31 sie 2017

Od Stilesa cd. Elizabeth

- Być może. - Wzruszyłem ramionami i wyłączyłem silnik. - Nie jestem dobry.. ale zły też nie.
- Nie do końca cię rozumiem. - Zmarszczyła brwi.
- O to chodzi.
Wysiadłem z jeepa i trzasnąłem mocno drzwiami, by mieć pewność, że dobrze się zamknęły. Oczywiście, że nie bałem się wracać samemu do domu, planowałem nawet ponownie udać się w to miejsce. Ciekawiło mnie, czy to ciało wciąż tam jest i czy należało do człowieka. Przeciętni ludzie najrzadziej stają się ich ofiarami. Mógł być to inny nadnaturalny, łowca, bądź ktoś, kto wiedział za dużo. Elizabeth też wiedziała za dużo. W sumie ja jej niczego nie powiedziałem, sama się domyśliła, a ja.. ja tylko potwierdziłem jej przekonanie i to nie do końca. Nie stanę przez to przed jakimś sądem potworów, czy coś w tym stylu. Kobieta raczej nie wyglądała na osobę, która czeka na sensację, by rozpowiedzieć to wszystkim. Zresztą i tak nikt by jej nie uwierzył. O wilkołakach coś wie, ale o reszcie nie musi, bynajmniej nie ode mnie. To kim jestem, pozostaje ze mną. Nigdy nie ujawniłem się przed żadnym człowiekiem i nie pozwolę, by ktoś znał moją prawdziwą naturę. To, czym się stałem.. to nie dar, to przekleństwo. Niektórzy swoją inność traktują jako coś dobrego, żyją w zgodzie z tym. Ja nie potrafię. Bycie demonem, nie może być w żadnym stopniu czymś dobrym, na co wskazuje już sama nazwa. Nie działam przeciwko społeczeństwu, staram się żyć jak oni, jak normalny człowiek, chociaż wiem, że to nie jest do końca możliwe.
Elizabeth skierowała się w stronę wejścia i pospiesznym krokiem wbiegła po schodach. No nie, nie lubię schodów. Mam nadzieję, że nie będzie ich zbyt wiele. Potruchtałem za nią, nie chcąc się zgubić, co w moim przypadku jest rzeczą bardzo naturalną. Gubię się wszędzie. W centrum handlowym, na mieście, nawet we własnym mieszkaniu, ale to już tylko wtedy, gdy jest ciemno. Każdemu się zdarza, prawda? Okej, nie wszyscy są takimi nieudacznikami życiowymi. 
Wszedłem po schodach za dziewczyną, o mało nie potykając się o każdy możliwy stopień, bo niestety światło nie było zbyt wydajne. Zatrzymałem się dopiero, gdy usłyszałem przekręcanie klucza w zamku, a zaraz potem z mieszkania wydobyło się światło, zapalone przez dziewczynę. Zaczekała chwilę przy drzwiach, a gdy wszedłem i zdjąłem buty, udała się w głąb mieszkania, zapalając po kolei wszystkie światła. Już na wejściu zauważyłem całkiem pokaźną ilość zieleni. Elizabeth zatrzymała się w pomieszczeniu, które najpewniej było kuchnią, połączoną z jadalnią.
- Rozgość się, zaraz przyjdę - powiedziała cicho i zniknęła w jednym z pokoi.
Usiadłem na jednym z krzeseł i bardziej rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Gdzie nie spojrzeć, była tam jakaś roślinka. Na parapecie, na blacie kuchennym, na podłodze, na stole, na półkach. Nie ukrywam, że w takim miejscu oddychało się o wiele lepiej, niż na cuchnących spalinami ulicach, albo chociażby moim mieszkaniu, gdzie jedyną zieleń tworzą dwa małe kaktusy, stojące w moim pokoju. Żadna inna roślinka nie wytrzymała u mnie zbyt długo, zazwyczaj zapominałem je podlewać, a jak wiadomo kaktusy nie wymagają aż tak wielkiej pielęgnacji jak inne, chociaż... jakiś czas temu miałem trzy, jeden usechł. Kiedyś Maura kupiła mi storczyka, wytrzymał całe pół roku, to mój rekord zaraz po kaktusach.
- Chcesz coś do picia? - spytała wracając do kuchni.
- Wodę. - Wzruszyłem ramionami, a Elizabeth zaczęła grzebać po szafkach.
Wyjęła całą zgrzewkę małej, butelkowanej wody i podała mi jedną. Nie wiem, dlaczego tu przyszedłem. Ja byłem całkowicie bezpieczny, ale kobieta chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaprosiła do swojego mieszkania demona, który ma na swoim koncie wielu zabitych ludzi i tych innych. To nie było zbyt dobre posunięcie z jej strony, ale w sumie się nie dziwię. Po tym co zobaczyła, miała prawo się bać, a ja poniekąd ją uratowałem. Chociaż.. sam ją w to wpędziłem, ale... ale potem uratowałem! Złapałem butelkę w obie dłonie i oparłem o nią brodę, widząc, że dziewczyna ma coś ważnego do powiedzenia, ale jeszcze nie wie, jak to zrobić
- W tym Bestiariuszu piszą, że.. - zaczęła, ale zaraz przerwałem jej krótkim śmiechem. 
- Naprawdę wierzysz w ten Bestiariusz? - zaśmiałem się.
- Jak widać, mówi prawdę.
- Nie do końca. Czy opisuje najzwyklejsze w świecie wilki, które jadą na sterydach, bo ludziom zachciało się eksperymentów? - Uniosłem brwi, próbując zbić ją z tropu.
- To nie były zwykłe wilki..
- Tak, modyfikowane genetycznie wilki.
- Chcesz teraz powiedzieć, że mnie okłamałeś? - Oparła się o blat, zakładając ręce na piersi. - Już się z tego nie wycofasz, poza tym wiem, co widziałam. Czy.. inne istoty z tej książki też istnieją? Ciężko jest mi myśleć, że widziałam.. wilkołaki.
- Lepiej zasłoń rolety w oknach, bo jak wleci tu światło księżyca, stracę nad sobą kontrolę i też się w niego przemienię. Wtedy będę musiał cię zabić, za dużo wiesz.
Mina Elizabeth w tym momencie była bezcenna. Zrobiła się blada jak trup i podparła się dłońmi o blat kuchenny.
- Naprawdę? - wyrwało jej się.
- Tak, a zaraz potem wyskoczę przez okno i zacznę wyć smutną serenadę do księżyca. - Zacząłem poważnie, jednak nie potrafiłem utrzymać już kamiennej twarzy i zacząłem się śmiać - Nie jestem wilkołakiem, nie zrobię ci krzywdy.
Jestem czymś gorszym, ale tego nie musi wiedzieć. To zraża ludzi, chociaż w sumie nikomu o tym nigdy nie powiedziałem. Nikomu, poza Maurą. Kiedyś widziała, jak walczyłem z wampirem, musiałem jej wszystko wytłumaczyć, ale wiedziałem, że i tak mnie nie opuści. Była dla mnie jak matka.
- O mój boże! - wykrzyknąłem, a Elizabeth aż podskoczyła. - Czy to jest żółw?
Zobaczyłem jak mała zielona kulka powoli wychodzi z jednego z pokoi. Matko Boska! To żółw! Wstałem z krzesła i dosłownie rzuciłem się przed nim na kolana. Jaki słodziutki!
Ja pierdzielę, mój wewnętrzny demon chyba w tym momencie poczuł się zażenowany




Elizabeth? 

Od Natashy do Elizabeth

Polecam włączyć ten kawałek podczas występu Joanne i Isabel [.], a ten Tash i Jareda [.]

Kiedy Elizabeth odeszła, odwróciłam się szybko w kierunku Jareda, łapiąc za rękaw jego bluzy i odciągając go od reszty grupy.
- Co to miało być? - zniżyłam głos, próbując opanować jego drżenie. Nie udało mi się to, co zobaczyłam w ciemnych jak gorzka czekolada oczach chłopaka. - Ledwo ją znamy, a wy zapraszacie ją na nasz wieczór. Podkreślam, nasz.
Sherbourne oparł się o ścianę, krzyżując ręce na piersi i mierząc mnie czujnym spojrzeniem.
- Wydaje się miła, poza tym, przecież się poznałyście - słysząc jego słowa, prychnęłam ze złością, czego sama się po sobie nie spodziewałam. Zaskoczyło to nie tylko mnie, ale i Jareda, który przyglądał mi się z rosnącym zaskoczeniem. Od dawna nie byłam tak zła, jednak nie do końca wiedziałam, czy jest to spowodowane bardziej tym, że zaproszono do naszego grona Elizabeth, czy faktem, że jest nam prawie obca.
- Pomogła mi wybrać nawóz do kwiatków! - zirytowałam się. - Zamieniłyśmy dwa słowa, koniec.
Klapnęłam ze złością na wolną kanapę i przyłożyłam chłodną dłoń do czoła, mając nadzieję, że pozwoli mi to uspokoić myśli, które gnały niczym rozjuszone konie.
- Co się stało to się nie odstanie - kucnął przede mną, ściskając w opiekuńczym geście moją dłoń. Od razu zauważyłam różnice pomiędzy nimi, jego była większa od mojej i dużo, dużo cieplejsza. - Nastasha, co się dzieje?
Uniosłam lekko brwi, słysząc jego pytanie. Tym razem bez problemu zrozumiałam o co mu chodzi i mimowolnie skuliłam ramiona pod ostrzałem jego spojrzenia.
- Nic, po prostu przygotowałam się na wieczór wśród znajomych - nieudolnie usiłowałam przyjąć beztroski ton.
- Gdybyś poczuła, że to wraca, dałabyś mi znać, prawda? - opuściłam spojrzenie na swoje kolana, gdzie spoczywały nasze splecione dłonie. Wiedziałam doskonale co ma na myśli. Nie tylko on się bał nawrotu moich problemów, jednak był jedyną osobą spośród moich przyjaciół, która o tym wiedziała. Kiedy chodziłam na terapię, moi rodzice wielokrotnie prosili go o pomoc, wiedząc, że ma na mnie duży wpływ i bardzo zależy mi na jego opinii. To, że teraz funkcjonowałam normalnie, było w znacznej mierze jego zasługą. Jednak od tamtego czasu on i moi rodzice sądzili, że gorszy dzień od razu przywoła tamte lęki i wszystko zacznie się od nowa. Nie rozumieli, że niektóre rzeczy wciąż we mnie siedzą i czasami muszą po prostu wyjść na zewnątrz. A później znowu mam siłę, żeby ruszyć do przodu i ten stan utrzymuje się przez kilka albo kilkanaście kolejnych dni.
- Oczywiście - wydusiłam przez zaciśnięte gardło i odepchnąwszy go delikatnie, podźwignęłam się do pozycji stojącej. Spróbowałam zmienić temat. - Wybrałeś już co zaśpiewamy?
- Give your heart a break, podkładu dobrego nie znalazłem, gramy na gitarach - na jego twarz znowu wrócił szelmowski uśmiech.
- Isabel i Jo się zgodziły? - dziewczyny wolały kawałki innego typu, dlatego zaskoczył mnie jego wybór.
- Śpiewamy tylko we dwoje - puścił mi oczko, a kiedy trzepnęłam go w ramię, udał, że gest ten sprawił mu nie tylko fizyczny, ale i psychiczny ból, bowiem przyłożył sobie dłoń do serca, robiąc minę zbitego szczeniaka. - One znalazły sobie własny kawałek. Więęęc?
- Okey. Ale ty bierzesz wokal wiodący - uśmiechnęłam się słodko.
- Co to to nie. Tutaj potrzebujemy czegoś delikatnego. Już wszystko rozpisałem - podał mi kartkę, na której tekst, jak mniemam piosenki, był podkreślony w odpowiednich miejscach, a na marginesach Jared niedbałym pismem zapisał wskazówki.
- Och, dzięki za trzy czwarte kawałka - mruknęłam pod nosem, kierując swoje słowa do Jareda, który tylko się uśmiechnął. Zanim wróciłam do stolika, przejrzałam się naprędce w wiszącym na ścianie niewielkim lustrze. Spięte w niski koński ogon blond włosy, które nakryłam czarną bejsbolówką nadal były w dość dobrym stanie, chociaż kilka kosmyków wymknęło się spod gumki i opadało mi delikatnie dookoła twarzy. Na białą koszulkę narzuciłam skórzaną kurtkę, która dobrze komponowała się z czarnymi rurkami. Ogólnie rzecz biorąc wyglądałam nieźle. A przynajmniej tak siebie samą oceniłam.
- Zamówiłem ci colę - Kyler posłał mi jeden ze swoich firmowych uśmiechów, a ja odpowiedziałam tym samym, szukając spojrzeniem Jo, która zniknęła gdzieś z Isabel. Jakby czytając mi w myślach, wskazał ruchem głowy na tyłu sceny. - Przygotowują się.
- Mhm, okej - usiadłam obok niego, podciągając nogi pod brodę. Nim zdążyłam zrozumieć co się dzieje, Kyler podniósł mnie lekko, sadzając na swoich kolanach.
- Co się dzieje? Jesteś dzisiaj strasznie nerwowa - och, więc mimo moich prób słyszał rozmowę z Jaredem.
Przewróciłam oczami.
- Nic się nie stało, gorszy dzień - wzruszyłam ramionami, opierając plecy na jego klatce piersiowej.
- Czyli cola z alkoholem nie była dobrym pomysłem? - obróciłam się tak gwałtownie, że niemal go uderzyłam. - Żartuję przecież, sama cola.
Uśmiechnęłam się lekko, cmokając go w policzek.
- Jesteś okropny, wiesz?
- I tak mnie kochasz, sweatheart - puścił mi oczko, po czym na jego twarz wpłynął łobuzerski uśmiech. - A teraz uciekaj do Jareda, a ja się zajmę twoją śliczną koleżanką.
Tym razem nie wahałam się, trzepnęłam go z czystą satysfakcją.
- Idiota.
- Zrozumiesz jak dorośniesz - nim zdążyłam mu umknąć, ściągnął z moich włosów czapkę i zmierzwił je, całkowicie psując mój koński ogon.
- Uwierz mi, psychicznie jestem od ciebie dalej o jakieś tysiąc kilometrów świetlnych - pokazałam mu język i zabrałam się za naprawianie swojej fryzury.
- Jeśli ten gest miał to udowodnić, to ci się nie udało.
Doprowadziwszy się do względnego porządku, ruszyłam w stronę Jareda. Chłopak rozmawiał właśnie z Joanne i Isabel, które zdążyły się już przebrać. Zawsze to robiły przed wejściem na scenę, taki miały zwyczaj.
- Jesteśmy przed wami - poinformowała mnie Jo, poprawiając guziki swojej czerwono-czarnej koszuli. - O, właśnie teraz.
- Powodzenia! - pomachałam im na odchodne.
W każdą sobotę w klubie bywali głównie stali bywalcy, więc wizja występowania przed znaną i swojską publicznością była w pewien dziwny sposób kojąca, sprawiając, że nie denerwowałam się tak jak zawsze.
Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki Valerie Amy Winehouse, złapałam Jareda za ręce, zmuszając go tym samym do poruszenia się.
- Jesteś niemożliwa, Tash.
- No ba! - w momencie kiedy zaczynał się refren, zmusił mnie do szybkiego obrotu, a następnie podniósł mnie na chwilę w górę. Chociaż piosenka ta w wykonaniu Jo i Isabel była trochę wolniejsza od oryginału, nadal idealnie nadawała się do tańca. Po ostatnim wersie, zaczęłam bić brawo tak entuzjastycznie, że Jared chwycił moje nadgarstki, bym się uspokoiła.
- Teraz się będziesz mogła popisać - kiedy usiadłam na podstawionym stołku, podał mi jedną z gitar, którą pospiesznie nastroiłam, a sam usiadł naprzeciwko mnie, uśmiechając się pokrzepiająco. Skinął mi głową i w tym samym momencie zaczęliśmy grać.
 - The day I first met you, you told me you'd never fall in love - zaczęłam cicho, usiłując nie zaśpiewać w złej tonacji. Później poszło już z górki, a kiedy w refrenie do mojego wokalu dołączył głos Jareda, uśmiechnęłam się do siebie.
- Don't wanna break your heart, wanna give your heart a break - odszukałam wzrokiem stolik przy którym siedziała reszta naszej paczki, a widząc moje spojrzenie, Jo pomachała mi wesoło. Dopiero po chwili zobaczyłam też Elizabeth, która przyglądała się naszemu występowi ze szczerym zainteresowaniem i wtedy przeszło mi przez myśl, że powinnam dać jej szansę. Najwyżej nie wyjdzie. - I know you're scared, it's wrong...
Na powrót skupiłam się na słowach i totalnie odpłynęłam w świat muzyki. Chociaż przed występem często miałam tremę, na scenie wszystko to znikało i liczył się tylko śpiew oraz muzyka płynąca z instrumentów. Nie inaczej było tym razem.
Po skończonej piosence zeszliśmy ze sceny, ustępując miejsca kolejnym wykonawcom i ramię w ramię skierowaliśmy się ku naszej grupie. Sięgnęłam po swój napój, rzucając ku Kylerowi spojrzenie typu "jeśli tu coś dosypałeś, szybko cię wykastruję" i upiłam łyk. Skrzywiłam się momentalnie.
- Miało być bez alkoholu.
Chłopak chciał już coś odpowiedzieć, ale uprzedziła go Elizabeth.
- Często tu śpiewacie?
- Raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu - odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion. - Na więcej nie mamy czasu.

