, żeby ozdobić jej akwarium świecidełkami i innymi, ciężkimi ozdobami, aby na samym końcu podzieliła ich los i także utonęła.". Tamtego roku dostałem swój wymarzony rowerek na czterech kółkach w krwistoczerwonym kolorze, a mama dostała ode mnie pozytywkę z kręcącą się w środku, malutką wróżką baletnicą.
- Nie ma takich w sklepach... - stwierdziła lekko zszokowana matka. 
- Bo to ja ją zrobiłem. Jesteś wróżką - baletnicą.

16 gru 2017

Od Leann do Timma

Przeglądałam płyty z zaciekawieniem. Widziałam sporo klasyków, starych filmów, w całej rozpiętości gatunkowej - od kilku części "Ojca Chrzestnego" do jakichś komedii. Wielu filmów nie znałam, może dlatego, że nie miałam za wiele czasu, by spędzać go przed telewizorem, czy w kinie. A mój brat był pracownikiem kina, nie filmowcem.
Na muzykę nie zwróciłam większej uwagi, bo zazwyczaj jej nie słuchałam, co często ludzi dziwiło. Nie potrafiłam im wytłumaczyć, że nie mogę iść ze słuchawkami w uszach, bo nie usłyszę zbliżającego się zagrożenia. Rodzice mi to wpoili i nigdy nie udało mi się także wyplenić nerwowego nawyku oglądania się za siebie, gdy słyszałam męskie kroki.
Obróciłam się do Timma, ze zwykłą energią.
- Wyglądasz na zmęczonego - powiedziałam.
- Zawsze chyba tak wyglądam.
Roześmiałam się, podchodząc do niego.
- To fakt. Powinieneś więcej sypiać.
Wzruszył ramionami, odwracając wzrok.
- Być może. Ale wiesz, jak to jest - rzucił.
Przewróciłam oczami, przyglądając się mu z uśmiechem.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jeżeli nie mam nic do zrobienia, idę spać. Kiedyś cię nauczę.
On też się uśmiechnął i to mnie zadowoliło.Zabawne, jak jeden uśmiech mógł być powodem wielu innych.
***
- Timm, ale ty wolno chodzisz - jęknęłam, oglądając się po raz kolejny.
- Nie moja wina, że tak pędzisz - spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Niemal podskakiwałam w miejscu.
- Bo tyle czekałam na ten film i nie chcę żebyśmy się spóźnili!
- I co, będziemy oglądać reklamy? - spytał.
- Może być! W międzyczasie opowiem ci poprzednią część, bo mówiłeś, że nie widziałeś!
Zaczęłam mówić, z taką szybkością, że Timm musiał mi kilka razy zwrócić uwagę, bym zwolniła, bo nic nie rozumie. Wczułam się w opowieść, podnosząc głos i zmieniając go, gdy mówiłam o kolejnych wydarzeniach. Gestykulacją omal kogoś nie uderzyłam.
- Okej, wydaje mi się, że rozumiem. Albo przynajmniej się staram.
- Znając moje zdolności do opowiadania, to zgubiłeś się w połowie  - westchnęłam.

Timm?

All I want for Christmas is PUUUUUG!

Dzień dobry wieczór, ptysiaczki!
Z okazji zbliżających się świąt, życzymy wam dużo, dużo szczęścia, jedzenia i ciepełka. Kochamy was wszystkich!
Tak jak zwykle, organizujemy także event, by dać wam łatwą okazję do zdobycia huntów. A więc:
  1. Opowiadanie o spędzaniu świąt, kiedykolwiek, czy to w przeszłości, czy w teraźniejszości - 200H
  2. Opowiadanie o przygotowaniach do świąt - 200H
  3. Opowiadanie o świątecznym cudzie - 200H
Brać, wybierać, decydować i niczego nie żałować!
Dodatkowo, w drugim dniu świąt odbędzie się loteria, osoby, które chcą wziąć udział, proszone są o zgłaszanie się w komentarzach.
Ponadto, w sklepie na okres świąteczny następuje poszerzenie asortymentu! Od dzisiaj, do dnia 6 stycznia możecie wybierać jakąkolwiek rasę chcecie kupić, nawet na przyszłość i nawet, jeżeli nie ma jej w wylosowanych dwóch rasach do wyboru. Niestety, żadnych przecen nie ma. Co to by był za biznes, nie?
Have fun, folks
Administracja 

