5 wrz 2018

Od Felixa do Michaela

Nigdy nie byłem altruistą ani bohaterem i  nie wyglądało na to, żebym mógł zostać nim w tym właśnie momencie. Zrobiłem natomiast pierwszą rzecz, która wpadła mi do głowy - użyłem telefonu. Z racji tego, że incydent dotyczył nadnaturalnego, po policję zadzwonić nie mogłem. Wybrałem więc ojca, prawdopodobnie jedyną osobę, której mogłem być w tym momencie pewien.
Spanikowany i jąkający się wyjaśniłem mu całą sytuację, starając się jednocześnie przekazać mu wszystkie informacje, pokonując wypełnione adrenaliną ciało. Każda jego część krzyczała wtedy "Uciekaj!". Ojciec zamilkł na moment, powiedział, że mamy zostać, gdzie jesteśmy, nie wdawać się w czynną walkę i ktoś zaraz do nas przyjedzie. A potem się rozłączył, tak po prostu. Mechanicznie wsadziłem telefon w kieszeń spodni i zrobiłem wreszcie użytek z siebie. Pociągnąłem zmartwiałą Laurę w stronę samochodu, obserwując kątem oka jak Lila, odciążona opieką nad dziewczyną, przemienia się. Niestety, tak jak i moja, jej zwierzęca postać była całkiem udomowiona, bo na miejsce dziewczyny stanął zazwyczaj przyjaźnie wyglądający golden. Tym razem jednak wyglądał całkiem nieprzyjaźnie, zjeżony jak szczotka, z obnażonymi kłami. Dobrze wiedziałem jednak, że to była tylko poza, Lila bowiem nigdy nie musiała walczyć.
Udało mi się pchnąć Laurę w stronę samochodu, akurat kiedy Lila rzuciła się na wilkołaka, wytrącając go z równowagi, co dało Michaelowi chwilę na cofnięcie się poza zasięg potężnych szczęk. Wilkołak otrzepał się jedynie, wydając z siebie gardłowy warkot, po czym wlepił ślepia w nowego przeciwnika, odtrącając go jednym ruchem na bok. Z cichym skowytem Lila posunęła po ziemi dobrych kilka metrów, zbierając się z niej ciężko. Niewiele myśląc dopadłem do niej, gdy Michael próbował znowu odwrócić uwagę wilkołaka. Nie mogliśmy jednak uszkodzić go trwale, zresztą, nic dziwnego - banda nastolatków, która o walce wie tyle co nic. A nasz przeciwnik, mimo że widocznie niedoświadczony, przeważał nad nami masą i szybkością reakcji. Rzucił się do ataku po raz kolejny, tym razem w stronę Michaela, przewracając go samym impetem skoku. Gdyby nie skrzydła, gardło anioła byłoby prawdopodobnie rozszarpane. Ale i skrzydła niewiele mu pomagały z rozszalałym wilkołakiem nad nim, szczególnie rozdrażnionym pierzastą zaporą. Zmieniłem się połowicznie, drapiąc i ciągnąc, kompletnie ignorując słowa ojca o czynnej walce. Udało mi się dostać do okolic oczu, tworząc czerwone szramy. Wilkołak strzepnął nas jednak z siebie. Omal nie nadepnął przy tym na Michaela, wciąż trzymając pazurzastą łapę na jednym ze skrzydeł, osłaniających mojego chłopaka. Wydawał się  być nieco zdezorientowany ilością potencjalnych ofiar, nie mogąc skupić się na jednym konkretnym celu. Byłoby może gorzej, gdyby nie rzucony przez Laurę kamień, który trafił napastnika prosto w pysk. Udało mi się wtedy postawić Michaela na nogi, ale już ułamki sekund później musiał znów chronić nas za barykadą skrzydeł. Wrzasnąłem, kiedy jedna z łap złapała mnie skutecznie za ubranie, unosząc na moment w powietrze. Cóż, nasz nowy kolega chyba nie przepadał za kotołakami. Dopiero wtedy przydała mi się całkowita postać kota. W mniejszym, zręczniejszym ciele mogłem wysunąć się z uścisku, lądując na ziemi i puszczając się biegiem. Laura złapała wtedy Michaela, powstrzymując go przed kolejnym atakiem na wilkołaka. Zorientowała się już, że próbowałem grać na czas, pędząc jak szalony w poszukiwaniu najbliższej, wilkołakoodpornej osłony. Dopadłem drzewa, wspinając się na nie z rekordową prędkością, a wilkołak podążył za mną, bezskutecznie próbując wspiąć się wyżej niż najniższe konary. Moje położenie było jak najbardziej nędzne, dało jednak Michaelowi czas na dopadnięcie samochodu. Nie bardzo wiem, ile czasu na tym drzewie spędziłem i  po jakim czasie wilkołak stwierdził, słusznie zresztą, że jeśli nie może wspiąć się za mną, musi mnie jakoś sprowadzić na dół. Udało mu się złamać gałąź i rozchybotać drzewo na tyle skutecznie, że poleciałem w dół jak futrzasty kamień. Cóż, tu mnie miał. Z daleka jeszcze słyszałem krzyki Michaela i przenikliwy pisk Lili, kiedy kły sięgnęły mojego grzbietu, a pół człowiek, pół zwierzę miotnęło mną w powietrze.
Patrząc na to z obecnej perspektywy, żadne z nas nie miało szans na przeżycie tamtej nocy, gdyby nie zjawienie się naszego wybawcy. W chwili gdy wilkołak szykował się do kolejnego ciosu, a moi przyjaciele nieudolnie próbowali temu zapobiec, potwór nagle został powalony na ziemię przez ogromnego czarnego tygrysa. Michael podniósł mnie z ziemi, natychmiast cofając się w stronę samochodu. Kryjąc się za jego osłoną słuchaliśmy odgłosów walki. Musiałem na moment stracić przytomność, bo kiedy już się ocknąłem, spotkałem się z natarczywą dłonią badającą moje żebra. Syknąłem, próbując się jak najdalej od tej dłoni odsunąć, ale druga chwyciła mnie za kark, zmuszając do otwarcia oczu.
- Przemieniaj się, gówniarzu.
Nawet nie musiałem go widzieć, żeby wiedzieć, kto taki przybył nam na ratunek. Mój cudowny wuj, Jeremiah, człowiek o mentalności teksańskiego właściciela ziemskiego i przepięknej kociej formie, czarnego tygrysa właśnie.Człowiek, który uważał mnie za zakałę rodziny.
Niechętnie, ale zrobiłem to, starając się nie patrzeć w jego pociemniałe z gniewu oczy. Rozejrzałem się przy okazji za moimi przyjaciółmi, odnajdując ich siedzących nieopodal, wyglądających jak kupka nieszczęścia. Lila trzymała zakrwawioną chusteczkę przy swoim nosie i oddychała ciężko,  z bólem wypisanym na twarzy. Udało mi się podnieść na własne nogi i chciałem podejść do niej, ale powstrzymała mnie ciężka dłoń opadająca na moje ramię.
- Czy ty kompletnie już zwariowałeś? Te twoje śmieszne hobby do końca zeżarło ci mózg, baranie? - wuj podniósł głos, a jego dłoń zacisnęła się, sprawiając mi ból.
- To nie nasza wina - zaprotestowałem cicho.
- Nie nasza wina, nie nasza wina - przedrzeźniał.
- Ale to naprawdę... - zaczęła Lila, ale on przerwał jej szybko.
- Zamknij się kundlu - warknął.
Lila zamilkła, nie z potrzeby posłuszeństwa, ale ze złości.
- Nie powinieneś się z nimi spotykać, Felix. Ale czego ja się mogłem spodziewać po kimś takim jak ty - zmierzył jadowitym wzrokiem moich przyjaciół, podczas gdy ja rzucałem im przepraszające spojrzenia. Widziałem też jak Michael spiął się, słysząc ostatnie słowa wuja. Słusznie połączył je z moją seksualnością.
- To moja sprawa, z kim się spotykam - odparłem, wyrywając się z jego uścisku, na co moje ciało odpowiedziało bólem.
- Nie pyskuj. Uratowałem wasze dupy, bo jesteś cholernie bezużyteczny, Felix. Gdybyś się do czegokolwiek nadawał, nie musiałbym być tutaj.
Skuliłem się w sobie, połowicznie z bólu i zmęczenia, ale i z poczucia winy, jakie wywołały we mnie te słowa.
- Nie ma pan żadnego prawa tak o nim mówić - usłyszałem głos Michaela, który podniósł się z ziemi. Jako jedyny wytrzymywał spojrzenie mojego wuja bez problemu.
- O, czyli już wiadomo z kim gnojek uprawia te swoje bezeceństwa. Mam prawo mówić o nim, jak tylko będę chciał i ani ty, ani żaden inny równie zboczony typ nie będzie mi rozkazywał!
Nim Jeremiah zdołał położyć choćby palec na Michaelu stanąłem między nimi. Laura natomiast chwyciła Lilę, która poderwała się w górę, sycząc coś co brzmiało bardzo niecenzuralnie.
- Wracajmy już - rzuciłem w stronę wuja, nie patrząc mu w oczy.
Z parsknięciem odwrócił się i odszedł. Poszedłem karnie za nim, odwracając się tylko na moment, by wymamrotać ciche "Przepraszam".
Podróż do domu była cicha, poza agresywnym mamrotaniem wuja. W drzwiach powitał mnie ojciec zamykając w silnym uścisku, po raz pierwszy od miesięcy. Wuj kazał mu nie rozczulać się nad gówniarzem. Udało mi się zrobić sobie herbaty i uciec do siebie, unikając kolejnych złośliwych komentarzy. Tam jak w transie rozebrałem się ze zniszczonych ubrań i poszedłem pod prysznic. Dopiero tam rozpłakałem się jak dziecko, opierając czoło o chłodne kafelki.

Mikey?
Tak wiem, że Jeremiah to siusiak straszny niedobry.