Elizabeth?

30 sie 2017

Od Lunaye do Dimityra

| podczas czytania polecam słuchać tego |

Zamrugałam ze zdziwienie. Dimityr łowcą? Interesujące. Ale naprawdę w porządku. To wyjaśniało jego posturę i pewne siebie zachowanie.
- Bo widzisz... Ja też jestem łowczynią.  - wyznałam. Choć wątpiłam, że w to uwierzy, ponieważ moja postura co najwyżej pasowała do sekretarki w biurze komendanta. Jednak musiał mi uwierzyć, zależało mi na tym by mi uwierzył. Może choć raz spojrzałby na mnie inaczej niż na inne laski. Co? Chwila! Nie o to mi chodzi, chodziło mi o jego podziw i szacunek. Nic innego, naprawdę, nic innego!
- Ale taką co siedzi za biurkiem, tak? - zaśmiał się Dim z lekkim niedowierzaniem w spojrzeniu.
- Nie - powiedziałam od razu - Może nie jestem starym wyjadaczem, ale na pewno nie dałabym się posadzić za biurkiem - założyłam ręce na piersi. On zawsze musiał wpleść swoje pseudo żarciki, zawsze musiał sprawiać, że się tłumaczę. A to przecież on wniósł do mnie do kawiarni broń i to on powinien być przesłuchiwany. Czemu to on zadawał pytania? Heh, poza tym mógłby chociaż założyć koszulkę, serio. Aktualny stan rzeczy mimo wszystko utrudniał skupienie się na rozmowie.
- Taka laleczka z bronią w ręce? Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić - powiedział sięgając po torbę i obracając się do mnie tyłem. Prychnęłam. On się zaśmiał. Kolejna osoba lekceważąca mnie tylko po tym jak wyglądam.
- Uważasz, że się nie nadaję? - zapytałam, chociaż dokładnie znałam odpowiedź. W myślach już ją  słyszałam, jego powątpiewający ton i ten uśmieszek. Można by powiedzieć szyderczy, ale nie był aż tak intensywny, bardziej rozbawiony, może bardziej kpiący. Nie umiałam tego określić. Wiedziałam tyle, że mnie denerwował, choć nigdy nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos. Może nie denerwował mnie aż tak bardzo.
- Tego nie powiedziałem - mruknął grzebiąc w szafce, zbił mnie z tropu. Zmierzyłam jego osobę wzrokiem. - Powiedziałem, że nie potrafię wyobrazić sobie królewny z bronią wymierzoną w czyjąś głowę - pokręcił głową. Prychnęłam ponownie. Nie wyobrażasz sobie? No zobaczymy, pomyślałam. 
- Mówisz? - oparłam się o szafkę obok jego. Spojrzałam mu przez ramię. Za to co miał w torbie mogłabym go posądzić o co najmniej próbę zamachu. Moje spojrzenie przyciągnęła mała bestyjka zwana P250, czarna owieczka wśród jego srebrnej artylerii. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Z pełną premedytacją nadepnęłam mu piętą na prawą stopę. Zdezorientowany spojrzał na mnie i zrobił krok do tyłu, w tym samym momencie sięgnęłam do jego torby "pożyczając" sobie czarne cacko.
- Co ty odwalasz? - zapytał wbijając we mnie wzrok i przygryzając wargę. Kurde, spodobał mi się ten widok. 
- Dalej nie wyobrażasz sobie mojej osoby z bronią? - powiedziałam naśladując jego uśmieszek z serii "Jestem zajebisty". Podniosłam lufę na wysokość jego głowy. - I jak wyglądam? - uśmiechnęłam się. Wcale nie zamierzałam strzelać, po prostu chciałam zobaczyć jego reakcję. I wydaję mi się, że dobrze o tym wiedział, bo również się uśmiechnął tym swoim cudownym sposobem. Zrobiłam w końcu coś, czego by się po mnie nie spodziewał. Wątpię również by którakolwiek z panienek jakie znał postawiłaby go pod ścianą, bezbronnego bez koszulki. Okay, może niekoniecznie, bo przecież nic mu nie groziło, aczkolwiek widok był satysfakcjonujący. Mega satysfakcjonujący i lekko pociągający. Dimityr wcale się nie obawiał, stanął z opartymi o biodra rękami, jego mięśnie były naprężone, a spojrzenie zadziorne. O, kurde. Przygryzłam wargę.
- Wyglądasz seksownie - powiedział bez ogródek patrząc mi prosto w oczy. Że... co proszę? Zbił mnie z tropu, opuściłam broń o kilka centymetrów, czułam jak rumieniec wstępuje na moje policzki. - Ale wiesz, że broń to nie zabawka? - zaśmiał się i podszedł do mnie. Spojrzałam w jego oczy i chyba w tamtym momencie przepadłam. Były tak intensywnie niebieskie i głębokie, że nie umiałam się od nich oderwać. Jego wzrok był tak przeszywający, że czułam jak ciarki przechodzą mi po plecach. Położył rękę na moich i opuścił je całkowicie, broń upadła, poczułam jak mimo woli wysuwa mi się, usłyszałam jej brzęk na podłodze. Dimityr po raz kolejny przyparł mnie do szafek, wsunął rękę na moje plecy i przyciągnął do siebie. Nie protestowałam, nie odpychałam, choć ręce miałam na jego klatce piersiowej, pod palcami czułam jego ciepło i bicie serca. Czułam niemoc, nie umiałabym go odsunąć, ale nie byłam pewna czy w tamtym momencie tego właśnie chciałam. W sumie wręcz przeciwnie, jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie do niego jeszcze bardziej, chciałam być bliżej, mimo, że dzieliło nas może kilka milimetrów. Patrzyliśmy sobie w oczy, czułam jego oddech na swojej twarzy. W około była totalna cisza, ale nie była niezręczna, w powietrzu było napięcie, którego chyba żadne z nas nie chciało zrywać. Nie wiedziałam nawet czy oddycham czy zamarłam bez dechu już chwilę temu.
- Rumienisz się - szepnął Dim owiewając ciepłem moje ucho, czułam, że znowu uśmiechnął się z satysfakcją, przygryzłam wargę.
- Idiota - po raz pierwszy mu to powiedziałam, nie w moim zwyczaju było obrażać ludzi. A jeśli już to wymyślałam o wiele bardziej kreatywne wyzwiska. Ugh. Przesunął twarz naprzeciwko mojej i zachichotał cicho jakby przyznawał mi rację. Stykaliśmy się nosami, a nasze wargi dzieliło kilka milimetrów. Poczułam jak znowu się uśmiecha, a potem mnie pocałował przyciągając mocniej do siebie. Nigdy wcześniej się nie całowałam, choć była pewna, że on robił to wiele razy. Choć to nie było takie ważne. Jego usta były gorące i czułe, całował mnie powoli, jakby chciał pozostać dokładny, a ja w tamtym momencie chciałam zapamiętać smak jego ust. Nie do końca wiedziałam  jak powinnam się zachowywać, ale nie myślałam o tym, dałam się ponieść. Czułam jak w serce wali mi jak opętane, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi, a w głowie miałam jeden mętlik, nigdy wcześniej się tak nie czułam. Kiedy oderwał usta od moich czułam niedosyt, policzki paliły mnie żywym ogniem, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Drżącą ręką dotknęłam swoich warg. Spojrzałam na niego rozmytym spojrzeniem. Co on ze mną zrobił? Czułam się jak jakaś miękka gąbka. Nie umiałam uspokoić oddechu. Właśnie skradł mój pierwszy pocałunek. Jego spojrzenie również było zamglone, a oczy dalej patrzyły prosto na mnie. Nie miałam mu tego za złe. 

Dim? Jak dalej potoczy się ta sytuacja? Hm hm hm? ❤
(ukradłam mamie laptopa! patrz jak się poświęcam dla tego cudownego wątku! <3 Teraz to ja czekam z niecierpliwością)