11 gru 2017

Od Octaviana cd. Natashy

- Octavian. - Spojrzałem na wyciągniętą w moją stronę, drobną dłoń, która po chwili wahania wsunęła się z powrotem w kieszeń dżinsowej kurtki. No, tak. Małe utrudnienie w postaci talerza nam to odrobinę popsuło, ale nie szkodzi. - Miło mi poznać. -  Uśmiechnąłem się lekko, słysząc za sobą ciche kroki, kiedy wraz z naczyniami odwróciłem się w stronę baru. Przekazałem wszystko koleżance z pracy, przy okazji dziękując za posprzątanie za mnie niedawnego jeszcze, kawowego wodospadu i już mogłem odwrócić się do nowo poznanej znajomej. Blondynka opierała się niedbale o jedno z wyższych krzeseł postawionych tuż za nią, co stanowiło dość ciekawy kontrast w porównaniu z jej dość niskim wzrostem. Rozpuszczone, jasne włosy, przez które gdzieniegdzie przebijały się ciemniejsze odrosty, spływały delikatnie po ramionach dziewczyny. Zjawiskowe, orzechowo-miodowe oczy okolone gęstymi, ciemnymi rzęsami spoglądały z ciekawością w moim kierunku, pełne, jasnoróżowe usta trwały w nieśmiałym uśmiechu. Ręce schowane miała w kieszeniach wyraźnie obcisłych, czarnych spodni. Spoglądając w górę, mój wzrok natrafił na białą koszulkę w poziome, czarne pasy, na którą narzucona była już wcześniej wspomniana, dżinsowa kurtka. Jak jeszcze parę chwil temu nie miałem do końca pewności, tak teraz mogłem już stwierdzić, że, jak podejrzewałem, jest nieco zbyt duża na swoją właścicielkę, a mimo tego wygląda ona w niej naprawdę dobrze. Cały ten strój przyjemnie podkreślał figurę Nataszy, sprawiając, że aż nie chciało odrywać się od niej oczu.
- Bardzo oberwało ci się za tę kawę? - spytała, całkowicie wybijając mnie tym z rozmyślań, jednocześnie przerywając trwającą między nami ciszę, która mogła już powoli robić się niezręczna.
- Martwiłaś się o mnie? - sięgnąłem po oparty niedaleko mop i zabrałem się za czyszczenie podłogi, obserwując, jak na policzki dziewczyny wpływa powoli rumieniec o ciepłej, szkarłatnej barwie. - Nie, nie było tak źle. Będę musiał to odrobić w nadgodzinach, ale poza tym całkiem mi się upiekło.
- To dobrze, ja po prostu...czuję się winna za całą tę sytuację. Dlatego wolałam się upewnić. - zaczęła bawić się dłońmi, jednak nie spuściła wzroku z moich oczu, jakby wyczekując mojej reakcji.
- Całkowicie niepotrzebnie. Nie powinnaś się tym przejmować. Pozwolisz, że ci to wynagrodzę? Daj się namówić na coś dobrego. Na przykład lunch. Oczywiście na koszt firmy. - widziałem wahanie na delikatnej twarzy blondynki, ale zaraz po tym zastąpił je uśmiech.
- A szefowa? To trochę jak igranie z ogniem, nie sądzisz?
- Kto by się przejmował? Zresztą bardziej ukarać mnie już raczej nie może. - przeszedłem na drugą stronę lady i wyciągnąłem w jej stronę dłoń z menu. - Wybieraj.
Po upływie paru minut  wspólnymi siłami udało się nam zdecydować się na dwie, duże kanapki z kurczakiem. W czasie czekania na zamówienie pogrążyliśmy się w rozmowie, wciąż w towarzystwie mopa. Co ciekawe, okazało się, że mamy całkiem dużo wspólnych tematów. Kilka zdań wystarczyło, żebym wiedział, że jest twardo stąpającą po ziemi realistką, przy tym niesamowicie życzliwą. Interesuje się muzyką i to w wielu dziedzinach. Jest ambitna i to wyjątkowo, skoro przeskoczyła dwa lata nauki. Trzeba przyznać, że naprawdę zaimponowała mi swoją osobą i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu pomyślałem, że rzeczywiście warto bardziej zainteresować się tą znajomością. Może to zabrzmi trochę egoistycznie, ale tym bardziej że dzięki niej przestałem myśleć o swojej byłej, którą dopiero co spotkałem po tak długim czasie. Wcześniej udawało się to tylko nielicznym. Zapakowałem lunch do torby z mocnego, brązowego papieru, na której widniało choinkowo-zielone logo naszej kawiarni i podałem ją towarzyszce. Zaraz po tym nastąpiła dziwna cisza. Tak. Żadne z nas nie wiedziało do końca, jak ma się pożegnać.
- Co robisz dziś wieczorem, Nat? - dziewczyna uniosła brwi, słysząc zdrobnienie. Za szybko? Nie mam nic przeciwko pełnym formom, ale ta krótka brzmi naprawdę ładnie. Nie mogłem się powstrzymać, by jej nie użyć.
- Zależy, do czego zmierzasz. - uśmiechnęła się, krzyżując ręce na piersiach. Wyglądała na wyjątkowo pewną siebie, jakby dokładnie wiedziała już, co zamierzam jej zaproponować.
- Myślę, że fajnie byłoby kontynuować tę rozmowę. Tyle że gdzieś w przyjemniejszym miejscu, na przykład...indyjska restauracja. Co ty na to? Najlepsza w Londynie, możesz mi wierzyć.
- Wierzę. Brzmi ciekawie, a kolacja w miłym towarzystwie zawsze jest dobrą opcją. Czemu nie? - odwzajemniłem szeroki uśmiech blondynki i wyciągnąłem plik małych kartek, wykorzystywanych do zapisywania zamówień. Tym razem posłużyła jako tło pod numer mojego telefonu. - Dzięki. Wyślę ci adres w wiadomości, żebyś w międzyczasie nigdzie nie zgubił.
- Dobry pomysł. Czyli jesteśmy umówieni? - poczekałem, aż dziewczyna skinie głową. - A więc to randka.
- A wcale nie. Rozsądni ludzie, tacy jak ja, nie spotykają się na randkach z nieznajomymi. - odparła, kierując się powoli w stronę drzwi. Ze śmiechem pokręciłem głową. Kombinatorka.
- To masz pecha, bo ja właśnie tak robię. Wpadnę po ciebie koło siódmej. Bądź gotowa. - ostatni raz obdarzyła mnie miłym uśmiechem, by zaraz zniknąć za drzwiami kawiarni.

Gwałtownie otworzyłem oczy, słysząc głośny, irytujący dźwięk alarmu, wbijający mi się w głowę. Ściągnąłem brwi i sięgnąłem po komórkę, by już po chwili nastała kojąca cisza. Czyli to by było na tyle z mojej drzemki. Wciąż zaspany spojrzałem na ekran telefonu, świecący zbyt jasnym jak na tamten moment, nieprzyjemnym światłem. Od razu rzuciły mi się w oczy trzy wiadomości. Dwie od nieznajomego numeru, jedna od Mike'a. Tę zignorowałem. On może poczekać. Natasza już nie. Bo jeśli te wiadomości są od niej, a na stówę tak jest, a ja zaspałem, to już po mnie. Mistrzem w kwestii randek może i nie jestem, ale wiem, że wystawienie dziewczyny już na pierwszej nie wróży przyszłości zbyt dobrze. Otworzyłem obydwie za jednym razem. Pierwsza zawierała pełny adres. Druga godzinę. Mam być po nią równo o dziewiętnastej. Momentalnie rozbudzony przeniosłem wzrok na godzinę w górnym roku ekranu. Osiemnasta trzydzieści. Ulga rozeszła się po całym moim ciele, pozwalając na spokojne przeciągnięcie się po kanapie. I czym tu się było stresować? Jest dużo czasu, zdążę ze wszystkim. Odrzuciłem splątany między nogami koc i skierowałem się do sypialni. Tak, jak miałem nadzieję, wcześniej narzucone na krzesło, świeże ubranie wciąż tam na mnie czekało. Ze wszystkim udałem się do łazienki. Wystarczył kwadrans, by wziąć szybki prysznic, doprowadzić się do porządku i już mogłem wychodzić. Dotarcie na miejsce to kolejne dziesięć minut, okazało się, że nie mamy do siebie nawet jakoś specjalnie daleko. Przy okazji zaopatrzyłem się w całkiem pokaźnych rozmiarów kaktusa w ozdobnej doniczce. Jeśli to nie ma być randka, to właśnie on idealnie spełni się w roli kwiatków. Dzwonek do drzwi nacisnąłem idealnie w momencie wybicia dziewiętnastej. Więc tak - braku wyczucia czasu nie można mi zarzucić.
- Dobry wieczór. Gotowa? - uśmiechnąłem się, kiedy Natasza stanęła w progu. Miała na sobie ładny, przyduży sweter w kremowym odcieniu, który świetnie współgrał z czarnymi, smukłymi spodniami. Blond włosy lekko falowały, błyszcząc w bladym świetle, padającym z korytarza. Jedna sekunda wystarczyła, żebym uświadomił sobie, że tego wieczoru naprawdę ciężko będzie mi oderwać od niej wzrok choćby na parę chwil.