29 lip 2018

Od Michaela do Felixa

Przeciągnąłem się lekko, robiąc niewinną minę. W następnej chwili szybko wyciągnąłem ręce łapiąc czarnego kota w uścisku. Skończyło się z podrapaną dłonią - well, Felix był tym razem delikatny. Dał się jednak wyściskać, mimo bardzo niezadowolonego wyrazu na jego pyszczku. Uśmiechnąłem się, chowając swój wyszczerz w kociej sierści. Cieszyłem się, że Felix zaufał mi w końcu na tyle, by przyznać się, że jest kotołakiem. Nie chcąc naciągać tego zaufania, puściłem go, by mógł z powrotem przemienić się w człowieka - oglądanie tego było niesamowite. Z małym uśmieszkiem obserwowałem jak kocie uszy chowały się w burzy włosów chłopaka. Po chwili spoglądały na mnie już brązowe oczy Felixa a nie bursztynowe tęczówki jego kociej wersji. Mimowolnie wyciągnąłem rękę muskając grzywkę chłopaka. Uświadomiłem sobie, co powinienem teraz zrobić. Tę samą dłoń opuściłem, splatając swoje palce z palcami Felixa.
- Felixie Wray. Czy poszedłbyś ze mną na randkę? - Zrobiłem to szybko i prawie pewnie. Poczułem jakby jakiś zbędny ciężar zwalił się z moich ramion. Powinienem być zdenerwowany, że za szybko, że źle, że wszystko zepsuję ale coś z tyłu głowy dawało mi przeczucie, że wszystko będzie w porządku. Trochę pocieszała mnie także mina Felixa, która pokazywała tylko zdziwienie i może lekkie rozbawienie zamiast rozczarowania. To był już bardzo dobry znak.
- To brzmiało jak oświadczyny - powiedział tylko a ja poczułem jak moja twarz się rumieni. Kąciki ust Felixa podniosły się w lekkim uśmiechu. Zasłoniłem swoją buzię ręką w geście zawstydzenia. Kotołak powoli podniósł swoją i w szybkim geście - pstryknął mnie palcami w czoło.
- Zgadzam się - wymruczał i pochylił się w moją stronę. - Masz mnie rozpieścić - uśmiechnął się leniwie i odsunął zanim mój mózg zdążył zareagować. Moje usta mimowolnie otworzyły się szeroko - dosłownie szczęka mi opadła. Chichot Felixa sprawił, że szybko się pozbierałem. Do końca wieczora na mojej twarzy pozostał szeroki uśmiech.
***
- Co mi strzeliło do głowy? Oczywiście, że to mu się nie spodoba, on zasługuje na coś o wiele lepsz... Laura, to bolało!
***
Dwa, może trzy razy wygładziłem przód mojego swetra. Była to rzecz, którą kupiła mi Laura, z rozkazem bym go włożył. Spod niego wystawała kanarkowo-żółta koszula, którą znalazłem na dnie mojej szafy. Zadzwoniłem do drzwi. Zamiast Marge, która zwykle mnie witała, ujrzałem nieco zarumionego Felixa. Otworzył drzwi szerzej i zobaczyłem go w pełnej okazałości - uroczej czarnej koszuli w flamingi i zwykłych dżinsach. Nie byłem na to zupełnie przygotowany. Nie tracąc czasu wyciągnąłem w jego stronę bukiet lilii, próbując wydobyć mój najszerszy uśmiech. Chłopak wziął kwiaty bez słowa i dał mi się przytulić, kładąc swoje smukłe dłonie na moich łopatkach. 
- Trzeba je włożyć do wody - usłyszałem szept w moim uchu i chłopak wysunął się z moich objęć. Podążyłem za nim do kuchni, obserwując jak nalewa wodę do wazonu a następnie układając w nim rośliny.
- Zaniosę je do mojego pokoju - uśmiechnął się. Kiwnąłem głową i oparłem się o blat, czekając na niego z ciężko bijącym sercem.
- Przygotowywał się ze trzy godziny - usłyszałem cichy głos za mną i obróciłem się by zobaczyć Marge chowającą coś do lodówki. Kiedy ona się tam pojawiła?
- Zależy mu. Wiem, że tobie też ale jak go skrzywdzisz, to masz u mnie przechlapane - rzuciła mi zadziwiająco groźne spojrzenie. Przytłumionym głosem powiedziałem, że rozumiem, czym zasłużyłem sobie na jej radosny uśmiech. Po chwili Felix wbiegł do kuchni, udając, że wcale się nie spieszył. Uśmiechnąłem się lekko.
- Miłego wieczoru, Marge - rzuciłem i wziąłem dłoń chłopca w moją, prowadząc go w stronę wyjścia. Chłopiec siedział cicho, dopóki nie usiedliśmy razem w samochodzie.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytał uśmiechając się do mnie tak, że zmiękły mi kolana. Jednak cholernie się stresowałem, w strachu, że mu się nie spodoba.
- Jedziemy do szkoły. Prawie - odpowiedziałem a Felix spojrzał na mnie zaskoczony.
- Do szkoły? - powtórzył po mnie, chyba nie do końca mi wierząc.
- Prawie - odparłem, śmiejąc się lekko do siebie. Nie kłamałem - zaparkowałem jakieś dwie minuty spaceru od budynku szkoły. Wysłałem szybkiego smsa do Laury, mówiącego jej o tym, że już jesteśmy na miejscu. Chłopak rozglądał się dookoła szukając jakiejś podpowiedzi na to gdzie możemy się wybierać. Wyskoczyłem szybko z samochodu i otworzyłem przed nim drzwi, na co zareagował kręcąc głową z niedowierzaniem. Gdy tylko wysiadł, znów wziąłem jego dłoń, tym razem pozwalając sobie na splecenie naszych palców razem. Pociągnąłem go lekko w kierunku małej skarpy, na którą Felix już powoli rozpoznawał. Nadal uśmiechał się do siebie, nie wierząc chyba, że mogłem być taki cliche. W sumie ja też siebie zaskoczyłem. Z wąskiej ścieżki wśród krzewów wyszliśmy na plac zabaw, oświetlony różnymi świeczkami zapachowymi. Poprowadziłem Felixa do koca, rozłożonego tak, że mogliśmy z niego oglądać obraz cichego San Lizele. Z koszyka piknikowego wyjąłem dwa kubeczki oraz butelkę wody, nalewając trochę chłopakowi. Wyjąłem także owoce i pieczywo, które przygotowały dziewczyny (ja bym nie wiedział jak usunąć szypułki z truskawek). Zdenerwowany zerknąłem na Felixa, który patrzył na mnie z najpiękniejszym uśmiechem, który kiedykolwiek widziałem.
- Podoba ci się? - zapytałem mimo łamiącego mi się głosu. Brunet ochoczo pokiwał głową.
- Jesteś okropny. Uwielbiam to - mruknął i wyciągnął łapkę po jedną ze świeczek. Zgasił ją i odstawił na miejsce. Spojrzałem na niego z podniesioną brwią.
- Czekolada. Strasznie sztuczna, nie lubię tego zapachu - wytłumaczył mi, marszcząc nosek. - Opowiadałem ci kiedykolwiek historię z tym związaną? - pokręciłem głową, a Felix rozpoczął opowieść o tym jak ciotka wmusiła mu cukierki czekoladowe, które gdzieś kupiła, które okazały się być mydłem - kobieta była półślepa i nie przeczytała nalepki. Śmiałem się jak głupi, słuchając jak Felix musiał przepłukiwać gardło (i zdarzyło mu się beknąć bańkę mydlaną). Rozmawialiśmy chyba na wszystkie możliwe tematy. Podsuwałem Felixowi jedzenie, Felix co chwila przerzucał piosenki w stworzonej przeze mnie playliście ze wszystkimi disneyowskimi piosenkami o miłości. Uświadomiłem sobie, że minęły trzy godziny, dopiero gdy leżeliśmy na kocu, patrząc na gwiazdy. Powiedziałem to Felixowi, którego też zaskoczyła późna pora. Przeciągnął się lekko.
- Było świetnie - uśmiechnął się, a serce zabiło mi szybciej. Popatrzyłem chłopcu w oczy, którego wzrok powędrował na moje usta. Przysunąłem się ten milimetr bliżej, nachylając się, by go pocałować. Jednak jedyne co poczułem, to palce chłopca, które zatrzymały mnie. Felix patrzył na mnie z przepraszającym wzrokiem.
- Nieważne, jak bardzo tego chcę, to zależy mi na tym, żeby ten związek wyglądał inaczej. Minimum trzy randki, dobrze? - wyjaśnił. Wziąłem jego rękę w swoją, składając lekki pocałunek na opuszkach jego szczupłych palców.
- Jeszcze dwie - uśmiechnąłem się, pełen szacunku i podziwu. Felix nie przestaje mnie zaskakiwać. Podniosłem się.
- Czas odstawić cię do domu. Nie chcę żeby Marge spełniła jakąś ze swoich gróźb. Felix z jękiem podniósł się.
- Musimy? - spytał z roztrzepanymi włosami. Nie odpowiedziałem mu, tylko zacząłem gasić porozstawiane wszędzie świeczki. Nagle poczułem szczupłe ręce, obejmujące mnie w talii.
- Dziękuję, Mikey - usłyszałem i po chwili objęcie zniknęło. Gdy się odwróciłem Felix zajmował się składaniem koca, na którym przed chwilą leżeliśmy.
Powoli, jeszcze nieco rozleniwieni zebraliśmy nasze rzeczy i wybraliśmy się z powrotem do samochodu. Zapakowaliśmy wszystko do bagażnika. Otwierałem Felixowi drzwi, kiedy usłyszeliśmy głośny krzyk niedaleko nas. Spojrzeliśmy się na siebie i po sekundzie zamykałem szybko samochód i biegliśmy w stronę, z której doszła ta paniczna prośba o pomoc. Wbiegliśmy na szkolny parking i widok zamroził mi krew w żyłach. Przed nami stały Lila i Laura, która krwawiła. Na przeciwko nich, stał stwór, który przeraził mnie całkowicie. Wilczy pysk, ale z człowieczą posturą. Czyżby to był wilkołak? Spojrzałem na księżyc, który nie znajdował się w pełni. Warkot tego czegoś cichł. Stworzenie nachyliło się i miałem wrażenie, że zaraz ucieknie, ale rzecz jasna tego nie zrobił. Przyjrzałem się lepiej jego postawie i przekląłem w myślach. Szykował się do kolejnego ataku. Czułem, jak moje nogi same ruszają się z miejsca i kiedy potwór skoczył na dziewczyny, stałem już przed nimi z rozłożonymi skrzydłami, używając ich jako tarczy.

Felix?