Od Natashy do Elizabeth

Ilekroć którekolwiek z nas robiło zakupy, dostawało długaśną listę produktów, które były potrzebne i które koniecznie musiały zostać kupione. Tak było ustalone, chociaż ja mogłam się kłócić czy trzy paczki żelków i dwie zgrzewki piwa były niezbędne. Z wydartą niedbale kartką wędrowałam między półkami sklepu, usiłując nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Robiłam to jednak tak nieporadnie, że kiedy próbowałam wybrać odpowiedni nawóz do swoich roślinek, zaczepiła mnie pewna kobieta. Nie słyszałam jak do mnie podchodziła, dlatego wystraszona podskoczyłam, o mały włos nie strącając z półki wszystkich opakowań. Moje zaskoczenie spotęgował dodatkowo fakt, że zaczęła ona swobodnie mi doradzać, jakby rozmowa z nieznajomą osobą była dla niej czymś naturalnym. Ja za to poczułam się nagle skrępowana tym, że ktoś z taką łatwością naruszył moją strefę komfortu.
Poprosiwszy jeszcze o pomoc, zniknęłam w dziale zoologicznym. Musiałam kupić nowy szampon dla Patcha. Poprzedni zużył się bardzo szybko, a ja miałam słabość do pachnących płynów, przed którą nie mógł uciec nawet mój własny pies.
Wahałam się przez dłuższą chwilę nad dwoma zapachami. Mango pachniało prześlicznie, słodko i delikatnie, ale kokos był równie ładny i pewnie stałabym tam przez kolejne dziesięć minut, gdyby nie Jared.
- Tashieee, czyżby ktoś cię napadł? - w słuchawce rozległ się jego rozbawiony głos. Zatrzymałam się zaskoczona, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Hm? - mruknęłam, odrywając na moment wzrok od opakowania szamponu i usiłując skupić się na rozmowie z chłopakiem, którego paplanie przeszkadzało mi się skupić.
- Nie ma cię już dokładnie godzinę, trzynaście minut i... piętnaście sekund - uśmiechnęłam się do jego słów, wiedząc, że wymyślił to na bieżąco i nie było mnie znacznie krócej. - Jestem głodny.
Przewróciłam oczami.
- W szafce nad zlewem w zielonym pudełku powinny być jeszcze czipsy. Nie dziękuj - rozłączyłam się. Co prawda nie spędziłam połowy dnia poza mieszkaniem, ale rzeczywiście zakupy zajęły mi sporo czasu, dlatego wrzuciłam do koszyka płyn, decydując się za zapach mango i ruszyłam w kierunku kasy, gdzie prawie dostałam zawału. W torebce nie mogłam znaleźć portfela, leżącego na samym dnie i kiedy byłam już na granicy wytrzymałości, w końcu się odnalazł. Przeprosiłam szybko kasjerkę i z westchnieniem ulgi, wyszłam na zewnątrz.
Przynajmniej Patch postanowił mnie dzisiaj oszczędzić, bo grzecznie czekał w miejscu, w którym go zostawiłam. Czasami zdarzało mu się uciekać, dlatego jego widok tak bardzo mnie ucieszył. Nie miałam siły na gonienie go po mieście.
Pochyliłam się, żeby go odwiązać.
– To Twój pies? – niemal plącząc się o własne nogi, odwróciłam się zaskoczona, słysząc kobiecy głos.
– Skończyłaś już swoją zmianę? - z wrażenia nie odpowiedziałam na jej pytanie i zadałam własne, sama nie wiedząc dlaczego.
– Co? –  jej twarz wyrażała taki zdumienie, jakie ja odczułam wcześniej, jednak nie minęła sekunda, a kobieta znowu się uśmiechała. – O nie, ja tu nie pracuję.
Uniosłam brwi w wyrazie zaskoczenia.
- Znasz się na roślinach, więc myślałam, że... - nie skończyłam, bowiem tamta machnęła niedbale ręką.
- Nie ty pierwsza, nie przejmuj się.
Nerwową ciszę przerwało pełne zniecierpliwienia szczeknięcie mojego pupila.
- Ach, to jest Patch - kucnęłam, żeby podrapać go za uchem, co spotkało się z aprobatą psa. Nic dziwnego, jeśli tylko poświęciłam mu trochę swojej uwagi, zdawał się być najszczęśliwszym stworzeniem na Ziemi. - Jeszcze raz dzięki za pomoc. Bez ciebie pewnie zabiłabym swoje roślinki - skrzywiłam się na samą myśl. Nie za bardzo wiedziałam, kiedy przeszłyśmy na "ty", ale uznałam, że nie warto zawracać sobie tym głowy. Co się stało, to się nie odstanie. Gdyby kobiecie to nie pasowało, zwróciłaby mi uwagę.
- Nie ma problemu.
Wyjęłam telefon, słysząc dźwięk powiadomienia, a ujrzawszy na ekranie smsa od Jareda, przewróciłam oczami.
- Przepraszam, ale się spieszę - sprawnie przełożyłam zakupy z siatki do rowerowego koszyka, a następnie założyłam słuchawki. - Do zobaczenia.
Odepchnęłam się lekko, a Patch ruszył za mną, po chwili równając ze mną swoje kroki. Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc pierwsze takty piosenki.
I know you wanna see me fallin’ out,
Fallin’ out the window.
Wtórowałam pod nosem wokaliście, uderzając rytmicznie paznokciami o kierownicę roweru.
I know you wanna see me crashing down,
Crashin with my blame.

 Elizabeth?

29 sie 2017

Od Felixa do Michaela

Przyspieszyłem, spinając się do skoku. Trzy, dwa, jeden... i w górę! Potrójny Axel do programu indywidualnego wyszedł idealnie.Oby tylko wyszedł tak samo na zawodach. O ile nie obawiałem się pierwszego szczebla, to na drugim konkurencja robiła się silna.
Dojechałem do barierki, zadowolony z efektu. Godzina była już późna, ale z tego co pamiętałem, nic dużego na jutro nie było. Zdejmowanie łyżew przerwał mi dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Halo - rzuciłem, przytrzymując go ramieniem.
- FELIX. NARESZCIE. Opowiadaj, cały dzień się nie odzywałeś. Gadaj, jak ci poszła twoja ran... ekhem, spotkanie z Michaelem? - rozentuzjazmowany głos Delilah sprawił, że niemal ogłuchłem.
Westchnąłem ciężko.
- Lila, jestem na lodowisku, zdejmuję łyżwy, trochę przeszkadzasz - powiedziałem bezpośrednio.
- A co mnie to obchodzi? Nie dajesz znaku życia, teraz cierp.
Nie zna litości, cholera jedna.
- Dobra. Więc, nie zgadniesz, obejrzeliśmy film. A potem, nie zgadniesz, rozeszliśmy się do domu. I tyle. Naprawdę - westchnąłem.
Prychnięcie mogłoby należeć do wściekłej kotki, a nie nastoletniej dziewczyny.
- Akurat ci wierzę. Chcę znać wszystkie szczegóły. Wszystkie.
Wiedziałem, że jej nie przegadam. Uwierzcie mi, próbowałem nie raz, ale Delilah to ognisty temperament w każdym calu. Przy tym uparta niczym osioł. I o ile w szkole bywa to przydatne, bo zawsze dojdzie swego, a czasem również mi pomoże.
Pozostało więc tylko streścić każdy element wielkiej wyprawy do kina. W międzyczasie zdołałem się przebrać, złapać autobus i dotrzeć do domu. Marge już dawno wyszła, a ojca jeszcze nie było, więc otworzyłem drzwi własnym kluczem i wszedłem do pustego korytarza, z wciąż terkoczącą Lilą po drugiej stronie słuchawki.
- Lila? Liiilaaaa? Liluś? - próbowałem się przebić przez jej gadanie.
- Tak? Mówiłeś coś?
- Mówiłem. Późno już, będę szedł spać - rzuciłem, maskując ziewnięcie.
- Oczywiście, spać, tak, to ma sens. Tylko zjedz wcześniej, bo się całkiem zagłodzisz - powiedziała.
- Dobranoc.
- Branoc, branoc.
Rozłączyłem się, posłusznie wędrując do kuchni. Było już porządnie po dwudziestej trzeciej, więc o jedzeniu nie było mowy, ale wody mogłem się napić. Nalałem jej do szklanki i wypiłem, patrząc w ścianę. W domu było pusto. Westchnąłem cicho. Ojca wiecznie nie było, Marge bywała, ale nie mogła zastąpić rodziny. Czas odwiedzić matkę. O moje nogi nagle otarło się coś futrzastego.
Spojrzałem w dół i uśmiechnąłem się gorzko w stronę zwierzaka.
- Lady Makbet, skarbie mój - pochyliłem się, pozwalając kotu dotknąć mojej dłoni.
Ostrożnie wziąłem ją na ręce i powlokłem się po schodach do swojego pokoju. 
***
- Cześć! - rzuciłem wesoło do Michaela.
- Gotowy na zobaczenie największego cudu kinematografii tego roku? - gdyby to było średniej jakości anime, w jego oczach zaświeciłyby się gwiazdki.
- Gotowy, gotowy - roześmiałem się. 

Michael?

Od Stilesa cd. Elizabeth

- Nie znam się na roślinach. - Wzruszyłem niedbale ramionami, odwracając się w stronę idącej na przód kolejki. 
Nie lubiłem, gdy ktoś oglądał moje niedokończone prace, a tej brakowało jeszcze kilku szczegółów. Tak szczerze, to nie chciałem by ktokolwiek je oglądał, już nie ważne, czy skończone, czy nie. Wolałem zatrzymywać je tylko dla siebie, bo mało kto, zrozumiałby moją interpretację. Odzwierciedlały różne przedmioty i zdarzenia z mojego życia i nie tylko. Bardziej z tego, kim, a raczej czym jestem.
Odwróciłem się, ponownie zerkając na lekko zakłopotaną kobietę.
- Uwieczniłem naturę, która zabija i karze niewinnych ludzi na ból i cierpienia.
Gdybym usłyszał coś takiego od kolesia wyższego ode mnie przynajmniej o głowę,  wyglądającego jak typ spod ciemnej lampy, albo chociaż z ciemnego zaułka, to zawinąłbym mandżur i spokojnym, ale jednak żwawym krokiem odszedłbym jak najdalej. Ale to tylko ja i zrobiłbym to dlatego, że wiem, czym jestem. Co nie zmienia faktu, że się boją. Mieszkańcy tego miasta są nad wyraz przewrażliwieni. W ostatnim czasie za dużo się tu wydarzyło, istoty nadnaturalne przestały uważać i ludzie coraz więcej podejrzewają.
- Natura sama w sobie nie zabija. - Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć mój tok rozumowania.
- Natura decyduje o tym, kim jesteśmy. Nie mówię tu o naturze, jako samych roślinkach, chodzi mi o ogólne istnienie.
- Nie do końca rozumiem...
- O to chodzi. - Uśmiechnąłem się i podszedłem do kasy.
Zapłaciłem za nowy zostaw ołówków, kredek i dwa bloki. Po czym pospiesznie wyszedłem ze sklepu. Coś było nie tak. Nie zdążyłem nawet dojść do swojego jeepa, gdy dotarły do mnie dziwne dźwięki. Brzmiało to jak uderzanie czym ciężkim w metal, jednak przerywane było cichymi jękami bólu. Rozejrzałem się, jednak nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Jako "inny" miałem o wiele bardziej wyczulony słuch, więc nie zdziwiło mnie, że większość ludzi przechodziła obojętnie. Podbiegłem do pojazdu, wrzucając szybko na jego tylne siedzenie reklamówkę z moimi zakupami.
Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził, co się dzieje, tym bardziej, że mieszkam niedaleko stąd. Być może to jacyś bezdomni, być może złodzieje, bądź inni przestępcy, jednak w tym mieście bardziej prawdopodobna będzie obecność kogoś... em... nadnaturalnego.
Podszedłem bliżej zabudowań i zatrzymałem się przy przejściu, między dwoma budynkami. Nastała cisza, przerwana dopiero cichym warknięciem. Obejrzałem się za siebie, by w razie czego uniknąć wszelkich świadków, jednak przechodnie jakby zniknęli. To nie była ruchliwa dzielnica, jednak nawet jak na nią, było wyjątkowo zbyt spokojnie. Spokojnym krokiem wszedłem pomiędzy budynki, jednak zaraz odwróciłem się raptownie, słysząc kroki za sobą. Już chciałem zaatakować, gdy w "napastniku" rozpoznałem kobietę ze sklepu.
- Zapomniałeś zabrać blok - odezwała się, machając nim w dłoni i wzięła kilka głębokich wdechów. - Strasznie szybko chodzisz.
W tym momencie zauważyłem, jak coś za nią przebiegło. Było to stworzenie poruszające się na czterech kończynach, prawdopodobnie wilkołak i raczej nie przyszedł tu sam. Słysząc jakieś niezidentyfikowane dźwięki, odwróciłem ponownie wzrok, zauważając w kompletnej ciemności, że coś się zbliża. Ciężki, niespokojny oddech, przerywamy jedynie pojedynczymi warknięciami poruszał się pewnie w naszą stronę. Szkoda, że nie zabrałem mojego kija do baseballu.
- Tu nie jest bezpiecznie - powiedziałem, zawracając i ciągnąć dziewczynę za sobą.
Zaskoczona i być może lekko przestraszona kobieta, za wszelką cenę próbowała wyrwać dłoń z mojego uścisku, jednak puściłem ją dopiero wtedy, gdy doszliśmy do mojego jeepa.
- Ktoś tam był? - spytała, rozmasowując swój nadgarstek.
- Em.. chyba jakieś zwierzę. Być może duży pies, albo wilk. - Wzruszyłem ramionami.
- Wilk? W środku miasta?
- Ostatnio się tak zdarza.
Odwróciłem się jeszcze raz w stronę przejścia między budynkami, chociaż był to raczej ślepy zaułek. Nie było z niego wyjaśnia, co świetnie sprawdzało się jako pułapka.
Dochodziły stamtąd dziwne odgłosy, nie wiem, na ile słyszalne dla zwykłych ludzi. Kobieta również pokierowała wzrok w to samo miejsce, chyba też to słyszała.
- Pomocy! - Dźwięk nadszedł z tamtego, ciemnego miejsca, to iluzja.
Ktoś próbuje nas tam zwabić. Kobieta od razu ruszyła w tamtą stronę. W porę udało mi się złapać ją za rękę, by uniemożliwić jej plan.
- Ktoś potrzebuję pomocy. - Oburzyła się, usilnie próbując się wyrwać.
- Pójdę to sprawdzić - rzuciłem od niechcenia.
W ludzkie umysły o wiele łatwiej się wkraść, jednak ja nie pozwolę sobie zamącić w głowie. Dobrze potrafiłem rozróżnić świat realny od iluzji, najpewniej dlatego, że sam potrafiłem je tworzyć, wnikać do ludzkich świadomości.
- Ja też idę, może ktoś jest ranny, albo..
- Nie - przerwałem i wyjąłem z kieszeni kluczyki - ty wsiądziesz do jeepa i w razie niebezpieczeństwa odjedziesz. Jedź gdziekolwiek, znajdę cię.
Wyjałem uprzednio swój kij  i do baseballu aka najlepszą broń świata, podałem kobiecie kluczyki i pewnym krokiem ruszyłem w stronę tajemniczego miejsca.
- Mam wsiąść do samochodu z obcym człowiekiem?!
Z obcym człowiekiem nie, z obcym demonem, być może.
- Rób co chcesz, tylko, żebym później nie musiał mówić a nie mówiłem - zawołałem, zatrzymując się przy wejściu do zaułka.
Coś mi tu śmierdziało i wcale nie byłem to ja. A może jednak... nie, to zdecydowanie nie ja. Wzdłuż murów budynków walały się śmieci, resztki jedzenia z pobliskiej restauracji, eh.. czy ktoś tu odprowadza ścieki? Okropny smród przybierał tylko na sile. Wśród niego dało się wyczuć coś jeszcze, krew. To miejsce idealnie mogło zamaskować jej zapach. Szedłem dalej, starając się ignorować nieprzyjemną woń, gdy zdołałem dostrzec ciało. Leżało kilka metrów ode mnie, całe zalane krwią. Zbliżając się, zauważyłem rany ciągnące się po całym ciele, rany od pazurów. Ukucnąłem na chwilę, przykładając dwa palce do szyi poszkodowanego. Ani przez chwilę nie pomyślałem, że może jeszcze żyć, ale lepiej było się upewnić. Ruszyłem dalej, jednak na razie nic nie wzbudzało moich większych podejrzeń, oczywiście wyłączając ludzkie zwłoki. Natknąłem się jeszcze na większą ilość krwi, była ciemna, miała intensywny zapach i z pewnością nie należała do człowieka. Doszedłem do końca zaułka jednak nic innego nie znalazłem. Może jest tu jakieś inne przejście? Pod ziemią? Może coś mieści się w którymś z budynków?
Moje rozmyślenia i obserwacje przerwał krzyk, a raczej pisk, należący najpewniej do dziewczyny, która została przy jeepie. Szybko zawróciłem i od razu zauważyłem, jak przy wyjściu z zaułka przebiega.. coś bliżej mi nieokreślonego. Niby miał posturę człowieka, jednak po jego ruchach nie problemem było wywnioskować, że nim nie jest. Podbiegłem tak szybko jak mogłem i znalazłem się w samym centrum pojedynku, między dwoma, prawdopodobnie, wilkołakami. Przybrali pełne postaci zwierząt i czaili się do ataku. Chwilę później rzuciły się na siebie. Są młodzi, kompletnie nie potrafią walczyć, a poza tym żaden doświadczony nadnaturalny nie toczyłby pojedynku na środku drogi. Nie chcemy się ujawniać, chyba, że komuś zależy na masowym mordzie, wtedy to inna sprawa.
Gdy jeden z nich próbował podnieść się po upadku, drugi skupił uwagę na mnie. Uniosłem kij do góry, zachęcając go do ataku. Bez problemy mógłbym nim zawładnąć, opętać jego ciało, ale nie mogłem zrobić nic.. hm.. nadnaturalnego? em.. niech będzie. Nie mogłem zrobić nic nadnaturalnego na oczach tej kobiety. Wsiadła do jeepa, jednak chyba nie widziało jej się odjeżdżać cudzym samochodem.
- Jedź! - krzyknąłem, gdy otworzyła drzwi.
Zawahała się chwilę i podejrzewam, że nie chciała odjechać. Na litość boską. Zaraz popchnę ten samochód i sam się stoczy z tej górki. Powolnym i ostrożnym krokiem podszedłem do jeepa najbliżej jak mogłem.
- Jedź, wezwałem już odpowiednie służby. Jak wsiądę to ten wilk pobiegnie za samochodem.
Jeep ma w sobie zdecydowanie za dużo pianki montażowej i taśmy klejącej, żeby pojechać na tyle szybko i go zgubić.
- Jeżeli w tym momencie nie ruszyć, obiecuję, że wyrzucę cię z tego samochodu i będziesz uciekać pieszo - powiedziałem, widząc jak wilkołak robi się coraz śmielszy. - Do końca ulicy i na skrzyżowaniu w prawo. Zatrzymaj się.. gdzieś. 
Tym razem poskutkowało i kobieta ruszyła. Wilkołak wyraźnie się ożywił, przybrał na wpół ludzką postać i chciał pobiec za autem, jednak w tym samym momencie wziąłem mocny zamach, a kij roztrzaskał się w drobny mak. No nie! Mój ulubiony! 
Odrzuciłem swoje ciało i bez problemu opętałem jego. Umysł długo się opierał, jednak nie miał żadnych szans. O cholera. Faktycznie mocno go uderzyłem. Czułem ból jego głowy, jednak nie przeszkadzało mi to. Chciałem wyciągnąć jakieś informacje z jego umysłu, ale nie było tam za wiele. Był młody, bardzo młody i bardzo głupi.
Zaniepokoiła mnie trochę cisza panującą naokoło. Drugi wilk leżał w tym samym miejscu co wcześniej, ale.. przecież on go nie zabił. O co tu chodzi. Podszedłem bliżej, nie potrafiąc przyjąć w pełni ludzkiej postaci wilkołaka, którego opętałem. Jego przeciwnik był martwy, dlaczego? Nie walczyli na tyle, by mógł go zabić. Dopiero po chwili, zauważyłem strzałę w jego ciele, a zaraz po tym poczułem silny ból w kręgosłupie, na wysokości ramion. Łowcy.
Tak szybko, jak mogłem opuściłem jego ciało, wracając do swojej postaci. Ból w plecach pozostał, jednak nie miałem żadnej rany, za to wilkołak, którym przed chwilą byłem, leżał na asfalcie, biorąc ostatnie płytkie wdechy. Postarałem się jak najszybciej usunąć z tego miejsca, nie zwracając na siebie większej uwagi. Plecy niemiłosiernie mnie bolały, za późno opuściłem jego ciało. Zanim doszedłem do skrzyżowania, ból ustąpił na tyle, że mogłem bez problemu się poruszać, nie wyglądając przy tym jak postrzelona kaczka. Już z daleka zauważyłem mojego kochanego jeepa, stojącego przy wjeździe do szpitala. Podszedłem do niego i otworzyłem drzwi od strony kierowcy, a kobieta pisnęła głośno, podskakując na miejscu.
- Przestraszyłeś mnie!
- Wybacz, wszystko w porządku? Odwiozę cię do domu. 