Natasha?


10 gru 2017

Od Kathleen do Dae-Younga

Złapałam pudło i wyniosłam je z zaplecza. Ile ich jeszcze było? To już minimum czwarte. Z westchnieniem postawiłam karton na podłodze i nożem rozcięłam taśmę chroniącą jego wierzch. Zaczęłam wyjmować pudełka z nakrętkami i wieszać je na odpowiednich haczykach. Przerwał mi dopiero Adam, wołając moje imię. Obtarłam zakurzone dłonie o wytarte dżinsy i wstałam z kolan. Zatrzymałam się gwałtownie, widząc, kogo wskazuje mi Adam. Ten cholerny bliks, który przyprawił mnie o ranę w ramieniu.
- Zajmij się klientem, Kath - wysyczał mi do ucha, kiedy nie ruszyłam się z miejsca.
Z niechęcią podeszłam do mężczyzny, chcąc zetrzeć mu z twarzy ten głupi uśmieszek.
- Czego pan sobie życzy? - spytałam, przełykając gniew.
Nie mogą mnie wywalić z kolejnej roboty. Pamiętaj Kath, masz w domu dwa psy na utrzymaniu.
- Potrzebuję jakiejś sztucznej roślinki - rzucił, z tym samym złośliwym uśmieszkiem, który zdawałam się rozumieć tylko ja.
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę alejki D. Słyszałam, jak idzie za mną i kiedy zeszliśmy z oczu pozostałym klientom i Adamowi. Z mojej twarzy natychmiast zniknął uprzejmy grymas, który można by interpretować jako uśmiech i zgarbiłam się delikatnie, idąc ostrożniej. Nie ufałam mu. Natomiast bliks idący obok mnie, wydawał się bawić doskonale. Niech go cholera.
- Jesteśmy. Tutaj są sztuczne, dalej żywe - wyplułam z siebie, stając w miejscu i patrząc na bliksa wilkiem.
Byłam gotowa odejść, gdy zatrzymał mnie jego głos. Bogowie w niebiosach i wszyscy wampiryczni, jakim cudem nawet jego głos mnie irytuje?
- Nie mogę się zdecydować. Które podobają ci się najbardziej?
Spokojnie, Kath. Nie możesz rzucić w niego tym fikusem, szkoda roślinki.
- Nie lubię sztucznych kwiatów - powiedziałam na odczepne.
- Ale któryś i tak może ci się podobać - uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech, którego przywołanie okazało się trudniejsze niż myślałam. Jak ja chcę już wracać do moich nakrętek.
- Te - mruknęłam, stając na palcach, by zdjąć z półki pseudo doniczkę.
Białe frezje, nawet sztuczne, miały swój niepowtarzalny urok. I idealnie nadawały się na to, by wsadzić mu je do gardła.
Kiedy podszedł bliżej, z trudem powstrzymałam odruch obronny. Myśl o psach, Kathleen, myśl o psach.
- Ktoś tu traci cierpliwość, hm? - spytał, nachylając się nad doniczką.
Prychnęłam.
- Jestem absolutnie spokojna, proszę pana. Czy kwiaty wydaja się odpowiednie? - odparłam, cały czas uprzejmym tonem.
Jeśli nie, wepchnę ci je do gardła.
- Nie, nie podobają mi się - rzucił, z paskudnym uśmieszkiem.
Z nienawiścią płonącą w oczach, odstawiłam nieszczęsne frezje na półkę.
- Chciałbym obejrzeć tamte - powiedział, wskazując na lilie, stojące na, oczywiście, najwyższej, cholernej półce.
- Oczywiście - wysyczałam.
Podeszłam, zadzierając głowę, oceniając odległość. Ni cholery tego nie dosięgnę. Obejrzałam się, napotykając kpiący wzrok bliksa. Westchnęłam ciężko.
Półki były stabilne, tyle wiedziałam. Podsunęłam sobie niewielki stołeczek, którego używała reszta, która w przeciwieństwie do mnie, nie była karłami. Stanęłam, a potem jakimś cudem wspięłam się wyżej, w końcu dosięgając lilii. Zeskoczyłam, z dużo większą gracją, niż mógł osiągnąć człowiek.
- Proszę - warknęłam, podając mu kwiaty, czy bardziej uderzając go nimi w pierś.
- Nie, już mi się nie podobają. Ale te obok wyglądają nieźle.
Byłam bliska mordu, ale zwyciężył rozsądek. Odstawiłam lilie na ziemię i ciężkim krokiem wycofałam się w stronę zaplecza. Przytargałam stamtąd drabinę, czując na sobie spojrzenie Adama, gdy ciągnęłam ją ze sobą.
- Te po lewej, czy po prawej - spytałam, ustawiając drabinę przy odpowiedniej półce i wspinając się na nią.
- Po lewej.
Odstawiłam lilie i zrezygnowałam z ciekawego planu rzucenia w twarz bliksa hibiskusem. Ten go wreszcie zadowolił, więc mogłam ze spokojem wrócić do pracy. Nie podobało mi się tylko jak z konspiracyjnym uśmiechem rozmawiał z Adamem przy kasie. Cóż, to już nie moja działka. Niech teraz on się z nim męczy.
- Nigdy nie myślałam, że tak mnie ucieszy widok nakrętek - mruknęłam do siebie, wracając do układania.
Wszystko szło dobrze, dopóki nie skończyła się moja zmiana. Przebrana, czekałam aż Adam skończy pracę, bo zaproponował podwieźć mnie do domu, ze względu na okropną pogodę. Drgnęłam na dźwięk przychodzącego smsa.
Czy państwa sklep przyjmuje zwroty? Hibiskus przestał mi się podobać.  
Przetarłam twarz zmęczonym ruchem. Czas zmienić numer.
Tak, jeśli masz paragon. Skąd masz mój numer?

Balby?