28 lip 2018

Od Aurayi do Ezequiela


               Siedziałam, w milczeniu wpatrując się w Eda, przetwarzając wszystko to, czego się dowiedzieliśmy. Nie chciałam się do tego przyznawać, ale ta sprawa w jakiś sposób była dla mnie ważna. Poruszyła we mnie coś, co od dawna starałam się zapomnieć.
Było jeszcze coś, czego nie chciałam powiedzieć. Symbol, który narysowała Christina. Z początku nic mi nie mówił. Zwykłe, przeplatające się bez ładu i składu linie nie wyglądały szczególnie interesująco. Dopiero na drugi rzut oka i w tym chaosie można było dostrzec symbolikę. Symbolikę, która nie oznaczała nic dobrego.
- Kiedy mam zacząć patrole?
- Musimy zacząć jak najszybciej, póki czują się jeszcze na tyle bezpiecznie, aby w swojej kryjówce nie obawiać się nalotu policji. Chciałbym, abyś zaczęła patrol jeszcze dzisiaj w nocy, a później noce będziesz wybierała losowo. Po południu pojedziemy do Myrtice po eliksiry. Tam się dowiesz wszystkiego o ich działaniu i zastosowaniu. Później możesz wrócić do domu. Obserwację i tak zaczniemy ze dwie, trzy godziny po zachodzie słońca, aby pod osłoną mroku było ci łatwiej się ukryć. Dzisiaj jeszcze zachowamy wszelkie środki bezpieczeństwa, jakie tylko się da.
- W porządku.
Plan wydawał się dopracowany. I bardzo ryzykowny. Przyznam, że nie spodziewałam się tego, że moja następna misja zacznie się już z takim przytupem. Przy poprzedniej akcja rozwijała się powoli i spokojnie.
               W knajpce spędziliśmy jeszcze z pół godziny. Przyznam, że wbrew pozorom było tu dość przyjemnie. Wszystkie kolory, choć na pierwszy rzut oka dobrane bez pomysłu, po dokładnym przyjrzeniu współgrały z sobą, tworząc przyjemny widok. Przez durze okna promienie światła oświetlały wnętrze i podkreślały tańczące na wietrze drobinki kurzu. Do otwarcia knajpki zostało jeszcze trochę czasu, dlatego było tutaj tak cicho i spokojnie. Może dlatego też tak mi się tutaj podobało. Nie lubię zatłoczonych miejsc, pełnych ludzi, którzy oceniali każdy twój ruch. Nie czułam się wtedy dobrze.
- Lepiej już jedźmy. Przed nami długa noc.
Kiwnęłam głową na znak zgody. Ed zostawił na stoliku kilka funtów, wyszliśmy i udaliśmy się do zaparkowanego niedaleko samochodu.
Droga jak zwykle upłynęła nam w milczeniu. Zauważyłam, że to już norma, jeżeli o to chodzi. I choć oboje z nas to widziało, nie chciało tego przerywać. Ed wiedział, że nie lubię za dużo mówić, a ja byłam mu wdzięczna za to, iż to rozumie i szanuje moją decyzję.
               Podróż nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Weszłam po schodach do znanego mi już mieszkania. A jednak, choć byłam już tutaj wcześniej, stanęłam w progu drzwi zdziwiona tym, co zastałam. Po mieszkaniu nie walały się już kartony z nierozpakowanymi meblami oraz rzeczami osobistymi. Wszystko było już wykończone i poukładane. Pomimo tego, że było to to samo miejsce, od mojej ostatniej wizyty sporo się tutaj pozmieniało.
- Wszystko w porządku? – spytał Ed, uśmiechając się lekko z rozbawienia, widząc moją reakcję.
- Ty chyba nie marnujesz ani minuty w swoim życiu.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i udał się do pokoju, gdzie znajdowała się Myrtice.
- Witaj znowu! – uśmiechnęła się do mnie promiennie znad księgi, którą właśnie przeglądała – właśnie kończę dla ciebie ostatni z eliksirów.
- Oboje nie marnujecie czasu. – mruknęłam lekko się uśmiechając.
- On nie dałby mi spokoju, jeżeli nie zrobiłabym ich dzisiaj.
- Brzmi to tak, jakby uważał, że sama sobie nie poradzę. – spojrzałam na mężczyznę z lekkim wyrzutem.
- Wolę mieć pewność, że dysonujesz wszelkimi środkami, które pozwolą ci zachować bezpieczeństwo.
- O nie nigdy nie można do końca zadbać.
- Ale zawsze można robić wszystko, aby zwiększyć jego szansę.
- Nieraz zwiększenie szans bezpieczeństwa prowadzi właśnie do jego straty.
- Długo zamierzacie się tak przedrzeźniać? – westchnęła kobieta i gdy tylko ucichliśmy, wróciła do przygotowywania ostatniego z eliksirów.
Przyglądałam się temu z zainteresowaniem. Zawsze fascynowały mnie istoty, które panowały nad swoimi mocami. Ja ze wzglądu na to, że jestem Aniołem takich umiejętności nie posiadałam. Moja moc była zależna od emocji. Jakkolwiek idzie to interpretować, ponieważ nigdy zbyt dobrze nie działała, jeżeli ktoś by mnie o to pytał.
- Skończone. – uśmiechnęła się kobieta, zamykając szklaną, niewielką fiolkę z zielonym płynem w środku. Wygląd zawartości raczej nie zachęcał do wypicia.
Kobieta podeszła do stołu, gdzie stały podobne fiolki, w których znajdowały się substancje chyba we wszystkich kolorach tęczy.
- Że niby ja to będę musiała wypić?
- Tak. Eliksiry tak właśnie działają.
- One tylko tak źle wyglądają – zaśmiał się Ed.
- Łatwo ci mówić, bo to nie ty będziesz musiał je wypić.
- Może przejdźmy do tego, co ważne. Wszystkie fiolki masz podpisane, ale powiem ci jeszcze na wszelki wypadek, która do czego służy. Ta zielona sprawi, że staniesz się niewidzialna. Jest jedną z ważniejszych mikstur do obserwacji. Tylko uważaj, działa godzinę, maksymalnie półtorej. Wystarczy jeden łyk. Dalej jest ta fioletowa. Druga z ważniejszych. Pozwoli ci na bezszelestne przemieszczanie się. Powinna działać mniej więcej tyle samo, co ta zielona, jednak z doświadczenia wiem, że bywa z tym różnie. Niebieska zmyli każdego. Nawet wilkołak nie będzie w stanie cię wytropić. Działanie ma ze dwie godziny, ale musisz tego bardzo pilnować. Kiedy już będziesz na miejscu, musisz ją regularnie przyjmować, pilnować tego, aby nawet na sekundę nie przestała działać, ponieważ to wystarczy bardziej wyczulonym nadnaturalnym na wytropienie cię. A tego nie chcielibyśmy. Ta czarna jest dodatkowa. W zasadzie w razie kłopotów. Pozwoli ci szybciej latać czy biegać. Mam jednak nadzieję, że nie będzie ci ona zbytnio potrzebna. To chyba na razie wszystko. Jakieś pytania?
- Jedno. Jak ja mam to przenieść razem ze sobą? Te fiolki są za wielkie.
- O to się nie musisz się martwić. Dostaniesz to w mniejszych opakowaniach, wystarczających, aby je przenieść i w odpowiedniej ilości, aby starczyły ci na całą noc.
Przez krótką chwilką przypatrywałam się fiolką z powątpiewaniem. Wiedziałam, że mają mi pomóc, a niektóre podczas tej obserwacji są niezbędne, jednak bardziej wolałam ufać swoim umiejętnością.
               U Eda spędziłam jeszcze trochę czasu. Myrtice zapakowała dla mnie wszystkie potrzebne rzeczy do odpowiedniej torby i jeszcze raz przypomniała, która służy do czego i przez jaki czas. Z Edem jeszcze pobieżnie omówiłam, jak będzie wyglądać obserwacja, choć szczegóły będziemy ustalać na miejscu, po zorientowaniu się w terenie i sytuacji.
Skoro wszystko, co miało być załatwione, takowe zostało, przyszła nieunikniona chwila powrotu do domu. Przyznam się, że gdy jechałam wraz z mężczyzną samochodem, siedziałam cała spęta. W duchu przygotowywałam się na kłótnię tysiąclecia. Wiedziałam, że James nie jest zadowolony z tego, że mam kolejną sprawę. To dal wyraźnie do zrozumienia podczas rozmowy przez telefon. Jednak jeżeli usłyszy, co teraz mam do zrobienia, będzie cudem, jeżeli nie spali połowy okolicy. Osobiście uważam, że trochę za bardzo dramatyzuje. Przez tyle lat żyłam w niebezpieczeństwie, bez niego i jakoś przeżyłam. Te sprawy to nic w porównaniu z tym, co kiedyś musiałam robić.
- Jesteśmy na miejscu – z zamyślenia wyrwał mnie głos Eda. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu stoimy pod moim domem. Westchnęłam tylko i otworzyłam drzwi.
- Dzięki – powiedziałam. – Ale lepiej odjedź, nim mój brat cię zobaczy, albo co gorsza, usłyszy, co mam robić dzisiejszej nocy.
Mężczyzna tylko zaśmiał się i ruszył w drogę powrotną.
Pewnym krokiem udałam się w stronę domu. Nie zdążyłam dobrze przekroczyć progu domu, a brat już stał przede mną.
- Dobrze, że łaskawie wróciłaś do domu.
- O co ci chodzi? Nie zdążyłam dobrze wejść do domu, a ty już masz jakiś problem.
- Oczywiście, że mam problem.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Poinformowałam cię o sprawie, wywiązałam się z umowy. Nie masz nic w tej sprawie do powiedzenia.
- Co to za sprawa?
- Morderstwo i porwanie. Prawie żadnych śladów. Jedynym świadkiem jest córka. Wiemy, że zamordował wilkołak.
Wzięłam głębszy oddech i pokrótce opowiedziałam, czego się dowiedzieliśmy do tej pory. Potem płynnie przeszłam do tematu tego, jakie zadanie będę miała teraz. Czekałam na reakcję mojego brata, szykując się do konfrontacji. Ostatnimi czasy był bardzo nieznośny.
- Mogłaś mi coś więcej o niej powiedzieć, aby wiedzieć czy możesz w niej brać udział.
- Zaraz, zaraz. Ty myślisz, że będziesz decydował o tym, w której sprawie mam uczestniczyć, a w której nie? Chyba żartujesz.
- Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci brać udział w samobójczych misjach.
- W naszej umowie nic nie było o wybieraniu spraw! – krzyknęłam.
- Ale teraz będzie. To ty raczysz żartować, że weźmiesz udział w tych obserwacjach. – warknął
- Przecież nie będę walczyła! Mam tylko obserwować bandę kretynów, którzy myślą, że wszystko im wolno. I nic więcej. Jeżeli jakoś cię to pocieszy Ed załatwił mi eliksiry ułatwiające wszystko, a sam również tam będzie. Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia!
- Z nim też chyba będę musiał sobie porozmawiać. – mruknął. – posłuchaj. Doskonale wiesz, dlaczego nie chcę, abyś brała w tym udział. Nie chcę, abyś do tego wracała.
- Ale jeżeli tego nie powstrzymam, inni skończą tak samo. Wiesz, że jeżeli mam szansę to powstrzymać, zrobię to.
- Martwię się o ciebie. A jeżeli coś pójdzie nie tak? Nie chcę, abyś znów przez to przechodziła.
- Wielką wiarę masz w moje umiejętności. – burknęłam.
- Jesteś niemożliwa.
- A ty nieznośny. Jakbyś czegoś chciał, jestem w swoim pokoju. Wieczorem wychodzę.
Do czasu mojego ponownego opuszczenia domu, wraz z Jamesem omijaliśmy się szerokim łukiem. Oboje wiedzieliśmy, że jeżeli którekolwiek z nas odezwałoby się choć słowem, znów zaczęła by się kłótnia. Tylko, kiedy zbierałam się do wyjścia, brat podszedł do mnie i powiedział:
- Uważaj na siebie.
- Przecież za kilka godzin wracam. To naprawdę nic wielkiego.
On tylko spojrzał na mnie poważnie i wrócił do swojego pokoju. Lekko zaskoczona jego reakcją wyszłam czym prędzej z mieszkania, aby mu się nie odmieniło i wsiadłam do samochodu Eda.
- Gotowa?
- Oczywiście.
Siedziba gangu znajdowała się poza miastem, w starych opuszczonych koszarach usytuowanych nieopodal lasu. Było to idealne miejsce, ponieważ nikt tutaj się nie zapuszczał i aby się ukryć przed wzrokiem niepożądanych osób. Bacznie przyjrzałam się otoczeniu w poszukiwaniu dogodnych punktów obserwacyjnych. Niestety nie mogłam cały czas latać nad okolicą, ponieważ po pierwsze nie mam tyle sił, a po drugie, ruch skrzydeł wywoływałby nieco mocniejszy wiatr, co od razu by mnie zdradziło.
Wybrałam sobie kilka dogodnych miejsc, skąd nie będę widoczna, a z których będę miała dogodny widok na całą okolicę.
- Pamiętaj o niebieskim eliksirze. – szepnął Ed.
- Tak, tak, wiem. Daj spokój, nie musisz a tak się o mnie martwić. Dam sobie radę.
- Ostrożności nigdy za wiele.
Kolejny, który nie wierzy, że jestem w stanie zrobić coś dobrze – pomyślałam.
Zajrzałam do torebki i wyciągnęłam odpowiedni flakonik. Jak się okazało, mikstura wbrew wyglądowi nie miała żadnego smaku. Nie poczułam się po niej inaczej, w nic się nie zmieniłam. To chyba znaczy, że działa, prawda?
Udałam się do pierwszego z wypatrzonego przeze mnie punktu obserwacyjnego. Znajdował się on na dachu najwyższego budynku. Był on usytuowany na uboczu a cień drzew praktycznie spowijał cały domek. Schowałam skrzydła i położyłam się nieruchomo. Wiedziałam, że nawet najmniejszy ruch jest mnie w stanie zdradzić. A po co ściągać na siebie niepotrzebną uwagę? Idąc zasadą, że ludzie nigdy bez powodu nie patrzą w górę, mogłam czuć się tutaj bezpieczna przez kilka godzin, a kto wie, może nawet przez całą noc.
 Wyciszając się, bacznie zaczęłam się przyglądać temu, co dzieje się w dole. Oczywiście wraz z upływem czasu i coraz późniejszą porą, liczba członków uczestnicząca w dzisiejszym zebraniu rosła. Na środku rozpalili wielkie ognisko w metalowej beczce, dające im niewielką namiastkę ciepła oraz światła. Większość z nich miała również ze sobą butelkę piwa bądź paliła papierosa. Wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie.
Przyjrzałam się im uważniej. Wśród zebranych udało mi się wypatrzeć kilka wampirów, ze trzy wendigo, jedną zmorę i dwa demony. Nawet znaleźli się jacyś półbogowie. Jednak ani jednego wilkołaka. Czy to możliwe, że mnie wyczuł? Albo dowiedział się o całej akcji? A może pomyliliśmy się i ten gang nie ma nic wspólnego z naszym śledztwem?
A może po prostu go dzisiaj nie ma?
To dopiero pierwsza noc obserwacji i drugi dzień po morderstwie. Nie bądź w gorącej wodzie kąpana – zganiłam się w myślach i wróciłam do dalszej obserwacji.