Elizabeth? c:
myślę, że wyszło mi całkiem ok:)

28 sie 2017

Od Natashy do Dimityra

Przewróciłam oczami, kiedy Joanne po raz kolejny trąciła moją rękę, próbując zwrócić na siebie uwagę. Starałam się ignorować jej prośby, ale z każdy jej dotyk zaczynał denerwować mnie coraz bardziej. Czy Jo nie rozumiała, że "nie" znaczy "nie"?
- Nie bądź taka, Watson -  spojrzałam na nią z irytacją, gdy posunęła się nawet do uszczypnięcia wierzchu mojej dłoni. Co prawda nie był to szczególnie bolesny gest, jednak jedynie podgrzał atmosferę. - Zachowujesz się jak cholerna zakonnica.
Prychnęłam w odpowiedzi, gwałtownie wstając z miękkiej sofy.
- Po prostu nie mam ochoty, okej? - warknęłam, sama będąc po chwili zaskoczona swoją nerwową reakcją. Była to sytuacja jakich wiele w moim studenckim życiu - dziewczyny wybierały się na imprezę, a ja odmawiałam wyjścia, proponując w zamian zabranie ich później spod klubu, kiedy po zażyciu alkoholu nie będą mogły same prowadzić - jednak tym razem Joanne była szczególnie uparta.
- Nie byłaś z nami w żadnym klubie - zauważyła, a kiedy otworzyłam usta, by zaoponować i przytoczyć tamto zdarzenie, moja współlokatorka uśmiechnęła się drwiąco. - To się nie liczy, pomyliłyśmy wtedy lokale.
W milczeniu przyznałam jej rację. Sytuacja ta miała miejsce tuż przed rozpoczęciem roku, kiedy po całym dniu rozpakowywania się żadna z nas nie miała ochoty gotować. Logiczne więc, że zdecydowałyśmy się wyjść na miasto, gdzie - korzystając z pomocy wujka Google - znalazłyśmy bar śniadaniowy. A przynajmniej tak pisało na Internecie. W rzeczywistości trafiłyśmy do klubu, gdzie zamiast zjeść naleśniki i napić się herbaty, zamówiłyśmy po drinku. Było to moją winą, bo dziewczyny chciały najzwyczajniej wyjść, jednak ja przekonałam je, że niegrzecznie byłoby opuścić miejsce nic nie zamówiwszy.
- Świetnie się bawię tutaj. Obejrzę sobie jakiś film, czy coś - ruchem głowy wskazałam na opakowania z płytami równiutko ułożonymi na regale.
- O nie. Ostatnim razem to my niemal zanosiłyśmy cię do pokoju, bo tak strasznie ryczałaś. A przypomnę ci, że to my byłyśmy pijane i ledwo chodziłyśmy.
No cóż. Znajoma z uczelni poleciła mi film "Charlie" z Loganem Lermanem i Emmą Watson w rolach głównych, a ja z ciekawości zabrałam się za niego pod nieobecność Joanne i Isabel. Gdzieś w połowie filmu zaczęłam histerycznie płakać, a musiałam wyglądać tak okropnie, że nawet Patch, który zawsze oglądał ze mną telewizję, wycofał się do sypialni. Kiedy dziewczyny wróciły do mieszkania, zastały mnie zwiniętą pod kocem z opuchniętymi oczami i zapchanym nosem. Początkowo myślały, że coś mi się stało, ale wysłuchawszy moich bełkotliwych i wypełnionych czkawką tłumaczeń, uznały, że nie trzeba zawozić mnie do psychiatryka, tylko wystarczy położyć spać. Następnego dnia z filmu nie pamiętałam nic.
- Nie chcę wam psuć zabawy - chwyciłam się ostatniej deski ratunku, ale i ten argument Jo zbyła machnięciem ręki.
- Nie martw się o nas, znajdę ci na szybko jakiegoś faceta, a my z Is pójdziemy się bawić - spojrzałam na nią z absolutnym przerażeniem, słysząc jaki plan sobie wymyśliła. - Żartuję przecież, wyluzuj. Zajmiemy się tobą.
- Jeśli mi się nie spodoba, będę mogła w każdej chwili wrócić? - upewniłam się, spoglądając nerwowo na Patcha.
- Jasne. Tylko zostawisz nam kasę na taksówkę - uznałam, że żartuje, nawet jeśli wyglądała na całkowicie poważną.
Jo przeprosiła mnie na chwilę i szybko zadzwoniła do Isabel, która akurat robiła zakupy. To było dla nich rutyną. Is wybierała ciuchy - miała naprawdę świetny gust - i przywoziła je do mieszkania, a jeśli Jo coś się nie spodobało, oddawała to do sklepu. One świetnie się bawiły, a ja czerpałam przyjemność z oglądania ich szczęścia, podczas, gdy one przymierzały coraz to inne sukienki.
- Podobno Isabel znalazła coś idealnego dla ciebie - zaświergotała mi tuż obok ucha Joanne, a ja jedynie pokręciłam głową. Znając życie będzie to ledwo zakrywająca pośladki sukienka, w której będę czuła się okropnie. Ładna, ale niewygodna.
- Pójdę wziąć prysznic - uśmiechnęłam się do Jo, zgarniając wiszący na krześle ręcznik i skierowałam swoje kroki ku łazience. Pomieszczenie to było niewielkie, jednak bez problemy zmieściło się tu wszystko, co potrzebne. Urządzone w biało-kremowej kolorystyce, dzięki czemu sprawiało wrażenie schludnego i przestronnego.
Ostrożnie weszłam do kabiny i odkręciłam wodę, a kiedy na mój kark spłynął lodowaty strumień, omal nie pisnęłam. Nie sięgnęłam jednak ku kurkowi, by zwiększyć temperaturę spadającej cieczy. Potrzebował orzeźwienia, nawet tak drastycznego, żeby się uspokoić i przygotować psychicznie na wyjście do klubu. Wtarłam w mokre włosy szampon, który po chwili spłukałam, a następnie umyłam resztę ciała za pomocą płynu o zapachu frezji. Delikatny, według mojej opinii przypominający trochę herbatę zapach rozszedł się po całej łazience. Skończywszy prysznic, wyszłam z kabiny i stanęłam przed lustrem, przejeżdżając wzrokiem po swojej twarzy. Od ostatniego razu, kiedy się przeglądałam, nic się w niej nie zmieniło. Te same orzechowe oczy, te same blade usta, na które patrzyłam każdego dnia. Czasami chciałam obudzić się jako ktoś inny i zobaczyć, czy moje życie różni się znacząco od jego. Na razie nic takiego mnie nie spotkało.
Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i wyszłam z łazienki. W drzwiach o mały włos nie zderzyłam się z Isabel.
- W końcu! - pokręciła głową z dezaprobatą, a jej czarne jak obsydian, delikatnie kręcone włosy tańczyły dookoła jej twarzy. - Mamy mało czasu, ubieraj się. Nie chcemy, żeby nasi chłopcy czekali.
Według moich obliczeń została nam godzina. Wystarczająco, by się ubrać i zrobić makijaż.
Określenie "nasi chłopcy" nie obejmowało Jareda i Kylera, tylko chłopaków, których Jo i Is poznały w klubie jakieś dwa tygodnie temu. Od tego czasu stali się oni nieodłącznymi towarzyszami ich zabaw. Widziałam ich tylko raz, kiedy odbierałam dziewczyny spod klubu.
- Już, spokojnie - sięgnęłam do torby, którą mi podała i ze zdumieniem odkryłam, że wcale nie jest to sukienka, tylko czarny kombinezon. Moje zaskoczenie spotęgował jeszcze fakt, że ubranie było wygodne i nie odkrywało pewnych części mojego ciała. Krótkie szorty połączone były z koszulką bez ramiączek o tym samym kolorze. Górna część była podtrzymywana przez wstążkę, wiązaną za szyją. Włożyłam do tego vansy, idealnie pasujące do kombinezonu i przejrzałam się w lustrze, mierząc krytycznym wzrokiem swoją sylwetkę. Ciuch naprawdę dobrze na mnie leżał, a dzięki wygodnym butom czułam się swobodnie. Włosy jedynie wysuszyłam, jednak nie bawiłam się w ich układanie, pozwalając im opadać łagodnymi falami na moje ramiona. W makijażu pomogła mi jednak Joanne. Podkreśliła moje oczy za pomocą tuszu do rzęs i kredki, a usta smagnęła szminką o brzoskwiniowym odcieniu.
- Nie wiem jak ty, Is, ale ja sądzę, że nasza Watson wyrwie dziś co najmniej połowę klubu - Jo żartobliwie trąciła ramieniem Isabel, która parsknęła krótkim śmiechem.
- Drogie panie, trzymajcie swoich facetów przy sobie!
Przewróciłam oczami, bo one wyglądały nawet lepiej niż świetnie. Miały mocniejszy makijaż niż ja i krótkie, obcisłe sukienki, których ja bym nie włożyła, ale obie prezentowały się w nich super. Zazdrościłam im czasami, że mają odwagę, by nosić takie ciuchy.
- Idziemy, Miles i Ian już czekają - mruknęła Joanne, kiedy sprawdziła telefon, na który dosłownie przed momentem przyszedł sms. Niemal zbiegły ze schodów, a ja nie mając innego wyjścia, pognałam za nimi.
Już od chwili, kiedy przekroczyliśmy próg klubu, wiedziałam, że to nie to. Było w nim gorąco i duszno, dlatego właśnie przekonałam towarzyszy, żebyśmy wybrali stolik znajdujący się najbliżej drzwi wejściowych. Potrzebowałam choć minimalnych porcji świeżego powietrza. Dziewczyny oddały się tańcowi ze swoimi partnerami, a ja, żeby nie stać jak kołek, podeszłam do baru, chcąc zamówić coś do picia.
- Wódkę z colą, proszę - zamówiłam, siadając na jednym ze stołków. Ciekawski wzrokiem rozejrzałam się dookoła, obserwując innych gości lokalu, ale nie zauważając niczego interesującego, wróciłam spojrzeniem do własnej szklanki. Szybko odciągnęło mnie od niej wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. I rzeczywiście, moje oczy napotkały ciemnoniebieskie tęczówki.