Od Natashy do Octaviana

Skuliłam ramiona, obserwując jak chłopak podąża za kobietą w niebieskiej sukience, która była najprawdopodobniej jego szefową. Bardzo niezadowoloną szefową, której samo spojrzenie wystarczyło, by zamrozić słońce i okoliczne gwiazdy. A jak wiadomo są one gorące i... stop. Plątam się nawet we własnych myślach, a to zdecydowanie nie jest normalne.
- Hej - zwróciłam się do kelnerki, która zajęła się sprzątaniem rozlanej kawy. - Będzie bardzo źle? Może pójdę i powiem, że to moja wina? Bo to była moja wina. Nie chcę, żeby ktokolwiek miał przeze mnie problemy, a ten chłopak najwyraźniej je będzie miał, wnioskując z miny waszej szefowej.
- Nie sądzę, by interesowało ją kto zawinił - niewysoka brunetka odpowiedziała mi dopiero, gdy już uporała się z rozlanym napojem. Odłożyła ścierkę na blat i wsparłszy dłoń na biodrze, spojrzała na mnie z życzliwością. Spodziewałam się czegoś zupełnie odwrotnego.
- Kurczę - przegryzłam wargę, nerwowo stukając palcami o drewniany blat. - Zapłacę, zjem i znikam. Jestem jak licho, ściągam problemy - uśmiechnęłam się przepraszająco, grzebiąc w torebce, która nagle pochłonęła portfel. Kiedy go nie znalazłam, zaczęłam przeszukiwać kieszenie kurtki i na szczęście w jednej z nich znalazłam banknoty od Jareda. Szybko odliczyłam kwotę i podałam dziewczynie zwitek jednodolarówek. Następnie z ogromną ostrożnością podniosłam tackę z jedną kawą i naleśnikami, by zanieść je do stolika, gdzie czekał już na mnie przyjaciel. Podczas mojej nieobecności chłopak odpisywał na jakiegoś smsa, a kiedy zauważył, że się zbliżam, szybko go zablokował.
Dzieciak. I dupek.
- Czyżby zmysłowa Phoebe nie dawała ci chwili wytchnienia? - postawiłam talerze z jedzeniem na stoliku i siadłszy, przechyliłam lekko głową, przyglądając się Jaredowi. - A może to ty jesteś upartym stalkerem i nie dajesz biednej dziewczynie spokoju?
Brunet pokręcił głową, nie kryjąc rozbawienia i od razu zabrał się za krojenie swojego naleśnika, z którego owoce niemal się wysypywały.
- Gdybyś mnie słuchała, a wiem, że tego nie robiłaś, wiedziałabyś, że gramy razem w tym nowym przedstawieniu, a dla Phoebe to pierwsza poważna rola i trochę-bardzo boi się występu.
- Aww, to takie urocze, że pomagasz swojej dziewczynie przezwyciężyć strach - uśmiechnęłam się szeroko, a kiedy Sherbourne spuścił wzrok, uznałam to za potwierdzenie swoich słów. - Opowiadaj jaka jest! Kiedy ją poznam?
Parsknął w odpowiedzi.
- Zachowujesz się jak matka, a, jak pewnie doskonale pamiętasz, nie mówię jej o niczym poza ocenach. Módl się, żebym i o tobie nie zmienił zdania.
Przewróciłam oczami.
- Nie zrobiłbyś tego. Kyler nie jest typem bestie do pogadania, śmiałby się z ciebie. Ja jestem wystarczająco dobrze wychowana, żeby tego nie robić.
- Punkt dla ciebie - upił trochę swojej kawy. Podskoczyłam zaskoczona, kiedy jego telefon zaczął dzwonić, jednak zdziwienie szybko zostało zastąpione przez najzwyklejsze rozbawienie, bo na ekranie wyświetliło się imię.
Phoebe.
- Słucham? - Jared odebrał pospiesznie, pokazując mi język. - Tak, jasne. Wiem. Przepraszam, że zapomniałem. Zaraz będę.
Co?
Przepraszam bardzo, chyba nie.
- Hm? - uśmiechnęłam się, żeby zamaskować zdenerwowanie, które zaczynało pełznąć po moim ciele i ogarniać mnie w całości. To dopiero pierwsze dni, a już mnie porzuca dla dziewczyny.
- Naprawdę mi przykro, Tash, ale muszę się zbierać. Sytuacja kryzysowa.
Tym razem to ja parsknęłam. Głośno i z wyraźnym poirytowaniem.
- Następnym razem sprawdź, czy nie masz jakichś planów, zanim mnie obudzisz, okej?
Jared otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale widząc moją gniewną minę, najwyraźniej zdecydował się nie pogarszać sytuacji i zabrawszy swoją kurtkę, wyszedł.
Dupek.
Po jakimś czasie do mojego stolika podszedł chłopak. Ten sam, który przeze mnie miał problemy w pracy.
To ja jestem dupkiem. Damską wersją dupka.
- Przepraszam za całe to zamieszanie i tyle czekania. Na koszt firmy - uśmiechnął się dziwnie i odwrócił się by odejść. Nim zdążyłam pomyśleć, co robię, odezwałam się.
- Hej, byłbyś tak dobry i zabrał ten talerz i kubek zanim rzucę nimi w przypadkową osobę? Chociaż twoja szefowa pewnie i tak stwierdziłaby, że to ty albo twoja koleżanka mnie do tego sprowokowaliście - wskazałam na naczynia, które zostawił Sherbourne.
- Rzeczywiście, to całkiem możliwe.
- Jestem Natasha - wyciągnęłam ku niemu dłoń, a już ułamek sekundy później miałam ochotę uderzyć się nią w czoło, ponieważ trzymający talerz kelner nie mógł jej uścisnąć.

Octavian?