Ezequiel?
Wybacz, że tyle musiałeś czekać :(

Od Aurayi - event, części trzecia, grupa pierwsza


               Nie jestem do końca pewna, jak się tu znalazłam. W jednej chwili biegłam ulicami San Lizele, uciekając przed wszystkim i wszystkimi, a w szczególności przed moim nadopiekuńczym bratem, który akurat tego dnia postanowił mi utrudnić życie, a w następnej kłóciłam się z Aniołem i Łowcą gdzieś w starożytności. To przekraczało wszelkie granice normalności. Nawet jak dla mnie.
- Jeżeli chcesz biegać tutaj zupełnie nagi, proszę cię bardzo. Ja nie mam zamiaru robić z siebie widowiska. – odparowałam.
- Już je robisz, pokazując swoje skrzydła – skwitował Łowca.
- Masz coś do moich skrzydeł?
- Musimy zachować spokój – przerwał nam niepewnie Anioł – Mamy uratować świat, pamiętacie?
Razem z Łowcą popatrzyliśmy się na niego. Choć nie chcieliśmy tego przyznawać, to oboje zgadzaliśmy się z chłopakiem. Musieliśmy zawrzeć rozejm. Przynajmniej na czas misji. Nie podobało mi się to. Bardzo nie podobało. Nienawidziłam Łowców, zapewne jak każdy nadnaturalny. A do tego wolałam pracować sama. Nie przywykłam do zaufania wobec zupełnie obcych osób.
- Więc musimy coś wymyślić. – powiedziałam z lekkim trudem – Co nie obejmuje kradzieży i biegania po okolicy nago.
- W takim razie kończą nam się opcje.
- Może znajdziemy coś na obrzeżach miasta? Ludzie pozbywają się starych rzeczy, prawda?
- Chcesz, abyśmy grzebali w śmieciach?
- Panience znowu się coś nie podoba?
Już otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, jednak przerwało mi nagłe zamieszanie niedaleko nas. Wiwatujący tłum ludzi szedł w naszym kierunku.
- Chyba musimy stąd iść – powiedział Cigno.
Razem z Eligiuszem kiwnęliśmy głową na zgodę i pobiegliśmy w najbliższą uliczkę.
               W drodze na obrzeża miasta przyglądałam się wszystkiemu z lekkim zainteresowaniem. Budowle zbudowane niechlujnie z gliny i słomy, które nie mogły zapewniać odpowiedniego schronienia. Wszystko tutaj wyglądało tak krucho i niepewnie. Byłam pod wrażeniem tego, jaki stanowi to kontrast do tego, co znam z naszych czasów.
- Wiecie cokolwiek na temat tego całego Aleksandra Wielkiego? – spytałam jakby od niechcenia. Z racji mojej przeszłości, nie chodziłam do szkoły. Nie wiem, co to znaczy mieć lekcje, prace domowe, uwagi i kary. Nie wiem, co to przyjaciele. Jednak oni nie musieli o tym wiedzieć.
- Był, znaczy, jest królem Macedonii. Znany jest ze swoich podbojów. Walczył w Gracji, Azji Mniejszej, pokonał Imperium Perskie i ruszył na Indie. Zbudował potężne państwo. – powiedział Anioł.
- No dobrze. Pytanie w takim razie, czy mamy uratować go przed śmiercią, czy do niej doprowadzić?
- Aleksander zmarł w wieku trzydziestu dwóch lat. Jedni twierdzą, że zmarł z powodu choroby. Inni, że został otruty.
- A więc może chodzi o jego podboje? Wiecie, gdyby nie on, to państwo nie byłoby takie potężne. – stwierdził Łowca.
- Czyli sądzisz, że chcą go zabić przed jego właściwą śmiercią? – spytałam.
- A masz jakieś inne pomysły?
Nie odpowiedziałam. Dalszą drogę w poszukiwaniu jakiegoś odzienia odbyliśmy w milczeniu.
               Nie spodziewałam się, że widok na obrzeżach miasta może być tak różny od tego, co widzieliśmy w centrum miasta. Tutaj domki ledwo stały. Stare, podniszczone, w większości nienadające się do zamieszkania budynki robiły za ostatnią szansę schronienia dla ludzi ubogich lub kalekich, wykluczonych ze społeczeństwa. W jakimś niewielkim stopniu rozumiałam ich i utożsamiałam się z nimi. Zapomnieni przez świat i ludzi, zdani sami na siebie, aby walczyć na tym okrutnym świecie.
- Myślicie, że uda nam się tutaj coś znaleźć? Ci ludzie wyglądają, jakby sami brali wszystko, co może pomóc im przetrwać. – powiedziałam, patrząc z politowaniem na otaczających nas ludzi.
- Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy. Poczekajmy do wieczora. Pod osłoną nocy łatwiej będzie nam się nie rzucać w oczy. – powiedział Łowca i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź zagłębił się między kręte uliczki w poszukiwaniu schronienia do czasu zachodu słońca.
               Trwanie w bezczynności to chyba najgorsze, co może się zdarzyć na misji. Nie możesz nic zrobić, musisz cierpliwie czekać w jednym miejscu i starać się siedzieć cicho. A jeżeli to trwa kilka godzin idzie zwariować. Dlatego, kiedy tylko słońce schowało się za horyzont, a na uliczkach miasta nikogo już nie widzieliśmy, wyszłam jako pierwsza ze starej lepianki, w której się ukryliśmy.
- Będzie nam łatwiej szukać, jeżeli się rozdzielimy. – powiedziałam – Nie mamy zbyt wiele czasu, a szukanie ubrań nie może zajmować nam większej uwagi. Ludzie Jakmutambyło mogli już zacząć działać.
Wiedziałam, że Eligiuszem mógł być chętny do skomentowania tego, dlatego bez większej uwagi na to odwróciłam się i udałam w nieznane licząc, że może tam uda mi się coś znaleźć.
- Za godzinę w tym samym miejscu. – powiedziałam na odchodnym.
               Nie mogłam uwierzyć, że marnuję czas na szukanie ubrań, ponieważ kradzież nie podobała się jakiemuś Aniołkowi. Wiem, że to było złe i wiem, że nie powinno się tak robić. Ale jeżeli mam wybierać między kradzieżą a uratowaniem całego świata, to wolę wybrać tą drugą opcję. Dlatego postanowiłam znaleźć pierwszą lepszą rzecz, wrócić na miejsce zbiórki i zacząć naprawdę działać.
Zagłębiłam się w zaśmiecone i śmierdzące uliczki licząc na to, że znajdę tutaj cokolwiek. Udało mi się to dopiero po dłuższej chwili. Długa biała, podziurawiona szmata, wyglądająca jak niedopasowany obrus, to jedyne, co udało mi się znaleźć. No nic, wygląd to akurat najmniejsza rzecz, którą muszę się martwić. Narzuciwszy ją na siebie byle jak i schowawszy własne ubrania do torby wróciłam na miejsce spotkania, gdzie obydwaj mężczyźni już na mnie czekali.
- Dłużej ubierać się nie dało?
- Wybacz, nie umiałam się zdecydować na kolor szmatki. – odparowałam. – Dobra. Sprawę ubrań mamy załatwioną. Wreszcie. Co dalej?
- Chyba dobrym pomysłem było by jakimś cudem dostać się w pobliże otoczenia Aleksandra Wielkiego. – powiedział nieśmiało Cigno.
- Jakieś pomysły, jak mamy to zrobić?
- Może udajmy się do pałacu i z nim porozmawiamy?
- Jasne i co wtedy zrobimy? Powiemy mu, że przybywamy z przyszłości, aby go uratować przed ludźmi człowieka, który chce zdobyć władzę, a przy tym zniszczyć świat?
- Może nie będziemy musieli z nim rozmawiać, aby się do niego zbliżyć?
- Co masz na myśli? – spytałam zaintrygowana.
- Słuchajcie. On jest królem. Mieszka w pałacu. Wyrusza na liczne wojny i ucztuje zwycięstwa. Na pewno potrzebuje jakiejś służby i wojowników. A gdybyśmy po prostu zaciągnęli na służbę u niego?
- Mamy walczyć w jego boku, aby go chronić? Zabijać ludzi, aby zwiększyć jego Imperium? Świetny pomysł, ale my razem z Cigno nie możemy zabijać, tak w ramach przypomnienia.
- Ty i tak nie walczyłabyś.
- A to niby dlaczego? Uważasz, że nie potrafię walczyć?
- Nie. Uważam, że jesteśmy w starożytności, a tutaj kobiet-wojowniczek nie było. Tutaj kobieta miała inną rolę.
- Chyba wolę nie pytać jaką. W takim razie jakim cudem ja mam się dostać do pałacu?
- Jako służąca.
- Mam robić wszystko, na co wy będziecie mieć ochotę? Bez żadnego prawa głosu? Chyba sobie żartujesz.
- A widzisz jakieś inne wyjście?
Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że miał rację. A jednak perspektywa usługiwania i spełniania każdego życzenia wszystkich nie była zbyt zachęcająca.
- No dobrze. A jak go przekonamy, aby nas przyjął?
- Tym będziemy się martwić już w pałacu. Chodźmy.

<Cigno, Eligiusz?>

25 lip 2018

Event - Od Cigno/Umilty - Event, część 2, grupa pierwsza

Spojrzałem na osoby, które znalazły się w tym samym miejscu, co ja. Kojarzyłem tylko niewielką część z nich. Po aurach zebranych rozpoznałem wśród nich demona, anielicę i Łowcę. Co do rasy drugiego chłopaka oraz mówczyni nie miałem pewności. Ta zmierzyła wzrokiem naszą piątkę, jakby podobnie jak ja chciała wiedzieć z kim ma do czynienia. Pewnie tak też było.
- Nawet nie wiecie, jak wdzięczna jestem wam za to, że się pojawiliście. Naprawdę. Szczerze mówiąc bałam się, że będę musiała robić to wszystko sama. Byłoby to trudne, ale dałabym radę. Tak myślę. - po tych słowach nastąpiła chwila przerwy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Sprawa ma się tak, pewien angielski książę Logan Caroll na podstawie jakichś super skomplikowanych działań obliczył, że jeśli w pewnych ważnych momentach historycznych wprowadzi daną zmianę, teraz byłby władcą chyba z połowy świata. Może i tak, ale działanie to utworzyłoby ogromną dziurę w czasoprzestrzeni, która z czasem, według moich przewidywań w ciągu trzech miesięcy, wessałaby do środka Ziemię. Jednym słowem, apokalipsa. Dlatego też zebrałam was tutaj, żebyśmy spróbowali coś z tym zrobić. - mówczyni spróbowała chyba się uśmiechnąć, co nie wyszło jej najlepiej, ale w końcu liczą się chęci.
- Każde z grup dostanie po cztery kule, otwierające przejścia do następnego czasu. Jedyne co musicie z nią zrobić, to rzucić na ziemię. Są już zaprogramowane tak, żeby zaprowadzić was do odpowiedniej chwili w historii. Ale pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić po znalezieniu się w przeszłości, jest znalezienie odpowiedniego stroju. Jeśli będziemy odstawać od innych albo oskarżą nas o konszachty z czarną magią, albo wystraszymy szpiegów Carolla. - dziewczyna zamilkła i spojrzała na nas, jakby chciała przypomnieć sobie coś ważnego.
- Będziemy podzieleni na dwie grupy trzyosobowe. Każda z grup dostanie sześć postaci historycznych, których historii musimy przypilnować. Wysłannicy Carolla niekoniecznie muszą je zaatakować, ale na pewno były one przez nich sprawdzane. - po tych słowach jedna z toreb została przekazana anielicy, a druga - demonowi. Przez chwilę zawiesiłem na nim wzrok. Czy na pewno jest tutaj po to, żeby nam pomóc? Demony zazwyczaj jeśli udzielają się w podobnych do tej sprawach, to tylko dlatego, żeby przerwać nudne oraz monotoniczne życie i móc się zabawić cudzym kosztem. Nie twierdzę jednak, że nie mogę być w błędzie. Przyjrzałem się bardziej jego twarzy, rozpoznając znanego mi detektywa. Wciąż pamiętając nasze pierwsze spotkanie, uznałem, że lepiej dam sobie spokój z tym swoim wewnętrznym monologiem, przez którego długo miałem ochotę spalić się ze wstydu lub zapaść pod ziemię. Spuściłem wzrok czerwony jak burak.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos znalezionej przez nas dziewczyny. Skupiłem więc na niej swoją uwagę.
- W środku znajdują się kule, trochę pieniędzy i kartki z informacjami odnośnie postaci. W pierwszej grupie jest Auraya, Cigno i Eligiusz. Macie Aleksandra Wielkiego, Lutra, Napoleona, Da Vinci, Waszyngtona i Kopernika. Nie bójcie się o języki, o ile nie zgubicie torby powinna działać trochę jak tłumacz. W drugiej jestem ja, Ruvik i James. My z kolei zajmiemy się Cezarem, Wiktorią Hanowerską, Kolumbem, Einsteinem, Ludwikiem XIV i Hitlerem.
- Hitlerem? Tym Hitlerem? - odezwał się ktoś z tyłu. Mnie bardziej jednak ciekawiło, skąd ta osoba zna nasze imiona.
- Tsa. Był dosyć ważny, co nie? Czy nam się to podoba, czy nie, musimy uratować mu to niemieckie dupsko. - odpowiedziała niejaka Harriet. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę i wyraźnie się skupiła. Jej dłoń po chwili otoczyła fioletowo-niebieska mgiełka, która wystrzeliła do przodu i utworzyła portal. Przypominał on niewielkie jeziorko, unoszące się pionowo w powietrzu. Kałużę, w której można było dostrzec rozmyte budowle, charakterystyczne dla czasów antycznych. Obok został utworzony przez Harriet drugi portal o podobnym obrazie w swoim wnętrzu.
- To co? Ahoj, przygodo! - zawołała dziewczyna i wskoczyła do pierwszego portalu. Jej dwuosobowa grupa ruszyła za nią. Odprowadziłem demona smutnym, a jednocześnie wystraszonym wzrokiem. Nie byłem pewny, czy dam sobie radę. A on był jedyną osobą, którą znałem. Nasze spojrzenia się spotkały. Detektyw zatrzymał się przed portalem. Niepewnie postawiłem pierwsze kroki w jego kierunku, by następnie przyspieszyć. Uczepiłem się jego ramienia.
- Dasz sobie radę. - mruknął młodzieniec. Przytuliłem się do demona, ryzykując, że albo mnie znienawidzi, albo zabije. Ruvik poczochrał moje włosy. Uniosłem na niego wzrok, gdy skończył.
- Uważaj na siebie. - wymamrotałem, po czym wsunąłem dłoń pod swoją koszulę i wyrwałem jedno ze swoich piór. Wsunąłem je do ręki detektywa.
Odprowadziłem demona wzrokiem. Nawet, gdy zniknął w wnętrzu portalu, wciąż wpatrywałem się w kolorową tarczę.
- Skończyłeś już, Romeo? - zapytała zniecierpliwiona Auraya.
- Przepraszam. - odparłem, wracając do swojej grupy. Razem przeszliśmy przez przeznaczony dla nas portal.
***
Zapewne każdy z nas poczuł gorąco, spowodowane promieniami słońca. Rozejrzeliśmy się po dookoła, by co nieco dowiedzieć się o naszym położeniu. W odległości kilkudziesięciu metrów udało nam się dostrzec skromną budowlę, obok której suszyło się pranie.
- Musimy zdobyć te ubrania. - zadecydował Łowca.
- Ale kradzież jest zła... - zacząłem nerwowo miętosić koniec swojej koszuli.
- Musimy je mieć.
- Nie będę okradał, tym bardziej ubogich!
- Halo, mamy mamonę. - mruknęła dziewczyna.
- A widzisz tu sklep? I jak mamy je kupić niezauważeni? Te ciuchy wzbudzą podejrzenia.
-... To na golasa? - szepnąłem niepewnie.


< Auraya? Eligiusz?>

21 lip 2018

Od Harriet - event, część 1.