Dimityr? 

Od Leona do Leann

Westchnąłem zły. Nie uśmiechała mi się wizyta rodziców. Zwłaszcza teraz, gdy Leann widocznie miała gorszą noc w pracy. Nie podobało mi się zmuszanie jej do czegokolwiek, ale jeśli chcieliśmy uniknąć katastrofy musieliśmy zacząć działać.
- Zrobimy tak, ty szybko ogarnij mieszkanie, ja skoczę do Joe'a po jakieś gotowe jedzenie - powiedziałem, lecz po chwili się zastanowiłem. - Chyba, że wolisz na odwrót? - spytałem patrząc poważnie na siostrę. Pokręciła szybko głową.
- Ja ogarnę, ty leć - powiedziała więc szybko chwyciłem kurtkę i narzuciłem ją sobie na ramiona. Joe to była mała knajpka w pobliżu, która oferowała smaczne, tanie i domowe jedzenie. Nieraz ratowała nam życie. Zastanowiłem się co mógłbym wziąć do zjedzenia z rodzicami, tak żeby wyglądało na zrobione przez nas? Zdecydowałem się na lazanię, pieczonego kurczaka i marchewkę z groszkiem oraz puree. Dokładnie te rzeczy zamówiłem na miejscu płacąc około piętnastu funtów. Gdy otrzymałem już swoje zamówienie pognałem z powrotem do mieszkania. Była 16:30, rodzice zapowiadali się mniej-więcej na 17. Kurczę, kurczę, kurczę, kurczę. Praktycznie wbiegłem do mieszkania, cudem nie tratując Mozarta i wbiegłem do kuchni nerwowo wyciągając naczynia. Lazanię przełożyłem do brytfanny odcinając kawałek dla pozoru, jakby była już nieco nadjedzona. Usłyszałem krzyki Leann z łazienki, nie mogącej odpalić odkurzacza. Obejrzałem się na korytarz - urządzenie nie było wpięte do prądu. Włożyłem wtyczkę do kontaktu i szum odkurzacza wypełnił całe mieszkanie. Leann zapiała wręcz z radości. Wróciłem szybko do przekładania jedzenia do misek. Następnie wszystko przestawiłem na stół, do którego nakryłem. Tym czasem Lou odkurzyła już wszystko i zaczęła wpychać odkurzacz do szafy. Przyszedł do mnie sms. Spojrzałem szybko na ekran.
Zaraz wysiadamy. :)
Mama to napisała. Rozejrzałem się w panice.
- Już są. Odwiąż balonik od Mozarta i sprawdź czy wszystko już gotowe a ja po nich zejdę - powiedziałem Leann, która wyglądała na wyraźnie zestresowaną. Oparłem dłoń na jej ramieniu.
- Będzie dobrze - zapewniłem ją a ona odpowiedziała mi małym uśmiechem. Przynajmniej tyle. Kolejny raz dziś wyszedłem z mieszkania, tym razem zatrzymując się przed klatką. Po chwili z samochodu, dwieście metrów od niego wysiedli rodzice. Mama pomachała mu i po chwili już się witali.
- Dobrze was widzieć - powiedziałem, chyba nie do końca szczerze. Tata uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
- A mięśni nadal brak! - zaśmiał się a ja uśmiechnąłem się krzywo. To była rzecz, którą najczęściej mi wypominali. Nie chcąc przeciągać otworzyłem drzwi klatki i zaprosiłem ich do środka. Weszliśmy po schodach i po chwili byliśmy już w mieszkaniu. Przywitali się z Leann. To będzie ciężki wieczór.

Leann? Sorry, ty to piszesz.

"I prefer the sign: „No entry”, to the one that says: „No exit”.

Kontakt: Howrse: Aleksa2003 | Gmail: lexie.black01@gmail.com
Nick na chacie: Louise

 Natasha Watson

19 lat | Kobieta | Driada
Głos: Zoey Deutch
Opis:
 Wbrew bardzo popularnemu powiedzeniu "niedaleko pada jabłko od jabłoni" Natasha pod wieloma względami różni się od swoich rodziców. W przeciwieństwie do nich nie należy do osób poważnych. Przez większość czasu na jej twarzy gości uśmiech, nie tyle szeroki, co szczery i całkowicie ujmujący. To właśnie dzięki niemu i życzliwemu spojrzeniu jest uznawana za osobę przyjacielską. Taką, której nietrudno zaufać i z którą można niezobowiązująco porozmawiać. Jeśli o nią chodzi, to nie do końca iluzja, bowiem Natasha należy do osób bardzo empatycznych i cechujących się ogromnymi pokładami dobroci. Co prawda nie jest altruistką, ale osobie potrzebującej wsparcia z jej strony pomoże bez wahania, nawet jeśli to wiązałoby się z jakimiś konsekwencjami. Ale może zacznijmy od początku.
Podczas jednej z pięknych, gwieździstych sierpniowych swoje oczka po raz pierwszy otworzyła niewielka istotka,  jedyne dziecko młodej pary prawników - państwa Watson. Bardzo spieszyła się, by poznać ten świat, bowiem urodziła się o miesiąc wcześniej niż planowano i właśnie z tego powodu ona i jej matka musiały zostać w szpitalu trochę dłużej. Chociaż planowano nazwać ją Noelle, na cześć dziewczyny ze sławnego kawałka "Teenage Dirtbag", finalnie została Natashą, co jest nawiązaniem do Natalii Alianovny Romanov - komiksowej bohaterki Marvela. Powód był następujący, w odróżnieniu od większości niemowląt mała Nat nie płakała po urodzeniu. Załkała może przez chwilę, po czym od razu zamilkła, uśmiechając się jedynie do pielęgniarek. Rodzice uznali, że jest bardzo dzielna, a że oboje należeli do grupy geeków, od razu przyszła im na myśl Black Widow. Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
Od samego początku była oczkiem w głowie nie tylko rodziców, ale również dziadków, którzy rozpieszczali ją w każdy możliwy sposób. Nat wymarzyła sobie ogromny na połowę pokoju domek dla lalek? Oczywistym było, że go dostanie. W ten sposób starali się pokazać dziewczynce, że bardzo ją kochają oraz wynagrodzić samotność, podczas kiedy oni poświęcali się pracy. Bardzo typowe zachowanie. Oczekiwano od niej czegoś w zamian. Rodzice Natashy chcieli zrobić z niej przykładną panią prawnik albo co najmniej lekarza, jednak ona zdecydowała się podążać ścieżką artystki. 
Zabawki szybko jej się znudziły. Dziewczyna bardzo szybko nauczyła się czytać i z własnej inicjatywy zaczęła sięgać po podręczniki skierowane do dzieci od niej starszych i właśnie w ten sposób "przeskoczyła" całe dwa lata nauki. Wszechstronnie uzdolniona, bez najmniejszego wysiłku radziła sobie zarówno w przedmiotach ścisłych i humanistycznych, szybko zdobyła sympatię nauczycieli, którzy zachęcali ją do konkursów i dalszego rozwijania umiejętności. Natasha najbardziej przykładała się jednak do zajęć artystycznych. Uwielbiała i nadal uwielbia wszystko co związane z muzyką, skończyła drugi stopień szkoły muzycznej grając na trzech instrumentach: fortepianie, gitarze i skrzypcach. Stanowiło to dla niej małe wyzwanie, jednak zdecydowanie pomógł tu fakt, że Natasha jest niesamowicie pojętna i ambitna. Jeśli chce coś osiągnąć, potrafi zapomnieć reszcie świata i całkowicie skupić się na realizowaniu swojego planu, który starannie układa, uwzględniając w nim nawet te najmniejsze szczególiki.Wchodzenie z nią w konflikt nie należy do najmądrzejszych decyzji, ponieważ poza tym, że jest ona piekielnie inteligentna, ma bardzo cięty język. Warto tu zaznaczyć, że według niej kluczem do wygrania potyczki słownej jest trafna, akcentowana złośliwością wypowiedź. 
O swojej nadnaturalności wiedziała od zawsze, jednak w dniu szesnastych urodzin dostała pod opiekę swoje Drzewo. Doskonale zdając sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie za sobą posiadanie tylko jednego źródła życia, szybko zasadziła jego nasiona w różnych częściach miasta, samej zachowując cztery roślinki. Dopiero wtedy zaczęła tak naprawdę rozwijać swoje nadnaturalne talenty. W ten sposób nauczyła się przeobrażać najzwyklejsze źdźbło trawy w pokaźnych rozmiarów drzewo albo teleportować się pomiędzy swoimi Drzewami. Nigdy nie musiała walczyć, by obronić się przed łowcami bądź agresywnym nadnaturalnym, ale gdyby nadeszła taka sposobność, Nat z pewnością miałaby czym się pochwalić. Na razie swoje ogrodnicze talenty wykorzystuje przy opiece nad domowymi roślinkami. Bardzo trudno rozpoznać w niej nadnaturalną, bowiem Natasha nie jest ani silniejsza, ani bardziej sprawna od przedstawicieli gatunku ludzkiego. Jej dobra kondycja jej po prostu wynikiem ćwiczeń, a nie zasługą posiadania genu.