7 gru 2017

Od Timma do Megan

- Potwory? - uniosłem delikatnie brwi. Usiadłem na krześle i spojrzałem na kobietę. Wiedziałem o nadnaturalnych i łowcach w San Lizele, niestety mi przypadła rola zwykłego człowieka, a może i dobrze, że nie jestem nikim nadzwyczajnym? - Wiesz...powiedziałaś, że się broniłaś, w co wierzę niemal całkowicie. Tylko wytłumacz mi...po co było Ci tyle broni?
- Kwestia zawodowa - odpowiedziała.
- Mhm - odburknąłem - Posiedzisz tu trochę, ja idę jeszcze coś zobaczyć  i w miarę szybko uzupełnić papiery - uniosłem brwi.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do jednego z kolegów.
- Wypuścimy ją - rzekłem spokojnie.
- Jak to? - spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Będziemy ją obserwować, zdaje mi się, że inni też są w to zamieszani, chociażby jej słowa nasuwają mi pewne wnioski - ruszyłem do gabinetu.
Gdy w końcu zasiadałem przy biurku przygotowałem odpowiednie arkusze, pochwyciłem długopis i zacząłem wszystko uzupełniać. Zatrzymywałem się co jakiś czas by upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu, niewyspanie dawało się we znaki, przeciągle ziewnąłem. Spieszyłem się, lecz wprawa nie pozwalała na pomyłkę czy niedociągnięcie. Uniosłem wzroku ku tykającemu zegarowi. Było już dość późno, a ja skończyłem, zajęło mi to chyba z ponad pół godziny? Szybkim wzrokiem przekroczyłem próg pomieszczenia i powróciłem do pokoju, gdzie siedziała kobieta. Oparłem się o framugę drzwi.
- Cóż...jesteś póki co wolna - wzruszyłem ramionami i wskazałem ręką wyjście.
- Naprawdę? - byłą najwyraźniej zdziwiona.
- Tak - podrapałem się po brodzie.
Dziewczyna wstała, wyminęła mnie, odeszła. Postałem tak jeszcze chwilę i zacząłem się zbierać. Pożegnałem się z kolegami, w krótkim czasie byłem już w drodze do własnego domu. Nagle mój telefon zadzwonił.
- Cholera...kto? - odebrałem.
- Timm...gdzie teraz jesteś? - usłyszałem głos jednego ze współpracowników.
- Niedaleko własnego mieszkania - odburknąłem niezadowolony.
- Mamy kolejne ciało - padł komunikat.
- Zajmijcie się tym, ja zaraz padnę - rozłączyłem się.
Jedno ciało i od razu dzwonią, jakby potrzebowali mnie do wszystkiego, cholera by to. Po za tym...teraz miałem niemalże stu procentową pewność, że zrobił to ktoś inny niż przesłuchiwana. Było nawet chłodno. Na około mnie panowała cisza, powoli dochodziłem do swego upragnionego celu, gdy nagle usłyszałem jakiś brzdęk. Odwróciłem się oraz rozejrzałem marszcząc brwi.



Megan? Wybacz, że musiałaś tyle czekać

5 gru 2017

Od Dae-Younga do Kathleen

- Nie jestem szczeniakiem - mruknąłem niezadowolony, idąc za nią. Wieczór z pewnością nie toczył się tak jak chciałem. Najpierw dziewczyna mi ucieka, z niewiadomego powodu, potem jakiś cholerny wampir mnie śledzi a na koniec przyleźli łowcy. Bo tylko ich mi brakowało.
- Trzeba się było nie plątać po tym barze - syknąłem.
- Żartujesz sobie? To ty wszedłeś na nasze terytorium, głupi szczeniaku - skrzyczała mnie szeptem. Nie wiedziałem, że tak się da. Przewróciłem oczyma i złapałem jej nadgarstek. Od razu chciała się wyszarpnąć.
- Nie prowokuj mnie - zagroziła. - I tak już masz przejebane - stwierdziła ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Jakbyście mieli prawo do polowania tutaj, tamci nie siedzieliby nam na karku - skwitowałem z kwaśną miną. Wyglądała już, jakby znowu miała się na mnie rzucić, ale kula, która wbiła się gdzieś w ścianę w pobliżu naszych głów to przerwała. Padliśmy na ziemię, uciekając w popłochu. Przeczołgaliśmy się dalej, zaraz wychodząc za ścianą i biegnąc w stronę lasu. Dość jasne było, że łowcy za nami podążali, choć chwilowo strzały ucichły. Znaleźliśmy się za jakimś ustępem skalnym a kobieta znów się na mnie rzuciła. Odkopnąłem ją brutalnie.
- Wszystko. Przez. Ciebie! - splunęła, łapiąc się za zranione, chyba postrzelone ramię.
- Trzeba było się nie pakować w nie swój interes! - wykrzyknąłem, zanim zacząłem odchodzić.
- Jeszcze nie skończyliśmy - krzyknęła, rzucając mi się na plecy. Złapała mnie w uścisku, nieco mnie podduszając.
- Nigdy więcej nie przyjdziesz tu polować - wycedziła przez zęby prosto do mojego ucha. - To nie nasza, a twoja wina, że ci goście tu przyleźli. My umiemy po sobie sprzątać - podsumowała i popchnęła mnie tak, że wylądowałem na ziemi. Kopnęła mnie dwa razy w plecy i zaczęła odchodzić. Wtedy z kierunku, z którego przyszliśmy usłyszałem krzyki. Znowu tamci, cholera. Wampirzyca chciała już kombinować ale z oceny odległości było jasne, że nie dałaby rady odejść niezauważona. Przysunęła się do ściany i westchnęła widząc mnie.
- Okej. Nienawidzimy się, ale jak obiecasz, że zostawisz nasze miejsce w spokoju, to możemy razem ich zdjąć - zaproponowała szeptem.
- Cóż za łaska. Pierdol się - odpowiedziałem. Poczułem po chwili, uderzenie w głowę, bardziej pacnięcie niż jakiś konkretny cios.
- Nie zachowuj się jak dziecko! - doszedł do mnie kolejny strofujący szept. Poważnie? Prychnąłem. Czy ona poważnie traktuje mnie jak dziecko po tym jak mi groziła?
- Standardowa przynęta i zajście od tyłu? - spytałem oblizując wargę. Leciała z niej krew. Kiedy kobieta przywaliła mi tak, żeby rozciąć mi wargę? Pokiwała głową.
- Ty jesteś przynętą - rzuciła i natomiast poszła w drugą stronę, żeby przygotować się do zajścia tamtych, nie czekając nawet aż coś powiem. Odwróciła się jeszcze, żeby mnie ponaglić i rzuciłem jej parę nienawistnych spojrzeń. Potem, biorąc głęboki wdech, wyszedłem zza skał, biegnąc, udając, że uciekam. Natychmiast w moim kierunku zaczęły lecieć kule. Osłaniałem się za drzewami jak tylko mogłem, pośpieszając tylko mentalnie dziewczynę. W końcu nadeszło to na co czekałem. W gronie tamtych rozległ się jęk i natychmiastowe zamieszanie. Zacząłem szybko biec w tamtym kierunku. Można było oszacować, że łowców było pięciu, a ona chyba zdążyła zdjąć dwóch, sądząc po wrzaskach tych żywych. Nieźle, przy pierwszym musiała być naprawdę cicha. Dopadłem jednego, który nie pilnował pleców, tak, że padł i trzeci. Poczułem kulę, która drasnęła się o moją łydkę. Jeden z facetów chybił, po tym jak wampirzyca na niego skoczyła i ukręciła mu kark. Został ostatni facet, na którego spojrzałem z krwawym uśmiechem. Mężczyzna, rozumiejąc porażkę i fatalną sytuację, w której się znalazł, zaczął się cofać, potykając się o zwłoki jednego z kumpli. Upadł prosto na nie, co od razu wykorzystałem. Trup pod nim odżył, co zaskoczyło chyba i dziewczynę, która zostawiła mi tego ostatniego gościa. Zombie od razu zabrał się za koleżkę, który konał we wrzaskach. Po chwili staliśmy pośród tych trupów, ubabrani krwią, w zupełnej ciszy. Spojrzałem na kobietę i poczułem, że brew mi się podnosi.
- Dobrze walczysz - wyrwało mi się. Rzuciła mi zmęczone spojrzenie.
- Ty to sprzątasz. Mam cię nigdy więcej nie zobaczyć - zagroziła mi raz jeszcze. Zajęczałem, mając nadzieję na ciekawszy wieczór, niestety tamta cholera była zbyt uparta i zapatrzona w siebie.
- Nie mam przy sobie akurat woreczka na zwłoki, zapomniałem, jak wychodziłem z nimi na spacer - rzuciłem z przekąsem i wskazałem na trupy. Jej mina zrobiła się zimna, kamienna wręcz.
- Nie wątpię, że mógłbyś je na taki zabrać - nawiązała do moich zdolności. Jakby to było ważne.
- Jutro ma tu nie być nawet kropli krwi. Nie mam problemu ze znalezieniem cię, a upewnię się, żeby następnym razem żadni łowcy mi nie przeszkodzili - rzuciła, odwracając się na pięcie i odchodząc. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę, lecz po chwili nawet nieco lepszy wzrok przestał mi pomagać, a jej sylwetka zlała się z ciemnością. Przeniosłem wzrok na trupy, kombinując gdzie zabrać je na spacer.