Nigdy nie byłam dobra w kontaktach międzyludzkich, ale według Richarda, zawsze lliczy się dobre pierwsze wrażenie. Tym razem postanowiłam skorzystać z jego rady i przy rekrutacji ochotników do misji, spróbowałam posłużyć się właśnie tym środkiem, żeby zaskarbić sobie szacunek tych ludzi. Chociaż nie, szacunek to zbyt dużo powiedziane. Potrzebowałam wywołać u nich takie uczucie, by chociaż wysłuchali co mam do powiedzenia, a później podporządkowali się moim poleceniom. Było to o tyle prostsze, że osoby, które wyraziły chęć pomocy, nie były ode mnie dużo strasze. Moja początkowa obawa o tym, że będę odstawać od ochotników jako najmłodsza, szybko rozproszyła się bez śladu.
Przejechałam spojrzeniem po stojących przede mną osobach, starając się wyczytać z ich postaci jak najwięcej informacji. Nigdy nie uważałam się za Sherlocka Holmesa, ale czasami udawało mi się zdobyć kilka przydatnych wniosków po chwilii obserwacji. Poza tym, byłam dosyć zawiedziona, że nasza grupa liczy zaledwie sześć osób, jednak, jak zwykł mawiać Richard, zawsze powinno się szukać dobrych stron. Więc na razie jedyną dobrą rzeczą, jaką widziałam w naszej małej liczebności było to, że przynajmniej będziemy mniej widoczni. Duże skupowiska zwykle ściągają spojrzenia, im mniej, tym lepiej.
Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby, należeli do grupy nadnaturalnych. Chyba większość łowców uznała, że ratowanie świata ratowaniem świata, ale ze swoimi naturalnymi wrogami nie będą się bratać. Cóż, a szkoda, bo ich pomoc mogłaby być naprawdę przydatna. Oprócz mnie wśród ochotników znajdowała się zaledwie jedna przedstawicielka płci żeńskiej, pozostała czwórka, co logiczne, była facetami. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Poprawiłam rękawy swojej starej kurtki myśliwskiej, ścierając z jednego niewielką ilość keczupu, będacego pozostałością po moim obiedzie. Palce wytarłam w dżinsowy materiał spodni - i tak będziemy potrzebowali przebrania, gdy znajdziemy się w innym czasie.
- Nawet nie wiecie, jak wdzięczna jestem wam za to, że się pojawiliście. Naprawdę. Szczerze mówiąc bałam się, że będę musiała robić to wszystko sama. Byłoby to trudne, ale dałabym radę. Tak myślę - kiedy zdałam sobie sprawę, że a) zaczynam paplać i b) moje słowa mogły być niezbyt… poprawne, wzięłam głęboki oddech i spróbowałam zacząć od początku. - Sprawa ma się tak, pewien angielski książę Logan Caroll na podstawie jakichś super skomplikowanych działań obliczył, że jeśli w pewnych ważnych momentach historycznych wprowadzi daną zmianę, teraz byłby władcą chyba z połowy świata. Może i tak, ale działanie to utworzyłoby ogromną dziurę w czasoprzestrzeni, która z czasem, według moich przewidywań w ciągu trzech miesięcy, wessałaby do środka Ziemię. Jednym słowem, apokalipsa. Dlatego też zebrałam was tutaj, żebyśmy spróbowali coś z tym zrobić.
Spróbowałam uśmiechnąć się nieznacznie, jednak jestem pewna, że wyszło mi to bardziej jak grymas, aniżeli coś pocieszającego.
- Każde z grup dostanie po cztery kule, otwierające przejścia do następnego czasu. Jedyne co musicie z nią zrobić, to rzucić na ziemię. Są już zaprogramowane tak, żeby zaprowadzić was do odpowiedniej chwili w historii. Ale pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić po znalezieniu się w przeszłości, jest znalezienie odpowiedniego stroju. Jeśli będziemy odstawać od innych albo oskarżą nas o konszachty z czarną magią, albo wystraszymy szpiegów Carolla - zatrzymałam się na chwilę, zastanawiając się przez moment nad kolejnym krokiem. Ach, no tak. Grupy. - Będziemy podzieleni na dwie grupy trzyosobowe. Każda z grup dostanie sześć postaci historycznych, których historii musimy przypilnować. Wysłannicy Carolla niekoniecznie muszą je zaatakować, ale na pewno były one przez nich sprawdzane.
Podałam jedną torbę blondynce, drugą chudzielcowi-demonowi.
- W środku znajdują się kule, trochę pieniędzy i kartki z informacjami odnośnie postaci. W pierwszej grupie jest Auraya, Cigno i Eligiusz. Macie Aleksandra Wielkiego, Lutra, Napoleona, Da Vinci, Waszyngtona i Kopernika. Nie bójcie się o języki, o ile nie zgubicie torby powinna działać trochę jak tłumacz. W drugiej jestem ja, Ruvik i James. My z kolei zajmiemy się Cezarem, Wiktorią Hanowerską, Kolumbem, Einsteinem, Ludwikiem XIV i Hitlerem.
- Hitlerem? Tym Hitlerem? - odezwał się ktoś.
- Tsa. Był dosyć ważny, co nie? Czy nam się to podoba, czy nie, musimy uratować mu to niemieckie dupsko.
Wyciągnęłam rękę przed siebie, skupiając wszystkie swoje myśli na swoim wyobrażeniu Starożytnego Rzymu. Po chwili wokół mojej dłoni pojawiła się fioletowo-niebieska, przywodząca na myśl dym albo piętrzącą się energię otoczka, która, gdy wystrzeliła do przodu, utworzyła portal. Powtórzyłam ten proces ze swoim wyobrażeniem Macedonii  i jego władcy.
- To co? Ahoj, przygodo! - i jako pierwsza wskoczyłam do przejścia.
Powinnam była spodziewać się upału. W końcu Rzym znajduje się we Włoszech. Ale nie, wolałam wcisnąć się w ciepłe, dostosowane do angielskiej pogody ubrania. Toteż nic dziwnego, że tuż po tym, jak znaleźliśmy się po drugiej stronie, poczułam się jak w piekarniku.
- Powinniśmy jak najszybciej znaleźć te długie obrusy, żeby się nimi zakryć. No wiecie, te które nosili w tych czasach - parsknęłam do towarzyszącej mi dwójki. - Wystarczy, że kupimy najtańsze, jakie znajdziemy. Byleby nie było tak cholernie gorąco.

Ruvik? James?
druga grupo, wy piszecie między sobą C: Kolejność dowolna.

16 lip 2018

Let's mess with the timeline - czyli event wakacyjny!

Czarna toń nieba naznaczona milionami niewielkich, świetlistych punkcików otaczającymi będący w pełni księżyc. 
Mimo późnej pory ulice San Lizele toną w srebrzystej poświacie naturalnego satelity Ziemi. Po wyjściu z domu można natknąć się na całkiem pokaźną grupę ludzi, którzy nic nie robią sobie z faktu, że jest już grubo po północy. 
W pewnej chwili do twoich uszu dociera głośny wybuch. Kiedy rozglądasz się dookoła, twoje spojrzenie nie napotyka niczego niepokojącego. Ludzie poruszają się i rozmawiają, jakby nic się nie stało. 
Po dłuższej obserwacji dostrzegasz, że jednak nie wszyscy. Ktoś rozgląda się w widocznym strachu dookoła, inna osoba sięga do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Jednak w promieniu stu metrów jedynie kilka postaci zaczęło zachowywać się dziwnie.
Nagle osoby te zrywają się do biegu, uciekając w kierunku przeciwnym do centrum. Zza ich postaci udaje ci się zobaczyć zmierzającą w twoją stronę dziwnie przezroczystą ścianę o błękitnawym kolorze. Jej struktura przywodzi na myśl barwione szkło, ale kiedy przez ciebie przenika, domyślasz się, że była to fala energii spowodowana wcześniejszym wybuchem.
Wtedy też zaczynasz czuć dziwną potrzebę znalezienia się w jednej ze starych fabryk znajdującej się nieopodal środkowej części miasta.
‘Niedługo mają ją burzyć’, przypominasz sobie i mimo prób stawiania oporu osobliwej chęci, twoje nogi jakby samodzielnie zaczynają poruszać się, kierując cię w stronę wcześniej wspomnianego miejsca. Ukradkiem przemykasz do środka starego budynku i tuż po tym stajesz jak wryty/a, kiedy zamiast pustego pomieszczenia dostrzegasz leżącą na betownowej podłodze drobną posta otoczoną identyczną barierą, z jaką wcześniej się zderzyłeś/aś. Tuż za nią znajduje się dziwna wyrwa, przypominająca swoim wyglądem przedstawiane w filmach science-fiction portale. Kiedy robisz krok w jego kierunku, znika z cichym pluskiem. Wtedy też, dotychczas nieprzytomna dziewczyna, podnosi się z podłogi i wstawszy z wyraźną trudnością, zbliża się do osoby, która właśnie wychyliła się zza jednej z kolumn.
Chyba potrzebuję waszej pomocy - wydobywa się spomiędzy jej spierzchniętych, sinych ust. Po zrobieniu jeszcze jednego posunięcia, potyka się i wpada ponownie nieprzytomna w jej ramiona.
Po chwili w fabryce pojawiają się kolejne postacie, jednak ich reakcja na siebie nawzajem upewnia cię w przekonaniu, że oni również doświadczyli osobliwego spotkania z falą i ich też przywiodła tu dziwna potrzeba. Wspólnie decydujecie się zaczekać aż dziewczyna ponownie się obudzi, a kiedy w końcu to zrobi, macie zamiar szczegółowo przepytać ją o jej zamiary.
Mija kilka godzin, zaczyna już świtać. Przez pokryte grubą warstwą kurzu okna do wnętrza fabryki zaczyna sączyć się pierwsze światło. Twoja uwaga jest skupiona na leżącej dziewczynie, która, po wydaniu pełnego niezadowolenia pomruku, otwiera oczy i na widok siedzących dookoła niej ludzi, pospiesznie się podnosi. Jest wystraszona, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę, co się dzieje. Musi minąć chwila, żeby klepnęła się w czoło i z głośnym ‘No jasne, Harriet!’, bierze się pod boki. 
Wybaczcie mi brak wstępu, nie miałam czasu, żeby go przygotować. Mamy świat do uratowania - ktoś w tłumie parska, ale dziewczyna kontynuuje niewzruszona. - Potrzebuję ochotników, którzy mają na tyle odwagi, żeby wejść w to w ciemno. Oni dowiedzą się więcej.
~~*~~
OPIS:
Kochani! Tak prezentuje się wstęp do naszej wakacyjnej zabawy!
Ale jaka jest w tym wasza rola? Ano taka, że zgłaszacie chęć uczestnictwa na dole, a dokładniej imiona waszych postaci, którymi chcecie wziąć udział, w komentarzach i czekacie na odpowiedź ode mnie - Louise, pseudonim bloggerowy - Impulse. To tylko tak na potwierdzenie, że widziałam zgłoszenie. 
Macie na to czas do 16.07 - następny poniedziałek. Wtedy też pojawi się pełnoprawne wstępne opowiadanie do eventu.
Ale o co chodzi? Cóż, jeden z najbogatszych ludzi w Anglii, spokrewniony z rodziną królewską na podstawie długich badań wyliczył, że jeśli w kluczowych momentach historii pozbędzie się lub uratuje życie jakiejś ważnej postaci, to jego rodzina będzie zasiadała na tronie nie tylko Wielkiej Brytanii, ale także Ameryki - cóż, żegnaj republiko, witaj monarchio - Rosji, Hiszpanii, Francji, Włoch i Skandynawii - która w efekcie będzie jednym, ogromnym państwem. Zmiany te spowodowałyby nie tylko ogromne różnice, ale także wyrwałoby ogromną wyrwę w czasoprzestrzeni, która z czasem powiększyłaby się na tyle, że wessałaby do swojego wnętrza całą Ziemię, momentalnie niszcząc rasę ludzką. Naszym zadaniem jest powstrzymanie go przed doprowadzeniem do końca świata.
Każda z grup otrzyma swój przydział postaci, o których życie lub śmierć musi zadbać. Tak, grup. Event ten jest zabawą grupową, co znaczy, że musicie nie tylko poznać postacie historyczne, ale i waszych towarzyszy, których poznacie po losowaniu, które odbędzie się w następny poniedziałek.
ZABIERZCIE ZE SOBĄ DUŻO WENY I CHĘCI DO PISANIA!

POSTACIE HISTORYCZNE:
Juliusz Cezar, 
Aleksander Wielki, 
Wiktoria Hanowerska, 
Marcin Luter, 
Napoleon Bonaparte, 
Adolf Hitler, 
Krzysztof Kolumb, 
Leonardo da Vinci, 
George Waszyngton, 
Albert Einstein, 
Ludwik XIV 
Mikołaj Kopernik

Buziaki,
Administracja

15 lip 2018

'Now I'm letting go, I make my own choice, bitch I run this show, so leave the lights on'

KONTAKT: Howrse: Aleksa2003 || Gmail: lexie.black01@gmail.com
Nick na czacie: Louise

Harriet Claire Grayson

21 lat ¦ Kobieta ¦ Nieczłowiek
Głos: Maia Mitchell 
Opis:

I wanna be a bottle blonde
I don't know why but I feel conned
I wanna be an idle teen
I wish I hadn't been so clean 