Natasha należy do tych ludzi, którzy zawsze otaczają się grupką przyjaciół albo po prostu dobrych znajomych. Jeśli akurat jej paczki nie ma w szkole, nie ma oporów przed podejściem do kogoś innego i zapytania go o możliwość dołączenia do rozmowy. Co prawda przy pierwszych kontaktach jest dość nieśmiała, ale wizja samotności tak ją przeraża, że nie ma problemów z pokonywaniem niepewności, która ją ogarnia.
Kiedyś, przez okres gimnazjum, była bardzo wycofana. Starała się ograniczać kontakty z innymi uczniami do minimum, a każda wizja dłuższej rozmowy ją przerażała. Z czasem zaczęła mieć nawet problemy z chodzeniem do sklepu, gdzie musiała zamienić dosłownie dwa słowa z kasjerką. Zaczęło to być dla niej takim problemem, że zmianę w zachowaniu córki zauważyli nawet rodzice i to właśnie oni namówili ją do wizyty u psychologa. Na szczęście pomogła ona wrócić Natashy do normalności. Nadal jest nieśmiała, jeśli chodzi o rozmowy z obcymi, ale nie ucieka od kontaktów i nie jest już tak wystraszona, jeśli musi z kimś pogadać. Później, w liceum, młoda Watson poznała Jareda, który pomógł jej zdobyć pewność siebie. Był to jeden z powodów, przez który dziewczyna dopuściła go do siebie i spróbowała się z nim zaprzyjaźnić. Obecnie nie wyobraża sobie życia bez chłopaka, który jest dla niej niemal jak brat. Irytujący, nawiasem.
Nie jest osobą gadatliwą, jednak do milczka również jej daleko. Instynktownie wyczuwa, kiedy powinna włączyć się do rozmowy, a kiedy pozostać jedynie obserwatorem i uprzejmie przytakiwać mówiącemu. Nigdy nie marnuje czasu. Nawet, jeśli się nie odzywa, błyskawicznie zapamiętuje informacje, które wyłapuje z tłoku innych, niepotrzebnych.  
W Natashy nadal drzemie cząstka dziecka. Każdego traktuje z taką samą ogromną życzliwością, czym ujmuje przeciętnie osiemdziesiąt procent ludzi, z którymi ma styczność. Nigdy nie miała trudności z panowaniem nad swoimi emocjami, zazwyczaj pozostaje spokojna, a złość maskuje chłodną obojętnością, jednak nade wszystko nienawidzi fałszywości i kiedy ma z nią styczność, zmienia się w istną bombę zegarową. Co prawda, jak każdy człowiek czasami nagnie prawdę, ale kłamstwo, które jest ciągle powtarzane, a następnie poszerzane o kolejne nieprawdziwe fakty, brzydzi ją jak mało co. Jest świetną aktorką, ale umiejętność tą wykorzystuje najczęściej podczas przedstawień albo rozmawiając z bliskimi, nie chcąc ich martwić swoim gorszym samopoczuciem albo problemami. To szczera osoba, ale zanim coś powie, chwilę nad tym pomyśli. Zazwyczaj. Od czasu do czasu wypali coś bez namysłu, jednak zdarza się to jej sporadycznie. Po czymś takim robi swoją skruszoną-niewinną minę i trudno jej nie wybaczyć nawet bardzo kąśliwego komentarza. 
Artyści odznaczają się zazwyczaj ogromną wyobraźnią i należą do grupy niepoprawnych optymistów, ale mimo że Natasha posiada pierwszą z tych cech, druga jest jej bardzo daleka. To raczej realistka, która twardo stąpa po ziemi. Od czasu do czasu pozwala sobie na marzenia i snucie domyśleń dotyczących jej przyszłości, jednak robi to sporadycznie. Uważa, że wiara w zabobony i moc spadających gwiazd jedynie szkodzi, a żeby coś osiągnąć powinno się wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć tyłek z wygodnej kanapy.
Ma złote serce i wrodzoną opiekuńczość, którą otacza bliskie osoby. Przez to określenie można rozumieć rodzinę, przyjaciół, a także zwierzęta, które dziewczyna po prostu uwielbia. To właśnie ta osoba, która zawsze poczęstuje cię ciasteczkami, a kiedy będziesz chory przyniesie notatki albo ugotuje ciepłej zupy. W jej domu zawsze mieszkała co najmniej dwójka czworonożnych przyjaciół, nic dziwnego w końcu Watsonowie to prawdziwi psiarze. Szczególnym uczuciem Natasha darzy dwójkę terrierów. Patch i Nora - jego młodsza siostrzyczka z innego miotu - trafili do domu Watsonów zupełnie przypadkiem, kiedy nielegalna hodowla, w której się urodzili, została natychmiast zamknięta. Przeglądając ogłoszenia rozwieszone na tablicy w supermarkecie, dziewczyna natknęła się na kartkę z informacją, że pilnie poszukiwany jest opiekun dla dwójki terrierów. Ufne oczy ze zdjęcia tak ją urzekły, że jeszcze tego samego dnia namówiła rodziców na przygarnięcie dwójki psów, po które od razu pojechali. Nat tak bardzo związała się z Patchem i Norą, że nie miała oporów przed zabraniem ich ze sobą na studia. Ona się uczy, a psy spędzają czas w przytulnym pokoju, gdzie czekają na powrót właścicielki.


Nie można pominąć jej obsesji na punkcie porządku. Kiedy coś jest nie na swoim miejscu, szlag ją trafia - dosłownie i w przenośni. O tyle, o ile dbanie o własny pokój nie należy do rzeczy dziwnych, Natasha potrafi sama wziąć się za sprzątanie całego mieszkania. Z reguły wyprasza z niego swoje współlokatorki, byleby móc w spokoju i po swojemu doprowadzić lokum do stanu używalności. Czytaj, pedantycznej czystości.
Oprócz szkoły muzycznej, Natasha przez kilka lat uczęszczała również na zajęcia taneczne, gdzie - ku zaskoczeniu rodziny - nie odnosiła znacznych sukcesów. Tkwiła raczej w szarej strefie, nie wychylając się przed szereg. Co prawda, jej grupa wielokrotnie wygrywała mniejsze konkursy, ale dziewczyna nigdy nie wystąpiła solowo. Przerażało ją to. Co innego, jeśli chodzi o występ wokalny. Nat występowała najczęściej w duecie, z Jaredem, którego wsparcie było dla niej bezcenne. W malowaniu, rysowaniu czy szkicowaniu Natasha nie jest jakąś wielką gwiazdą, jednak lubi uczucie, które ją ogarnia, kiedy zadowolona z własnej pracy  może zawiesić ją nad swoim biurkiem. Przez pewien próbowała swoich sił w grafice komputerowej, ale zdecydowanie preferuje tę tradycyjną. Papierowo-ołówkową.
Już jako siedmiolatka zaczęła uczyć się francuskiego i hiszpańskiego, a w liceum zapisała się na kurs języka norweskiego, który nie szedł jej jednak zbyt dobrze. Polskie korzenie zachęciły ją do nauki tamtejszego języka, ale skupiała się głównie na możliwości porozumiewania się niż bardziej szczegółowej nauce.
Nat to niewysoka, bowiem mierząca niecałe sto sześćdziesiąt pięć centymetrów dziewczyna o kształtnej, kobiecej sylwetce. Waży dokładnie pięćdziesiąt cztery kilogramy i jest z nich bardzo dumna. Dzięki świetnemu metabolizmowi jest szczupła, chociaż nigdy nie odmawia sobie "czegoś słodkiego", a na propozycję wyjścia do McDonalda reaguje ochoczo. Nie zmienia to faktu, że dziewczyna uwielbia sport i od czasów szkoły podstawowej bierze aktywny udział we wszystkich zawodach lekkoatletycznych i maratonach. Co rano, rutynowo, biega dwa albo trzy kilometry, by utrzymać formę. Na ramiona Natashy opada falami kaskada blond włosów z odznaczającymi się na jasnych kosmykach ciemnymi odrostami, które dziewczyna zazwyczaj zostawia rozpuszczone, rzadziej spinając je w wysoki koński ogon bądź niedbałego koka. Otaczają one jej twarz niczym świetlista aureola. Dziewczyna jest szatynką, ale dużo bardziej podoba jej się wersja jej samej w blond lub ciepłych, miedzianych odcieniach włosów. Usadowione poniżej łukowatych brwi duże oczy o orzechowo-miodowej barwie spoglądają na otaczający świat z życzliwością spod wachlarzy długich rzęs, których ciemny kolor jest jeszcze potęgowany poprzez używanie czarnego tuszu. Pełne, ładnie wykrojone blade usta Nat zazwyczaj podkreśla cienką warstwą malinowej bądź brzoskwiniowej szminki. 
Natasha wybiera ubranie zależnie od swojego humoru. Jednego dnia z radością włoży zwiewną sukienkę rodem z ckliwego filmu o miłości, a kolejnego wybierze dżinsy i luźną, odrobinę za dużą na nią samą bluzę, a stopy wciśnie w ukochane adidasy. Buty. Natasha ma ich kilkanaście par. Dwie pary vansów, conversy... od wyboru do koloru.
Pupil: 
Patch
Stosunki: 
Marie Fitz-Watson - matka, chociaż początkowo była wściekła na córkę, że ta porzuciła możliwość zostania "kimś", później nabrała dystansu do całej tej sprawy i znowu zaczęła wspierać córkę.
Jabediah Watson - ojciec, przez długi czas czuł żal z powodu decyzji córki, ale po tym, jak obejrzał jeden z jej występów, zrozumiał co nią kierowało.
Kyler Simmons - były chłopak Natashy, najlepszy przyjaciel Jareda, który zapoznał go z Nat podczas wakacji. Byli całkiem dobraną parą i chociaż rozstali się podczas dość nieprzyjemnej kłótni, teraz są w dobrej komitywie. Dzięki stypendium sportowemu, Kyler dostał się na tą samą uczelnię co Natasha.
Jared Sherbourne - przyjaciel, to on jako pierwszy zwrócił się do niej per "Tash". Znają się od czasów liceum, bo chociaż chłopak jest starszy od niej o dwa lata, chodzili do tej samej klasy.  Od zawsze wspólnie brali udział w apelach, dzięki czemu Jared dostał się na ten sam profil co Natasha. 
Joanne Hood - przyjaciółka i współlokatorka, dziewczyny znają się od piaskownicy, dlatego zdecydowały się studiować razem na jednej z najlepszych brytyjskich uczelni. Razem z Isabel tworzą trio, którego trudno nie zauważyć.
Isabel Rudd - przyjaciółka i współlokatorka, chociaż poznały się dopiero, kiedy wprowadzały się do mieszkania - wcześniej pisały jedynie przez internet - świetnie się rozumieją i nie mają obaw przed zaufaniem sobie nawzajem.


Ciekawostki: 
* Odkąd przeczytała "Światło między oceanami", zwraca się do Jareda po nazwisku, przez miłość do głównego bohatera książki - Toma Sherbourne'a
* W młodości przez jakiś czas bawiła się w modeling, jednak to szybko stało się dla niej męczące i porzuciła to dorywcze zajęcie.
* Uwielbia słuchać opowieści o ludziach, którzy utknęli we friendzonie. 
* Zna na pamięć dosłownie wszystkie piosenki z filmów Disneya. No i z większości kreskówek. Serio.
*Zamiast zwyczajnego "przepraszam" zawsze mówi "wybacz". Sama nie wie, dlaczego.
* W przeciwieństwie do większości driad Natasha nie ma fioła na punkcie ekologii, ale zamiast tego jej bzikiem jest, a raczej są... płyny do kąpieli. Na swojej półce ma kilkanaście różnych próbek zapachów, które uwielbia testować. Jednego dnia może pachnąć pomarańczą, a następnego wanilią bądź różami.
* Chociaż jej rodzice są bardzo wierzący, ona sama po skończeniu osiemnastu lat została ateistką.
* Kiedy uczyła się polskiego rozbawiło ją słowo "brokuł". Od tego czasu, jeśli jeden z jej polskich znajomych powie to słowo, ona parska śmiechem.
* Jest głosem wiodącym w uniwersyteckim chórze acapella - Underwaters. 

Od Bethany do Ilji

Spojrzałam nieco podejrzliwie na mężczyznę, który usiadł przede mną. Miejsce, które wybrał na spotkanie, nie wzbudzało zbytnio mojego zaufania. Obskurny bar, serio? Gorzej być nie mogło. Zapach panujący tutaj przyprawiał mnie o mdłości. Jednak z jakiegoś powodu tata chciał, żebym się z nim spotkała.
- Więc, ma pan współpracować z moim ojcem? - spytałam, patrząc na niego nieufnie. Wyglądał na dupka. Ale podobno był dobrym łowcą. Mężczyzna zaczął odpowiadać, lecz ja zdążyłam dojrzeć psa, który mu towarzyszył. Kundelek był przeuroczy, ale wyglądał jakby miał w każdej chwili skoczyć do ataku. Nic dziwnego, pies łowcy. Collin, bo tak się nazywał ten facet, zauważył chyba moje zainteresowanie zwierzakiem bo uśmiechnął się odrzucająco i przerwał swój wywód.
- Lubisz zwierzęta? - spytał a ja niechętnie odpowiedziałam mało szczerym uśmiechem.
- Tak mam fretkę - rzuciłam, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
- Cóż, prawdopodobnie byście się dogadali - rzucił nieprzyjemnie a ja przekrzywiłam głowę, nie do końca rozumiejąc.
- Wilkołak, nadnaturalny - wyjaśnił, szczególnie akcentując drugie słowo. Dał mi jasno do zrozumienia, że wie kim jestem. Zaczęłam się wiercić. Sytuacja była dla mnie niewygodna. Zastanawiałam się co ojciec chciał osiągnąć współpracując z tym mężczyzną. I spojrzałam znów na psa. Czyli tam w środku był człowiek? I był psem, nie wilkiem, była to dla mnie nowość. Wilkołaki mogły przybierać psią formę? I dlaczego przyszedł na spotkanie po przemianie? Jaka była ich relacja? Wszystko to zaczynało być coraz bardziej niepokojące. Postanowiłam przejść prosto do rzeczy.
- Więc co może pan powiedzieć na temat tej watahy? - spytałam a mężczyzna zaczął mówić.
 ***
Znałam już wszystkie szczegóły i stwierdziłam, że tyle mi wystarczy, złe przeczucie i panika zaczęły układać w mojej głowie czarne scenariusze. 
- Okej, rozumiem, pomożemy panu - powiedziałam spięta. Ta grupa rzeczywiście wydawała się być niebezpieczna, więc ojciec najprawdopodobniej zaangażuje się w tą akcję. W normalnych okolicznościach dołączyłabym do niego, lecz nie mogłam się zdobyć by zaufać temu człowiekowi. Było w nim coś, co wywoływało niepokój. Pokiwał głową. Wstaliśmy od stolika i wyciągnął dłoń w moją stronę. Szybko ją uścisnęłam, rzucając uśmiech numer pięć i udając się do wyjścia. Czułam jego spojrzenie na sobie. Miałam ochotę się schować, uciec jak najdalej. Nie ufałam mu i od razu wyczułam, że on mi także, ze względu na moją nadnaturalność. Odetchnęłam dopiero gdy siedziałam na mojej ulubionej ławce w parku. Liczyłam na to, że nie będę musiała więcej spotykać tego mężczyzny. Ani jego psa, który cały czas wyglądał, jakby chciał mi się rzucić do gardła.