Kathleen?

Od Holland do Leona

Odłożyłam Wichrowe wzgórza na półkę i rozejrzałam się po pełnym chaosu pomieszczeniu. Na stoliku stało kilka brudnych kubków i resztki z wczorajszego obiadu, po podłodze walały się skarpetki i różne inne elementy garderoby, które właśnie powinny znajdować się w szafie lub koszu na pranie, a na samym środku tego zamieszania stoi on - Hieronim. Kot nie robił sobie większego problemu z otaczającego go bałaganu, ale mnie zaczynał już trafiać szlag. Sama do tego doprowadziłam swoim ostatnim nierozgarnięciem. Mój stan psychiczny gwałtownie się pogorszył, po kilku dziwnych i zaskakujących sytuacjach. W końcu nie co dzień znajduje się ludzkie zwłoki. Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim było to, że zmierzałam w całkiem innym kierunku. Szłam prosto do sklepu, droga nie była ani trochę skomplikowana, a... znalazłam się na drugim końcu miasta, między dwoma wielkimi kamienicami. W jednym z zaułków leżał nieprzytomny mężczyzna w ogromnej kałuży krwi. Nie zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć, bo z moich ust mimowolnie wydobył się przeraźliwy krzyk. Jakim cudem przeszłam siedem kilometrów, gdy do sklepu miałam jakieś pięćset metrów? Nawet nie odczułam długości drogi, że idę w złym kierunku, zorientowałam się dopiero wtedy, gdy zatrzymałam się przy martwym ciele. Musiałam wytłumaczyć policji, co tam robiłam, a powiedzenie, że szłam do sklepu na drugim końcu miasta nie było chyba najlepszym rozwiązaniem.
Coś się dzieje, a ja wciąż nie wiem co. Wątpię, że to tylko moje problemy z głową i mam wrażenie, że nigdy takowych nie miałam. Te wszystkie lęki, nerwice, wszelkie zaburzenia - albo miało to głębszy sens, albo po prostu zaczynałam całkowicie świrować. Tu zdecydowanie za wiele rzeczy się zgrywało, by mógł być to wymysł tylko mojej głowy. Istnieje coś, o czym ludzie nie mają pojęcia. Świat, w którym wszystko odbywa się według innych zasad, a ja jestem jego częścią.
Jezus Maria! Holland! Chyba musisz po raz kolejny odwiedzić lekarza.
Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się z niej wszystkich tych myśli. 
- Okej, może lepiej tu posprzątam. - Wzięłam głęboki wdech i obserwowałam, jak kot z ogromną niechęcią opuszcza pomieszczenie. Nienawidził sprzątania, nie wspominając już o morderczej maszynie zwanej odkurzaczem. 
~~*~~*~~
Wbrew pozorom posprzątanie całego mieszkania nie zajęło mi zbyt wiele czasu, bo uporałam się z tym w zaledwie godzinę. Hieronim oczywiście przez cały czas chował się pod moją kurtką wiszącą w garderobie, a gdy przeniosłam się tam, szybko obrał nowe, ulubione miejsce do chowania się, czyli lodówkę. Nie mam pojęcia jakim cudem udaje mu się na nią tak sprawnie i szybko wskoczyć. 
Zerknęłam na zegarek wiszący obok wejścia do pokoju, wskazywał dokładnie siedemnaście po czwartej. Odetchnęłam ciężko i zgarnęłam ze stolika nocnego gruby zeszyt poświęcony moim bazgrołom, bo inaczej nie można tego nazwać. Miałam całą masę kartek pozamykanych w praktycznie każdej szufladzie znajdującej się w moim mieszkaniu. Tam były bardziej "wyczynowe" rysunki, ten zeszyt służył mi tylko do gromadzenia pomysłów i pustego szkicowania - całkowicie z nudów. Rozsiadłam się wygodnie na sofie i włączyłam telewizor, nigdy nie lubiłam rysować w ciszy, a obejrzenie dziennych wiadomości miało też swoje plusy. Gdy tylko rozległ się dźwięk, Hieronim zadowolony z faktu, że zakończyłam sprzątanie, wrócił i ułożył się na poduszce obok mnie. 
Otworzyłam zeszyt na pierwszej czystej stronie i zaczęłam stawiać pierwsze kreski, kompletnie nie wiedząc, co chcę zrobić. Ostatecznie wyszło drzewo. Przyjrzałam mu się uważnie, jednak nie było w nim nic, a nic wyjątkowego, najzwyklejsze na świecie drzewo. 
W pewnym momencie pewna informacja w telewizji zwróciła szczególnie moją uwagę. 
"Z ostatniej chwili! Mężczyzna popełnił samobójstwo w parku niedaleko szpitala. Wciąż nie wykluczamy obecności osób trzecich."
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się dobrze znanemu mi budynkowi szpitala. Po chwili kamera zwróciła się w stronę drzewa, na którym została już tylko lina wisząca na jednej z gałęzi. Odruchowo przyłożyłam dłoń do otwartych z przerażenia ust. 
Wzięłam do ręki zeszyt otwierając go na odpowiedniej stronie i przystawiłam go do ekranu telewizora. Drzewo, które namalowałam było wręcz identyczne. Przekręciłam kilka stron i... połowa zeszytu zapełniona była tą samą rośliną. Nie przypominam sobie, bym wcześniej je rysowała, jednak fakty mówią same za siebie.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył, a od razu zawtórowało mu silne kołatanie serca. Cała sytuacja zaczęła mnie przerażać. Może to tylko przypadek? Przecież często bywałam w tym szpitalu, po prostu to drzewo mogłam.. nie wiem... widywać przez okno? 