"Panie i panowie! Przed wami najważniejszy występ tego wieczoru, którego, gwarantuję, nie zapomnicie do końca swojego życia! Ja, Hayley, właściciel Hayley's Circus, przedstawiam wam fantastycznych Latających Graysonów!'.
Światła przygasają znacznie, a półmrok wypełniają jedynie cztery stróżki światła nakierowanego na każdego z członków rodziny cyrkowej rodziny Graysonów. Pierwszy zaczyna John, pewnie chwytając pałeczkę trapezu i spoglądając ukradkiem na żonę, jak miał w zwyczaju robić przed rozpoczęciem. W odpowiednim momencie puszcza się zawieszonego pręta, by wykonać salto w powietrzu i chwycić się kolejnego. Tłum wiwatuje, nie wiadomo jednak czy to ukłon w stronę dokazującego w powietrzu mężczyzny, czy dla jego urokliwej żony - Mary, która również rozpoczęła swoją część przedstawienia. Bez najmniejszego strachu w oczach wypuszcza z rąk pałeczkę, by zaraz potem zostać złapaną przez silne dłonie Johna. Oboje uśmiechają się promiennie, spoglądając na szykującego się do skoku dwunastoletniego Richarda. Zamiera on jednak w pół kroku, kiedy do jego - oraz setek innych uszu, dociera głośny zgrzyt luzującego się umocowania trapezu. Młody chłopak, w geście desperacji, wyciąga dłonie ku rodzicom, decydując się na wykonanie skoku, który, w jego uwarunkowanej emocjami i strachem przed stratą opinii, mógłby uratować Mary i Johna przed nieuniknioną śmiercią. W porę za materiał stroju chwyta go niespełna dziesięcioletnia Harriet, która, przeczuwając nadchodzącą tragedię, wtula się w ubranie starszego brata, przyciskając już mokrą od łez twarz do jego klatki piersiowej. W międzyczasie rozlega się jakby zduszony krzyk tłumu, kiedy ciała małżeństwa opadają ku dołowi, by sekundę później zderzyć się z wysypanym piaskiem podłożem cyrkowym. Widownia siedzi w bezruchu, czekając w martwej ciszy na reakcję właściciela cyrku, przerażona okropieństwem, które właśnie rozegrało się przed nimi. Prawdziwa tragedia rozgrywa się jednak na górze, gdzie wciąż na wpół siedzi, na wpół leży przytulona do siebie para dzieciaków, łkających w swoich objęciach i powtarzających sobie wzajemnie, że wszystko będzie dobrze. Pierwszy łzy ociera Dick, podrywając swoją młodszą siostrę ku górze i zdecydowanie nakazując jej zejść z podwyższenia na dół. 'Gdy już zejdziesz z drabiny, patrz tylko na mnie, Harry. Wszystko będzie dobrze', próbuje podnieść na duchu najmłodszą latorośl Graysonów, jednak jego głos brzmi tak słabo i żałośnie, że jego pomoc kończy się na samych chęciach. Harriet próbuje jednak wymusić nieznaczny uśmiech i potakuje. Kiedy jej stopy dotykają piaszczystego gruntu, przywiera do brata, ściskając go w panice i kolejny raz tego dnia zanosząc się szlochem.
'Wszystko będzie dobrze'? To tylko bajka dla naprawdę naiwnych dzieci.
'Przestań, Richard, mam się dobrze', warknięcie, wzrok spuszczony na podłogę, skulone ramiona. Postawa zupełnie przecząca słowom, toteż szesnastolatek podchodzi do stojącej przed nagrobkiem Graysonów siostry i z widoczną niezręcznością, obejmuje ją ramionami. Ta, z ledwo ukrywanym zaskoczeniem, wtula się w przemoczony od deszczu płaszcz brata, podobnie jak zrobiła to cztery lata temu. 'Nie musisz być w porządku, ja też przez długi czas miałem problem z doprowadzeniem się do warii'. Harriet parska krótko, próbując zdusić uśmiech cisnący się na jej bardziej pochmurną niż londyńskie niebo twarz. 'Wiesz dobrze, że nie ma takiego słowa, Richard' odpowiada ona, odsuwając się od chłopaka i przez chwilę gładząc miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa. 'Wygląda na to, że Wayne dobrze cię wychowuje', dodaje po chwili wahania, na wpół żartobliwie, na wpół poważnie. Dick wystawia ramię, by siostra mogła go za nie złapać, odpowiadając dopiero po długiej chwili przerwy, z nikłym uśmiechem na ustach.
'To nasi rodzice dobrze mnie wychowali. Byliby dumni, widząc, że trzymamy się razem'.


I wanna stay inside all day
I want the world to go away
I want blood, guts and chocolate cake
I wanna be a real fake

Mówią, że utrata rodzica to ogromna trauma dla dziecka i drastyczna zmiana w życiu. Więc co ma powiedzieć dziesięciolatka, na oczach której zginęli oboje, matka i ojciec? Najczęściej było to sztywne, niechętne 'tak, tęsknię za nimi, ale jest coraz lepiej'. Po incydencie w cyrku Harriet mimowolnie odpycha od siebie ludzi, którym zależy na pomocy dziewczynie. Nie potrafi tego powstrzymać, robi to całkowicie bezwiednie. Nieświadomie otacza się ogromną, trudną do przebicia ścianą, zbudowaną z materiału twardszego od betonu - albo legendarnego vibranium. Jednocześnie ciągnie ją do ludzi, ma nadzieję na poznanie osób, dla których będzie mogła oddać swoje serce i którzy ogrzeją jego zamarzniętą dotąd powłokę. Właśnie ta mieszanka spowodowała sporą ilość niezbyt... uhm, dobrych znajomości. Trudno jednak poznać przyzwoitych ludzi w obskurnym barze w dzielnicy niecieszącej się najlepszą opinią w 'normalnych' częściach miasta. Niemniej Harriet ignoruje cichy głosik piszczący z tyłu jej głowy, nawiązując kontakty z 'podejrzanymi typami'. I nie, ci ludzie nie są na tyle wytrwali, by przebić się przez barierę, jaką otoczyła się dziewczyna. Po prostu nawiązywanie z nimi jakichkolwiek opartych na podłożu emocjonalnym relacji jest praktycznie niemożliwe. A same znajomości służą jedynie zaspokajaniu typowo ludzkiej potrzeby towarzystwa.
Richard wielokrotnie musiał pilnować swojej młodszej siostry, kiedy ta wracała ledwo żywa z imprezy, wymiotując za każdym zakrętem albo odbierać ją z miejsc, w których dziewczyna nawet nie wiedziała jakim cudem się znalazła. W wielu sprawach Harriet niemal bez cienia sprzeciwu słucha poleceń brata, jednak tutaj wydaje się traktować Dicka jakby ten był powietrzem. Może nie do końca, chwilowo stosuje się do poleceń chłopaka, później szybko wracając do starych nawyków. Nie pomogło ograniczanie funduszy, groźby odwykiem, nawet propozycja zabrania siostry ze sobą z powrotem do Ameryki.
Osoba spędzająca z Harriet sporo czasu bez problemu mogłaby nazwać ją dziewczyną o spokojnej osobowości, wyważonej, bez konkretnych ukierunkowań. I to tak naprawdę ujmuje cały charakter dziewczyny. Wesoła czy poważna? Przez większość czasu zachowuje kamienną twarz, czasami uzupełnioną nieznacznym, uprzejmym uśmiechem, za którym nie kryje się nawet iskierka szczerej życzliwości. Nie chodzi jednak zasmucona albo chłodna, po prostu w chwili śmierci rodziców jej umiejętność czerpania radości z tych maluczkich, pozornie niemających znaczenie rzeczy zwyczajnie zniknęła. Jednak jeśli ktoś potrafi do niej dotrzeć i poruszyć wrażliwą strunę w jej sercu - oczywiście metaforycznie - pozna młodą Grayson od całkiem innej strony. Jako niepewnie uśmiechającą się dziewczynę, która tęskni za utraconym, beztroskim dzieciństwem i która wbrew pozorom nie jest wcale taka gburowata, za jaką można by ją wziąć na początku.
Zdecydowanie nie należy do grona osób głupich. Podobnie jak jej brat jest naprawdę inteligentna, co doskonale widać na przykładzie jej edukacji: informacje chłonie jak gąbka, szybko je zapamiętuje i nie ma problemów z łączeniem faktów. Co nie znaczy, że nie zdarza się jej się zachować bezmyślnie albo zrobić coś źle, błędy są chyba najbardziej ludzką rzeczą. W sprawach naukowych radzi sobie naprawdę nieźle, jednak takie zwykłe ludzkie zachowania pozostają dla niej tajemnicą.
Nieznajomym okazuje bardzo chłodną uprzejmość. Nikt nie mógłby powiedzieć, że jest złośliwa albo nieprzyjemna. Uśmiecha się w ich kierunku, wita się, mówi 'dziękuję', ale wprawny obserwator dostrzeże, jak bardzo wymuszone są te działania.
Po drugie, rzeczą, w której zazwyczaj mylą się inni, to pewność siebie Harriet. Większość osób, wnioskując z jej uniesionego podbródka, prostej postawy i tego chłodnego, lekko kpiącego spojrzenia, uważa ją za osobę śmiałą, a czasami nawet zarozumiałą. Jednakże jest to dość dalekie od prawdy, bowiem ta brawura, o którą się ją osądza, jest jedynie maską ułatwiającą jej normalne funkcjonowanie i pomagającą zdobyć szacunek innych. Osoby nadzorujące jej wychowanie wpajały dorastającej dziewczynie, że taka postawa gwarantuje jej, że nie zostanie zlekceważona i ludzie zaczną brać ją na poważnie, a nie jako przedstawicielkę 'słabszej płci'.
Kolejną cechą Harriet jest jej samowystarczalność - albo raczej jej uwielbienie poczucia bycia samodzielną. Dziewczyna nienawidzi czuć, że jest od kogokolwiek zależna. Większość rzeczy woli załatwiać na własną rękę aniżeli poprzez współpracę. Gniecie ją wtedy poczucie własnej słabości, jak traktuje to, że potrzebuje czyjejś pomocy. To dość destrukcyjna cecha, aczkolwiek dość mocno wrośnięta w usposobienie dziewczyny. To tak jakby ktoś wmawiał dziecku od urodzenia, że psy są złe. Dzieciak będzie żył w przekonaniu, że tak właśnie jest i nawet nie spróbuje się przekonać, czy zwierzę rzeczywiście by je skrzywdziło lub nie. Nie pomogłyby nawet wskazówki innych ludzi, bowiem wpojone zasady są dużo ważniejsze od zdania reszty. Niemniej wykazuje się też szlachetnością i uczciwością, jeśli chodzi o przysługi. Zawsze rzetelnie rozlicza się ze swoich długów, odwdzięczając się osobie, która wcześniej jej pomogła. Sama oczekuje od innych tego samego i pewnie też z tego powodu czuje odrazę do ludzi, którzy nie mają do tej zasady żadnego szacunku i np. uratowanie życia traktują jako darmowy prezent, olewając darczyńcę.
Harriet jest osobą odznaczającą się ogromną ciekawością. Jeśli coś ją zainteresuje, potrafi zrobić prawie wszystko, żeby dowiedzieć się o tej rzeczy, osobie lub sytuacji jak najwięcej i w jak najkrótszym czasie. Rozległe kontakty bardzo ułatwiają jej w tym sprawę. Jednakże panna Grayson  jest również niezwykle taktowna. Nie zapyta nikogo wprost "o tamtego szatyna w zielonej kurtce", ale będzie krążyła dookoła tematu tak dyskretnie, aż ona uzyska potrzebne informacje, a przepytywana osoba nie domyśli się jej zamiarów.


Yeah, I wish I'd been, I wish I'd been, a teen, teen idle
Wish I'd been a prom queen, fighting for the title
Instead of being sixteen and burning up a bible



Bywa uparta, jednak nie przez cały czas. Jeśli intuicja podpowiada jej, że na buncie ma szansę ugrać coś więcej, z pewnością skorzysta z tej szansy, porzucając rolę posłusznej. Wtedy naprawdę trudno zmusić ją do zmiany zdania czy ustąpienia na rzecz kompromisu.
Swoją drobną postawę Harriet nadrabia nie tylko silnym charakterem, ale również odpowiednimi umiejętnościami, które pozwalają jej nadrobić braki w masie i wzroście. Główną pomocą są jej moce. Sama dziewczyna nie ma do końca pewności na czym one polegają, jednak z jej obserwacji wynika, że skupiają się one głównie wokół kontroli energii. Dzięki nim potrafi utworzyć pole siłowe, tarczę, unosić się w powietrzu, a także formować z niej pociski.
Umożliwia jej to też tworzenie portali w czasoprzestrzeni. Dzięki nim może cofać się w czasie lub teleportować do innego miejsca, jednak czynności te pochłaniają ogromną ilość energii. Toteż takie wycieczki są dla Harriet rzadkością.

Szkoliła się pod okiem brata, kiedy ten znajdował czas, by odwiedzić ją w Anglii. Wtedy też zabierał ją nad jezioro, by ćwiczyć z nią - czytaj, zmuszać ją do prawie morderczych treningów, które zawsze kończyły się dzieciątkami siniaków - wszystko, czego on uczył się a Ameryce. Kilka razy skończyło się to wściekłością ze strony Harriet, która, jeszcze nie do końca panując nad swoimi nieludzkimi umiejętnościami, odrzucała Richarda na odległość jakichś trzydziestu metrów. Sama dziewczyna nie kończyła lepiej - więc porzucali plany i wybierali się na hot dogi ze stojącej w pobliżu budki.
Jak przystało na dziecko pary cyrkowców, dziewczyna jest naprawdę wygimnastykowana. Dzięki regularnym ćwiczeniom jej rozciągliwość nie zanikła. Wbrew pozorom umiejętność robienia fikołków i robienia gwiazdy przydaje się, jeśli musisz się obronić przed łowcą.
Kiedyś próbowała nauczyć się grać na pianinie, jednak szybko porzuciła swoje postanowienia - dużo więcej frajdy sprawia jej granie na gitarze. Gdzieś w jej mieszkaniu leży stary, wyraźnie naznaczony czasem instrument. Poza tym w czasie wakacji brała udział w wielu przyspieszonych kursach np. fryzjerskim, kosmetycznym, gastronomicznym albo florystycznym. To pozwoliło jej rozwinąć się wszechstronnie, bez ograniczenia się do jednego, konkretnego kierunku. Nabyte talenty wykorzystuje w życiu codziennym, podczas najzwyklejszych czynności.