Ilja? Coś czuję, że Beth jednak dołączy do tej akcji z wilkołakami. Tylko, raczej nie z własnej woli. :p

Od Anthony'ego do Mai

Zmywałem akurat naczynia w restauracji ojca, gdy na kuchnię wpadła Iris i rzuciła mi się na szyję. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią skonfundowany.
- Zgodziła się! - krzyknęła i zaczęła podskakiwać podekscytowana. Przekrzywiłem głowę, wycierając dłonie w ręcznik papierowy, żeby pozbyć się piany.
- Kto? Tamta fotografka? - spytałem a siostra pokiwała radośnie głową. Zrobiłem nadąsaną minę.
- A miałem nadzieję, że się nie zgodzi - skomentowałem, za co dostałem kantem dłoni w głowę.
- Wredne! - rzuciła rozeźlona kobieta. - Poza tym, to nie wszystko! - uśmiechnęła się złośliwie. Przewróciłem oczyma.
- Więc? Co jeszcze? - zapytałem a ona odwróciła się i zaczęła iść w kierunku sali.
- Odpowiem, jak dostanę jakiś dobry makaron! - odpowiedziała a ja westchnąłem. Poprosiłem Marco o ugotowanie dodatkowej porcji makaronu, tymczasem dokończyłem zmywanie i zająłem się przygotowywaniem sosu. Po jakichś 20 minutach szedłem z dwoma gotowymi porcjami penne al pollo della casa - czyli po prostu penne z kurczakiem, pieczarkami i sosem śmietanowym, wiedząc, że to było ulubione danie Iris. Zawsze jej je przygotowywałem w domu.Wypatrzyłem ją siedzącą przy dwuosobowym stoliku tuż przy wejściu. Postawiłem talerze po obydwu stronach blatu i usiadłem naprzeciw niej. Sięgnęliśmy po widelce, Iris poprosiła jeszcze Annikę, studentkę, która dorabiała u nas jako kelnerka o colę.
- To co jeszcze chciałaś mi powiedzieć? - spytałem kobietę z pełnymi ustami makaronu. Rzuciła mi wredne spojrzenie.
- Nie mów jak przeżuwasz - westchnęła. - Ta fotografka chyba ma wątpliwy gust - odpowiedziała a ja przekrzywiłem głowę.
- Czyli jednak nie chcesz z nią współpracować? - skołowałem się a ona pokręciła głową.
- Nie, chyba TY ją zaintrygowałeś, bo w swoim mailu pytała o ciebie - powiedziała z dziwnym uśmieszkiem a ja zdziwiłem się. Mój mail był dziecinny i miał tylko zdenerwować Iris. Na serio kogoś zainteresował?
- O co dokładnie pytała? - zaciekawiłem się. To było... Dość nieoczekiwane.
- Sam zobacz - powiedziała i wyciągnęła telefon, włączając maila. Gdy ja wziąłem urządzenie ona zajęła się jedzeniem spoglądając na mnie ciekawie. Zacząłem czytać odpowiedź fotografki. Miała na imię Maya? Ładne imię. Doszedłem do momentu z pozdrowieniami i podniosłem brwi zaskoczony. Kobieta na serio mogła mieć wątpliwy gust. Ale temat albumu, o którym wspomniała był ciekawy, zwłaszcza dla mnie, kogoś komu zdarzało się współpracować z łowcami. Wiedziony tą ciekawością otworzyłem załącznik. Zdjęcie, które mi się ukazało sprawiło, że od razu odwołałem słowa o wątpliwym guście. Współpraca z Iris raz na jakiś czas nauczyła mnie jak odróżniać dobrą fotografię od złej a ta była... Świetna? Trudno mi było znaleźć dobre słowo. Wróciłem zaraz do czytania maila, bo zauważyłem wcześniej, że było tam coś więcej. Przeczytałem te post scriptum i znów się zdziwiłem. Chciała ze mną rozmawiać? Na serio? Ze mną? Podszedłem do tego nieco scpetycznie. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, ale niekoniecznie przez internet. Zawsze lepiej się rozmawiało normalnie. Jeśli już spotkałem kogoś, kto mnie zainteresował, podawałem mu swojego skype'a. Nie dość, że chat był wygodny, to gdy relacja wkraczała na wyższy poziom można było ją kontynuować przez połączenia głosowe, albo nawet wideo, bez podawania swojego numeru, ani lokacji. To było dość wygodne, zwłaszcza, że Anthony miał parę złych doświadczeń, nie będąc wystarczająco ostrożnym przy takich znajomościach. Więc i na to zdecydował się teraz. Otworzył nowego maila i zaczął pisać.

Witam,
z tej strony znów Anthony. Cieszę się, że udało mi się Panią przekonać, na tak wątpliwą współpracę. Mam nadzieję, że będzie ona owocna.
I mimo tego, że moja siostra namiętnie mnie wykorzystuje, oczywiście znajdę chwilę na rozmowę, zwłaszcza, jeśli odbędzie się ona przez skype'a, do którego pozwolę sobie dodać moją nazwę - CupcakeDad (proszę mnie za nią nie oceniać). 
Będę z niecierpliwością czekał na odpowiedź z Pani strony. 
Sprzedany już przez Iris, osobisty niewolnik
Maya? :3

27 sie 2017

Od Horacego do Atsushiego

Beznadziejny idiota. Zjeb, zjeb jakich mało! Może w końcu znikniesz, hę? Może zrobisz w końcu coś dobrego dla innych? I tak nic nie umiesz. Znów mam te cholerne myśli. Usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Nie odbieraj. Odbierz! Westchnąłem cicho i chwyciłem komórkę. Nacisnąłem zieloną słuchawkę na ekranie.
- Halo? - próbowałem zachować normalny głos.
- Cześć tu Atsushi...
- Atsushi? - byłem lekko zaskoczony.
- Tak, właściciel lisa, który porwał ci spodnie.
- O! Cześć - zaśmiałem się. Co prawda sztucznie, lecz miałem nadzieję, że tego nie wyczuł.
- Witaj, to może spotkamy się na te piwo...teraz?
- Jasne, to jaki bar? - zapytałem.
- Może ty masz jakiś pomysł?
- Kojarzysz ten przy centrum?
- Jest kilka przy centrum...- mruknął.
- Oczywiście - Chodzi mi o bar Laluka.
- Laluka?! - był ewidentnie zaskoczony.
- Ta, ciekawa nazwa no nie?
- Yhym - przytaknął.
- To widzimy się za niedługo, a i jeszcze jedno - przypominałem sobie - Nazywam się Horace, do zobaczenia.
- Cześć.
Rozłączyłem się. Wiedziałem, że zapewne upiję się do nieprzytomności lub nie będę już świadom tego co robię, no cóż. Trudno. Ludzie przy mnie nie zostawali na długo. Nałożyłem buty i wyszedłem z mieszkania. Było niedaleko centrum. Po ok. 20 minutach znalazłem się w środku. Było całkiem sporo ludzi. Neonowe szyldy rzucały się w oczy. W nos wbijał się zapach alkoholu i mieszanina perfum oraz potu. Klasyk. Rozejrzałem się po lokalu, zazwyczaj chodziłem do dobrze sobie znanych knajp, niźliby do nowych. Podszedłem do baru i usiadłem na wolnym siedzisku. Zamówiłem szkocką. Czekałem na niedawno poznanego mężczyznę. Myślałem, że raczej nie zadzwoni, usunie numer czy coś.  Zadzwonił, nie byłem do tego przyzwyczajony. Przed moim nosem stanęła szklanka z trunkiem. Spojrzałem w stronę wyjścia.


Atsushi? Wbijaj do tego baru i się napij ze mną, nio

Od Elli do Williama

- Basil, proszę, musimy działać wspólnie - odezwałam się po raz kolejny.
Brat spojrzał na mnie znużony.
- Serio? Nie możecie mi po prostu załatwić auta? - spytał.
Na szczęce miał siniak i nie wyglądał za dobrze. Dean zresztą podobnie, najwyraźniej chłopcy postanowili sobie coś wczoraj wyjaśnić. Kiedy spróbowałam zapytać, przyjaciel tylko mnie zbył, a brat udał, że nie słyszy.
- Tyle razy ci to tłumaczyłam. Nie możemy, bo dojdą po tobie do mnie. Jeśli dojdą do mnie, to Marcus mnie zabije. Dosłownie.
Wilkołak przewróciłam oczami.
- Więc? - Will wyglądał na znużonego monotonną dyskusją.
Westchnęłam ciężko, grzebiąc w swoim talerzu z chińską zupką. Zrobiłam ją wcześniej, powodując tym samym dziki wybuch śmiechu Willa, gdy zobaczył całe dwie szafki pełne gotowego jedzenia.
- Musimy to jakoś rozwiązać. Jesteś pewien, że nie dałoby się pokojowo? Baz, nadal nie wiemy, o co chodzi z twoim konfliktem z tym Simonem.
- Uwierz mi, rozwiązanie pokojowe nie wchodzi w grę. Ale...
- Ale co? - Dean spojrzał na Baza z nadzieją.
Przerwało nam pojawienie się Pepper, która zaatakowała nogawkę Basila.
- Pep, nie wolno - mruknęłam, łapiąc psicę na ręce.
Rzuciła mojemu bratu wściekłe spojrzenie. Obrażona, zwinęła się w kłębek na moich kolanach. Pogładziłam ją po zmierzwionym, szarym futerku.
- Wracając, jeśli zabiłbym Simona, przestaliby mnie atakować. Simon wszystkiemu przewodzi, to on ich wciąż podburza. Jeśli zabiłbym alfę, formalnie zostałbym nowym. Tego nigdy by nie zaakceptowali, ale przynajmniej mielibyśmy spokój.
- To już coś. Jeden trup za miast kilkudziesięciu - zauważył Dean.
- Tak, ale jak się do niego dobrać?
Wróciłam do jedzenia, myśląc.
- Nie mamy za wiele rozwiązań. Możemy przyjść do nich albo dać im się znaleźć - westchnął Dean.
- To może  być cholernie niebezpieczne - odparł Will.
Wzruszyłam ramionami, wstając, by odłożyć miskę do zlewu. Pepper zeskoczyła na podłogę i podreptała do Deana.
- Na pewno będzie. Ale Dean ma rację, nic innego nie możemy zrobić. A moim zdaniem, bitwa na naszym terenie może się okazać łatwiejsza. Z tym, że nie możemy sprowadzić ich do żadnego z naszych mieszkań.
- To fakt i nie będzie z tym problemu. Trochę się rozejrzę i załatwię nam jakieś lokum. Potem trochę trzeba je będzie przerobić, ale powinniśmy dać radę - rzucił Dean.
Skinęłam głową.
- Przez ten czas macie się nie wychylać. Szczególnie ty, Baz. I nie chcę słyszeć głupich wymówek - warknęłam w stronę brata. 
- Aye, aye, kapitanie - odmruknął.
Uśmiechnęłam się chłodno.
- Skoro już wszystko załatwione, to nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar wrócić do pracy. Pieniądze same się nie zarobią.
Po tych słowach wyszłam z kuchni, zostawiając chłopaków samych. Pepper ruszyła za mną, podnosząc dumnie ogonek. Pochyliłam się, by ją pogłaskać, po czym włączyłam laptopa. Dałam znać Marcusowi, że przyjmuję zlecenie i zabrałam się do pracy.

Will?

Wyniki ankiety!

Witajcie!
Jak mogliście zauważyć, pojawiła się ankieta, która dotyczyła tego, czy administratorzy i moderatorzy powinni dostawać tak zwaną pensję, za pracę, którą tutaj wykonują. Poniżej znajdziecie wyniki tej ankiety:

Tak - 300 huntów/miesiąc
  0 (0%)
Tak - 200 huntów/miesiąc
  0 (0%)
Tak - 100 huntów/miesiąc
  16 (45%)
 
Tak, ale administratorzy powinni otrzymywać więcej huntów
  3 (8%)
 
Tak, ale tylko w momencie wprowadzenia eventu
  1 (2%)
 
Nie, nie powinni
  15 (42%)
 

Jak widać, wygrała opcja :
Tak - 100 huntów/miesiąc
 
Zgodnie więc z waszymi głosami, administracja i moderacja będzie od tej pory otrzymywać 100 huntów każdego pierwszego dnia miesiąca. Zostanie im również przyznana wypłata za sierpień.
Jeżeli nie zgadzacie się z tym, swoje argumenty możecie przekazać, korzystając z darmowej ankiety na stronie - Opinie i uwagi.
 