Odłożyłam zeszyt na podłogę, łapczywie nabierając powietrze do ust. Hieronim wyczuwając moją nagłą zmianę nastroju podszedł bliżej i położył się na moich kolanach, cicho pomrukując. Wyciągnęłam drżącą dłoń i delikatnie pogłaskałam kota po grzbiecie, chcąc choć trochę się uspokoić. 
Nie mam zielonego pojęcia, co jest ze mną nie tak, ale.. muszę się tego dowiedzieć. Zbieżność losu? Przypadek? Aż tyle razy? Wizyta u psychiatry być może by mi pomogła, ale znając życie znów przepisze mi tonę tabletek, po których i tak nic się nie zmienia. Chociaż z czasem zaczynam wątpić, że to ze mną jest coś nie tak, a raczej to świat ma ze sobą jakiś problem. Przejrzałam tonę różnych for internetowych, z nadzieją, że cokolwiek naprowadzi mnie na odpowiedni trop, jednak jak wiadomo internet nie jest najdoskonalszym źródłem wiedzy i jedyne co znalazłam, to wypowiedzi ludzi wierzących w zjawiska paranormalne, przeplatane schizofrenią i innymi zaburzeniami.
Szczerze przyznam, że wypożyczyłam nawet z biblioteki bestiariusz, który zaraz odłożyłam, bo po kilku pierwszych stronach miałam dość takich bzdetów. Zaczęłam się obawiać, że wariuję.
- Pójdę... do muzeum - szepnęłam pod nosem, zdejmując kota z kolan. Często zdarzało mi się odwiedzać pobliskie muzeum, zwykle chodziłam tam razem z wielkim szkicownikiem i zatrzymywałam się przy pojedynczych obrazach. Każde takie odwiedziny dawały mi całą masę inspiracji na nowe rysunki, a często też siadałam naprzeciwko dzieł i odwzorowywałam je w swoim zeszycie. Odprężało mnie to, całkowicie pogrążałam się w sztuce, nie zważając na wszystkie inne problemy.
Pospiesznie wrzuciłam portfel, komórkę, szkicownik i kilka ołówków do torebki i naciągnęłam na nogi czarne botki. Hieronim wyszedł mi na pożegnanie i nie odchodził, dopóki nie otworzyłam drzwi. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, zauważyłam kota siedzącego na parapecie, z którego zeskoczył dopiero wtedy, gdy wyjeżdżałam z parkingu. 
~~*~~*~~
Weszłam do budynku muzeum i po kupieniu biletu od razu zmierzyłam w stronę moich ulubionych obrazów. Od kilku dni dotarło tu kilka nowych prac, które też koniecznie musiałam obejrzeć, jednak to dopiero w drugiej kolejności.
Jako pierwszy moją ofiarą padł obraz Zdzisława Beksińskiego noszący tytuł Pełzająca śmierć. Jeżeli się nie mylę był to polski malarz, a w większości jego obrazów dominował motyw śmierci, samotności, ciężko było doszukać się w nich jakiejkolwiek symboliki.. Podobno nie miał zbyt łatwego życia. 
Spędziłam nad tym dziełem około godziny, a i tak nie udało mi się wykonać całej pracy w moim szkicowniku. Skupiłam się głównie na samej postaci śmierci, ale jednocześnie nie chciałam omijać elementów drugiego planu. Przeszłam w głąb muzeum omijając kilka pejzaży i portretów, aż natrafiłam na całkiem nowe obrazy.
Każdemu z nich poświęciłam sporo uwagi, jednak najbardziej zainteresował mnie jeden z nich, chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, więc poczekałam aż grupa zwiedzających podjedzie bliżej, by móc posłuchać przewodnika.
Chwilowo musiały mi wystarczyć tylko moje spostrzeżenia. Znajdowała się na nim kobieta z szeroko otwartymi ustami tak, jakby coś mówiła, a raczej krzyczała. Wokół niej leżało kilkanaście ludzkich zwłok, a z uszu ludzi ciekła krew. Niektórzy z nich wyglądali inaczej niż ludzie, jedni mieli spiczaste uszy, inni kły, owłosienie na całym ciele. Od głównej postaci rozchodził się czerwony i niebieski blask, który mógł symbolizować niebo i piekło lub jej połączenie z nimi. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, że po jej policzkach spływają łzy. Miałam mały problem z interpretacją całego dzieła, autor był nieznany, a tytuł brzmiał Banshee. 
Odczekałam jeszcze chwilę, aż grupa zbliżyła się i wsłuchałam się dokładnie w opisy każdego z obrazów. Niecierpliwe czekałam na właśnie ten, jednak w tym momencie większość uznała, że chce przez chwilę samodzielnie poprzyglądać się dziełom. Westchnęłam zrezygnowana i otworzyłam szkicownik, chcąc uchwycić kilka elementów obrazu.
Dopiero po chwili spostrzegłam, że ktoś również mu się przygląda. Zerknęłam w bok i zobaczyłam - jak mniemam - przewodnik, czego domyśliłam się po jego plakietce z imieniem Leon przyczepionej do koszuli.
- Przepraszam, co wiadomo o tym obrazie? - Zagadnęłam, ponownie przyglądając się dziełu.
- Autor nie jest do końca znany, jednak wiemy, że pochodził z Irlandii i bardzo interesował się mitologią irlandzką, czego dowodzi między innymi tytuł - odpowiedział, przyglądając się kobiecie na obrazie.
- Banshee? - Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
- W mitologii irlandzkiej była to zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Usłyszenie jej krzyku, lamentu miało oznaczać, że niedługo ktoś umrze.
- Dz-dziękuję - odpowiedziałam, nawet nie wiedząc czemu się zająknęłam. Banshee. Ciekawe.