The wasted years, the wasted youth
The pretty lies, the ugly truth
And the day has come where I have died
Only to find, I've come alive

Harriet nigdy nie należała do osób wysokich, co niezmiennie wywołuje u niej irytację. Z zazdrością spogląda na wyższe od siebie dziewczyny, które bez większego wysiłku sięgają po znajdujące się na jednej z górnej półek rzeczy, ale w obcasach nie wyglądają jak żyrafy. Chociaż sama nie miała by nic przeciwko, gdyby była nawet zbyt wysoka. Nie może jednak narzekać na swoją figurę, której niejedna dziewczyna mogłaby jej pozazdrościć. Dzięki świetnej przemianie materii Harry może jeść wszystko, na co ma ochotę, nie martwiąc się zagrożeniem dodatkowych kilogramów (dzięki matko naturo!). Gdyby rozłożyć jej sylwetkę na części proste, wyglądałoby to następująco:  ramiona, które nie są ani wąskie, ani szerokie, wcięcie w talii, później niezbyt szerokie biodra przechodzące nie za długie, smukłe nogi zakończone stopami w rozmiarze 36. Jeśli zaś chodzi o szczegóły najłatwiej będzie skupić się najpierw na twarzy młodej Grayson. Jest ona określana najczęściej mianem kwadratowej albo okrągłej. Dziewczyna nieustannie narzeka na swoje pulchne policzki, które stara się jak najskuteczniej zmniejszać przy użyciu makijażu. Aczkolwiek trzeba przyznać, że nadają jej one łagodności i dziecięcego uroku. Pod łukowatymi i  zawsze perfekcyjnie wyregulowanymi brwiami, znajdują się okolone przez wachlarze niezbyt długich, ale gęstych i naturalnie ciemnych rzęs spod których z kolei na świat spoglądają z niepewną życzliwością głębokie, brązowe - według Wikipedii jest to barwa herbaciana - dosyć duże oczy. Są one, zaraz przed ustami, ulubioną częścią ciała Harriet. Te dwie rzeczy określa jako swoje największe atuty. Mówiąc o ustach, są one pełne, ładnie wykrojone, chociaż blade i ta ostatnia cecha nieznacznie psuje efekt pozostałych.
Twarz okalają kosmyki ciemnobrązowych włosów, które opadają miękko na ramiona Harry. Zależnie od dnia są one albo proste, albo lekko pofalowane, aczkolwiek dużo częściej można je spotkać w tej pierwszej formie. Od czasu do czasu dziewczyna związuje je w prosty, wysoki koński ogon, a wolno opadające po bokach kosmyki ładnie wyszczuplają jej twarz.

Stosunki:
Richard Grayson - starszy brat, mimo długoletniej rozłąki - Dicka zaadoptowała rodzina mieszkająca w Nowym Jorku, Harriet została w Londynie, rodzeństwo ma naprawdę dobry kontakt.
Mary i John Grayson - artyści cyrkowi, akrobaci, rodzice Richarda i Harriet, zginęli podczas występu w wyniku zamachu mafiosa Tony'ego Zucco. W chwili ich śmierci dziewczyna miała niecałe dziesięć lat, jej brat dwanaście.
Pupil: Moscow, chociaż trudno nazwać go zwierzęciem Harriet. Dziewczyna opiekuje się nim pod nieobecność starszej sąsiadki, która bardzo często wyjeżdża do rodziny, która nie chce widzieć jej psa - głównie przed alergię dziecka. 
Ciekawostki: 
× ma ogromny lęk wysokości, o czym niezbyt przyjemnie przekonała się podczas odwiedzin u brata, a dokładniej w apartamencie jego adopcyjnego ojca, gdzie z ciekawości wyszła na ogromny, przeszklony taras. Jej reakcja jest łatwa do wyobrażenia. 
× podobnie do swojego brata uwielbia zabawy słowem, stąd też częste, pozorne błędy w jej wypowiedziach, dla przykładu używanie słowa - waria, jako określenie stanu porządku 
× ma lekką obsesję na punkcie zbierania pamiątek z wycieczek, czy wakacji, stąd też ogromna ilość gratów walających się po jej mieszkaniu. Sama Grayson przyznaje, że są one zbędne, ale w życiu nie pozbyłaby się żadnej z nich

I wanna drink until I ache
I wanna make a big mistake
I want blood, guts and an angel cake
I'm gonna puke it anyway

13 lip 2018

Od Coleen do Ezequiela

Podczas jazdy samochodem nawet nie wysilałam się, by uzupełnić ją rozmową. Siedziałam jedynie skulona na przednim siedzeniu pasażera opatulona własnym płaszczem, zastanawiając się jaki jest powód wizyty mojego brata. Zazwyczaj jego odwiedzinom towarzyszył dodatkowy zamiar, toteż byłam niemal stuprocentowo pewna, że ma jakąś sprawę - niekoniecznie do mnie, być może ma kontakty w San Lizele o które musi zadbać. A fakt, że będzie z nim Tommy wcale nie ułatwiał sprawy, wręcz potęgował moje zdenerwowanie, które nawet bez tego było ogromne. Amell jest świetny, trzyma się z Blaisem od podstawówki, a w liceum oboje byli tymi 'złotymi dzieciakami' szkoły. Sportowcy, dobrze się uczący, charyzmatyczni. Chyba po prostu od początku musiałam się przyzwyczajać do życia w cieniu rodzeństwa.
- Jest ci zimno, czy to twój brat tak cię przeraża? Cała drżysz - Ezequiel spojrzał na mnie ukradkiem, szybko lustrując całą moją skuloną sylwetkę, po chwili wracając wzrokiem z powrotem do kierunku jazdy.
Drżę? Co? Lekko zaskoczona spojrzałam na swoje ręce i rzeczywiście, trzęsły się one jakbym albo właśnie zamarzała, albo była panicznie wystraszona. Kolejny raz uświadomiłam sobie boleśnie, że jestem beznadziejna w ukrywaniu emocji. I zwykle uzewnętrzniam je, nawet nieświadomie, przesadnie.
- Blaise jest super. Bywa nadopiekuńczy, ale jest świetny - skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, żeby zamaskować dygotanie. Miałam nadzieję, że szybko ustaną.
- Więc czym się tak denerwujesz?
Westchnęłam głośno zanim zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Tobą.
- Mną.
- Tak, tobą. Powinniśmy zdążyć dojechać na miejsce przed nimi, ale co jeśli nam się nie uda? Blaise trzymał się z Uriahem chyba od zawsze. Był super szczęśliwy, kiedy poprosiliśmy go, żeby był świadkiem na naszym ślubie. A nasz rozwód trochę go zdenerwował. Znaczy, nie do końca. Wydaje mi się, że był nami zawiedziony. Cokolwiek. A nie chcę, żeby osądzał cię według zachowań jakie przejawiał Uriah. Na przykład - ty słodzisz kawę, Uriah nie . Dlatego zależy mi na tym, żeby go najpierw przygotować do spotkania z tobą. Tommy też, chociaż zazwyczaj jest dużo bardziej przychylny od mojego brata. Zazwyczaj - spróbowałam jakoś logicznie wyjaśnić Ezequielowi swoje obawy. Chęci były ogromne, efekt dosyć marny. Przegryzłam wnętrze policzka i przeniosłam spojrzenie na profil mężczyzny. Zmarszczyłam czoło na widok jego zaciśniętej szczęki, dłoniach zaciśniętych na kierownicy znacznie mocniej niż jeszcze przed momentem. Po chwili, jakby wyczuwając mój wzrok, uścisk się poluźnił, a twarz odprężyła. A przynajmniej tak to wyglądało. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że zrobiłam coś okropnie złego, niepoprawnego, ale za Chiny ludowe nie potrafiłam domyślić się co.
- Miałaś męża - dwa słowa, ostre, szybkie.
Parsknęłam cicho.
- Oczywiście, przecież... - żachnęłam się, urywając nagle w pół zdania, kiedy dotarło do mnie co właśnie zrobiłam. A uczyniłam jedną z najgłupszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przyszło mi zrobić. Z moich ust wydobyło się głośne westchnienie. - Nigdy ci o tym nie wspomniałam. Cholera.
- Musiało wypaść ci z głowy, zdarza się - okej, ta szorstkość była jedynie małą karą za to co zrobiłam, ale jej dodatek do głosu Ezequiela tak mnie ranił, że zamiast myśleć nad przeprosinami, próbowałam znaleźć sposób jak to wszystko odkręcić.
Myśl, Coleen, myśl. Dlaczego jesteś taką idiotką?
Przez jakieś dziesięć minut jechaliśmy w totalnej ciszy. Miałam wrażenie, że mężczyzna wyłączył radio jedynie po to, żeby zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. Dlatego właśnie zwykłam unikać tematu nieudanego mariażu.
- Zatrzymaj się, proszę - zwróciłam się do towarzysza, kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Może nie najlepszy, ale miałam nadzieję, że powstrzyma rozpad naszej znajomości.
- Przecież ci się śpieszy.
- Jasna cholera, Ezequiel, zatrzymaj się na poboczu - warknęłam nieco głośniej niż zamierzałam na początku. Przez kilka minut, jakby bijąc się z myślami, mężczyzna kontynuował jazdę, zwalniając dopiero po pewnym czasie - tuż przed wjazdem do San Lizele. - A teraz proszę, żebyśmy oboje wyszli z samochodu. Nasza dwójka zdecydowanie potrzebuje świeżego powietrza.
Błagam, tylko nie odjeżdżaj. 
Ostrożnie, upewniając się, że Ezequiel też zamierza opuścić pojazd, otworzyłam drzwi i, jeszcze raz oglądając się za siebie, postawiłam nogi na ziemi, po chwili się prostując. Wcisnęłam dłonie do kieszeni swojego długiego płaszcza o kolorze toffi i okrążyłam samochód, by znaleźć się obok mężczyzny.
Krok do tyłu, Coleen. Stoisz za blisko.
Spuściłam wzrok na czubki swoich butów.
- Słuchaj, wiem, że zachowałam się jak ostatnia kretynka, nie wspominając ci ani słowem o tym, że jestem rozwódką. Zrobiłam to po części dlatego, że większość facetów przestaje myśleć o mnie w ten sposób, kiedy dowiaduje się, że jestem po małżeństwie-niewypale, a po części dlatego, że w twoim towarzystwie ani razu nie pomyślałam o Uriahu - Ezequiel milczał, toteż kontynuowałam swoją wypowiedź, okazyjnie podnosząc spojrzenie znad butów i zerkając na twarz mężczyzny. Czekałam na choć najmniejszy znak, mogący świadczyć o tym, że nie jest aż tak zły, żeby usunąć mnie ze swojego życia. - Pobraliśmy się zaraz po tym, jak skończyłam osiemnaście lat. Las Vegas i te sprawy, mieliśmy nadzieję, że ułożymy sobie słodkie życie w Ameryce. Rodzice nie mieli nic przeciwko, w końcu Uriah, jak już wspominałam, niemal od zawsze przyjaźnił się z Blaisem, a jego rodzina mieszkała w domu obok. A fakt, że spotykaliśmy się odkąd byłam czternastolatką, jedynie utwierdził moich staruszków, jak i nas, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale to co miało nas połączyć, jedynie popsuło nasze stosunki. Oboje zaczęliśmy się z czasem ogromnie męczyć i chociaż obyło się bez kłótni, to jednak nawet ślepy zauważyłby, że po naszej miłości nie został nawet maluczki ślad. Staraliśmy się jednak dla naszych rodzin, jego mama i tata za mną szaleją, moi traktują go jak własne dziecko. Teraz się przyjaźnimy, czasami to on mnie odwiedza, czasami ja wpadam do Cambridge, żeby się z nim zobaczyć. Spędzamy wspólnie święta w Les Lecques. Ale nic więcej. Chciałam ci raz powiedzieć, na początku, ale to zawsze działało jak odstraszacz, więc zrezygnowałam. Później po prostu nie było okazji, żeby o tym wspomnieć.
Kretynka ze mnie.

Ezzie? Masz tu smutną Coleen, oszczędź ją.

12 lip 2018

Od Cigno/Umilty do Ruvika

Do budynku wszedł młodzieniec. Od razu rozpoznałem jego twarz. To właśnie jego szukałem. 
Niejaki Shelgyn skierował się od razu do biurka, przy którym stałem. Nasze spojrzenia się spotkały. Zadrżałem na całym ciele ze strachu przed kolejną karą za swoje głupie zachowanie. 
Wzrok demona przeniósł się na bukiet, a następnie wrócił do mnie. Znieruchomiałem. Młodzieniec pochylił się nad siedzącym przed nami policjantem. 
- Co to do kurwy nędzy i jej cholernych córek znaczy? - wycedził, wskazując na mnie - Kto go tu wpuścił? Czego chce? I co to są za badyle?
 - Sam tu przyszedł. - policjant odsunął się nieco na krześle i spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko - Szukał cię, a ty, jak na zawołanie... 
Demon uderzył dłonią w blat. Podskoczyłem wystraszony w miejscu. 
- D-Detektywie Shelgyn... - zacząłem niepewnie. Młodzieniec ponownie spojrzał na mnie. 
- Nie odzywaj się. Po prostu zamilcz, bo ci do akt, oprócz napaści na funkcjonariusza, jeszcze piękny bukiet uwag i wykroczeń wpiszę. - warknął demon. Następnie chwycił mnie za ubrania i zaciągnął do innego pomieszczenia, prawdopodobnie biura. 
Od razu zostałem pchnięty na fotel. Zadrżałem i uniosłem wzrok na młodzieńca przede mną. Ten zmierzył mnie wzrokiem. Po chwili odetchnął ciężko, chcąc się uspokoić. Moja wizyta musiała być dla niego niemiłym widokiem, czego wcześniej nie przemyślałem. Demon oparł się o blat biurka i odchylił głowę do tyłu. Zakrytą przez bandaże dłonią muskał kolbę pistoletu przy swoim pasie. 
- To, co zrobiłeś wczoraj... - zaczął powoli - było głupie, zdajesz sobie z tego sprawę? 
Przytaknąłem prawie bezgłośnie. Następnie skuliłem się i splotłem dłonie na kolanach. Czułem się okropnie. Ciężar poczucia winy wciąż wzrastał i przygniatał mnie coraz bardziej. 
- I na pewno rozumiesz też, że jestem zły, nie? 
Ponownie zgodziłem się ze słowami młodzieńca, starając się jednocześnie powstrzymać łzy napływające do moich oczu. Demon sięgnął po miskę ze słodyczami i podsunął mi ją pod nos. 
- Poczęstuj się. 
Po raz kolejny uniosłem wzrok na twarz młodzieńca. Dlaczego po tym wszystkim jeszcze mnie częstował czymkolwiek? Dodatkowo należeliśmy do dwóch od dawna skłóconych ze sobą ras. 
- Cukier pomaga na wszystko. A temu idiocie przyda się dieta. 
Wciąż wpatrywałem się w twarz demona z niedowierzaniem. W głowie miałem mieszaninę różnych myśli. Przez tego osobnika zamiast lepiej, czułem się coraz gorzej. O czym ja w ogóle myślałem? Że mi wybaczy? Sam bym sobie nie wybaczył. 
Poczułem jak po moich policzkach spływają pojedyncze łzy, by po chwili zamienić się w potok. Poderwałem się z miejsca i padłem młodzieńcowi do nóg, następnie przytulając się do jego stóp. 
- Tak bardzo pana przepraszam! Zachowałem się okropnie wobec pana jako gościa i osoby mi obcej! Zaatakowałem pana bez żadnego powodu! - łkałem prosto w buty demona.