Pozdrawiamy,
Administracja

26 sie 2017

Od Leann do Timma

Zastanawiałam się chwilę. Trudny wybór, zważywszy na to, że muzyki klasycznej słuchałam rzadko, lecz samo pianino nie było mi obce.
- Timm? Kojarzysz może taką grę, "To the Moon"?
- Mniej więcej. Niech zgadnę, chodzi o "For River"? - usłyszałam uśmiech w jego głosie.
Sama również się uśmiechnęłam.
- Taka jestem przewidywalna?
- Nie, ale sama piosenka jest piękna. Mogę ją zagrać, jeśli chcesz.
- Byłoby super.
Ułożyłam się wygodnie na łóżku, poprawiając słuchawki.
- Zaczynam - Timm brzmiał na odrobinę zdenerwowanego.
Popłynęły łagodne dźwięki instrumentu, układające się w melodię, którą uwielbiałam. Utwór skończył się szybko, za szybko. Milczałam moment.
- I jak? - okay, z pewnością był zdenerwowany.
- Świetnie! Chciałabym tak umieć. Nauczysz mnie kieeedyyyś? - weszłam w błagalny ton.
Roześmiał się cicho, wyglądało na to, że udało mi się go nieco odprężyć.
- Pewnie.
Wyszczerzyłam się w uśmiechu.
- Timm, chciałbyś się może kiedyś spotkać? Skoro już wyciągnęłam twój numer - zaczęłam, bez zbędnych wstępów.
Cóż, mistrzynią podrywu nigdy nie byłam.
- Byłaś kreatywna. Oczywiście, moglibyśmy, ale... Kiedy? - nagle ton jego głosu się zmienił.
Brzmiał na zmęczonego. Zniechęconego.
- Hmm... Jutro mam podwójną zmianę. W sobotę pracuję do 18. Więc może o 19? Pasuje ci? - spytałam szybko.
Westchnięcie.
- Nie bardzo. Już bardziej niedziela wieczorem. Albo poniedziałek, tak przed południem.
- O, poniedziałek brzmi świetnie - odparłam zadowolona.
***
Wyszłam z piekarni, niosąc w papierowych torebkach różne dobroci. Pora była trochę nie śniadaniowa, bo godzina 10, ale kto nie lubi rogalików? Dotarłam na miejsce spotkania odrobinę spóźniona, acz to u mnie nic dziwnego. Timm już tam był.
- Cześć! - emanowałam entuzjazmem.
Nie czekałam na powitanie, wciskając mu w ręce słodkości.
- A co to? - spytał zdziwiony.
- Najlepsza rzecz na tym świecie, zaraz po śnie, czyli jedzenie - odparłam z poważną miną.
- I nawet się nie wymiguj, że nie będziesz tego jadł.
- Ale, nie musiałaś i... - przerwałam mu.
- Nie chcę o tym słyszeć! Nie jadłam śniadania, więc teraz zjesz je ze mną.
Podążyłam w stronę ławeczki, zostawiając Timma na chwilę z tyłu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że dziękuję - uśmiechnął się delikatnie.
- Dobrze, dobrze. Jedz, bo zimne smakuje gorzej - mruknęłam, wgryzając się w swój rogalik.

Timm?
Tak, zrobiłam się głodna w trakcie pisania. 

25 sie 2017

Od Horacego do Atsushiego

Zdziwienie, gigantyczne. Siedziałbym tak długo, gdyby nie fakt, że znajdowałem się w kałuży i całe moje ubranie nasiąkło wodą. Spoglądałem na mężczyznę nieprzytomnie. Analizowałem całą sytuację. W końcu, po dłuższej chwili chwyciłem dłoń mężczyzny i stanąłem na nogi. Przyjrzałem mu się. W głowie miałem jego słowa. "Bardzo przepraszam".
- Nic się nie stało - odparłem spokojnie.
Przebiegł mnie dreszcz. Poczułem coś na swoich butach. Zerknąłem w dół. Lis? Tak, dokładnie! Rozłożył się na moich nogach.
- Moriko! - odparł zakłopotany - Złaź!
- Spokojnie, nic się nie dzieje - przyglądałem się lisowi - Ładny rudzieliec.
To już chyba konkretnie zbiło mężczyznę z tropu. Wziąłem głęboki wdech. Przetarłem dłonią mokrą twarz, odgarnąłem zlepione kosmyki włosów do tyłu.
- Dzięki - odpowiedział jakby nie pewnie.
Nagle poczułem jak coś szarpie moje spodnie. Otworzyłem szerzej oczy.
- Co do...- wymruczałem.
- Cholera jasna! - wypowiedział dość głośno i pochwycił futrzaka.
Zwierzę nie chciało puścić nogawki. Zaśmiałem się nerwowo. Usłyszałem dziwny dźwięk. Spojrzałem na mężczyznę. Dzierżył w dłoniach lisa, który w pysku miał kawałek moich spodni.
- No cóż, będę musiał kupić nowe spodnie - zaśmiałem się cicho.
- Naprawdę przepraszam! - powiedział.
- To nic takiego, w sumie ubarwiłeś mi dzień, nie codziennie spotyka się mężczyznę z lisem, najpierw wpadasz do kałuży poprzez konfrontację, a potem jego zwierzak masakruje Ci spodnie, naprawdę filmowa scena - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem - W ramach zadośćuczynienia może pójdziemy kiedyś na piwo?
Azjata spojrzał na mnie zaskoczony, milczał dość długo.
- Niech będzie.
- Super, to kiedy by Ci pasowało? - rozejrzałem się po ulicy.
- Sam nie wiem...
- Dam Ci mój numer! Mój zawód bywa nieprzewidywalny, czasami - wzruszyłem ramionami.
- No dobrze - rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
Podyktowałem mu cyfry, zapisał go, przynajmniej tak mi się wydawało. Podaliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy w swoje strony. Zaśmiałem się sam do siebie. Ktoś z parasolem oraz lisem wpada na mnie ot tak. To było tak niemożliwe, aczkolwiek zdarzyło się. W dość specyficznym nastroju doszedłem do mieszkania. Rozebrałem się, rozwiesiłem każdą część garderoby, oprócz spodni, zacząłem je bacznie oglądać. To był koniec ich żywota, niestety. Gdybym był dzieckiem...dostałbym za to lanie i to jakie! Ojciec by mnie wykończył. Westchnąłem cicho. Chciałbym zapomnieć o przeszłości, zacząć życie na nowo, mieć miliony barw przed sobą, mimo wszystko żyć. To jednak było niemożliwe w moim przypadku. Alkohol dawał mi chwilowy stan zapomnienia, lecz mnie niszczył. Wiem, aczkolwiek wszystko ma swoją cenę. Ubrałem się i rozwaliłem na kanapie. Potrzebowałem odpoczynku, teraz.


Atsushi? Ja nie biję, jak ja swojski chłopak jestem ;p

23 sie 2017

Od Michaela do Felixa

Scottie o 16:07 Nie panikuj kretynie, niedługo będzie.
Mikkie o 16:07 JAK MAM NIE PANIKOWAĆ, TO BARDZO ZŁY POMYSŁ. TAK SAMO BYŁO Z BARNEYEM!
Scottie o 16:09 Barneya nigdy nie lubiłam.
Mikkie o 16:09 ALE JA TAK. CO JEŚLI ZACZNĘ LUBIĆ F.?
Scottie o 16:10 Ile ty masz lat? Wiem jakie masz skłonności, ale to tylko kino! SKUP SIĘ NA T. FCKING H.
Mikkie o 16:10 omg idzie spadam pa
Schowałem telefon do kieszeni i przybrałem szeroki uśmiech. Felix podszedł do mnie radośnie i wymieniliśmy się szybkim uściskiem. 
- Heeej! - przywitał się, przeciągając słowo.
- Hej hej - odpowiedziałem, czując, że powoli się relaksuję. Przebywanie z Feliksem było łatwe. To ta część przed i po była raczej ciężka. 
- Jest dziwnie chłodno, chodźmy już do środka - zaproponowałem odwracając się w stronę drzwi, obok których czekałem. Zobaczyłem jak uśmiech chłopaka rzednie.
- Długo na mnie czekałeś? - zapytał, teraz zmartwiony. Pokręciłem szybko głową.
- Nie, nie, tylko parę minut. Mam tendencję do przychodzenia trochę za wcześnie - powiedziałem, żeby go uspokoić i uśmiechnąłem się zachęcająco.
- Na pewno? - spytał raz jeszcze a ja potargałem jego włosy biorąc przewagę z różnicy wzrostu.
- Na pewno, teraz chodź - zaśmiałem się i weszliśmy w końcu do ogrzewanego pomieszczenia. Poszliśmy odruchowo w stronę kas, gdzie oboje kupiliśmy bilety. Tuż potem usiedliśmy na kanapach, na wprost kasy z przekąskami. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Felix musiał to zobaczyć, bo po chwili znów mnie zagadał.
- Czemu nie pójdziesz sobie czegoś kupić? - zapytał a ja przybrałem dramatyczną minę.
- Ciotka Cécile każe mi przejść na dietę. Zawsze byłem potężniej zbudowany niż większość tancerzy, ale teraz podobno jest jeszcze gorzej - wyjęczałem a Felix chyba nie wiedząc co zrobić poklepał mnie po ramieniu.
- Kim jest ciotka Cécile? - zapytał, najprawdopodobniej szukając tematu do rozmowy.
- To w sumie nie jest moja ciotka. To moja nauczycielka, to u niej zaczynałem tańczyć - uśmiechnąłem się na to wspomnienie. - Kobieta jest surowa ale ma chyba anielską cierpliwość. Wyobraź sobie dwunastoletniego  Michaela, który miał problem z utrzymaniem się na jednej nodze - zaśmiałem się.
- Aż tak źle nie mogło być - uśmiechnął się chłopak i założył nogę na kanapę.
- Było - zapewniłem go z uśmiechem.
- Dlaczego zacząłeś tańczyć? Dlaczego w takim wieku? - zapytał przekrzywiając głowę, przez co parę kosmyków opadło mu na oczy.
- Tooo... Długa historia. Brat mnie do tego zachęcił - powiedziałem ważąc każde słowo.
- Masz brata? - padło następne pytanie. Uśmiechnąłem się słysząc je.
- Percy. Ma trzynaście lat - wyjaśniłem szybko. - Jeszcze jakieś pytania? - rzuciłem żartem mrużąc oczy.
- O, przepraszam. Następnym razem ty możesz mnie wypytać - odpowiedział chłopak uśmiechając się łagodnie a ja natychmiast ucieszyłem się na ten "następny raz". Zauważyłem, że wpuszczają już ludzi na salę i wskazałem to Feliksowi. Po chwili siedzieliśmy już na czerwonych, miękkich fotelach. Nachyliłem się w jego stronę gdy leciały jeszcze reklamy.
- Uprzedzam. Strasznie gadam na filmach - powiedziałem, a Felix tylko się zaśmiał.
***
- Nie wierzę, że się popłakałeś - zaśmiał się Felix gdy wytoczyliśmy się rozchichotani z sali.
- TO BYŁA PIĘKNA I EMOCJONALNA SCENA, OK? - zaargumentowałem śmiejąc się jeszcze mocniej.
- Cała druga połowa filmu? - brunet spojrzał na mnie z podniesioną brwią a ja udałem focha, lecz długo nie wytrzymałem, po chwili znów się uśmiechając.
- Poza tym nie myśl, że nie widziałem, jak szkliły ci się oczy w TEJ scenie - rzuciłem a on spojrzał się na mnie jakbym go zdradził i otworzył szeroko usta.
- Przyszedłem tutaj po trochę zabawy, a czuję się teraz tak urażony - rzucił cienkim głosikiem i zaśmiałem się tak, że myślałem, że się uduszę. Kątem oka zauważyłem, że śmiechem udało mi się zarazić i jego. Prawdopodobnie wyglądaliśmy na obłąkanych. Usiadłem na kanapie próbując złapać dech. Po chwili obok mnie wylądował też jeszcze rozchichotany Felix.
- Masz jeszcze gorsze teksty od Petera - powiedziałem a brunet zmierzył mnie kolejnym spojrzeniem.
- Przepraszam bardzo, ale teksty Petera były cudowne. Jak cały Peter. I cały Tom Holland - powiedział a ja zaśmiałem się znów i pokiwałem głową.
- Był niesamowity - rzuciłem a on pacnął mnie po głowie.
- Oczywiście, że był. Całe to wyjście było fajne. Dzięki, że mnie zaprosiłeś - uśmiechnął się.
- Nie dziękuj. Musimy to koniecznie powtórzyć. Ostatni raz tak dobrze się bawiłem na Wonder Woman, a tam Laura po prostu oszalała - powiedziałem a Felix popatrzył na mnie dziwnie.
- Nie widziałem jeszcze Wonder Woman - stwierdził a ja otworzyłem szeroko oczy.
- Nie widziałeś Wonder Woman? - spytałem nie wierząc w to co powiedział a chłopak pokiwał głową.
- Omygy. Musimy to obejrzeć razem, koniecznie. Chyba mam to ściągnięte na komputer - tym razem Felix spojrzał na mnie z rozszerzonymi oczyma.
- Czy ty właśnie powiedziałeś omygy? - zapytał a ja potwierdziłem. - Michael! Tylko najgorszy sort ludzi mówi omygy! To się tylko pisze, wiesz? - zarzucił mi a ja przewróciłem oczami.
- Nie masz się czego czepiać? To jak z tym filmem? - zapytałem, sam sobie gratulując swojej pewności siebie.
- Jeśli rzeczywiście jest tak dobry jak Spiderman to stoi - powiedział stanowczo a ja się uśmiechnąłem.
- Kiedy? - zapytałem patrząc wyczekująco na niego.
- Piątek wieczorem? Po moim treningu? - zaproponował a ja pokiwałem głową.
- Mam w ten dzień przesłuchanie, ale pewnie szybko się wyrobię - stwierdziłem po chwili zastanowienia. Spojrzał na mnie pytająco.
- Jakie przesłuchanie?
- Opowiem ci jak będę już po - uśmiechnąłem się a on się nadąsał. Wstał patrząc w kierunku drzwi.
- Okej, okej. Będziemy kontaktować się na bieżąco? - zapytał a ja pokiwałem głową. - Będę już uciekać, zaczęło robić się późno - powiedział a ja zrobiłem smutną minę. Nie chciałem się jeszcze rozstawać.
- Dobrze. Odezwij się koniecznie - poprosiłem a chłopak się uśmiechnął.
- Jasne. Do usłyszenia? - zaoferował mi szybkie przytulenie, z czego od razu skorzystałem. Szybko potem się rozeszliśmy.

Felix? Możesz wstawić jakiś dzień z życia Felixa to ja opiszę oglądanie Wonder Woman xD