Leon? 

2 gru 2017

Halloween - podsumowanie

Hej, hej, hej!
Przyszła pora na podsumowanie eventu Halloween'owego, na co - mamy nadzieję - czekaliście z niecierpliwością. Bardzo cieszy nas fakt, że tak wiele z was tak chętnie dołączyło do wspólnej zabawy. Yay dla was!
 Nie zwlekając już ani chwili dłużej, taa daaam:

Louise - 300H
Adrien - 500H
Fenny - 500H
Raven - 500H
Megan - 400H
Efemeryczny - 400H
Gold - 200H
Auraya - 200H
Wruk - 200H

Za jedno opowiadanie przyznawaliśmy 200 huntów - napisanie dwóch dawało łącznie 400. Trzecią formą na zdobycie pieniędzy było narysowanie swojego koszyka halloween'owego, inaczej praca plastyczna, za którą przyznawaliśmy aż 300 huntów.

~Administracja
(mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. w razie czego możecie pokrzyczeć na mnie w komentarzach - lou)

1 gru 2017

Od Ashlynn do Sama

Przechyliłam lekko głowę, spoglądając z czułością na Tobiasa, który witał się właśnie z retriverem pani Scottlee, miłej staruszki, która miała go przypilnować do mojego powrotu z umówionego spotkania. Spotkania na które nie miałam najmniejszej ochoty. Spotkania z totalnym idiotą. Innego określenia nie potrafiłam na to znaleźć, a może nawet nie próbowałam tego zrobić, bo to idealnie pasowało do Samuela. Podczas pierwszego spotkania miał ochotę zabić mnie za to, że pozbyłam się jego znajomej, a jakiś czas później pomaga mojemu synowi i zaprasza mnie na kawę. Więc albo cierpi na rozdwojenie jaźni, albo jest po prostu głupi.
Westchnęłam ciężko, przeglądając się jeszcze pospiesznie w jednym z luster wiszących w holu i z ulgą stwierdziłam, że nie wyglądam na kobietę, która zgodziła się na spotkanie z wariatem. Wyglądałam... normalnie. A przynajmniej nie było po mnie widać, że właśnie zmierzam na wymuszone spotkanie. Pomachałam swojemu odbiciu i z nadzieją, że mężczyzna może jednak nie przyjdzie do kawiarni, ruszyłam w kierunku czekającej na mnie taksówki. Mój samochód stał u mechanika, dlatego musiałam zaufać kierowcy "publicznych" linii.
- Gdybym panu zapłaciła, spowodowałby pan wypadek, w którym "przypadkiem" bym zginęła? - mruknęłam pod nosem, niekoniecznie chcąc, by mężczyzna mnie usłyszał. Jednak - jak można było się spodziewać, moje słowa dotarły do jego uszu.
- To dość duża prośba - spojrzał na mnie w lusterku. - Powód jest pewnie równie duży?
Westchnęłam.
- Szczerze mówiąc, tak. Był pan kiedyś na spotkaniu z kimś, kogo najchętniej zrzuciłby z dachu najwyższego wieżowca?
- Nie.
- No właśnie. A ja muszę na nie iść. Zostałam zmuszona.
Z miejsca kierowcy dobiegł mnie cichy śmiech, który - gdyby mężczyzna miał wyższy głos - mógłby przypominać chichot.
- Długo się znacie?
Z trudem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Gdyby ktoś mi jeszcze kilka dni temu powiedział, że umówię się z nadnaturalnym i w drodze na spotkanie będę o nim rozmawiać z obcym kierowcą, zaśmiałabym się mu w twarz i stwierdziła, że to absolutnie niemożliwe.
- Właściwie, widzieliśmy się dwa razy. Raz przez pięć minut, a powodem kolejnego spotkania był mój syn, którego znalazł i odwiózł do domu. Naprawdę długa historia.
Mężczyzna na chwilę spoważniał, skupiając swoje uwagę na jeździe.
- Nie jestem najlepszym doradcą jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale co ci szkodzi spróbować? W każdej chwili możesz uciec.


Westchnęłam głośno, przeczesując palcami po raz ostatni swoje włosy. Nieprzyjście na spotkanie byłoby wyrazem nietaktu z mojej strony oraz powodem, dla którego Samuel mógłby próbować znowu nachodzić mnie w domu. Albo mojego syna. A na zbliżenie się do Tobiasa nie mogłam pozwolić.
Nie planowałam spóźnienia, ale korki w San Lizele potrafią być naprawdę uciążliwe. Nigdy nie można być pewnym, ile zajmie przejazd z jednego miejsca do drugiego. Spędziłam w taksówce ponad pół godziny i miałam jej dość. Mimo miłego towarzystwa starszego pana, nie zamierzałam wracać do wnętrza jakiegokolwiek pojazdu przez najbliższą godzinę.
Zaczęłam rozglądać się po kawiarni w poszukiwaniu nadnaturalnego, a kiedy mój wzrok w końcu na nim spoczął, nagle zapragnęłam obrócić się na pięcie i odjechać stąd jak najszybciej. Nawet taksówką.
- Przepraszam za spóźnienie, korki - odparłam, jakby to wszystko tłumaczyło.
- Nie ma sprawy, zdarza się - wyciągnął bukiet kwiatów w moją stronę. Był nieduży, ale naprawdę śliczny. Jasne róże kontrastowały ładnie z jasnofioletowymi i białymi bzami. - Dla ciebie.
Nie pozostało mi nic innego, jak lekko się uśmiechnąć, chociaż w myślach wyrzucałam je do kosza. Nie dlatego, że mi się nie podobały. Dlatego, że były od niego.
Usiedliśmy przy oszklonej ścianie, wychodzącej na park miejski. Po zamówieniu napojów zapadła niezręczna cisza.
- Więc... czym się zajmujesz? - spróbowałam zagaić rozmowę, typowym pytaniem o zawód. Sam wyraźnie się rozluźnił.
- Jestem chirurgiem.
- Chirurgiem? Wow. Ja za to mam własną kawiarnię. Do tego, jak sam wiesz, dorabiam sobie jako łowczyni, zabijając lekarzom znajomych - odchyliłam się lekko na krześle, z satysfakcją obserwując, jak Sam zaciska szczęki.

Samuel?