<Ruvik? >

9 lip 2018

Lista Obecności - aktualności - Event Letni - CZAS NA ZMIANY? - Raven znowu coś odwala



Witajcie, blogowe ptysie!

I inne cynamonowe bułeczki...


   Ze względu na dość niski obrót opowiadań postanowiliśmy wspólnie z administracją i resztą moderacji na poszerzenie reklamy, a także jak wspominaliśmy na Discordzie - o Waszą właśnie tutaj obecność. Ze swojej strony możemy tylko uprzejmie przeprosić za dość spore zaniedbania, jeżeli takowe wychwyciliście. Głównie wkład. Nie wiem, nazywajcie to jak zechcecie, w każdym bądź razie jest kilka spraw, o jakich warto Was poinformować, aby wrócić blogowi dawną świetność. Znaczy - taką mam właśnie nadzieję. Moje serduszko będzie:

"Shine bright like a diamond 
Shine bright like a diamond 
Shining bright like a diamond 
We’re beautiful like diamonds in the sky…!"

  1. Lista Obecności: tak, po staremu - piszemy w komentarzach pod postem wasze nadal żywe postacie. Jeżeli ktoś będzie chciał usunąć jedną ze swoich (fajnie by było dodać wówczas jakieś opowiadanie ze śmiercią, czy coś), ale nie zrobiono tego dotychczas, albo wprowadzić jakieś poprawki... Tak, to jest odpowiedni czas wraz z miejscem. Jeżeli ktoś nie podpisze się do końca następnego tygodnia, może być niemiło.
  2. Aktualności: jest nowy kanał na Discordzie! #event będzie służył do naszego wspólnego omawiania wszystkiego, co będzie dotyczyło spamu na temat wydarzeń dla naszych bohaterów lub konkursów. Ze swojej strony mogę Was tylko poprosić o przestrzeganie zasad, aby móc wspólnie się bawić tworzeniem kolejnych akcji na większą skalę! To właśnie tam będę Wam zadawać pytania i mini - ankiety dotyczące nadchodzącego eventu.
  3. Event Letni: w budowie. Na początek chciałabym Wam zadać pytania na powyżej wspomnianym kanale, a także zadanie, które zadecyduje o charakterze całego tego przedsięwzięcia.
Uwaga, zadanie:

Czy wolisz na Event Letni:
A) Festiwal Kolorów
B) Open'er Festival (z wybranymi kapelami/piosenkarzami)
C) Zjazd Gospodyń Domowych
D) Wyjazd na Obóz (dla wybranej przez Ciebie grupki postaci, mieszaj wszystkich jak Ci się żywnie podoba!) - na Malediwy/Wyspy Kanaryjskie/Ibizę/Kretę -> czy może do Włoch/Hiszpanii/Portugalii/Stanów Zjednoczonych?
E) Podróże w czasie (a dokładniej ratowania świata, który znamy - polecam, Leksou)
F) Wesołe miasteczko
▀▄▀▄ ODPOWIEDZI NALEŻY WPISAĆ POD WYMIENIENIEM AKTYWNYCH POSTACI▄▀▄▀

Nawet detektywom, policjantom czy łowcom należą się prawdziwe wakacje!

~Raven


2 lip 2018

Od Ruvika do Cigno/Umilty

I'm gonna fight 'em all
A seven nation army couldn't hold me back
They're gonna rip it off

Pierwsze, co uderzyło mnie po wejściu do mieszkania, to cisza. Zupełna, martwa cisza, przerywana jedynie moim własnym oddechem, który ujawniał się jako białawy obłok. Zamknąłem za sobą drzwi, kilkukrotne sprawdzając, czy aby na pewno nikt nie będzie miał możliwości napaść mnie we własnym mieszkaniu, bezpiecznej fortecy dumania, aby następnie przejść do kuchni. Nie zwróciłem większej uwagi na to, że aktówka z dokumentami ląduje gdzieś na sofie, pogrzebana między poduszkami, ani na to, że do kubka z kawą dosypałem za dużo cukru. No cóż, zostaje mi jedyne wierzyć w to, że nie jestem w stanie zachorować na cukrzycę, gdyż w przeciwnym przypadku, moje lata zostaną skrócone, i to solidnie.
Wzdychając cicho, oparłem się o blat szafki, dłońmi obejmując przyjemnie ciepły kubek z życiodajnym naparem. Mając z tyłu głowy wydarzenia dzisiejszego dnia, najpierw spróbowałem niewielkiej części kawy, aby dopiero później wrócić do spokojnego sączenia. Czy to już mania? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć.
Woda święcona w zamówieniu. Dolana przez cholernego gołębia, który jedyne, co potrafi, to ślepo słuchać poleceń kogoś, kogo zapewne nigdy na oczy nie widział. Zero pomyślunku, przeanalizowania sytuacji. Musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich działań. Nikt przecież nie jest tak głupi, aby samemu porywać się z wodą święconą na zdenerwowanego demona. Prawda?
W zamyśleniu zacząłem pukać paznokciami odmiennej ręki w białą powierzchnię kubka. Ze wzrokiem utkwionym w bliżej nieokreślonym punkcie, powoli poddawałem się szaleństwu. Bo jak inaczej określić to, że właśnie zobaczyłem szkaradną istotę, która wpatrywała się we mnie zza ceglanego narożnika ściany, jaka oddzielała bezpieczną, oświetloną kuchnię od pogrążonego w mroku mieszkania?
Nie zareagowałem jednak strachem. Zaśmiałem się krótko jak na widok starego, dobrego przyjaciela, którego widziałem od lat, po czym upiłem kolejny łyk kawy.
— Będziesz tam stał i patrzył się na mnie, dopóki nie zasnę, prawda? — spytałem beznamiętnym tonem, wiedząc, że i tak nie otrzymam odpowiedzi. Szkarada wzruszyła jedynie ramionami czy co tam posiadała i przeszła na drugą stronę salonu, nadal skrywając się w cieniu. Nigdy nie była zbyt rozmowna. W sumie, jedyne, co robiła, to podążała za mną wieczorami i roztaczała wokół przerażenie. Bo nieważne, jak bardzo starałem się udawać, że obecność bestii na mnie nie wpływa, to i tak wystarczyło jedno spojrzenie na tę okropnie, obrzydliwie wręcz zdeformowaną twarz, abym przegrał walkę z samym sobą, schował się pod kołdrą i tam, przerażony, skulił się, czekając do białego rana, aż wszystko się uspokoi.
Dłuższą chwilę później, odłożyłem pusty kubek do zlewu i zbliżyłem się do granicy między światłem a cieniem. Wziąłem głęboki wdech, zacisnąłem dłonie w pięści. Miałem jakąś minutę, nim oni wszyscy opuszczą swoje nory, dopadną mnie, zniszczą zupełnie. Spiąłem wszystkie swoje mięśnie i wyskoczyłem przed siebie. Lepki wręcz mrok ogarnął mnie, chcąc utrudnić dostanie się do przełącznika światła. Lecz musiałem to zrobić, pokonać potwory w swojej głowie i wyjść zwycięsko z tego starcia. Słyszałem za sobą stukot pazurów, kopyt, Bóg wie, co one tam mają. Ciężkie oddechy na moim karku mówiły, że jeszcze chwila i przegram.
W ostatniej prawie chwili uderzyłem dłonią w przełącznik i osunąłem się po ścianie na podłogę, kiedy światło ogarniało pomieszczenie, wypędzając bestie, niszcząc je i odsyłając w niebyt.
Dopóki znowu nie zapadnie zmrok.


***
There's no way to contain
This storm swelling inside me
I'm a bomb you can't defuse

Wchodząc na komisariat, prawie już zapomniałem o tym, co się wydarzyło. O próbie zamachu na moją piekielną personę, o ataku wizji i potworów z mojego umysłu oraz nocy, pełnej koszmarów. Czułem się jak na kacu, wyprany z chęci do życia, marzący jedynie o kawałku podłogi, gdzie mógłbym się zdrzemnąć. Jednak, rzecz jasna, nikt mi czegoś takiego nie zapewni, bo po co? Po co troszczyć się o pracowników? I na co idą nasze podatki?
Ledwie żywy, pchnąłem barkiem szklane drzwi, a mój wzrok momentalnie uciekł w stronę głównego biurka, przy którym znudzony policjant, świeżak, z tego, co widziałem, zbierał od zaniepokojonych mieszkańców San Lizele wszystkie zgłoszenia o zaginionych kotach czy bójkach w lokalnych parkach. Ktoś tam już stał, więc podszedłem bliżej i zupełnie znieruchomiałem. Jasne włosy, delikatna twarz, anielski smród, który drażnił nozdrza. To ten dzieciak z kawiarni, ostatnia osoba, którą chciałbym zobaczyć w tejże chwili.
W zupełnej ciszy, wypełnionej przyspieszonym, panicznym wręcz oddechem blondyna, przebiegłem spojrzeniem od, o losie, bukietu kwiatów do stróża. Następnie, zupełnie ignorując obecność młodzieńca, pochyliłem się nad policjantem.
— Co to do kurwy nędzy i jej cholernych córek znaczy? — wycedziłem jadowicie, wskazując na niedoszłego zamachowca — Kto go tu wpuścił? Czego chce? I co to są za badyle?
— Sam tu przyszedł — Funkcjonariusz odsunął się nieco wraz z krzesłem, uśmiechając się przepraszająco do dygoczącego dzieciaka — Szukał cię, a ty, jak na zawołanie,...
Uderzyłem dłonią w blat, chcąc jakoś rozładować emocje.
— D-Detektywie Shelgyn — zaczął drżącym głosem anioł, więc zwróciłem się w jego stronę.
— Nie odzywaj się. Po prostu zamilcz, bo ci do akt, oprócz napaści na funkcjonariusza, jeszcze piękny bukiet uwag i wykroczeń wpiszę — warknąłem, po czym chwyciłem dzieciaka za ubrania i pociągnąłem go w stronę biura. Tam, korzystając z okazji, że jeszcze nikt nie postanowił zjawić się w pracy, pchnąłem blondyna na swój fotel, samemu stając przed nim. Szybko zmierzyłem go wzrokiem z góry, zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Nie były to o tyle typowe dla hollywoodzkich filmów dywagacje, wewnętrzny dylemat między przysłowiowym dobrym a złym policjantem, a raczej zwyczajny moment zadumy. Bo ten anioł, trzęsący się jak galareta, rzeczywiście mnie denerwował. Z drugiej strony jednak, pchany czystą ciekawością, chciałem się dowiedzieć, dlaczego postąpił w taki, a nie inny sposób. Tylko jak pogodzić te dwa sprzeczne toki myślenia?
Odetchnąłem ciężko, nieco spuszczając z tonu, po czym oparłem się o blat biurka i odchyliłem głowę w stronę sufitu. Zabandażowaną dłonią muskałem kolbę obrzyna przy swoim pasie.
— To, co zrobiłeś wczoraj — zacząłem powoli, dokładnie ważąc swoje słowa, nim opuszczą moje usta — Było głupie, zdajesz sobie z tego sprawę?
Niemrawe przytakniecie, ściągnięcie ramion, splecenie dłoni na kolanach. O losie, czy każdy anioł tak się zachowuje? Gdzie są ci wszyscy niebiańscy wojownicy z płonącymi mieczami, siejącymi popłoch i zamęt? Wszyscy już zginęli czy co?
— I na pewno rozumiesz też, że jestem zły, nie?
Oczy dzieciaka zaszkliły się, kiedy po raz kolejny przytaknął. Coś ukuło mnie w sercu, więc sięgnąłem po miskę z cukierkami Jeffersona i podsunąłem ją niezbyt grzecznie pod nos chłopaka.
— Poczęstuj się — powiedziałem, cudem ukrywając w głosie niechęć do okazywania jakiegokolwiek zainteresowania drugą osobą. Czasami jednak trzeba to zrobić — Cukier pomaga na wszystko. A temu idiocie przyda się dieta.

<Cigno?>